20 lutego 2011
Kwiat w dłoni
Historia każdego człowieka jest w zaskakujący sposób przewidywalna.
Początek, którego nie pamiętamy, różnej jakości rozwinięcie i(o ironio!)
jednakowe zakończenie. Ten jakże radosny schemat nie miał żadnego
przełożenia na moje życie. Moja opowieść zaczyna się tam, gdzie powinna
się kończyć. Paradoks? A co na tym świecie nie jest paradoksem?
Karminowa
woda powoli spływała do zlewu. Michał zacisgkał dłoń na żyletce.
Wszystko było idealnie zaplanowane. Julia kończy pracę za sześć godzin.
Dodatkowy kwadrans zajmie jej dojazd. Garść tabletek przeciwbólowych i
szklanka wódki likwidowały ból towarzyszący cięciu. Perfekcjonistą w
każdym calu, nie brał pod uwagę wybitnej złośliwości przedmiotów
martwych.
- Kochanie, nie uwierzysz – tak, to będzie z pięć lat
od momentu kiedy zakochał się w tym głosie – w biurze pękła rura. Akta i
komputery, wszystko poszło na śmietnik. Cieszysz się, że wróciłam?
Nigdy
nie uwierzyłbym, że kloaka zrujnuje moje plany. Moja ukochana
Humanistka zachowała się tak, jak uczyli ją na przysposobieniu obronnym.
Karetka, opaska uciskowa i gorące modlitwy do wszelkich Bogów. Krótki
pobyt na oddziale ratunkowym i skierowanie na leczenie w trybie
zamkniętym, legitymowane wyrokiem o ubezwłasnowolnieniu.
Budynek
szpitala był piękny. Wielki park i olbrzymi dworek, który cudem ocalał z
każdej pożogi, która przeszła przez tą biedną ziemię.
Nie
sądziłem, że kiedykolwiek będę czuł się aż tak upokorzony. Codzienne
sesje z nawiedzonymi specjalistkami od psychiki(ciekawe czy swoje złote
rady udawało im się wcielić we własne życie). Och, jak bardzo rozjaśniły
mi motywy mojego działania. Złe stosunki z matką? Szkoda, że ostatni
raz widziałem ją w wieku lat pięciu. Miała swoje życie, w którym nie
było miejsca na żadne zobowiązania. Podziwiam ją za to, że wybrała
najszczersze z możliwych rozwiązań. Apodyktyczny ojciec? Taki stawał się
na trzeźwo, czego chwalić Boga nigdy nie widziałem. Nieudany związek?
Problemy w pracy? Zawyżone poczucie własnej wartości?
Kocham
współczesną naukę. Proste odpowiedzi na wszystkie realne i wyimaginowane
problemy otaczającego nas świata. Prawda była zupełnie inna.
Byłem...
chyba szczęśliwy? Najmłodszy doktor w historii całego uniwersytetu.
Artykuły naukowe tłumaczone na niezliczoną ilość języków. Mieszkanie,
samochód i kobieta, o której większość może pomarzyć. Więc dlaczego to
zrobiłem?
Zaproponuje Ci drogi czytelniku pewną zabawę.
Wyobraź
sobie balonik, który tkwi wewnątrz Twojej głowy. Ów balonik powoli
pęcznieje, a guma napina się do granic możliwości. Kwestią czasu jest
moment, kiedy pęknie.
No dobrze, ale brakuje nam jednego czynnika,
czyli zdarzeń, które powodują wzrost owej zabawki. Nie, nie była to
sytuacja rodzinna, stres ani nic z tych rzeczy. Mój balonik
wypełniały... sny.
Wszystko zaczęło się tej nocy, kiedy poznałem
Julię. Byliśmy młodzi, to był pierwszy tydzień naszych studiów. Oboje
pochodziliśmy z rozbitych rodzin, nie znaliśmy absolutnie nikogo w nowym
mieście i każde z nas potrzebowało bliskości. Zaczęło się niewinnie.
Przesypiałem całe noce, a rano budziłem się z mglistym wspomnieniem
koszmaru. Widziałem moją ukochaną topiącą się we krwi. Z czasem, wizje
stawały się coraz pełniejsze i ostrzejsze. Ogień ogarniał jej nagie
ciało. I wtedy właśnie przyśniło mi się To. Czułem dziwną niechęć, przed
nazywaniem rzeczy po imieniu. „To” było wojną. Nie taką, o której
opowiadał mi dziadek. Widziałem czołgi, wielkie jak bloki mieszkalne.
Nowe rodzaje bomb, które w wymyślny sposób przynosił śmierć. Żołnierzy w
skafandrach i maskach gazowych, którzy lubowali się w torturowaniu
kobiet i dzieci. Tuż przed „incydentem” przestałem spać. Nie pomógł mi
alkohol ani środki nasenne. Dzień przed „śmiercią”, podczas sprawdzania
marnej pracy studenta, pojawiła się wizja. Czułem ciężar karabinu,
kamizelka ograniczała mi ruchy, a smród potu przyprawiał o mdłości.
