Poetry

Pavlokox
PROFILE About me Poetry (80)


Pavlokox

Pavlokox, 12 february 2019

Matka i automobil

Krzepice, 1899 r.
 
To wszystko w XIX wieku się zdarzyło
I blizny po dzień dzisiejszy mi przyprawiło.
Ojciec powierzył mi wielką odpowiedzialność.
Jego oczekiwaniom nie stało się zadość.
 
Ojciec zwykł prowadzić interes transportowy.
Dzień w dzień wozić ludzi furmanką był gotowy.
Na całej długości wsi biegła trasa wozu.
Z kościoła – na targ – do najdalszego obozu.
O trzeciej rano wstawałem szykować konie.
Potem z ojcem wyprowadzałem je na błonie.
 
Któregoś dnia, ojciec poważnie zachorował.
Nie wstał rano oraz z gorączką leżał.
Poprosił mnie, bym usiadł za sterem furmanki
I samodzielnie woził dziadów oraz babki.
Ucieszyłem się, że zostałem wyróżniony.
Wyjechałem dorożką w trasę zachwycony.
Kiedy odebrałem już pierwszych pasażerów,
Odkryłem, że nie mam jednego z akcesoriów.
Zapomniałem koniowi opaskę założyć,
Która pole wzroku mogła mu ograniczyć.
Choć nasze konie były zazwyczaj spokojne,
Bez opasek mogły okazać się dość bojne.
Lecz nie mogłem już do gospodarstwa zawrócić,
Bo musiałbym pasażerom drogi ukrócić.
 
Stanąłem na targu. Automobil się zjawił.
Głośno terkocząc zza zakrętu się wychylił.
Na ich widok ojcu zawsze powieka drżała.
Bał się, by technologia koni nie wyparła.
Patrząc na automobil, baby się żegnały.
Za to dzieci w pojazd kamieniami rzucały.
Psy szczekały, a automobil jechał dalej.
Farosz jebnął swojemu młotkiem najzagorzalej.
Starałem się odwrócić uwagę mych koni.
Karmiąc sianem zasłaniałem im oczy dłońmi.
Lecz gdy pojazd się zbliżył, konie rżeć zaczęły
Oraz wlekąc furmankę przed siebie wybiegły.
Roztrzaskały w drobny mak kramiki targowe.
Głośno krzyczeć zaczęły baby przerażone.
Wierzchowce w popłochu przechodniów tratowały.
W końcu usłyszałem cztery głośne wystrzały
I spłoszone konie martwe poupadały.
 
Sprawa znalazła swój finał w sądzie ludowym.
Zasłabłem przestraszony wyrokiem surowym.
Okrutnej sprawiedliwości nie żałowano.
Na tuzin razów grubym pejczem mnie skazano.
Nie mniej niż ja, przeraziła się moja matka,
Gotowa zawsze chronić swojego gagatka.
Ojciec za to uznał, że przyda mi się lanie,
Bo przeze mnie wynikło to całe zdarzenie.
Zapomniałem też od każdego wziąć zapłatę
I naraziłem działalność ojca na stratę.
Wbrew jego woli, do miasta jechać mieliśmy.
Orzeczenie od lekarza zdobyć chcieliśmy,
Ażebym mógł z kary chłosty zwolniony zostać.
Żadnych środków od ojca nie mogliśmy dostać.
 
Pomoc udzielił automobilu właściciel,
Imieniem Ulrich – pruskich orderów nosiciel.
Zawiózł mnie z matką pod sam gabinet lekarski.
Wszedłem samemu. Od ręki dostałem świstki.
Z daleka słyszałem intensywne sapanie.
Gdy wróciłem, Ulrich leżał na mojej mamie.
„Schneller*, Ulrich!” – jęczała matka z nogą w górze.
„Ja, ja!” – dyszał Ulrich. Obok leżały róże.
Potem matka kwadrans w gabinecie spędziła.
Do automobilu ledwo żywa wróciła.
„In Zukunft, wird man nur Automobile fahren.“** –
Rzekł Ulrich. „Ja, ja…“ – nic nie rozumiejąc, odparłem.
W domu schowaliśmy orzeczenie przed ojcem.
On w międzyczasie zjadł pół chleba ze smalcem.
Pierwszy jadał on, potem matka, ja na końcu.
Ojciec powiedział: „Dziś nic nie dostaniesz, Dzwońcu.”
 
Nazajutrz, zawitał do nas sołtys z obstawą.
Wezwano mnie na karę stanowczą postawą.
Nikt z nich nie baczył, że byłem jeszcze matołem.
Udaliśmy się wszyscy na plac przed kościołem.
Na sygnał wystąpiłem z szeregu na środek.
Szedłem ze zwieszoną głową niczym wyrodek.
Zapomniałem zdjąć powyżej pasa odzienie.
Ktoś podbiegł i zrobił to za mnie na skinienie.
Ręce zawiązano mi postronkiem za słupem.
Wtedy matka wyszła na środek z orzeczeniem.
Sołtys potargał świstek i rzucił go z wiatrem.
Zaczęło się spięcie między matką a ojcem.
Rodziciel starał się trzymać ją nieruchomo.
„Będziesz patrzeć na każdy cios! Jak leci mięso!”
Usłyszałem świst i poczułem ból straszliwy.
Moment później rozległ się mój ryk przeraźliwy.
Pejcz ciął moje ciało żywcem. Matka krzyczała.
Siłą woli, z uścisku ojca się wyrwała.
Podbiegła do mnie i zasłoniła mnie ciałem.
„Zamiast mojego syna, ukażcie mnie laniem!”
Sołtys zdjął okulary. Rzekł by odpuściła,
Lecz matka wciąż kurczowo mnie obejmowała.
Sołtys skinął głową. Usłyszałem głośny trzask
I do mego ucha rozległ się matczyny wrzask.
Matka pozostałe dla mnie razy przyjęła.
Potem nieprzytomna na plac się osunęła.
Miała krew z tyłu sukni i moją krew z przodu.
Ulrich, obserwując z ukrycia, doznał wzwodu.
 
