12 october 2011

EPIZOD NA DWA SERCA

PROLOG

Magdalena szykowała się do pracy. Miała jeszcze zrobić kanapki dla Adama, jej syna, gdy zadzwonił telefon. Sygnał uporczywie nakazywał, by podniosła słuchawkę. Cóż, więc miała robić? Podeszła do aparatu telefonicznego wiszącego na jednej ze ścian w kuchni i dość niecierpliwym głosem powiedziała:

- Tak, słucham?

Głos, który usłyszała, całkowicie wytrącił ją z równowagi. Była to ostatnia osoba na Ziemi, z którą chciałaby rozmawiać.

- Witam cię, Magdaleno - usłyszała głos Tomasza. - To ja... Poznajesz mnie? - powiedział jej były mąż.

- Nie musisz się przedstawiać. Twojego głosu nie zapomnę do przysłowiowej śmierci - powiedziała, prawie sycząc ze złości. Jednak po chwili postanowiła się opanować i już nieco spokojniejszym, wyważonym tonem spytała: - Czemu to zawdzięczam? A raczej: z jakiego powodu dzwonisz?

Była tak wciąż wytrącona z równowagi, że w jej wypowiedz wkradła się nieścisłość, ale mimo zdenerwowania postanowiła ze wszystkich sił dokonać mobilizacji. Opanować się, tylko po to, by nie dać Tomaszowi satysfakcji i nie uzmysłowić mu, że wciąż może, choćby poprzez swój głos, doprowadzić ją do takiego wzburzenia emocjonalnego. Już w czasach, kiedy byli małżeństwem, miał to opanowane do perfekcji, potrafił doprowadzić ją do wrzenia.
Mimo to ku swojemu zaskoczeniu usłyszała głos mężczyzny, który był tak odmienny od tego, do którego ona i syn byli przyzwyczajeni. Zdziwiona i zaskoczona postanowiła wysłuchać tego, co ma do powiedzenia.

Tomasz mówił ciepłym i wręcz przepraszającym tonem:

- Nie gniewaj się, ale ja po prostu chciałbym się dowiedzieć, co u was... Jak żyjecie? - dodał.  - I jeśli nie miałabyś nic przeciwko temu, chciałbym poprosić syna o spotkanie... A ciebie oczywiście o wyrażenie na to zgody - powiedział bardzo zmieszany i niepewny.

- Nie wiem, co na to Adam, to z nim musisz porozmawiać - odparła Magda. - Zaraz go zapytam, czy podejdzie do telefonu... Poczekaj - powiedziała. - Adaś! - zawołała w głąb mieszkania.

Po chwili doszedł ją szept syna wychodzącego ze swojego pokoju.

- Mamo, muszę? - słowa dziecka nie pozostawiały cienia wątpliwości, co do pragnienia, a raczej niechęci, z jaką Adam musiał się uporać, by przełamać w sobie uczucie prawie nienawiści do ojca.

- Synku, nie musisz z nim rozmawiać. - Specjalnie nie użyła określenia: „tato”, bo ten człowiek nie zasłużył sobie na to skądinąd piękne słowo. A wciąż trzymając rękę na słuchawce dodała: - Pamiętaj, nic nie musisz. Ale chyba powinieneś, bo... Mam wrażenie, że on nie da nam spokoju, więc lepiej mieć tę rozmowę za sobą. Poza tym, obawiam się, że jak tak dalej pójdzie i będziemy ją odwlekać, to oboje się spóźnimy. Spróbuj... - dodała łagodnym i pełnym miłości głosem.

- Dobrze - odparł chłopiec. - Daj mi słuchawkę - powiedział, jakby lekko zrezygnowany.

Jego twarz wciąż wyrażała niechęć połączoną z rezygnacją i uczuciem żalu, że znów usłyszy ten głos. Głos, który przez wszystkie lata jego dzieciństwa tylko rozkazywał i groził. Mimo to, choć wciąż wewnętrznie nieprzekonany, sięgnął po słuchawkę. Robił to bardziej dla mamy i jej argumentów, niż z własnej jakiejkolwiek potrzeby serca czy umysłu.

- Jestem, słucham - mówił w głąb słuchawki, a ton jego głosu wciąż wyrażał więcej niż wypowiedziałyby słowa.

- Witaj, synku - usłyszał po drugiej stronie. - Cieszę się, że zgodziłeś się na rozmowę ze mną. Nie zajmę ci dużo czasu, bo wiem, że szykujesz się do szkoły. Mam gorącą prośbę, Adamie. Czy nie wyraziłbyś zgody na spotkanie ze mną? Oczywiście, jeśli mama też się zgodzi - dodał pospiesznie.

Ton głosu mężczyzny był serdeczny, ciepły i ugrzeczniony. Chłopiec nie wiedział, ile w tym wszystkim prawdy, a ile fałszu. Nieraz już było mu dane widzieć i słyszeć kajającego się ojca, by po całkiem niedługim czasie ponownie zobaczyć, na co go stać.
Adam szukał wzrokiem mamy, w ten sposób jakby próbując odnaleźć w niej wsparcie. Popatrzył w kierunku kuchni, gdzie ona, wciąż zajęta kanapkami, pełna skupienia na tym, co robi, zdawać by się mogło: nie przykładała wagi do tej rozmowy.
Ale w rzeczywistości tak nie było, Magdalena nie tylko słuchała - każdy jej mięsień napinał się jak struna. Była bliska płaczu. Nie chciała jednak pokazywać łez synowi, dlatego, kiedy oczy Adama zwrócone były w jej kierunku, ona z uporem maniaczki kroiła szczypiorek. Ale te ruchy były na tyle czytelne dla chłopca, że rozumiał, co właśnie przeżywa jego mama.
Chcąc zaoszczędzić jej dalszego stresu, szybko, prawie bez namysłu, odparł:

- Dobrze, bądź przed szkołą. Lekcje kończę około szesnastej.

Wypowiedział te słowa z takim impetem, że nawet słuchający go po drugiej stronie słuchawki ojciec wpadł w dziwienie. Nie tracąc jednak rezonu, równie szybko odparł:

- Dobrze synu. Dziękuję. Do zobaczenia.

Mimo to wiedział już, że te ostatnie słowa padły w martwą przestrzeń, bowiem chłopiec nie czekał na jego odpowiedz. Ta głucha, martwa cisza, jaka po chwili zapadła w jego słuchawce, była wystarczająco dobitna, by Tomasz zrozumiał, iż umarło wszystko, co mogło go łączyć z synem.

- Już go nie odzyskam - powiedział sam do siebie. - Za dużo, za dużo krzywd... - dodał po chwili. Odpowiedziało mu tylko głuche echo i cisza ścian jego mieszkania.
Dziś, już po kilkumiesięcznym leczeniu w zakładzie dla uzależnionych od alkoholu, rozumiał, co przez te wszystkie lata fundował tym, których naprawdę kochał. I choć patrzy trzeźwo na życie już trzynaście miesięcy - a może właśnie dlatego - wciąż rozlicza się z tych wszystkich błędów i sam również nie może znaleźć nic na swoje usprawiedliwienie. Przecież to on dokonywał wyborów i powtarzał, że nie ma problemu z alkoholem. Dziś wie, jak bardzo się mylił, i jaką cenę przyszło mu zapłacić. Ale nie tylko jemu, niestety...
Dziś to wiedział, ale wtedy był nieomylny. Tak wówczas sądził.  Czas pokazał jednak, jak daleki był od prawdy. Niezmiennie zadawał sobie pytanie, kto lub co rządziło nim w poprzednich latach. Odpowiedź zdawała się być jedna: koledzy, imprezy, wódka. Poczucie złudnej siły i jakże pozornej odwagi zmarnowało mu życie.

- Nie - powiedział. Jego głos z pełną smutku nutą wypełnił pokój. Jednocześnie w tym zamyśleniu kilkakrotnie potrząsał energicznie głową. - Nie - powtórzył bardziej stanowczo. - Sam je zmarnowałem.

Podszedł do fotela mieszczącego się w rogu niewielkiego pokoju, po czym ciężko usiadł. Jego myśli niezmiennie krążyły wokół przeszłości i przyszłości. A tej ostatniej bał się najbardziej. Sam, już bez grupy wsparcia, musi stawiać czoła problemom, pokonywać pokusy. Kiedyś wystarczyło podejść do kolegi, pogadać przy wódeczce i już po chwili problemy znikały. Ale nie dziś, nie teraz. Zna cenę. Doszedł do dna - teraz może się tylko od niego odbić. I choć, jak sądził, stracił już rodzinę, szacunek i pracę, miał szansę na odbudowanie tego, co stanowi o tym, że kiedyś patrzono na niego jak na człowieka godnego zaufania i szacunku, a nie upodlone alkoholem zwierzę.
Bezustannie odtwarzał niczym na taśmie filmowej wspomnienie rozsądnego Tomasza, poszukiwał w sobie tego dobra, rozsądku i empatii, jakie powinny cechować każdego człowieka. Pragnął wrócić do czasów, gdy sam miał do siebie szacunek, zanim nie stworzył sobie fałszywego wizerunku własnej osoby. Wtedy już patrzył na siebie przez dno butelki.  A z tej perspektywy wszystko było nienaturalnie powykręcane, łącznie z twarzą, i to tak dosłownie, jak i w przenośni.
Dziś już wiedział i rozumiał, co z tego uda mu się odbudować, a co jest bezpowrotnie stracone. Nie chciał burzyć spokoju Magdalenie, ale tęsknił za synem i pragnął z całego serca go przeprosić. To, dlatego odważył się na ten telefon. Czy liczył na coś więcej? Gdzieś na dnie serca, umysłu - tak. . . Ale okazało się, że teraz jego droga do serca syna będzie równie wyboista, co kiedyś droga syna do jego serca.
Czas miał pokazać, na ile wybaczenia może liczyć. . .

