8 lutego 2014
południki
wszystkie dziwne lata które spędziłem na antarktydzie mniej lub
bardziej zdyscyplinowane codzienne przebieżki wokół koła
podbiegunowego aurora borealis dręcząca nieprzewidywalnymi językami
przelewania pierwotnie prostoliniowych nawiewów słonecznego wiatru
na wpół wirtualny świat który wyłaniam z fizycznej połowy
imperatywu przetrwania cierpliwego znieruchomienia nad przeręblem
bezlitosnego
czekania aż jakaś foka wpadnie na obiad, jeżeli antarktyda zwisa
u spodu uznaję że w jakimś sensie można wpaść na wierzch spod
arktycznych wód na lód gdzie przekonuję ją przegrałaś
powalany przemocą przeszukiwaniem w tych zimnych biurach jakiegoś
ochłapu od reszty tłustych
chlebodawców dla paru marnych groszy lodowych banknotów przeciekają
przez palce przecież się zresztą mówi forsy jak lodu
uciekam w pobliski lepszy świat playstation rally of sweden kraju
który w realu raz odwiedziłem wędrując na południe od mojej
małej eskimoskiej wioski jeżeli oczywiście moja ojczyzna tak jak
mi się wydaje w tej krótkiej chwili jest jednak usytuowana na
północy piuska ziemi niczym wielkie suwałki wtórny biegun zimna
geografia
moja ignorancja zrodzona z niewłaściwego podejścia pani; dzisiaj za
poznamy się z pojęciem siatki kartograficznej chyba fotograficznej
mówię inaugurując niekończące się komedie pomyłek moje starcia
z białymi z moimi braćmi innuitami ze wszystkimi
w walce o kurczące się zasoby
wszystko to odkładam nie rozmawia się przez komórkę w aucie prze
jeżdżam obok protestanckiego kościoła rzucam na płask na siatkówkę
oka chociaż nie zdołam go nawarstwić w trójwymiar bo niby z czego,
jednak zasługuje chyba na tik na drgnięcie odruch znaku prze
żegnać się jako funkcjonalny odruch predyspozycja do uruchomienia
zasłyszanego odkrycia genu potrzeby wiary.
prawdziwy pilot myśliwca twierdził przegrywał z mistrzem gier
komputerowych bo wszystko rzekomo płaskie, jego bzdurne sprowadzanie
realności do onego zwykle stereoskopowych obrazów za nawiewką,
mi takie
rzeczy nie przeszkadzają potrafię sobie dośpiewać wszystkie brakujące
wymiary nisko zawieszonego pułapu chmur na ostatniej długiej prostej
zdają się stawać ciężkimi, może transkrybuję tylko kolor, ołowiu
jak ołowiane maźnęli chmury to jakie mają być; no to cięższe są
wbrew bezcielesności malowanego nie stworzonego piękna drgań pikseli.
wszystko puentuję niniejszym; realne bo przechodzi przeze mnie. prze
rywam zakwalifikowałem się do dalszego
etapu, uporczywe łaszenie się trzeciego pokolenia tylko
pozornie oksymoronów moich ubielbianych czarnych haskich które
niegdyś importowałem z kieleckiego ich endemicznej budy
krzyczę touché mają dobre
wyczucie scenariusza dnia zasiadamy wspólnie różnie albo jak teraz
do foki albo podrobów wszystkich cennych tanioch oscara wilde że
wszystko ma cenę nic nie ma wartości jakie to nieprawdziwe w świecie
lodu hajsu, znowu potem tylko gdzie indziej
siadam sobie przy piecu kaflowym otwieram drzwiczki do kiedyś nie
wiedziałem podobno jakiejś plazmy czwartego stanu skupienia, ognia
rozmyślam jak ja właściwie przecież nie znam ojców moich piesków tak
się jednak dzieje kiedy biegają cały dzień wśród liczby mnogiej od
iglo po wiosce. ja
dorabiając na boku grywaniem na wersjach beta różnych wprowadzanych
do obiegu odmiennych stanów świadomości indukowanych środowiskiem
samotnością godzę się chcąc nie chcąc na całodobową inwigilację
przez różnych teoretyków jaźni jej wpływu na kształtowanie fizycznej
krzywizny biegunów, chcą rozgryźć moje oglądy pierwszej osoby
dlatego subiektywnie wstaję od piecyka czujniki krzyczą fluktuacja
lokalne przejście
soczewki grawitacyjnej coś tam, nie od razu zajarzyli to tylko guma
moich starych wojskowych butów się roztopiła od żaru przyłożenia obu
tych stóp do nowej wersji ektoplazmy, plazmy pieca z trudem odrywam
nogi od pięciu gie linoleum albo tylko się klei, skutki
reminiscencji zamyśleń dreszczu niesubordynacji kiedy jeszcze latałem
w dywizjonie jane's, panda bandyci na szesnastej repeat bandyci na
szesnastej przystąp do ochrony konwoju zmień wektor zmień.
godzinami pushing the envelope rynnami zagmatwań kanionów raportuj
do bazy panda raportuj do bazy ślizgając meandry rzek rozczesując
koniferyczne igły szczeciny gór.
it's
different but it's pretty out here powiedział armstrong wizytując
księżyc.
co się dzieje czuję się dziwnie lekko, znowu grawitacja
zawodzi jak kiedyś trenując to judo jak się udo stąpając po tamtych
matach mate soinage chwila medytacji jeszcze ambrozja kompotu
w barze tempo, teraz
jest teraz na spacerze z dzieciakami chyba z ostatniej chwili mojego
okna prokreacji, zrobili ten nowy plac zabaw pilnuję łażę po
regolicie korka kiedy idziemy dalej po chodnikach trzeba się chwilę
przyzwyczajać do twardych realiów szczęścia
22 listopada 2024
niemiła księdzu ofiarasam53
22 listopada 2024
po szkoleYaro
22 listopada 2024
22.11wiesiek
22 listopada 2024
wierszejeśli tylko
22 listopada 2024
Pod miękkim śniegiemJaga
22 listopada 2024
Liście drzew w czerwonychEva T.
22 listopada 2024
Potrzeba zanikuBelamonte/Senograsta
21 listopada 2024
Drżenia niewidzialnych membranArsis
21 listopada 2024
21.11wiesiek
21 listopada 2024
Światełka listopadaJaga