W domu, ojciec odgrażał się nam obu pasem.
W końcu jebnął matce gorącym pogrzebaczem.
Niecały rok później zrodziło się rodzeństwo.
Ojciec, myśląc że to jego, tulił maleństwo…
 
* Z niem. – „Szybciej”
** Z niem. – „W przyszłości będzie się jeździć tylko automobilami”


number of comments: 1 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 7 july 2015

Porachunki za wschodnią granicą

Na zawsze zapamiętam poprzednie wakacje.
I nie tylko ze względu na częste libacje.
Jak to zwykle dałem się podpuścić kolegom
Tak, że później musiałem zeznawać przed sędzia.
 
Moi rodzice zechcieli jechać nad morze.
Wszystko lepsze niż to ponure Zaporoże
Aby potanić wyjazd nie zabrali auta.
Nie stać nas było, by podróżować jak szlachta.
Przykazali mi bym pilnował gospodarstwa
I sprzątał, by nie zastała ich pyłu warstwa.
Lecz to, co zastali przerosło ich koszmary,
A mi pozostawiło na długi czas szramy.
 
Na początku kumple wbili mi do chałupy:
Jurij, Wasyl, Ołeksandr i inne udupy.
Rozsiedli jak u siebie z lwowskimi piwami.
W swym braku kultury byli oni mistrzami.
Sam im nie mówiłem o wyjeździe rodziców.
Ojciec obawiał się właśnie takich wybryków.
Acz szybko rozchodziły się takie wieści,
Podobnie jak też, co której pannie się zmieści.
 
W każdym razie znosić ich obecność musiałem.
Jeszcze nawet od jednego z nich oberwałem!
Coraz to bardziej mi się to nie podobało.
Nie wiem dlaczego tak się ich nie wychowało.
Pół nocy pilnowałem tych Zagłobów świńskich,
Którzy pijatyką przebijali mińskich.
 
Kiedy w końcu zbierać się do wyjścia zaczęli
O aucie mych rodziców sobie przypomnieli.
Nim spostrzegłem z kredensu wyszarpli kluczyki,
A mnie chwyciły adrenaliny zastrzyki.
Wcisnęli mi je i podwózki zażądali.
Nie mam prawa jazdy! Do reszty ogłupiali!
Ostatecznie dali mi jednak ultimatum:
Albo ja prowadzę, albo oni. To fatum!
Poszedłem, więc do garażu odpalić ładę.
Ostatnio wyciągano ją na parafiadę.
Pozbędę się tych gnojków. Nikt nie zauważy.
Byleby nie spotkać milicji albo straży.
Zapakowało się trzech na tylnie siedzenie.
Dojechać tak szczęśliwie - pobożne życzenie.
Dwóch usiadło z przodu, a jeden w bagażniku.
Zaraz będą wołać, że chce się komuś siku.
Przekręciłem kluczyk. Stary silnik zarzęził.
A długie sekundy minęły nim się rozpędził.
Wyjechałem z garażu terkoczącym gratem
Ciepłe powietrze wiało. Tak to było latem.
Ludzki bagaż kiwał się na tylnej kanapie.
Słychać było jak Jurij w bagażniku sapie.
 
Przejechaliśmy pół wsi, gdy zjawił się rower:
Kierowca bez odblasków ubrany w pulower.
Wnet przewrócił się na bok gdy go wyprzedzałem.
Cudem jego głowy kołem nie sprasowałem.
Odbiłem w drugą stronę - prosto w płot sołtysa.
Lodowate ciarki przebiegły mi po plecach.
Wszyscy, a nawet Jurij z auta wysiedliśmy.
Co my wszyscy najlepszego narobiliśmy!
Nagle moi kompani zaczęli uciekać.
Do przybycia straży czas zacząłem odliczać.
Z chaty wylazł sołtys w piżamie i szlafmycy.
Starej biednej ładzie parowało z chłodnicy.
Wykrzykiwać przekleństwa zaczął sołtys stary.
Któremu często kumple robili kawały.
Niespodziewanie szybko przybyła milicja,
A po niej straż - skorumpowana koalicja.
Zamknięto mnie w areszcie. Ładę sholowano,
A ze względu na jej zły stan zezłomowano.
 
Rowerzysta zdrowy, acz zeznawał przeciw mnie.
Koledzy również z zarzutów oczyścili się.
Rodzice mimo wszystko nie przerwali wczasów,
Co nie znaczy, że nie uniknąłem od nich pasów.
Do ich powrotu musiałem zostać w areszcie.
Nie wpłacili kaucji, gdy wrócili nareszcie.
Posiedziałem jeszcze tydzień w więzieniu tamtym.
Byłem więc z rodzicami w konflikcie zażartym.
Prosto pod sąd trafiłem, gdy mnie uwolniono.
A stamtąd z wysoką grzywną mnie odprawiono.
Przez długi czas odbywałem prace społeczne,
Zasilając kijowskie pieniądze stołeczne.
Tak oto skarano mnie za warchołów picie.
Budzony w nocy wystawiałem rzyć na bicie!
Z dna kamieniołomu widziałem kumpli twarze.
Którzy czasem patrzyli z góry jak się smażę.
Czy takich wartości uczyła ich bandera?
Picia, chamstwa nauczyli się od lidera?
Za ich czyny płaci uczciwy obywatel.
I to taki jak ja nieszczęsny młody bajtel.
 
Nowego samochodu już nie kupiliśmy.
Dodatkowe zamki w drzwiach zamontowaliśmy.
W szkole jednak ciągle byłem prześladowany.
Acz w końcu jednak zacząłem być szanowany.
Gdy Ołeksandr mnie zaczepił złamałem mu szczękę,
I mimo że znów musiałem znieść lania mękę.
Oni nigdy więcej mnie już nie zaczepili.
A dwanaście lat później na wojnie zginęli.


number of comments: 1 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 19 april 2020

Przebudzenie wiosny

Zdarzyło się to w marcu, dwudziestego roku.
Ojciec wrócił z Włoch, nie szusował lecz na stoku.
Łapał fuchy i na budowach zapierdalał.
Tym sposobem każdy z nas koniec z końcem wiązał.
Wraz z ojcem powrócił do nas koronawirus.
Zaprzeczyć temu nie mógł nawet Kaczor-świrus.
Na szczęście lecz dla mnie, dla ojca oraz mamy,
Mieliśmy tylko bardzo łagodne objawy.
Wszyscy zostaliśmy objęci kwarantanną.
Babcię w bloku obok zostawiliśmy samą.
 