                                                                      ***
W tym czasie, przytulona do syna Magdalena, mówiła:

- Nie martw się, damy sobie radę. Jak zawsze - dodała po chwili.

- Wiem, mamo - odparł Adaś. - Ale dlaczego on chce znów nam zburzyć spokój?

- Może nie - powiedziała Magdalena. - Może jakimś cudem w końcu zrozumiał...

Mówiła te słowa, nie będąc do końca przekonaną o ich słuszności, ale łudziła się, że właśnie tak może być. Po tej chwili jedności i zadumy, lekko odsuwając od siebie Adama dodała: - A może tak w końcu zbierzemy się do wyjścia?

Te słowa wypowiadała już ze swoim charakterystycznym ciepłym uśmiechem.
Oboje zaczęli się szybko szykować. Lecz kiedy już odwiozła syna, pozwoliła sobie na to, by przez chwilę pomyśleć. Zatrzymała samochód na poboczu i położyła głowę na kierownicy, niczym w geście rezygnacji czy poddania. Trwało to chwilę, ale jakże potrzebną. Zmusiła się do pełnej mobilizacji, do odszukania w sobie nie tylko siły, wiary, ale i tego postanowienia, które towarzyszyło jej przez ostatnie dwa lata.
Z całej siły uderzyła rękoma w kierownicę, uniosła głowę i z wielkim hartem ducha powiedziała do siebie na głos:

- Nie dam się już skrzywdzić ani nie dam skrzywdzić syna. Znajdę sposób - dodała.

Włączyła silnik. Samochód lekko się zakołysał, warknął i już po chwili dała się słyszeć miarowa praca silnika. Jej maluszek o imieniu „Piotruś” miał swoje lata, a było ich prawie dwadzieścia. Niemniej jednak wciąż dzielnie się spisywał, a kiedy jechała na przegląd do warsztatu, pan Henryk, znajomy mechanik samochodowy, był pod dużym wrażeniem tak dobrze utrzymanego i zadbanego samochodu. Nic dziwnego, Magdalena włożyła przecież w tego fiacika dużo serca, czasu i oczywiście pieniędzy. Przecież miał jej jeszcze dość długo służyć i wozić bezpiecznie ją oraz jej bliskich czy po prostu znajomych.
Droga do pracy zajęła jej niespełna dziesięć minut.  Szkoła, w której pracowała, wyłoniła się zza zakrętu i znów rozpoczął się dzień, dzień pełen wrażeń mniej lub bardziej pozytywnych.  Magda nie oczekiwała, by wniósł ze sobą miłe sercu wydarzenia, czy zmiany. Jej myśli były wciąż zdominowane, spotkaniem Tomasza z Adamem. Tego bała się najbardziej. Dlatego też tak usilnie walczyła o zmiany w życiu swoim i syna, dokształcała się, szukała innej pracy i przede wszystkim szukała w sobie tego, co młodzi nazywają „powerem”.
A czas miał pokazać, czy słuszną obrała drogę...


NA ROZDROŻU

Było letnie słoneczne popołudnie. Magdalena szła krętymi uliczkami miasta. Mijała stare czynszowe kamieniczki z małymi oknami, za którymi kryło się życie innych. Szła, myśląc o swoim życiu. Czego tak naprawdę zdołała dokonać? Jak stawiła czoła wszystkim problemom, które stały się częścią składową jej życia? Jaką miała w sobie zdolność odczuwania tej z rzadka pojawiającej się radości? Analizowała swoje relacje z ludźmi, nieraz zastanawiała się nad tym, jak naprawdę jest postrzegana nie tylko przez tych jej bliskich, ale i obcych. Pragnęła być doskonała w swoim patrzeniu na świat. Nie chciała pozwolić na to, by w jej umyśle rodziły się złe myśli, a z ust wypływały podłe, pełne goryczy lub kłamliwe słowa. Ale to bywało trudne. Czasem niestety była zmuszona przez ludzi czy okoliczności postępować tak, by przetrwać.
Dochodziła do skrzyżowania ulic. Popatrzyła na ten fakt przez pryzmat metafory. To ona właśnie, Magdalena, właśnie dziś, teraz, znalazła się w swoim życiu na takim skrzyżowaniu. W głowie jej kołatała się jedna myśl: „Jaką mam obrać drogę? Skręcić czy iść prosto?”.
Te rozterki wzięły się stąd, że właśnie dziś zdecydowała, ale nie była pewna... Wciąż słaba. Słaba psychicznie, ale tego nie wiedział nikt... No może poza jedną, jedyną osobą - jej mamą. To ona właśnie toczyła walkę z Magdaleną o nią samą. Dawała rady od tak dawna, że Magdalena już nawet nie pamiętała wielu z nich. Albo też nie chciała pamiętać, bo wówczas musiałaby przyznać się do tak wielu błędów i wręcz braku rozwagi. Przecież był ktoś, kto ją ostrzegał, próbował chronić, ale ona, nazbyt pewna, nazbyt dumna - nie słuchała. Bo to ona przecież w swojej młodzieńczej pewności ducha miała swoją rację oraz poglądy na ludzi i sprawy. Wciąż wydawało się jej, że postępuje właściwie. A mama...? No cóż, ma racje, ale swoje, bo wywodzące się z jej umiejętności patrzenia na życie i z tego, co w nim doświadczyła. I na pewno były one sumą tego wszystkiego, co i w jaki sposób przeżyła, ale Magdalena chciała przeżyć życie po swojemu. Wiedziała jedno: że chce sama doświadczyć wszystkich blasków i cieni życia, uczyć się na błędach, ale popełnionych przez nią, bo wtedy to ona, jak każdy inny człowiek, nabiera doświadczeń. Dziś wie, że było to wręcz głupie, bo przecież ilu łez, bólu i przegranych ominęłoby jej umysł, serce i duszę. Wystarczyło tylko słuchać... Ale ona tego nie umiała. Jej własna filozofia życia była najważniejsza, prawdziwa i właściwa...
Jakież to było nierozsądne - pomyślała po raz nie wiadomo który.

- Nie umiemy przyjmować rad, niestety. Pozornie ich słuchamy, obdarzeni zmysłem słuchu, ale żadna z tych rad nie przepływa przez nasze serca i umysły - powiedziała niemal szeptem, ale tak naprawdę wszystko w niej krzyczało.

Gdyby Magdalena dawno temu posłuchała rad swojej mamy... Ale ona skazała siebie na ciągłą walkę. Walkę, by godnie żyć.
I dziś właśnie przekroczyła granicę bólu. Skończył się. Już nie pozwoli - nigdy i nikomu - na to, by ją zranił. Wykreuje swój nowy wizerunek: nowe życie, nowa praca, a z czasem nowy dom - pomyślała, a słowom tym towarzyszyło uczucie siły i stanowczości przyszłych działań.
Opuściły już ją obawy, wiedziała, jak ma zacząć żyć.
A czas miał swoje plany... A może... Bóg?


WYZWANIE

Dochodziła do ulicy, gdzie stał wielki szklany budynek - siedziba firmy, w której miała pracować. Długo czekała na telefon od nich. Upłynęło wiele tygodni, zanim ktoś tam, na górze, zdecydował o jej przyjęciu. Wchodziła na schody powoli, nie spiesząc się, bowiem godzina, o której miało rozpocząć się spotkanie, była stosunkowo daleka. Magdalena specjalnie przyszła kilkadziesiąt minut wcześniej. Chciała się rozejrzeć, popatrzeć na ludzi, którzy tam pracują, po prostu: poczuć klimat wielkiego świata biznesu, bo miała być jego częścią.
Wielkie szklane drzwi wpuściły ją do środka. Przed jej oczami rozciągał się wielki hol. Na każdym z jego rogów stały potężne palmy, a w centrum - wielka kamienna konsola z marmurowym blatem, pobłyskująca w tym sztucznym świetle milionem srebrnych iskier. Wszystko to emanowało przepychem.
Magdalena podchodziła zdecydowanym krokiem do konsoli, która, jak było widać, spełniała funkcję punktu informacyjnego. Stała tam kobieta w firmowym uniformie, która zapraszała ją uśmiechem. Magdalenie zdawało się nawet, że ta być może trzydziestoparoletnia brunetka o łagodnych ciepłych rysach uśmiecha się naprawdę szczerze, ale widziała już w swoim życiu niejeden sztucznie wręcz przyklejony uśmiech. Mimo to, niezrażona własnymi myślami, podeszła i powiedziała:

- Nazywam się Widera. Co prawda jestem umówiona z panią Pilczyńską z działu kadr na godzinę trzynastą, ale chciałabym, o ile można, poczekać tu. Może w jakimś bufecie? - spytała po chwili.- Na pewno jest tu jakaś kawiarenka.