Gdzieś w oddali majaczyła łuna pożaru. Powoli podniosłem broń, pewnie
zgrałem muszkę i szczerbinkę. Czułem dokładnie opór języka spustowego i
ciężkie kopnięcie odrzutu. Widziałem dokładnie galaretowaty mózg powoli
wypływający z czaszki kobiety, która była całym moim życiem. Wtedy mój
balonik pękł.
Każda doba spędzona w szpitalu był jednakowy.
Paskudne śniadanie, leki, sesja z psychologiem, papieros, kolacja, leki.
Dni zlewały się w tygodnie, tygodnie w miesiące. I wtedy, pojawiła się
Ona.
Idę o zakład, że nie zwróciłbyś na nią uwagi. Szara
ziemista cera, posklejane blond włosy, pidżam, która skutecznie
maskowała figurę. Siedziała na ławce i czytała książkę. Rzadki widok, w
naszej placówce. „Łuk triumfalny” Remarque'a. Po chwili podniosła wzrok i
uśmiechnęła się do mnie. Nigdy wcześniej nie sądziłem, że jedno
spojrzenie tak mną wstrząśnie. Była niepokojąca i piękna. A może
niepokojąco piękna?
- Usiądź obok mnie – Michał posłusznie spełnił życzenie nieznajomej – Jestem Maja
Rozmawiali cały dzień.
Maja,
Majusia, Majeczka. Przy niej czułem się naprawdę szczęśliwy. Żadne z
nas nigdy nie mówiło o tym, co było przed szpitalem. Zresztą, nie było o
czym rozmawiać. Miała tylko siedemnaście lat, a dogadywałem się z nią
lepiej, niż z rówieśnikami. Spędzaliśmy razem, każdą wolną chwilę. Nie
mogłem uwierzyć w to co się ze mną działo.
Upojeni szczęściem, nie
zauważyliśmy, że świat się zmieniał. Zaczęło się od rotacji personelu w
szpitalu. Początkowo znikali pielęgniarze, ich miejsce zajmowały coraz
starsze kobiety. Później to samo spotkało lekarzy, a moje ukochane
zajęcia z psychologiem się skończyły. Za ogrodzeniem przemykały
przykryte brezentem ciężarówki. Najgorsze była nocna cisza, pośród
której dało się słyszeć dzikie wrzaski tłumu. Ale jakie to miało
znaczenie?
Przyszło lato, a wraz z nim długie, ciepłe
noce. Udało im się potajemnie wymknąć do parku. Otaczające ich kwiaty
pachniały oszałamiająco. Michał objął Maję i złożył na jej wilgotnych
wargach pierwszy pocałunek. Nic nie mówiła, gdy zaczął rozpinać guziki
jej nocnej koszuli. Jęknęła cicho, gdy zdarł z niej pozostałe ubranie,
jednak szybko uciszył ja namiętnym pocałunkiem.
- Michał...
- Kocham cię Maju
Powoli wszedł w nią. Był jej pierwszym mężczyzną.
Wszystko
zmieniło się, gdy w szpitalu pojawili się pierwsi żołnierze. Piękny
ogród, szybko pokryła pajęczyna rowów strzeleckich. Zaraz potem
skonfiskowano wszelkie odbiorniki telewizyjne i radiowe. Listy od rodzin
był pocięte i ograniczały się do życzeń szybkiego powrotu do zdrowia.
Nasz Wielki Dom został odcięty od świata.
W takt gardłowych pieśni bojowych pojawiła się Ona. Wyglądała zjawiskowo w rozwianej, białej sukience. Przylgnęła do mnie ciałem
-
Michał, zatańczmy ten ostatni raz – Maja pewnie zaczęła prowadzić – Nie
rozmawialiśmy nigdy o przeszłości, ale ja to widziałam Jedyny. Zanim
trafiłam do szpitala, wyśniłam to wszystko.
Jej opowieść była bliźniaczo podobna do tego, co sam przeżyłem. Widziałem jej sukienkę, teraz całą we krwi.
- Ale wiem, że mogę cię uratować najdroższy. To też widziałam. Całopalenie. Proszę, zrozum to.
Odepchnęła
mnie i zaczęła biec. Nie mogłem nic zrobić. Moje ciało wydawało się
obce, reagowało bólem na każdą próbę ruchu. Widziałem dokładnie jak
złapała kanister. Jakiś idiota zostawił go obok przykrytego siatką
maskującą czołgu. Czułem gorący powiew powietrza i smród palonego ciała.
Zaraz potem straciłem przytomność.
Tej nocy pierwsze bomby spadły na Paryż. A potem? A potem świat spłonął.
22 listopada 2024
niemiła księdzu ofiarasam53
22 listopada 2024
po szkoleYaro
22 listopada 2024
22.11wiesiek
22 listopada 2024
wierszejeśli tylko
22 listopada 2024
Pod miękkim śniegiemJaga
22 listopada 2024
Liście drzew w czerwonychEva T.
22 listopada 2024
Potrzeba zanikuBelamonte/Senograsta
21 listopada 2024
Drżenia niewidzialnych membranArsis
21 listopada 2024
21.11wiesiek
21 listopada 2024
Światełka listopadaJaga