W domu atmosfera była bardzo napięta.
Ojca rozwścieczyła porzucona skarpeta.
Zagroził, że załatwi mi koronoskopię,
A następnie złośliwie stanął mi na stopie.
 
Babcia obchodziła urodziny niedługo.
Ojciec kazał mi zadzwonić – tak będzie miło.
Telefonu jednak do niej nie wykonałem,
A przy każdym myciu rąk, rękawy chlapałem.
Ojciec wkurwił się i na komputer dał szlaban.
Co tu począć? Nie można nawet wyjść na stragan!
 
Sfrustrowany, w końcu kwarantannę złamałem.
Poszedłem do babci i w twarz jej nachuchałem!
Pomogłem jej trzymać pralkę przy wirowaniu.
Głęboko odetchnąłem wszędzie w jej mieszkaniu…
Babcia już od lat na Alzheimera cierpiała.
O mojej wizycie nie będzie pamiętała,
Lecz wracając, na klatce policję spotkałem.
Trzydzieści tysięcy kary od psów dostałem.
Spytali, czy nie boję się roznieść wirusa.
Rozpłakałem się, mówiąc, że boję się ojca.
Jednak zignorował to krawężników oddział.
Nim policjanci wyszli, ojciec pas już zdejmował…
 
Dwa tygodnie później babcia źle się poczuła
I w przeciągu kilku dni ducha wyzionęła.
Nie mogło jej pomóc pleców oklepywanie.
Jak się domyślacie, dostałem znowu lanie…
 
Z racji, że dawno lat osiemnaście skończyłem,
Odpowiedzialności karnej nie uniknąłem.
Jak to w Polsce, dostałem dwa lata zawiasów,
Za to, że mą babcię przeniosłem do zaświatów.
Jaki będzie morał tej aktualnej wieści?
Nie wychodź z domu, bo Cię polski rząd popieści!


number of comments: 1 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 12 april 2016

W szatni


Już po raz kolejny musiałem szkołę zmienić.
Pewien chłopak zbyt wysoko musiał się cenić.
Ku przypomnieniu: był wyższy i mi dokuczał.
Gdy tylko miał okazję, zawsze na mnie fukał.
Najpierw skończyło się to piwnicy pożarem,
Oparzoną ręką i ciężkim dla mnie laniem.
Później przeze mnie nogi na kuligu złamał.
Mój ojciec bardzo się po tym wszystkim postarał,
Bym trafił do dobrej szkoły bez takich ciuli,
Najlepiej imienia jakiejś czerwonej szui.
 
Tak znalazłem się w szkole z oddziałem specjalnym
Dzieciom z lekkim upośledzeniem przeznaczonym.
Poznałem całkiem fajne osoby w mej klasie.
Do dziś piję z niektórymi z nich wódkę w lesie.
Spotkał mnie lecz jeden incydent nieprzyjemny
I znowu z wyższym chłopakiem był on związany.
Tym razem to on był niesłusznie mą ofiarą.
Skończyło się to dla mnie czymś gorszym niż siarą.
Chłopak ten był dość mocno niedorozwinięty
I przechodził z klasy do klasy jak zaklęty.
Zadbała o to jego nawiedzona matka.
By przekonać dyrekcję, starczyła jej gadka.
Chodził z nami też na wychowanie fizyczne.
W szatni nękały go gromady chłopców liczne.
 
Mimo że wyższy, nie był ani trochę silny.
Tym razem Półgłówek obchodził urodziny.
Że czternaście lat kończy, się dowiedzieliśmy.
W tamtym dniu ćwiczenia na siłowni mieliśmy.
Jeden z moich kumpli wziął skakankę gumową
I oznajmił nam przyjmując minę dość srogą:
„Z racji czternastu lat – niech ma czternaście batów.
Chcę w was widzieć zaraz bezwzględnych katów!”
I wtedy wszyscy rzucili się na Półgłówka;
Na ziemię spadła jego zerwana koszulka.
Dwóch go przytrzymywało, a każdy z chłopaków
Uderzał go skakanką, lub też którymś z pasów.
Półgłówek krzyczał i pluł w każdą stronę.
Na plecach zjawiły mu się pręgi ogromne.
„A ty czemu go nie lejesz?! Weź bądź facetem!”
Rzekł do mnie taki jeden chodzący z kastetem.
To okrutne. Nie chciałem wcale bić Półgłówka.
Po jego plecach spływała pierwsza krwi strużka.
Dostrzegłem, że Półgłówek posikał się w spodnie.
Już raz się tak zdarzyło, podczas gry w „dwa ognie”.
Pod wpływem grupy przylałem mu cztery razy.
Z bólu i płaczu łapały go już wręcz spazmy
I w tym momencie drzwi do szatni się otwarły;
Krzyki wściekłej nauczycielki się rozdarły.
Na pierwszym planie stałem ze skakanką w ręce.
Na drugim trzymano Półgłówka zawzięcie.
Puściłem z rąk skakankę; wszyscy się cofnęli.
Przybiegł wnet dyrektor. Wszyscy na nas ryczeli.
Półgłówkiem natychmiast się zaopiekowano.
Nasz nieludzki wybryk na milicję zgłoszono.
 
Mimo, że tej akcji nie zainicjowałem,
To przeciw mnie toczyło się postępowanie.
Zostałem objęty kuratorskim nadzorem.
Dalsza nauka toczyła się innym torem,
Zostałem na rok w prawach ucznia zawieszony.
Proces w sądzie miał też zostać przeprowadzony.
Matka Półgłówka wnet przeniosła go gdzieś indziej.
Ja, w wizji poprawczaka, spadałem jak w windzie.
Rodzice chcieli bym czuł to, co czuł Półgłówek
I w tym celu zakupili komplet skakanek.
W domu zostałem rozebrany do połowy;
Moje plecy przybrały kolor granatowy.
Na raty spłacaliśmy zadośćuczynienie
Za to, że sprawiliśmy słabszemu cierpienie.
Napisano też o nas w lokalnej gazecie.
Później usłyszano o nas na całym świecie.
Do miasta przyjechała kronika filmowa,
A taka była sędziego mowa końcowa,
Że uniknę kary, gdy przeproszę publicznie
Oraz pokaże na swych plecach pręgi liczne.
Przez to, że znikały, kilka ich dorobiłem;
Dzierżąc znów w rękach skakankę, sam się nią biłem.
W końcu żal za grzechy publicznie ogłosiłem;
Na dowód plecy do kamery wystawiłem.
Kopię tej taśmy na pamiątkę otrzymałem,
A fotografię w antyramę oprawiłem.
Stałem się więc rozpoznawalnym nastolatkiem.
Byłem przyznającym się do błędów gagatkiem.
Gdy kiedyś będę na skakance znowu skakał,
Będę pamiętał jak Półgłówek bardzo płakał.
Jak mogłem w ogóle ulec presji tej grupy?
Bałem się, że nie będą mnie już lubić dupy;
Że przestanę być przez kolegów doceniany.
Na co mi to było? Zostałem w końcu zlany.
Wszystko było po staremu, z dziewczynami też;
Tylko plecy piekły, jakby leżał na nich jeż.
Jaki więc będzie morał opowieści tejże?
Nie rób drugiemu co tobie niemiło, ejże!