W jej głosie była grzeczność, ale nie uniżoność, pewność, ale nie duma. Zaraz potem obdarzyła ową panią równie szerokim uśmiechem. Ale czy szczerym? Magdalena sama w to nie wierzyła.
Po chwili uzyskała odpowiedź:

- Witamy w firmie „Kompat”. Zapraszam serdecznie. Mamy tu zarówno bufet, jak i kawiarenkę. Musi iść pani do windy i nacisnąć przycisk „S”, a po wyjściu skręcić w prawo. Tam znajduję się kawiarenka, a na lewo bufet. Życzę miłego oczekiwania na rozmowę kwalifikacyjną - dodała. Miała naprawdę szczery uśmiech.
Magdalenie nie pozostało nic innego, jak równie serdecznie podziękować i udać się do owej windy.

Ale ma babka klasę - pomyślała o swojej rozmówczyni. - Naprawdę była miła.
Podeszła do drzwi windy. Gdy już miała nacisnąć klawisz przywołania, czyjaś dość duża dłoń wręcz uderzyła jej rękę.

- Oj, przepraszam. Zamyśliłem się i tak jakoś nie zwróciłem uwagi. Przepraszam jeszcze raz.
Naprzeciwko niej stał bardzo rozkojarzony i speszony tą sytuacją mężczyzna. Widać było, że rzeczywiście czuje się niezręcznie.

- Nie szkodzi, nic się nie stało - powiedziała z niewymuszoną szczerością Magda. - Naprawdę - dodała.

Poczuła na sobie badawcze i zaciekawione spojrzenie mężczyzny, który po obdarowaniu ją uśmiechem skinął głową w geście przeprosin. Jednocześnie, kładąc swoją dłoń na serce, powiedział:

- Jeszcze raz przepraszam. To musiało zaboleć.

Po chwili wykonał gest, jakby chciał uchwycić i pocałować jej dłoń. Ona jednak przezornie uchwyciła swoją teczkę obiema rękoma, przytulając ją niczym dziecko do piersi, by w ten sposób udaremnić owemu mężczyźnie ten szarmancki skądinąd gest.
Drzwi windy otworzyły się z sykiem. Ona weszła jako pierwsza, a gdy znaleźli się w środku, ów wciąż w nią wpatrzony mężczyzna zapytał:

- Pani na które?

- Ja? Na te - powiedziała ciepło, ale stanowczo, jednocześnie wciskając przycisk „S”.

- Aaa... No to przejadę się z panią... trochę - dodał po chwili, znów lekko zmieszany.
Zapadła cisza. Winda bezszelestnie zjechała w parę sekund na sam dół. Drzwi się otworzyły. Magdalena wyszła, a mężczyzna (teraz przyjrzała mu się uważniej: wysoki, o blond włosach i niebieskich oczach  powiedział do niej szybko z ujmującym uśmiechem:

- Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy.

Te ostatnie słowa doszły ją na sekundę przed zamknięciem się drzwi.
Dziwny człowiek- pomyślała.

                                              ***
Adrian stał już sam w windzie. Miał do pokonania kilka pięter, ale nie tylko - musiał uporać się z własnymi myślami, które wdarły się w jego umysł niczym błysk pioruna. Owszem, powstały one na skutek tego, co się stało. Jednak również tego, co zobaczył i odczuł. Zobaczył przecież piękną kobietę, którą otaczała niesamowita aura.
Jest doskonała- pomyślał. Nie analizował jednak jej urody czy figury. Nie o to mu chodziło, ale to coś, co było w niej i ją otaczało.
I zatrzymało przy niej umysł Adriana... Czy tylko umysł?

***
Magdalena siedziała przy małej czarnej.
Jeśli wszyscy są tu tak roztrzepani i nieuważni jak ten facet, to mam szerokie pole do popisu jako psycholog - myślała. - Ale pod warunkiem, że mnie przyjmą - dodała.
Zbliżała się trzynasta, czas jej spotkania. Znów stała w tej samej windzie, co jeszcze godzinę temu, tym razem zatopiona we własnych myślach i obawach. Wiedziała, że ta rozmowa ma być zwykłą formalnością, ale mimo wszystko czuła się spięta.
Winda zatrzymała się na drugim piętrze. Wysiadła, wzrokiem odszukała drzwi, przez które już raz, kilka tygodni temu, przechodziła. Popatrzyła na wizytówkę, by upewnić się, że dobrze trafiła. Zapukała, a po chwili ze środka dobiegł ją stanowczy, dominujący, ale serdeczny głos:
- Proszę, proszę.

Magdalena wzięła głęboki oddech, nacisnęła klamkę i... weszła.
Weszła w nowym świat. Czy już bardziej przychylny? To miał pokazać czas.


SYLWESTROWA WINDA


Winda właśnie zbliżała się do piętra, na którym oboje mieli wyjść. Rozmawiali o zbliżającym się Nowym Roku, o swoich planach, zawodowych również. Pracowała tu już dość długo, ale, oprócz paru osób i koniecznych kontaktów, nie wchodziła w żadne głębsze relacje z kolegami czy koleżankami z tej wymarzonej firmy. Nie stała na uboczu, ale i nie była w centrum, wybrała opcję środka. Starała się zawsze zachować dystans, nie szukała przyjaźni, lecz pracy. W relacjach z rozmówcami była serdeczna i naturalna, bo dawno już temu postanowiła być sobą. Lecz kiedy zdarzało się, że musiała stanowczo powiedzieć: „nie”, to mówiła, bez urażania rozmówcy, jak się jej zdawało. Dzięki temu z dnia na dzień poznawała lepiej uroki bycia konsekwentnym. Dlatego, z powodu swojego zdystansowania, nie oczekiwała od ludzi wylewności czy jakiejś wyjątkowej serdeczności. Dawała z siebie dokładnie tyle, ile sama pragnęła otrzymywać.
Teraz więc Magdalenę zadziwiła serdeczność i spontaniczność towarzysza w windzie, ale uznała, że bezpośredni stosunek do ludzi to pewnie cecha dominująca jego w charakterze. A i ona starała się, by jej zachowanie było wystarczająco swobodne czy serdeczne - w myśl dewizy obronnej: „Co otrzymujesz, to ofiarujesz”.
Być może to właśnie pozwoliło Adrianowi na bardziej swobodniejsze wypowiedzi i gesty. Oboje śmiali się i żartowali, a jazda windą zdawała się nie mieć końca. Jednak w pewnej chwili zatrzymała się na wyznaczonym piętrze.
I w tym momencie stało się to, czego Magdalena nie byłaby w stanie przewidzieć nawet gdyby była jasnowidzem. Adrian objął ją tak mocno i tak zdecydowanie, że jakakolwiek próba ucieczki nie miała sensu. Popatrzyła w jego oczy i jedynym, czego zdołała dokonać, było odchylenie głowy. Jego usta, ciepłe i delikatne, musnęły jej policzek.
Trafiony, nie zatopiony - pomyślała z dziecinną naiwnością.
Adrian lekko się speszył. Widać nie taki był jego plan.
Mimo wszystko zapadła niezręczna chwila ciszy. I tu w sukurs przyszło Magdalenie jej wrodzone poczucie humoru. A może nabyte? Przytuliła Adriana, sama pocałowała go w policzek i powiedziała:

- Ja też życzę ci wszystkiego, co naj, naj w nowym roku.

Dodała do tych słów uśmiech i ciepłe spojrzenie. Jej twarz przez krótką chwilę rozbłysła, A może to oczy?

- Tak, tak - rzekł. - Dziękuję, nawzajem... A tak w ogóle, to do której dziś pracujesz? Może dasz się namówić na jakąś kawę?- spytał nieco nerwowo i, nie ma co ukrywać, lekko zmieszany.

Nie należał jednak do mężczyzn, którzy na długo tracą grunt pod nogami. Szybko powrócił do równowagi, a mimo to wciąż czuł się niezręcznie, lecz starał się ukryć ten fakt przed koleżanką z pracy. Udało mu się.
Patrzył na dziewczynę - ba! na kobietę - którą znał od jakiegoś czasu, ale to dziś jakże wyraźnie dostrzegł subtelne piękno, odkrył ją na nowo. Mimo to nie mógł oprzeć się wrażeniu, że kiedyś już zaznał tego uczucia. I to całkiem niedawno.
To nie była ta Magdalena, to była ta wyjątkowa Magdalena. Pełna poczucia humoru, inteligencji i tej nie do określenia przy pierwszym spotkaniu aury. Adrian nigdy nie kusił się o analizę osobowości koleżanki z pracy, ale kiedy mijał ją na korytarzu, kiedy niby to od niechcenia wymieniali informacje, już po pierwszym zdaniu chciał stać i z nią rozmawiać, nawet do wieczora. To ona zawsze kończyła przelotną wymianę zdań, a jedynie jej uśmiech zatrzymywał czas. I choć Adrian niechętnie się poddawał, to wypowiadane przez nią z taką lekkością: „No cześć, miłego dnia” brzmiały z takim wdziękiem, że tylko dla tych słów warto było ją spotykać codziennie na tym samym szarym korytarzu. Bo przy niej, jak dla Adriana, wszystko blakło. Ba! Nawet szarzało.
To, co czuł do niej, było dziwne, wystarczająco dziwne, by nie chcieć tego rodzaju uczucia analizować. Bał się, że odkryje coś, co może przerosnąć jego oczekiwania i możliwości. Nie był w niej zakochany. Nie była nawet tą najładniejszą dziewczyną z biura. Ale niezaprzeczalnie była jedyną, od której emanowała radość oraz ten szczególny blask. I było w niej to coś, co mogłoby powalić niejednego faceta.
Dziś, w tej nieszczęsnej windzie, ogarnęło go przemożne pragnienie, by wziąć ją w ramiona, przytulić, a potem pocałować. I choć ze zrozumiałych względów okazało się to dla niej zbyt wielkim zaskoczeniem, mimo wszystko poradziła sobie lepiej niż on. On, który nie planował, ale działał pod wpływem chwili. Może ta lampka wypitego szampana, może ta pozorna beztroska, a może sama bliskość tej, która zawsze działała na jego zmysły, spowodowały, że stracił kontrolę? Tylko pragnął, nie zastanawiał się, czego ona pragnie i co poczuje. On pragnął bliskości tej rudowłosej kobiety o twarzy dziecka i z wiecznie roześmianymi oczami, Tej, na której widok nawet powietrze, w jego odczuciu, przestaje płynąć.