number of comments: 1 | rating: 0 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 28 august 2020

Mój ojciec: Pewnego jesiennego wieczoru...

Miałem siedem lat. Zdarzyła się rzecz straszliwa,
Która już do końca bliznę mi zostawiła.
Za każdym razem, gdy łapała mnie choroba,
Zmuszano mnie bym korzystał z inhalatora.
Matka robiła weń roztwór soli bocheńskiej -
Mieszanki wiecznie wrzącej i dosyć drażniącej.
Przyniosła mi go do łóżka z własnej tępoty
I wróciła do kuchni, aby tłuc kotlety.
Jakież było zdziwienie, gdy krzyk usłyszała,
Kiedy woda na moje udo się wylała.
Ojciec przebudził się wtem ze snu pijackiego
I zaczął powoli zwlekać się z łóżka swego.
"Bóg nas ukarał" - załkała zmartwiona mama.
Coraz bardziej czerwona stawała się rana.
Trzeba było wnet zanieść mnie na pogotowie.
Ojciec wziął mnie na barana - raną po głowie!
Lecz w końcu sami dotarli sanitariusze.
Nie całkiem były trzeźwe ich ciała i dusze.
Ku memu narastającemu przerażeniu,
Jodyną polali ranę po oparzeniu.
Ból był silniejszy niż po laniu którymkolwiek.
Przez pół nocy nie mogłem później zmrużyć powiek.
"To wszystko twoja wina!!!" - słyszałem zza ściany,
Gdy ojciec matką o ścianę rzucał pijany.
Czym prędzej przybiegłem do dużego pokoju.
Gdy zdjął mi piżamę, krzykła: "Zostaw go gnoju!"
Nie zwykłem być na tak ciężkie lanie gotowym.
Dostrzegłem krew na papierze toaletowym.
Gdy leżałem gotowy do lania na stole,
Mój ojciec zgasił matce cygaro na czole.
Będąc dorosły poznałem ukrytą prawdę:
Ojciec uszkodził inhalatora podstawę.
Było to później główną przyczyną rozwodu,
A także napisanego przeze mnie pozwu.
W końcu mogliśmy zacząć żyć bez tego potwora,
Jednak z mojej matki też wyszła niezła zmora...


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 9 january 2020

Komórka z kamerą

 
Wydarzyło się to już czternaście lat temu
I przysłużyło dość zachowaniu mojemu.
Co prawda, było ono wzorowe w dzienniku,
Jednakże nauczono mnie czegoś więcej o życiu.
 
W mej klasie, był pewien chłopak upośledzony.
Nie było w szkole dnia, gdy nie był on dręczony.
Raz, że go biję, zacząłem w szatni udawać.
Wredny kolega zaczął komórką nagrywać.
Że choć raz, ja będę miał przejebane, liczył.
Nie był to pierwszy raz, kiedy on mi źle życzył.
Czułem strach, jak okazało się, żem nagrany.
Na filmie widać było jak macham rękami,
Lecz akompaniowany debila krzykami.
Wyrwałem komórkę. Usunąć próbowałem.
Skończyło się tak, że wpierdol w szatni dostałem.
 
Później złośliwy kolega krążył po szkole.
Wychowawczyni ukazał moją niedolę.
Mój kumpel polecił mi schować się do kibla,
Na wieść, że do szkoły przyszła matka debila.
Tak też uczyniłem, lecz w końcu wyszedłem
Oraz na widok tej matki się rozpłakałem,
Jednakże ona z uśmiechem mnie przytuliła
I rzekła, iż wie, że to nie jest moja wina.
Wychowawczyni też wątów do mnie nie miała.
Na zebraniu jednak przestrzegała rodziców,
By dzieci nie nagrywały swoich wybryków.
 
Matka wróciła z zebrania ostro wkurwiona.
Że o wszystkim wiedziała, nosiła znamiona.
Zakazała mi komputer na całe ferie.
Musiałem też zjeść znienawidzoną mizerię.
O tym, co się stało, truła mi tygodniami.
Bałem się, że może to trwać nawet latami.
 
W połowie ferii, gdy ojca nie było w domu,
Matka weszła z pasem do mojego pokoju.
„Kładź się na łóżku i zdejmij spodnie. Majtki też!” –
Powiedziała, a przeze mnie przebiegł strachu dreszcz.
Gdy poczułem na pośladkach chłodne powietrze,
Ledwo stłumiłem wzmagającą się erekcję.
Z plaskaniem zaczęły spadać pasy piekące.
Nie myślałem, że będzie to podniecające.
Krzyczała, że przy mnie jest zawsze kupę smrodu.
Lała tyłek, a ja tarłem wackiem do przodu.
Plama na moim łóżku się pojawiła.
Zafundowaną rżniętkę matka zakończyła.
 