- Wiesz, myślę, że dziś już za długo nie popracujemy. Sam widzisz, atmosfera nocy sylwestrowej udziela się powoli wszystkim. Ale nie wydaje mi się, żeby spotkanie przy kawie dziś miało sens. Chyba że proponujesz mi kwadrans na kawę w bufecie. - Roześmiała się, oczekując na jego słowa.

On, wyrwany nagle z zamyślenia, a raczej oczekiwania na jej odpowiedz, odparł:

- A może jednak? Nie chcę się poddać. Przemyśl moja propozycję, proszę - mówił, wciąż wpatrzony w Magdalenę.

Ona również wpatrywała się w te jego błękitne oczy i nie wierzyła, a po jej głowie niczym atom świetlny przelatywała myśl za myślą. Gdyby w tej chwili ktoś pokusił się o porównanie jej umysłu do wieloperonowego dworca, nie zbłądziłby zbytnio w formie porównawczej. Ona sama nie nadążała za własnymi myślami. Próbowała przypomnieć sobie, skąd go zna, gdzie i kiedy mijała go w tak potężnym biurowcu, na którym piętrze i w jakim sektorze pracuje. Gdzieś, jak przez mgłę, przedzierały się obrazy z korytarza, na którym to uśmiechnięty, skądinąd czarujący blondyn, mijając ją, otaczał serdecznym uśmiechem i wypowiadał słowa powitania.
Magdalena tylko taki wizerunek Adriana miała w głowie. Nawet jego imię poznała dosłownie przed godziną na małym bankiecie u szefa, kiedy to każdy otrzymał lampkę szampana z załącznikiem - premiową kopertą. Albo, jak określiła to Magda, zapomogą sylwestrowej nocy. A szef pocmokał parę rączek, pościskał w geście życzeniowym parę męskich dłoni i po kwadransie wszyscy rozeszli się do swoich gabinetów.
Tylko ona pracowała na drugim piętrze. Adrian, jak jej się zdawało, na parterze. Ale kiedy wsiadał z nią do windy, pomyślała, że może ma do załatwienia coś na trzecim piętrze , bowiem tam mieściły się magazyny śmieci, czyli archiwum. Ne zdziwiła się więc obecnością w windzie takiego pasażera.
W tych ułamkach sekund wydarzyło się coś, co, jak się później okazało, zaważyło na jej życiu. A przede wszystkim na spokoju emocji. Kiedy usta Adriana tak niebezpiecznie się zbliżyły, a jego ramiona pełnym ciepła i uczucia gestem otoczyły jej sylwetkę, nie dając Magdalenie możliwości ruchu, poczuła - o dziwo - że chce, ale się boi. I zareagowała we właściwy sobie sposób. Kiedy jego usta dość niezręcznie dotknęły ni to policzka, ni to czubka nosa, mogła zrobić tylko jedno: ucałować Adriana w policzek i złożyć mu życzenia. Ale to, co w tym jednym ułamku sekundy rozegrało się w jej umyśle... Nie umyśle! To ciało zareagowało, a umysł niczym niewolnik podążył za tym odczuciem, jak zwykle próbując je zanalizować. Tyle tylko, że Magdalena już wtedy wiedziała, że tego uczucia tak szybko nie odszyfruje.
Winda stanęła.

- I co z tą kawą? - Adrian nie odpuszczał.

Patrzył tymi swoimi zuchwałymi oczami w kolorze nieba, mrużąc je, jakby chciał nadać im symbolikę małego cwaniaczka, ale tak naprawdę był rozbawiony. Już doszedł do siebie po tym niefortunnym całusie. Dlaczego niefortunnym? Przecież w ten sposób zmusił Magdalenę do tego, że go w końcu zauważyła.
Niezła metoda zwrócenia na siebie uwagi - pomyślał.
Wpatrywał się wciąż w tę kobietę - delikatną, subtelną, otoczoną aurą doskonałości, jakiej pozazdrościłaby jej niejedna, gdyby tylko potrafiła dostrzec to, co dostrzega mężczyzna.

- Wiesz co? Dobrze - odparła po namyśle Magda. - Ale za godzinę, OK? - dodała. Przy tych słowach zabawnie przechyliła głowę, niczym małe dziecko.

Adrian mógłby w tej chwili założyć się o każde pieniądze, że dla postronnego obserwatora wyglądałaby jak śliczna rudowłosa dziewczynka czekająca na radosną odpowiedź.
Schylił się, by móc przyjrzeć się wyrazowi oczu Magdaleny. Co wyrażały? Zaciekawienie? Pragnienie ponownego ujrzenia go? Czy też zwykłą, bezemocjonalną serdeczność? Nie znalazł nic, tylko gdzieś tam, na samym dnie źrenicy, dostrzegł małą iskierkę. Nie wiedział, gdzie jest jej źródło - w sercu, umyśle czy ciele - ale był wdzięczny, że istnieje, ponieważ ona dawała mu nadzieję na spotkanie z jej właścicielką. A chciał spotkać ją znowu.
Wciąż wpatrzony w Magdalenę powiedział prawie szeptem:

- Już idę zarezerwować stolik.

Uśmiechnęła się i mrugnęła zawadiacko.

- Idź - oparła nieco poważniej. Mówiła to również szeptem, zbliżając swoją twarz na bardzo niebezpieczną odległość. Od pocałunku dzielił ich ułamek sekundy. Tym razem jednak Adrian nie chciał ryzykować.

- To jesteśmy umówieni - rzekł już z należną powagą. - Siedemnasta w kafejce?- zapytał.

- Tak - odparła.

- Na razie - powiedział, delikatnie ujmując jej dłoń prawie kocim ruchem, bo tym razem nie chciał jej spłoszyć.
Nie mógł się doczekać. Dochodziła piętnasta - miał jeszcze parę spraw do załatwienia, musiał wykonać kilka telefonów do klientów. Był agentem do spraw kontaktów z potencjalnymi interesantami. Oboje pracowali w wielkiej renomowanej firmie komputerowej, która zajmowała się sprzedażą oprogramowania. i montażem. Każdy, kogo tu zatrudniono, był profesjonalistą i znawcą tematu marketingu.
Adrian popatrzył jeszcze na Magdalenę, gdy ta wchodziła do swojego gabinetu. Pracowała, jako konsultantka od spraw psychologii marketingu i zarządzania. Stała o jeden szczebel wyżej w hierarchii pracowników niż on, ale nie była jego szefową. Miała tylko w razie potrzeby,  podpowiedzieć ewentualną strategię, gdy on będzie chciał pozyskać nowego kupca lub firmę potrzebującą najnowsze oprogramowanie.
Zszedł szybko, prawie w podskokach, na pierwsze piętro, tam, gdzie był jego gabinet, bo właściwe zapomniał, po co wsiadł do tej windy. A może uczynił to instynktownie? Chciał być choć przez chwilę z nią? Nie wiedział, ale to już i tak nie miało znaczenia... Byli umówieni.
Przez chwilę zastanawiał się jednak, dlaczego wszedł do tej windy. Może miał odwiedzić archiwum?
A zresztą - powtórzył w myślach - to nieważne. Skoro zapomniał, to sama sprawa nie była istotna.
Wychodząc z takiego założenia, Adrian szybkim krokiem wszedł do swojego gabinetu. Musiał się sprężać, jeśli chciał punktualnie wstawić się na spotkanie z Magdaleną.


SAMOTNA RÓŻA

Dochodziła siedemnasta. Magdalena skończyła sprawę ostatniego klienta, teczkę zamknęła, więc z nieukrywaną satysfakcją. Przefaksowała wskazówki tak zwanego pozysku koledze i szykowała się do wyjścia. Spieszyła się, bo on - tego była więcej niż pewna - już tam czekał.
Zbiegała po schodach. Taka droga wydawała się jej optymalna - szybsza niż oczekiwanie na windę i zaliczanie kolejnych postojów. Wszyscy inni też zakończyli swoją pracę. Normalny dzień roboczy zazwyczaj kończył się o dziewiętnastej, ale nie dziś.
Weszła do firmowej kafejki. Siedziało tam parę osób, ale Adriana wśród nich nie było. Wzruszyła ramionami i, choć z rozczarowania poczuła lekkie ukłucie w okolicy serca, starała się wmówić sobie, że to nic nadzwyczajnego.

- Po prostu nie ma go, to nie - rzuciła prawie szeptem w kierunku jedynego pustego stolika, na którym z małego zielonego wazonu wystawała róża o tak niebywałym wzroście, że wazonik wyglądał niczym karzełek.

Wykonała obrót na pięcie, ale tak zamaszyście, bo w nerwach, że straciła równowagę. I kiedy miała wrażenie, iż zaraz jej ciało, a zwłaszcza twarz, poczuje chłód kafli, w ułamku sekundy bardzo silne ramiona podchwyciły ją i pozwoliły na to, by złapała równowagę.

- A dokąd to? - usłyszała. Tuż przed nią jakby spod ziemi wyrósł Adrian. Wpatrywał się w Magdalenę wciąż z uśmiechem, ale i troską. - Przecież byliśmy umówieni, a ty próbujesz mi uciec? - powiedział.


Mówił te słowa, jeszcze trzymając, a raczej przytulając zdziwioną i, nie ma co ukrywać, wystraszoną ewentualnym upadkiem Magdalenę. Ale czy tylko upadkiem?
- A... Bo... nie widziałam ciebie.
Jej słowa zabrzmiały niezgrabnie, wręcz dziecinnie. Zapewne mała dziewczynka prędzej przestałaby być zmieszana i mądrzej ukryła rozczarowanie, niż ta dorosła kobieta uczyniła to przed chwilą, ale Magdalena była zaskoczona, i to w stopniu, który przy tym, co poczuła dziś w windzie, wydawał się ogromny. Może dlatego, że nie zobaczyła go tak, jak sobie to wyobrażała, stojącego przy stoliku, niecierpliwego w oczekiwaniu na nią. Wyszło, na jaw, że to ona gnała na oślep po schodach, by go zobaczyć.

- No, już jestem. Szef mnie zatrzymał, chciał wyrazić swoje zadowolenie z mojej pracy. Ale stolik zarezerwowałem. Widzisz tam? - Gestem dłoni wskazał na stolik z samotna różą. - Ona jest dla ciebie - szepnął, delikatnie całując jej dłoń.

Po chwili pozwolił jej na opuszczenie jego ramion. Magdalena złapała już nie tylko równowagę ciała, ale i ducha. Uśmiechnęła się, mówiąc:

- Dziękuję ci za różę, ale nie tylko. Uchroniłeś mnie niewątpliwie przed upadkiem... - powiedziała. Jednocześnie jej wzrok powędrował w stronę znajomego miejsca, czyli, jak nazwała go w duchu Magdalena, „stolika samotnej róży”. Spojrzała wyczekująco na Adriana. - Idziemy?

- Tak, oczywiście – odparł

Siedzieli już przy stoliku. Rozmawiali właściwie o wszystkim, ale żadne z nich nie dotknęło tematów osobistych.
- A gdzie spędzasz sylwestra? - spytał po chwili przerwy na łyk kawy Adrian. - Masz już od dawna ułożony plan dzisiejszej nocy? - dopytywał
- Właściwie tak - odparła. - Ale jakoś niespecjalnie mam ochotę tam iść - dodała.
Przy tych słowach do jej ust wędrowała mała zgrabna filiżanka, z której dobywał się kojący aromat kawy. W ten sposób dała sobie czas na dalszą odpowiedź. Chciała powiedzieć mu prawdę, ale nie wiedziała, jak to uczynić, i czy będzie to słuszne. Przecież tak naprawdę nie znała Adriana ani jego planów. Nie wiedziała też, jak mu powiedzieć, że jej niechęć wynika z faktu, iż musiałaby iść na tę imprezę do koleżanki sama. Poza tym, nie chciała, by Adrian odebrał to nieopatrznie, może nawet jako formę zaproszenia go. Chociaż Danusia, u której miała odbywać się owa impreza sylwestrowa, wyraźnie dała jej do zrozumienia, że może przyjść sama lub też z osobą towarzyszącą, bo każdy będzie mile widziany.
Dlatego też nic nie dodała, wciąż zajęta popijaniem kawy. Czekała na to, co powie jej towarzysz.

- Aa... No to plan mi się trochę skomplikował - rzekł Adrian. - Chciałem poprosić cię, żebyś była tak uprzejma towarzyszyć mi dzisiejszego wieczoru, ale widzę, że moje oczekiwania były z góry skazane na niepowodzenie. Nie wiem, czemu przyszło mi do głowy, że nie zaplanowałaś nic na dziś. Dziecinada - dodał, karcąc się w myślach, a raczej swoją niezdolność przewidywania. Przecież to było oczywiste, że taka dziewczyna nie spędza nocy sylwestrowej sama. - Co za głupek ze mnie - skarcił się po raz wtóry.

- No wiesz... Tak, mam plany... Ale twoja propozycja jest dalece interesująca... Tyle że, sam wiesz... Ja już mam inną...

Magdalena wypowiadała słowa z wielkim trudem, bowiem żadne z nich nie było prawdziwe. Wbrew temu, co czuła, wiedziała, że tylko takiej odpowiedzi może udzielić, ale jednocześnie, nie wiedzieć czemu, po jej głowie kołatało się: „Idiotko, ty głupia babo. Czemu odmawiasz? I co będziesz robić u Danki? Pić drinki, szampana, a potem rozgoryczona i wściekła pójdziesz do domu?”.
Dom. Na sam dźwięk tego słowa ogarnęło ją zniechęcenie. A raczej na skojarzenie z tym, co kiedyś działo się w jej domu. Wciąż dopadały ją wspomnienia. których nie obchodziło, że ona, Magdalena, z takim uporem zaciera ślady przeszłości. Nowe tapety, nowe meble - ba! nawet nowe okna - ale i to nie przynosiło ukojenia. Zawsze gdzieś, z jakiegoś kąta domu wyzierało wspomnienie bólu, lęku czy samotności.
Z tych wspomnień wyrwał ją głos Adriana:

- Wiesz, trudno. Może dam ci mój numer telefonu. I nieśmiało poproszę, żebyś zadzwoniła, jak będziesz miała ochotę oraz czas spotkać się ze mną.

Nieświadomy jej myśli, wyjął z kieszeni marynarki coś bardzo małego i położył na stoliku. Zaczął pisać coś na tym skrawku papieru w kolorze śniegu, po czym podsunął go blisko lekko zadziwionej Magdaleny. Ta spojrzała na kartkę, na której widniało wielkie drukowane „A” i szereg cyfr.

- Dobrze, zadzwonię... Też już się spieszę... - mówiła głosem pozornie pewnym, zdecydowanym, ale nie potrafiła ukryć drżenia swoich słów.

Adrian przyglądał jej się badawczo. Wyczuł, że coś jest nie tak, nie odważył się jednak zapytać. Zatrzymał rodzące się słowa w swojej głowie.
Może za mało naciskałem, może ona by w końcu się zgodziła - pomyślał, ale na wszystko było już za późno. Magdalena podała mu dłoń i zwinnym, wręcz kocim ruchem wyciągnęła różę z karłowatego wazonika.
- To dla mnie?- spytała.
- Tak, tak - szybko odparł Adrian. - Mogę liczyć, że zadzwonisz?- dodał.

- Tak, na pewno - rzuciła, stojąc w drzwiach już prawie pustej kawiarenki.

WĄTPLIWOŚCI

Magdalena jak zwykle krzątała się po domu. Porządki to niezbyt ulubione zajęcie, ale pożyteczne, jeśli chce się zapomnieć. A ona miała wiele do zapomnienia. Nie tylko dwa nieudane związki, ale i spotkanie Adriana... Bo tym razem nie chciała dać się zranić.
Już od wielu miesięcy unikała randek, a nawet spotkań towarzyskich. Liczył się tylko dom i jej fantastyczny syn - trzynastolatek o pięknych imionach Adam Karol. Żadne z nich nie miało odpowiednika ani od strony jej byłego męża, ani w jej rodzinie. Nie kultywowała tradycji na dawanie imion po dziadkach. To był jej syn i nie przodek miał go określać, a on sam.
Miała fantastyczne relacje z synem. Partnerzy, przyjaciele, kumple - te określenia z ledwością pasują do tej niesamowitej integracji fal empatii, jakie przepływały przez umysł jej i jej syna.

- Mamo... Mamo... - Adam zawsze myślał, że jeśli dwa razy powie to magiczne, jak sam uważał, słowo, nawiąże kontakt.

Lubiła to: „mamo, mamo”.

- Słyszę. Nie odpłynęłam w krainę bezmyślności.

Popatrzyła na syna z nieukrywaną dumą. Wysoki, przystojny... I na szczęście niepodobny do ojca. Kolor jego włosów i ich gęstość przypominał co prawda sławetną czuprynę Tomasza, ojca Adama, ale tylko to było ich cechą wspólną. Magdalena zawsze miała kasztanowe włosy. Teraz wspomagała się szamponem koloryzującym o odcieniu złoto-rudym. Pragnęła w ten sposób ukryć te włosy, które niekoniecznie są symbolem wieku, ale bywa, i to często, że stanowią owoc przeżytych stresów. A ona doświadczyła ich dość dużo, może nawet za dużo.
Jej syn miał kruczoczarne włosy i niebieskie oczy z lekkim odcieniem zieleni, podobnie jak ona. Na szczęście jego charakter daleko odbiegał od charakteru ojca. Adam był serdeczny, niewyrachowany, a poza tym, choć jeszcze dziecko, miał już bardzo jasno sprecyzowane plany na życie i poglądy. Magdalena nieraz podziwiała tego trzynastolatka za stanowczość oraz umiejętność dążenia do celu w sposób łagodny, ale zdecydowany. Był całkowitym przeciwieństwem słabego i podatnego na wpływy innych ludzi Tomasza.
Na samo wspomnienie tego człowieka, który okradł ją ze złudzeń o prawdziwej uczciwej miłości, wstrząsnął nią dreszcz. Nie chciała już niczego wspominać. Jednym zdecydowanym ruchem ręki odgarnęła włosy, jakby symbolicznie odrzucając myśli.