Dostałem wpierdol w szkole, w domu i psychiczny
Za to, że miał miejsce postęp technologiczny.
Sam marzyłem, aby kręcić krótkie filmiki.
Stosunek matki do technologii był dziki.
„Nie będzie komórki z kamerą.” – powiedziała.
Dziś ze smartfonem w ręku sama popierdala…


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 11 november 2019

Niedziela handlowa

Znów miesiąc na niedzielę handlową czekałem.
Podczas zakupów rodziców, sam zostawałem.
Wróciłem z mszy, a rodzice w korkach stanęli.
Wtedy już pewne zaufanie do mnie mieli.
Zamknąłem się przed naszym psem w dużym pokoju.
Otarłem powierzchnię magnetowidu z kurzu.
W szufladzie ojca starą kasetę znalazłem.
Niemal od miesiąca to wszystko planowałem.
Starą taśmę do magnetowidu wsunąłem,
Z nadzieją, że głowicy jeszcze nie zatarłem.
Ekran czołówkę starego filmu ukazał.
„Angelika i sułtan” – taki tytuł wskazał.
Poczułem intensywniejsze bicie w mym sercu.
Przewinąłem film do kluczowego momentu.
Piękna Angelika była już przywiązana.
Moja ręka w stronę spodni powędrowała.
Zgodnie z rozkazem tytułowego sułtana,
Angelika została z sukni rozebrana.
Potem zaczęto ją chłostać biczem po plecach.
Ręka zaczęła rytmicznie przyspieszać w majtkach.
Zignorowałem szczekanie psa w korytarzu,
Skupiając się na Angeliki biczowaniu.
Doszedłem, gdy Angelika w łóżku leżała
Oraz z otwartymi ranami stękała.
„Tak się powinno postępować z kobietami!” –
Rzekł ojciec, a ja zasłoniłem się rękami…
„Wkrótce powtórka!” – oznajmił sułtan w berecie.
Tak bardzo chciałbym żyć w tamtym świecie…


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 19 january 2020

Ojczymie

Ojczymie,
Dlaczego znów lękam się ujrzeć oblicze Twe?
Ojczymie,
Dlaczego wyrzuciłeś wszystkie zabawki me?
Ojczymie,
Dlaczego na prośbę o pieniądze mówisz nie?
Ojczymie,
Dlaczego zawsze się liczy tylko zdanie Twe?
Ojczymie,
Dlaczego przekazujesz jedynie wieści złe?
Ojczymie,
Dlaczego Twój nastrój zjeżdża w dół jak po szynie?
Ojczymie,
Dlaczego mieszkanie jest znów w cygara dymie?
Ojczymie,
Dlaczego znów przegrałeś wypłatę w kasynie?
Ojczymie,
Dlaczego przy Twoim łóżku ma być naczynie?
Ojczymie,
Dlaczego popijasz wódkę przy dobrym winie?
Ojczymie,
Dlaczego znów wypowiadasz słowa niepłynnie?
Ojczymie,
Dlaczego znów leżysz na zdjęciu w biuletynie?
Ojczymie,
Dlaczego po awanturze siedzisz bezczynnie?
Ojczymie,
Dlaczego Twój upór jest stały jak w bursztynie?
Ojczymie,
Dlaczego w pracy boją się Cię doradczynie?
Ojczymie,
Dlaczego zabiłeś małego kotka w rynnie?
Ojczymie,
Dlaczego chciałeś zmusić mnie do pracy w młynie?
Ojczymie,
Dlaczego kazałeś mi czytać o Bezprymie?
Ojczymie,
Dlaczego nie chcesz zakupić auta w benzynie?
Ojczymie,
Dlaczego podglądałeś mnie kiedyś w latrynie?
Ojczymie,
Dlaczego w piwnicy wiecznie trzymasz te skrzynie?
Ojczymie,
Dlaczego ślady stóp na plaży masz olbrzymie?
Ojczymie,
Dlaczego znów przekręcasz słowa w polskim hymnie?
Ojczymie,
Dlaczegoś zjadł na Halloween gotowe dynie?
Ojczymie,
Dlaczego pojawiasz się nawet tutaj w rymie?
Ojczymie,
Dlaczego musimy żyć przy Twoim reżymie?


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 16 january 2019

Dziadek mróz

W dzieciństwie nieomalże otarłem się o śmierć.
Stało się to dokładnie, kiedy miałem lat sześć.
Był wtedy styczeń. Zapanował siarczysty mróz.
Leżący na chodnikach śnieg zamienił się w gruz.
W domu trwał remont. Wymieniono drzwi wejściowe.
Matka uparła się na antywłamaniowe.
Rodzice pojechali przeglądać tapety.
Za to mnie zostawili samego niestety.
Gdy obejrzałem już kreskówki dozwolone,
Usłyszałem jakieś hałasy niespokojne.
Mimo mrozu, wyszedłem w piżamie na zewnątrz.
Zamierzałem od razu wrócić, by nie zziębnąć,
Lecz drzwi przede mną się zatrzasnęły
I na lodowatym dworze mnie uwięziły.
Nie mogłem otworzyć. Chciałem pójść do sąsiadów.
Poślizgnąłem się na wjeździe dla samochodów.
Uderzyłem się oraz przytomność straciłem.
W piżamce na podwórku, prawie że zamarzłem.
 
Kilka dni później obudziłem się w szpitalu.
Czułem się trochę jak po firmowym balu.
Było mi niedobrze i czułem się zaspany.
Wraz ze złamaną ręką unieruchomiony.
Temperatura mego ciała znacznie spadła.
Szansa na dalsze życie była całkiem marna.
Miałem dwadzieścia stopni, gdy mnie znaleziono.
Jak najszybciej do szpitala mnie przewieziono.
Lekarze powoli mój organizm ogrzewali.
Rodzice o me życie śmiertelnie się bali.
W śpiączkę farmakologiczną mnie wprowadzono
I w odpowiednim momencie mnie wybudzono,
A potem już szybko mogłem wrócić do domu.
Rodzice nie rzekli o tym cudzie nikomu.
Zamknęli mnie w pokoju i modlić się poszli.
Po kwadransie do najbliższej parafii doszli.
Tam, na przemian, leżeli krzyżem przed ołtarzem,
Dziękując Bogu, że obdarowałem nas darem.
 