- Co, synku? Idziesz do kolegi? - spytała.

- Tak, dam ci, mamo, znać, kiedy i o której będę wracać - wesoło i bardzo spontanicznie odpowiedział jej syn. - Wiesz, dziś mamy sesję fantastycznej gry. Zmusza do użycia wyobraźni i tylko to ogranicza gracza. Mówię ci, gra super. Kiedyś ci wytłumaczę, o co w niej chodzi, dobrze? Aha, grę ma poprowadzić Leszek, opowiadałem ci kiedyś o nim - wtrącił. - To specjalista, mistrz nad mistrze, mówię ci, jest niesamowity... No, lecę, mamo. Pa, buziak! - krzyknął już prawie w drzwiach.

Odwrócił się, przesłał jej całusa, a ona wykonała gest, jakby go uchwyciła, i uśmiechnęła się. Zobaczyła jeszcze gest syna wskazujący na schowany w kieszeni bluzy telefon komórkowy, a potem usłyszała, jak prawie już za drzwiami dodaje:

- Mam tę smycz elektroniczną, według umowy. Jakby coś, to dzwoń... Kocham cię, mamusi.
Przy tych słowach uczynił z ust mały dziubek, by ponownie przesłać jej całusa. Tyle go widziała...
Została sama i znów wróciły uporczywe, przykre myśli. Nie zastanawiając się właściwie, w odruchu samozachowawczym, pobiegła do łazienki segregować pranie.

***
Zbliżał się piękny kwietniowy wieczór. Niósł ze sobą zapach rozkwitających pąków kwiatów, trawy i wszystkiego tego, co rodzić zaczyna się wiosną. Całe miasto zdawało się delektować tymi płynącymi po ulicach miasta zapachami. Ludzie powoli, bez pośpiechu, przemieszczali się po uliczkach i skwerach. Każdy pokonywał kolejne metry z nieukrywanym zadowoleniem. Nawet okna domów prawie już wszędzie były otwarte na oścież, zapraszając do swego wnętrza wiosenny zefirek.
Wystawione na balkonach kwiaty doniczkowe pięły się radośnie ku zachodzącemu słońcu. Na jednym z takich kolorowych balkonów siedział Adrian. Mimo że był zmęczony całodzienną pracą, wciąż segregował dokumentację.
Nadgorliwiec ze mnie - pomyślał i odłożył papiery na małą ławę, która czasem służyła gościom za siedzisko.
Sam balkon był wyjątkowo duży. Oprócz ławy i ulubionego bujanego fotela Adriana znajdowały się na nim inne domowe drobiazgi, które z różnych powodów dostały tymczasową eksmisję z pokoi czy kuchni. Ale nie był zagracony. Wszystko wyglądało tak, jakby każda z tych szafek czy komódek od zawsze miała miejsce na balkonie.
Ale Adriana nie nurtowało pytanie, czy balkon sprawia wrażenie uporządkowanego, czy też nie. Jego myśli bezwolnie powędrowały ku oczekiwanemu i utęsknionemu. Wracały do Magdaleny.

Nie zadzwoniła. Dlaczego?
Miał wrażenie, że nawet w pracy go unika. On sam wciąż zgłaszał się do niej z prośbą, ale najczęściej jego sprawy przekazywała koleżance, która jak ona miała im robić rys psychologiczny potencjalnego klienta, by można było wyjść naprzeciw jego potrzebom. Było to przydatne, bo paradoksalnie wielu zainteresowanych kupców miało niesprecyzowane potrzeby. Profesjonaliści z określonym już planem zakupu danego programu przybywali rzadko. Firma świadczyła usługi sprzedaży również dla indywidualnych nabywców, a z tymi było zawsze najwięcej problemów.
Dlaczego się nie odezwała? - powtórzył w myślach. Nie wiedział, czym ją spłoszył.

- Och, Magdaleno, czekam - powiedział na głos. Usłyszał go jednak tylko gołąb, który wciąż mu się przyglądał, zabawnie kręcąc główką. Może i on na coś czekał? Ale Adrian nie zastanawiał się nad tym. Choć patrzył w niebo, nie widział nic oprócz twarzy Magdaleny.
Co jest? - pomyślał. - Przecież się nie zakochałem.
Nie było w tych słowach stwierdzenia faktu, nie było też stanowczości. Wypowiadał je bez większego przekonania.
Wstał ze swojego bujanego fotela, który tym razem nie ukoił jego skołatanych myśli, i poszedł do kuchni - w sumie też bez określonego planu, a raczej potrzeby. Lustrował półki. Czego szukał? Na nic nie miał ochoty. Nerwowym ruchem zatrzasnął drzwi od lodówki
A niech to. Co mi jest? - pomyślał.

                                       ***


Magdalena miała mało czasu. Wskoczyła do windy. Musiała szybko zawieźć na dziesiąte piętro, do szefa, sprawozdanie kwartalne . Jeszcze raz nerwowo przeglądała kartki.
Windą szarpnęło. Nie lubiła tego uczucia, bo jej żołądek w ułamku sekundy „zaprzyjaźniał się” z gardłem. Przełknęła ślinę i, niepomna poprzedniego przykrego, uczucia po raz kolejny sprawdzała, czy wszędzie jest jej podpis. To było ważne, ponieważ asygnowane przez nią dokumenty to sprawy pozytywnie załatwione dla firmy. A tylko wówczas mogła liczyć na dobrą premię.
Poczuła, że nie jest sama w windzie. Ktoś wsiadł na czwartym. Podniosła głowę. Adrian... Nie wiedziała, gdzie w tej sekundzie ma serce - w żołądku czy w gardle. Nawet nerwowe przełykanie śliny na niewiele się zdało.

- Cześć- powiedział, ale jego głos wydał się jej smutny, jakby zrezygnowany. Ale ponieważ sama w tej chwili czuła się jak w pułapce, postanowiła dłużej się nad tym nie zastanawiać.
Miała tylko siłę na jeden gest. Skinęła głową.

- Też do szefa?
Miała tak sucho w gardle, że ledwo to z siebie wydusiła. A on, zamiast odpowiedzieć, zaczął się jej badawczo przyglądać.

- Chora jesteś? - zapytał. W jego słowach było tyle samo troski, co smutku.

- Nie. - Chrząknęła, by głos jej stał się bardziej wyrazisty. - Ale byłam zamyślona. Zaskoczyłeś mnie...

- Ja? Czym? Tym, że pracuję tu, gdzie ty, i też od czasu do czasu korzystam z windy?
Zabrzmiało to niezbyt miło. W tym, co mówił Adrian, dało się wyczuć rozgoryczenie i żal. Cała rozmowa najwyraźniej się nie kleiła, mało tego - obierała jakiś dziwny kierunek.
Oboje w milczeniu podnieśli głowy. Na świetlnej tablicy powoli zmieniały się cyfry. Jak dla Magdy zbyt powoli. I wtedy usłyszała pytanie, na które odpowiedź już w myślach nastręczała jej problemów.
- Dlaczego nie zadzwoniłaś? - Adrian zaczął ponownie się jej przyglądać. Śledził ją wzrokiem, przestały go interesować cyfry. Chyba w ogóle go nie interesowały. Jedynie wpatrzony w nie zbierał się na odwagę, by zadać Magdalenie to pytanie.

- Bo... Bo... No... Jakoś tak wyszło. Wiesz, miałam dużo pracy... - jąkała się, wciąż nerwowo szukając właściwej odpowiedzi. Ale czy istniała jakakolwiek inna odpowiedź niż ta, że stchórzyła?
O Boże, jakie to naiwne stwierdzenie! On przecież też dużo pracował - myślała gorączkowo. Szybko więc dodała:

- Wiesz, problemy, trochę rodzinne... - Nabrała powietrza, bo miała wrażenie, że wszystkie uszło z niej wraz z tym pytaniem i jej próbą odpowiedzi na nie. - I, wiesz, te różne sytuacje rodzinne - kontynuowała - pokrzyżowały mi plany nie tylko spotkań towarzyskich...
Tu była bliska prawdy. Całkiem niedawno miała miejsce ostatnia sprawa rozwodowa, która nie była niczym przyjemnym. Ale Adrian nie musiał znać aż takich szczegółów. Nie chciała i nie zamierzała opowiadać wszystkim o tym, co właśnie przeżywa, czy też po prostu zwyczajnie dzieje się w jej życiu. Starała się oddzielić dom od pracy. A na ile jej się to udawało? Nie do końca wiedziała, ale była pewna jednego: że choć czasem pracę brała do domu, to nigdy domu do pracy.
- Aha, rozumiem. A jak... A zresztą nie - dodał szybko, zrezygnowany i bardzo niepewny. Takiego go jeszcze Magdalena nie widziała. Już po chwili usłyszała jednak jego głos, dużo bardziej pewny siebie. - Ty zdecydujesz, kiedy zechcesz rozpocząć życie towarzyskie.
Powiedział tak, jednak zdawać by się mogło, że wcale nie czeka na odpowiedź Magdy. Nie pozostało jej nic innego, jak w końcu powiedzieć prawdę. Ale czy teraz? Czy gdzieś miedzy tymi piętrami i słowami nadarzy się sposobność? Nie wiedziała, ale chciała spróbować.