Usłyszałem przekręcający się w drzwiach zamek
I metaliczne odgłosy następnych klamek.
Ojciec zajrzał do mnie i na dół mnie poprosił.
Wiadomo, że nie po to, bym trawnik skosił.
Wszedłem do pokoju. Przed rodzicami klękłem.
Wiedziałem, co mnie może czekać i zmiękłem.
Rodzice rzekli, że na stres ich naraziłem,
A na przeprosiny jeszcze się nie siliłem.
Ojciec rzekł, że skoro lubię na mrozie bywać,
Mam w tej chwili się ruszyć i zacząć ubierać.
Ojciec wszedł do przedpokoju, by drzwi otworzyć
I zapiął mi smycz, nim zdążyłem buty włożyć!
Ojciec pociągnął mnie. Wypadłem na bosaka.
Nie myślałem, że czeka mnie aż taka draka.
„No i co tu, kurwa, chciałeś robić gówniarzu?!
Zapierdalaj teraz jak twój ojciec na stażu!”
Krzyknęła matka i łopatę mi wcisnęła.
Odśnieżałem podjazd, a rodzina patrzyła.
Dość szybko w dłoniach i stopach poczułem kłucie,
A potem już całkowicie straciłem czucie.
Musiałem więc stawiać kroki na krawędziach stóp,
Tak jakby podjazd był wyłożony warstwą kup.
Przewróciłem się i rodzice mnie chwycili.
Wlokąc mnie po schodach, do kuchni mnie wciągnęli.
Rzucili mnie na zol. Nogi na krzesło dali
I pogrzebaczem po podeszwach stóp mnie lali.
Matka trzymała mnie i dusiła me wrzaski.
Z ulicy słychać było pewnie same trzaski.
 
Kiedy rodzice już czucie mi przywrócili,
Postawić mnie na równe nogi się silili.
Nie mogłem utrzymać się na pobitych stopach.
Mogłem zacząć iść dopiero, gdy byłem w butach.
Wgramoliłem się do komórki pod schodami.
Bywało, że trzymano mnie tam tygodniami!
Wisiał tam ogromny zegar kuchenny,
Bym zawsze widział, które godziny minęły.
Lecz teraz, że jadę do dziadków oznajmiono.
Gdy ojciec rozgrzał samochód, mnie przewieziono.
Nim wysiadłem pod domem dziadków, przepięto smycz.
Dziadek otworzył drzwi i rzekł, bym szykował rzyć…


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 14 august 2022

Fala

W czasach liceum zdarzyła się rzecz straszliwa,
Która już do końca wstydu mi narobiła.
Liceum słynęło z wyjazdów zagranicznych,
Ku uciesze uczniów - dosyć częstych i licznych.
Co zimę celem były włoskie Dolomity -
Ulubione miejsce szkolnej, narciarskiej świty,
A mój poziom narciarski był wystarczający,
By czas w kurorcie spędzić w sposób śpiewający.

Na obiad zjadłem hot-dogi i ser pleśniowy.
Do wyjazdu byłem już od dawna gotowy
I pojawiłem się na zbiórce punktualnie.
Ekscytowałem się tym obozem totalnie.
Z toalety przed wyjściem nie skorzystałem.
Za wszelką cenę nie spóźnić się zamierzałem.

Pierwszy przystanek był przed granicą z Czechami.
Znany fast-food zapraszał złotymi łukami.
Nie mogłem se odmówić pikantnych skrzydełek,
Tak jak w KFC, gdy jest wtorkowy kubełek.
Pół godziny później już dalej ruszyliśmy
I dziurawe czeskie drogi przemierzaliśmy.
Z racji, że nie najadłem się zbytnio tym "maczkiem",
Zjadłem też od mamy kromki na zimno z karczkiem.
Przepysznym, chłodnym jogurtem się uraczyłem
I proteinowym batonikiem zagryzłem.
Spożyłem też po kryjomu smakową wódkę,
By łatwiej zasnąć po wtuleniu się w poduszkę.

Tuż przed granicą z Austrią był następny postój
I z autokaru wydobył się młodzieży rój.
Skryłem dwusetkę, by nikt nie znalazł przypadkiem.
Niektórzy też kupili alkohol ukradkiem.

Kwadrans później wyruszyliśmy w dalszą drogę.
Coś sprawiło, że zacząłem odczuwać trwogę...
Zdawało mi się, że zakręciło mnie w brzuchu.
Dyskomfort minął, jednak zmartwiłem się w duchu.
Ułożyłem się wygodnie, pasek odpiąłem.
Pół godziny później, z bólu aż się wygiąłem!
Przez kolejny kwadrans ból brzucha nie doskwierał,
Aż wtem poczułem, że kolejna fala wzbiera!
Wkrótce bólowi towarzyszyło też parcie,
Któremu mogłem sprostać przez lekkie rozwarcie.
Dobrze, że choć miejsce tuż przy mnie było puste.
Mogłem se darować te wszystkie dania tłuste!
Czułem jak przybliżają się kolejne fale.
Okropnie było czuć sytuacji powagę.
Bez toalety nie było szans przestać cierpieć.
Robiłem wszystko, by tylko o tym nie myśleć:
Wyobrażałem sobie jakąś śmieszną scenkę,
Puściłem se "Nie ma fal" - Podsiadły piosenkę.
Czułem lecz jak nadciąga brunatne tsunami.
Jak nie tyłem, wszystko wyleci mi ustami:
Ryk niedrożnego układu pokarmowego,
Fast-foodem, jogurtem i wódką zapchanego!
Nie mogłem się schylić, by zawiązać sznurówkę.
Kolega obok robił dziewczynie palcówkę...

Męczyłem się jeszcze kolejne dwie godziny.
Nie da się ukryć, że sam sobie byłem winny.
W końcu dało się usłyszeć dźwięk retardera.
Pojazd zjechał na postój po skręceniu stera.
Przed wyjściem z autokaru utknąłem w kolejce.
Ludzie szybko zajmowali przed kiblem miejsce.
Przerwa miała trwać piętnaście minut zaledwie.
Brakowało miejsc, by się załatwić gdzieniegdzie.
Ogromny parking był w całości oświetlony.
Nie mogłem się wydostać niezauważony.
Było ciemne miejsce, gdzie mógłbym się wypróżnić,
Jednak mogło się ono czymś innym wyróżnić:
Stała tam grupa imigrantów śniadej cery.
Zimny pot i ciarki odczuły moje plery.
Zdejmowali tablice w jakimś mercedesie.
Poczekam, by usiąść na normalnym sedesie...
"Mach das schneller! Wir müssen noch die Bombe legen."*
Po tych słowach zawinąłem się stamtąd biegiem...

Wróciłem zrezygnowany do autokaru,
Który oczekiwać dłużej nie miał zamiaru.
Czułem, że ból i parcie jakby ustąpiło,
Jednak później wróciło ze zdwojoną siłą.
Nie byłem w stanie już dalej wypuszczać gazów.
Laska obok przeżywała serię orgazmów,
A ja cierpiałem w ciszy, zaciskając zęby.
Że też przyszło mi do głowy wcinać otręby!
Ręka kolesia skakała jak ogon kobrze,
A mi przez to było jeszcze bardziej niedobrze.
Postój miał być dopiero za cztery godziny.
Do tego czasu mogę być z bólu już siny.
Poczułem, że nie mogę już dłużej wytrzymać.
Zawartość kiszki zaczęła się wydobywać...
Wartki strumień kału zdawał się nie mieć końca.
Rosnący poziom w majtach sięgał jaj i bolca!
Miałem dziwne wrażenie ulgi i rozpaczy.
Smród zaraz dotrze do wszystkich obgadywaczy!
"Bez obaw. Jakoś wyjdę z tego." - pomyślałem.
Ból oraz parcie minęły. Znieruchomiałem.
Zacząłem przyzwyczajać się do sytuacji,
Nieświadomy czekającej mnie masakracji.
"Ej, też to czujecie? Tak jakby ktoś się zesrał..." -
Zamarłem słysząc te słowa, a ktoś się chichrał.
Coraz więcej osób to zdanie podzielało
I w poszukiwaniu źródła się rozglądało.
"Kurwa, przecież tutaj normalnie jebie gównem!"
Wstał nauczyciel, oburzony tym słownictwem.
Szedł między rzędami, pytając, co się stało.
Ktoś zawtórował: "Cielę oknem wyleciało!"
"Pytam poważnie, czy ktoś chciałby się zatrzymać?" -
Rzekł wychowawca, lecz nie chciałem się przyznawać.
Przez chwilę belfer się jeszcze rozglądał,
Aż w końcu moje blade spojrzenie napotkał.
Przez chwilę obserwowaliśmy się w milczeniu,
Aż facetka odeszła ku swemu siedzeniu.
Drugi z kierowców wstał uchylić lufcik w dachu,
By pozbyć się choć trochę brzydkiego zapachu.
Grupa licealistów już boki zrywała,
A mnie sytuacja kompletnie dołowała.
Kręcili też story na Insta i Tik-Toku:
"W busie doszło do kałowego incydentu."

Przez następne godziny, że śpię udawałem,
Nie dowierzając, że się po prostu zesrałem.
Dawały się już we znaki świąd i pieczenie.
Zabrudzone były i jeansy i siedzenie.

Stanęliśmy gdzieś w okolicach Klagenfurtu.
Przed opadami chronił łuk w postaci gurtu.
Bardzo chciałem móc studiować architekturę.
Za zafajdanie fotela dostanę burę.
Nie przyszło mi na myśl, że mogłem zrobić sztuczkę
I podłożyć pod siebie nieszczęsną poduszkę.
Nie zostałaby może wyrządzona szkoda.
Wstałem z siedzenia jako ostatnia osoba.
Ruszyłem gorączkowo szukać toalety,
Dzierżąc z sobą kłopotliwy balast niestety.
Gacie kleiły się wewnątrz niemiłosiernie.
Musiałem przemieszczać się nadzwyczaj ostrożnie.
Cudem był dostępny prysznic za pięć euro,
Jednak zajęty przez TIR-owca rubasznego,
Który zakupił sztuczną pochwę w automacie,
Podczas gdy szukałem, gdzie mogę uprać gacie.
Poszedłem więc do kibla dla niepełnosprawnych -
Szansa, aby ukrócić doświadczeń fekalnych.
Wparowałem do środka, drzwi zaryglowałem
I ostrożnie od pasa w dół się rozebrałem.
Zawartość majtek wylewała się bokami.
Ściekała już nawet zgiętymi kolanami.
Co mogłem, wylałem do muszli klozetowej.
Omal nie straciłem weń karty kredytowej!
Ubrudzone gacie do kosza wyrzuciłem
Oraz by dokończyć dzieła się wysiliłem.
Następnie, moczyłem srajtaśmę i chusteczki,
By przemywać pupę, udka oraz łydeczki.
Nie wystarczyło rolki na pełne umycie,
Nie mówiąc o podłodze - ciężkie jest to życie...
Puk! Puk!
Obawiałem się, że ktoś mnie wyśledzi!
"Alo? Alo?!" - ktoś pytał jak w znanej komedii.
Przez krótką chwilę z zamkiem się jeszcze szarpałem,
Aż wraz z pomocą barku siłą drzwi otwarłem.
"Nur für Behinderte! Raus!!! Schneller!!!"** - krzyczał Austriak.
Mężczyzna z wąsikiem darł się jak jakiś maniak.
Zostawiłem pomieszczenie w tragicznym stanie.
Sam wymierzyłbym sobie za to ciężkie lanie,
A w autokarze wszyscy już na mnie czekali.
Wbiegłem do środka i wnet żeśmy odjechali.

Świąd i pieczenie narastały, a smród zelżał.
Nasz autokar pomału do celu dojeżdżał.
Wjechaliśmy do Włoch, widać było jak świta.
Podziwiałem alpejskie wzgórza. Dolce vita!

Autokar zatrzymał się przy samym hotelu.
Ponownie jako ostatni wstałem z fotelu.
Dotarła wiadomość budząca wielką trwogę:
Pokoje będą dopiero później gotowe!
Mamy się wnet przebrać i iść prosto na narty!
Nie mogłem w to uwierzyć. To są jakieś żarty!
Z bagażnika torby i sprzęt wyciągnęliśmy
I na parkingu przebierać się zaczęliśmy.
Za największą zaspę pobiegłem ze spodniami.
Czy powinienem również okryć się getrami?
W końcu włożyłem je, by spodni nie ubrudzić.
Zimny wiatr nie zdołał mych odparzeń złagodzić.

Na górze wychowawca zarządził rozgrzewkę,
A sam po kryjomu degustował nalewkę.
W końcu udało mi się odłączyć od grupy.
Szukałem miejsca, by pozbyć się resztek kupy.
Zjechałem do lasu i wszedłem między drzewa.
Tuż nade mną krzyczała adriatycka mewa.
Zdjąłem buty, spodnie, getry i walcząc z zimnem
Wyszorowałem krocze topniejącym śniegiem.
Skończyć się to miało pęcherza zapaleniem...
Później obsrane getry w śniegu zakopałem.