- Dziesiąte, tu wysiadam - naiwnie jak dziecko powiedziała Magdalena.

- Wiem, ja też. - Adrian uśmiechnął się, jakby w ten sposób chciał rozładować atmosferę i uczynić ją bardziej przyjazną dla nich obojga. - Też jestem zdenerwowany, też mam sprawozdanie. Wiem, co przeżywasz... No to powodzenia.
Jego głos i cała sylwetka były jakby wciąż wyciszone, ale serdeczne. do tego stopnia, że, nie wiedzieć czemu, Magdalena właśnie tę chwilę wybrała na to, by powiedzieć mu prawdę.

- Wiesz, a poza tym wstydziłam się tego, że stchórzyłam. Wtedy... No wiesz, w windzie. Chciałam, żebyś mnie pocałował, ale rozumiesz...

Nagle zawstydziła się tym wyznaniem. Spuściła głowę, jednak jej wyczekujący wzrok wciąż był skierowany w spojrzenie Adriana. Potwierdzająco kiwnął głową, ale nie ukrywał radości. Na jego twarzy zagościł uśmiech, ale z nutką pokory. Opanowując rosnąca w nim chęć wybuchu pokazania tego, że zaraz ze szczęścia eksploduje, powiedział:
- Rozumieniem. Czyli mogę liczyć na to, że już nie stchórzysz?

- Tak, tak - opowiedziała Magdalena. Mówiła to z lekkością, naturalną swobodą, ale również od niej biło to zadowolenie, że mur, który sama wzniosła, powoli, cegła po cegle, zaczyna stawać się tylko kupą gruzu.

Zerknęła jeszcze raz na odchodzącego Adriana i po chwili weszła do gabinetu szefa.
A Adrian wszedł do sekretariatu. Tam przemiła pani Krysia złożyła jedną z wielu należnych pieczęci na jego dokumentach, aby on też mógł udać się do szefa. Ale tak naprawdę nic teraz nie było ważne. Czuł, że te słowa, które udało się wypowiedzieć Magdzie, otworzą mu do niej drogę, na której to - czasem miał wrażenie - postawiła nie tylko mur, ale i przybiła wielką tablicę z napisem „Nie burzyć”.
Ale czas miał mu pokazać, jak wysoki jest to mur, i ile siły oraz odwagi musiała włożyć Magdalena, by on miał szansę znaleźć się po drugiej stronie. Wciąż jednak nie wiedział, czy ta szansa już... nadeszła.


                 

                       JASKINIA LWA

- Halo? Dzień dobry, tu Magdalena Wide... - Nie dokończyła.

- A, witam, Adrian po tej stronie - usłyszała. - Nawet nie masz pojęcia, jak się cieszę. Rozumiem, że mogę liczyć na spotkanie?- natarczywie dopytywał się uszczęśliwiony mężczyzna.

- Tak, ale nie sprecyzuję ci miejsca ani czasu. Bo nie wiem, kiedy... - powiedziała Magda, jednak znów nie dane jej było skończyć wypowiedzi.

- Pozwól, że ja będę sterem i okrętem. I choć z wielkim strachem, bo boję się, że odmówisz, proponuję na początek, przewrotnie, spotkanie u mnie - wciąż głosem pełnym radości oznajmiał tryumfalnie Adrian. - Co ty na to?

- W jaskini lwa?- powiedziała do słuchawki. Nie mogła wyjść z podziwu.

Ale ma tupet - myślała. - Na pierwszej randce od razu do mieszkania? No, no - jej myśli były szybsze niż słowa Adriana. Bowiem i on sam po chwili zastanowienia odparł:

- Ee, jakiej tam jaskini? - Zaśmiał się. - A lwa to dawno tu nie ma. Co najwyżej łagodny dachowiec, wierz mi, całkiem bezbronny i do oswojenia... No i co, podać ci adres? - przy tych słowach w jego głosie dało się słyszeć napięcie.

- A niech tam. Daj. - Magdalena podjęła wyzwanie. - Powiedz tylko, kiedy - poprosiła.

- No jak to kiedy? Teraz, zaraz.
Głos Adriana był pełen nutek śmiechu. Rozbawiła go jego własna śmiałość, ba! nawet zaskoczyła. Co mu też wpadło do głowy? Ale tak długo na nią czekał, że postępował irracjonalnie.
Zapadła chwila ciszy, która chyba obojgu zaczęła przeszkadzać. W tej sekundzie padło równocześnie jedno słowo:
- Dobrze?

Oboje, wciąż niepewni siebie i własnych decyzji, czekali na odpowiedź.

- Dobrze, dobrze. Już idę... Jadę - odparła pierwsza Magdalena. Choć była równie zmieszana, co rozbawiona i zaciekawiona. postanowiła podjąć, to, jak się jej zdawało, wyzwanie losu. - Jadę. Podaj ten adres - powiedziała powtórnie, a jej głos brzmiał jak u rycerza, który właśnie podejmuje rękawice z ziemi.
Tak też się czuła... Wiedziała, że walczy, ale czy wygra? I o co toczyć się będzie ta walka?
Tego jeszcze nie wiedziała, ale przeczuwała, że stawka będzie najwyższa...

                                      ***
Jak się przygotować? - myślała w popłochu. - A niech tam. Nic nie szykuję, w końcu naga nie jestem. Dżins, bluza... No nie, może sweterek? Tak, tak, zdecydowanie sweterek, ten czerwony... - wciąż mówiła w myślach. - To nie spotkanie w celach sportowo-treningowych, a towarzyskich.
Próbowała zachowywać się jak najbardziej naturalnie, ale niestety jej ruchy zdradzały zdenerwowanie i rodzącą się niepewność, czy rzeczywiście dobrze zrobiła, dzwoniąc, a w konsekwencji godząc się na spotkanie. I to już dziś... Zaraz - jak powiedział Adrian.
Rodziły się w niej obawy i lęk. Przed czym? A może przed kim? Przed nią samą czy przed tym, co może ofiarować jej Adrian?
Bijąc się z tymi myślami, weszła do pokoju syna.

- Adam, wychodzę, synek, słyszysz?

Podniosła słuchawki, wiecznie tkwiące na jego uszach, nawet gdy odrabiał lekcje. Stała w jego błękitnym pokoju już chwilę, ale ten, niepomny jej słów, odparł:

- Mamo, uczę się słówek. Co mówiłaś? - zapytał, a w tonie jego głosu zabrzmiała nawet pretensja. Bo przecież nikt nie lubi, kiedy mu się przerywa...

- Wychodzę. Wrócę pod wieczór, raczej późno... Dokładnie nie wiem, o której - powiedziała Magda i przy tych słowach ucałowała czuprynę syna.
Ten jednak miał w głowie inną ważną dla niego potrzebę i, niczym zatroskany ojciec, powiedział:

- Oki. Ale weź „smycz elektroniczną”, bo jak coś będzie trzeba, to zawsze cię namierzę.  Dobrze, mamciu?

Był już odwrócony i wpatrywał się w nią z wyrazem troski na twarzy. Nie zamierzał niczego komentować. Czuł, że zapytana, dokąd się udaje, będzie zmieszana. A on nie zamierzał wprawiać jej w zakłopotanie. W końcu tak mało wychodziła. Zawsze uważał, że jej świat nie powinien ograniczać się do pracy i domu. Ale wiedział też, że to ona musi podjąć decyzję o wyjściu do ludzi.
Nazbyt dobrze pamiętał własne problemy. Nie umiał dogadywać się z kolegami. Pytany - unikał odpowiedzi. Ufał tylko jednemu koledze - Leszkowi, inni wydawali mu się nazbyt dziecinni lub niegodni zaufania. Nie widział też potrzeby przyznawania się do tego, że jego życie wygląda jak pobojowisko. Nie chciał nikogo do niego wpuszczać, ponieważ sam nie umiał się w tym świecie poruszać i nigdy nie czuł się bezpieczny. Nawet wysiłki mamy czasem nie były wystarczające.
Rozumiał więc, jaką drogę musi pokonać też ona. Jemu niektóre sprawy przyszły łatwiej. Może z racji tego, że był młodszy, a może tego, że to właśnie ona, jego mama, wciąż starała się być tarczą. Ale niezależnie od wszystkiego wiedział, że oni oboje mają jeszcze długą drogę do pełni radości i spokoju, ponieważ także on czuł, że bywają dni, kiedy z ciemnych kątów ich domu wyzierają potwory z przeszłości. Dlatego czasem podziwiał mamę, a jednocześnie nie rozumiał, że ona woli zostawać w domu. On wykorzystywał każdą sposobność, by tylko wyjść z tych czterech ścian. Nawet teraz, kiedy ojciec już z nimi nie mieszkał, chętnie robił wypady do Leszka, do parku, by poszaleć na rowerze, czy też zwyczajnie na basen.

I tylko było mu żal mamy. Wiedział jednak, że także ona kiedyś upora się ze swoimi demonami przeszłości. Przecież to właśnie ona zawsze mówiła, że czas oswoić potwory, a potem je wyrzucić... Chociaż nie zawsze się to udawało.
Dziś Adam cieszył się więc, że jego mama w końcu wychodzi. I miał wrażenie, że to spotkanie jest dla niej bardzo ważne... Patrzył na radosną twarz Magdaleny, a po chwili jej małe, lekko podmalowane usta powiedziały pozornie pełne wyrzutów słowa:

- Ładnie to tak? Matka na „smyczy elektronicznej”? Dobrze, wezmę telefon.

Zrezygnowana, ale tylko na niby, podeszła do szafki w przedpokoju i z jednej z szuflad wyciągnęła swój telefon. Rzeczywiście, ciągle o nim zapominała. Bywało nieraz, że to się na niej mściło.
Niestety w dzisiejszych czasach telefon komórkowy stał się jak trzecia ręka lub druga głowa - pomyślała. - I bywa, że niestety więcej zapamięta. A na dodatek posiada ten wyjątkowy luksus: można w nim skasować to, co złe...
Adam wstał, podszedł do mamy, ucałował ją niejako w geście przeprosin i powiedział:

- A co? Ja też chodzę na „smyczy”, zawsze tego pilnujesz, mamciu.

- Dobrze już. Ucz się, a ja idę zaszaleć - odważnie, jak na nią, oznajmiła Magda.

- W swetrze? A gdzie wystrzałowy ciuch?- zaczął się z nią przekomarzać Adam.

- W szafie. I niech tam zostanie, na razie - ripostowała, pół żartem, pół serio. - No pa, synku- dodała już łagodniej, poważniej i mniej zaczepnie.

- Pa, pa, miłej randki... - zawołał Adam jakby bez zastanowienia.

- A skąd przepuszczenia, że to randka?. Ej, smyku... - nieco speszona odparła Magdalena.

- Mamo, mamo... Widziałem cię, jak się przez moment miotałaś przy szafie. Przecież nie dla cioci Danusi.

Mówiąc to, uśmiechał się i mrugnął porozumiewawczo. Tymi słowami postanowił dać mamie do zrozumienia, że nie ma nic przeciwko jej potencjalnym spotkaniom z kolegami.

- Mądraliński. - Uśmiechnęła się, a po chwili dodała: - No dobrze. Nie ma mnie już. Pa! - powiedziała, niczym niespeszona.

Posłała synowi buziaka, tak jak to on był zwykły jej posyłać.
Po schodach zeszła szybciej niż kiedykolwiek. Tak jej było spieszno? Do czego?

***
Jechała samochodem, ale mimo że tak usilnie koncentrowała się na jeździe, jej myśli tworzyły obrazy jego twarzy, tego, jak się uśmiechał przy ich spotkaniach, co mówił. Nawet nie spostrzegła chwili, kiedy była na miejscu.
Zamknęła samochód i obeszła go naokoło, by sprawdzić, czy drzwi są zamknięte. Równocześnie zaczęła się rozglądać, szukając wzrokiem numeru bramy. Podchodziła do niej wciąż niepewnie, ale nie z powodu strachu przed spotkaniem, a przed sensem samego faktu spotkania. Nic przecież nie mogła mu zaoferować. Teraz dopiero ogarnęły ją wątpliwości. Pokonywała piętra obarczona tymi myślami. Z tego wszystkiego nie zauważyła nawet windy.
Kiedy odnalazła właściwy numer mieszkania, nacisnęła dzwonek. Czekała może dwie sekundy. W drzwiach stał uśmiechnięty Adrian i zapraszał ją zamaszystym gestem dłoni.

- Cześć, cześć! Nie wierzę, jeszcze nie wierzę, że przyjechałaś. Cieszę się. Czego się napijesz? - mówił pospiesznie. Trudno było nie zauważyć jego zmieszania i radości równocześnie.

Wprowadzał ją do obszernego, urządzonego ze smakiem pokoju. Pastelowe kolory oraz miękkie obicia wielkich foteli zapraszały swoją miękkością.
Usiadła. Opuściły ją już wszelkie obawy. Choć nie wiedziała, dlaczego, czuła się tu dobrze, niemal jak we własnym domu. Oczywiście od niedawna tak się w nim czuła. Dobrze i właśnie bezpiecznie... Stało się to, gdy uzyskała pewność, że raz na zawsze uwolniła się od Tomasza.
W momencie, gdy myśli Magdaleny na krótką chwilę powędrowały do wspomnień, jej uwagę przykuł wachlarz imponujących rozmiarów i o niesamowicie pięknym wzorze.

- Czego się napijesz? - usłyszała głos gospodarza.

Adrian stał tuż przed nią, gotów, jak jej się zdawało, spełnić w tej chwili każde jej pragnienie.

- Kawę poproszę. - Uśmiechnęła się.

- Już robię.

Kuchnia właściwie znajdowała się w tej samej przestrzeni pokoju, oddzielona była jedynie czymś w rodzaju bufetu. Adrian szykował kawę, jak spostrzegła Magdalena, również sobie. Widziała, jak płynnie się porusza - z wdziękiem i uśmiechem, który co chwilę wędrował w jej kierunku.

- Wiesz, naprawdę się cieszę. Miło było usłyszeć twój głos w telefonie. Nie wierzyłem. Długo kazałaś na siebie czekać... No ale ten temat zostawmy. I temat pracy również. Mam jej dość. Ty nie?- powiedział, a z jego twarzy wciąż nie znikał uśmiech.

- Tak, oczywiście, zwłaszcza po dzisiejszym dniu - odparła. - Ładnie masz urządzone mieszkanie. Na ile to twoja zasługa, a na ile dekoratora? - dodała po chwili.

- No wiesz... Prawda jest taka, że to moja była dama serca włożyła niemały wkład w urządzanie mieszkania - usłyszała odpowiedź.
Magdalenę trochę zmroziła ta informacja. Ale czego oczekiwała? Ze facet prawie trzydziestopięcioletni, jak go oceniła na oko, był do tej pory sam? To absurdalne.

- No tak. - Czuła się mimo wszystko niezręcznie, ale dodała, pozornie niewzruszona jego wypowiedzią: - Miała gust i poczucie estetyki.

- Oczywiście, że miała gust, bo związała się ze mną.

Adrian próbował obrócić temat w żart. Udało się.

- Och, ty zarozumialcze - rzekła Magdalena.

Cały czas nie spuszczał z niej wzroku, więc momentami czuła się wręcz niezręcznie. Rozmowa, wbrew jej początkowym obawom, toczyła się jednak wartko. Największe emocje, co prawda wzbudziła w nim polityka (aż podniósł głos), a przy temacie kleru nie było lepiej (musiała przyhamować żar jego słów), ale o dziwo był pierwszym rozmówcą, z którym miała idealnie ten sam światopogląd. Zgadzali się we wszystkim, a mimo to rozmowa nabierała tempa. I była nieprzewidywalna, tak jak gospodarz. Nagle Adrian poderwał się na równe nogi.

- Wiesz, puszczę ci moją nową płytkę.

Mówiąc to, przełączył radio na opcję CD i rozległa się muzyka. Magdalena nie mogła uwierzyć własnym uszom. Jej utwór! Pamięta przecież, jak się wystała w sklepie muzycznym, by kupić tę płytę.

- To twój ulubiony instrumentalista?
Mówiła to szeptem, bo nie chciała zagłuszyć słowami muzyki. Adrian tylko kiwnął głową. Usiadł obok niej, już nie naprzeciw, a obok, bardzo blisko. Słyszała jego oddech, czuła ciepło jego ciała. Zamknęła oczy, wygodnie oparła głowę o sofę, która już od dłuższej chwili zapraszała swym kształtem., by właśnie tak uczynić. Jej myśli krążyły, przybierając coraz bardziej niebezpieczny kierunek. Kierunek: Adrian.
On również, jak ona - odpłynął, a jego myśli krążyły, krążyły i przybierały równie niebezpieczny kierunek. Kierunek: Magdalena...
Nie wiadomo, jak długo trwaliby w tym odrętwieniu, a raczej w zasłuchaniu, gdyby nie telefon. Poderwał się i szybkim, nerwowym ruchem - raczej wystraszonego człowieka niż kogoś zdziwionego - podniósł słuchawkę.

- Adrian Chodorowski, słucham? Nie, nie rozumiem twoich obaw. To nie rozmowa na telefon, spotkamy się i uzgodnimy szczegóły, dobrze? - odpowiedział prawie od razu. - No to do zobaczenia. - Odłożył słuchawkę z nieukrywaną ulgą.
Był wyraźnie zmieszany, a może zdenerwowany. Magdalena nie znała go na tyle, by umieć czytać jego emocje z twarzy. Ale okazało się, że było to jedno i drugie.
- Wiesz, była żona chce więcej alimentów na syna. Tak, tak, mam dziecko, ma 10 lat. - dodał.

- Ja też mam, ale mój syn, Adam, ma trzynaście lat - odparła. Zabrzmiało to niczym odbicie piłeczki.

Adrian wydał się lekko zdziwiony.

- No co? Mieć dziecko to nie przestępstwo, prawda? - kontynuowała z uśmiechem.
- Tak, oczywiście. - odparł szybko.

do nabycia http://www.mareno.pl/888,0,all-Marta+GrzebuB3a-view-cat.html?sort_order=4




Terms of use | Privacy policy | Contact

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


contact with us






Report this item

You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1