Po ośmiu godzinach, będąc wolnym od kupy,
Mogłem w końcu dołączyć do narciarskiej grupy.
Część nie wiedziała, co stało się w autokarze.
Czy za milczenie winienem zapłacić gażę?
Podjechał do mnie nauczyciel na snowboardzie
W stroju zwierzaka - tak jak to teraz jest w modzie.
Powiedział, że jeśli mam problemy ze zdrowiem,
Powinienem zgłosić to przed samym wyjazdem.
A jeśli źle się czuję - wyraźnie zaznaczyć.
"Dziwne - osiemnastolatkowi to tłumaczyć?
Młody człowieku, czy ja mam cię uczyć życia?
Za półtora roku masz wyjechać na studia!
Idź teraz, pomóż kierowcy wyczyścić fotel." -
Rzekł nauczyciel i zjechaliśmy pod hotel.
Co właściwie mam mu powiedzieć, nie wiedziałem,
Zatem do sklepu z alkoholem się udałem.
W ramach przeprosin, wręczyłem mu "Primitivo" -
"Z nazwy adekwatne do sytuacji wino!" -
Rzekł kierowca z wąsem po fotela umyciu.
Najadłem się wstydu najbardziej w swoim życiu...

Parę dni później ból przy sikaniu poczułem.
Długo na zapalenie pęcherza cierpiałem.

W drodze powrotnej zatrzymała nas policja.
Czyżby obowiązywała bus prohibicja?
Gestapowcy przez chwilę z belframi gadali.
Ci coś zapłacili i żeśmy odjechali.
Czyżby to w Austrii korupcję praktykowano?
Nie! To za obsrany kibel nas skasowano!
Później znowu ból brzucha zacząłem odczuwać,
Jednak udało mi się do Polski wytrzymać.
Jaki więc będzie morał tej strasznej historii?
Nie żryj na noc w podróży, bo w brzuchu zaboli!

P.S.
To, że się zesrałem w gacie - to nie jest racja.
Była to specjalna, fekalna operacja.


* Z niem.: "Rób to szybciej! Musimy jeszcze podłożyć bombę!"
** Z niem.: "Tylko dla niepełnosprawnych! Wynocha!!! Szybciej!!!"


number of comments: 0 | rating: 0 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 29 march 2019

Głupi wiek

Okres gimnazjum był naprawdę głupim wiekiem.
Czasem trzeba popłakać nad rozlanym mlekiem.
 
W mej klasie założyły się dwa takie dzwońce,
Kto z nich dłużej wytrzyma, patrząc wprost na słońce!
Ten, kto chciał udowodnić, że ma więcej w kroku,
Musiał się liczyć z bolesną utratą wzroku.
Poparzona siatkówka oraz nerw wzrokowy.
Tragedia z jaką musiał zmierzyć się człek młody.
 
Za to innym razem, podczas szkolnej wycieczki,
Napotkaliśmy po drodze wybieg pasterski.
Podpuszczono mnie, bym nasikał na pastucha,
Lecz całkiem nie opłacała mi się ta fucha.
Poleciały iskry, gdy drut napotkał siusiu.
Ku memu zdziwieniu, poczułem ból w dyndusiu.
 
Generalnie nie ma jednak niczego gorszego,
Niż otarcie się o śmierć kolegi własnego.
Ojciec tegoż kamrata pędził w domu bimber,
Który posiadał bardzo wysoki kaliber.
Pewnego razu kumpel pozbierał nas licznie
Z zamiarem nauki, jak pić ekonomicznie.
Nalał bimbru do miednicy, pokazu celem.
Następnie zdjął galoty. Zajechało serem.
Chłopię rozsiadło się w miednicy rozkraczone
I dłońmi trzymało pośladki rozchylone.
Bimber pluskał żwawo. Chłop brał głębokie wdechy,
Chcąc by zassały samogon jego bebechy.
Wstał jednak dość szybko, tłumacząc nam, że piecze
Tak jak, kiedy łyka się procentowe ciecze.
Następni usiąść w miednicy już nie chcieliśmy.
Po naszym koledze trochę się brzydziliśmy.
Bimber wylano i poczęliśmy się szlajać.
Byliśmy głośno. Zaczęto się na nas hajać.
Rzucił butelką kolega, który pił dupą,
Po czym zachwiał się i uderzył w chodnik głową.
Nieprzytomnego odebrało pogotowie.
Tylko czekać, aż któryś z rodziców się dowie.
 
Zawsze, gdy rodzice wracali z wywiadówki,
Nerwowo podrygiwały moje półdupki.
Mówiono, że w mym domu używa się pasa.
Był to na mnie straszak, jak na matkę kiełbasa.
Ojciec rzekł, że za to, że w tym uczestniczyłem,
Na srogie lanie pasem sobie zasłużyłem.
Stwierdziłem, że na bank tanio skóry nie sprzedam
Oraz z ojcem dyskutować o tym zacząłem.
Ojciec na to rzekł, że skoro tak stawiam sprawę,
Przed laniem czeka mnie też bojowe zadanie.
Podał mi kilka pasków oraz wojskowy nóż
I kazał mi starannie pokroić pasy wzdłuż.
Splotłem je jak warkocz, zawiązałem supełki
I zgodnie z rozkazem wetknąłem w nie igiełki.
Zdążyłem jeszcze otrzymać niedługą burę,
Nim wygłodniały pejcz szarpał łapczywie skórę.
„Jak ty go lejesz! W ogóle nie widać śladów!” –
Krzyknęła głośno matka, wypatrując smagów.
 
Po wszystkim ojciec dał mi szmatę do podłogi.
Mogłem otrzeć łzy z twarzy i z krwi tyłek błogi.
Gdy w następstwie tej chłosty leżałem w bolączce,
Kumpel, który pił dupą, cały czas był w śpiączce,
Lecz odzyskał przytomność po kilku tygodniach.
Z niedowładem zwracał uwagę przy przechodniach.
Myślę, że lepiej jest mieć mięsień porażony,
Niż przez własnoręczny pejcz tyłek rozkwaszony.


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 16 march 2023

Cudownych rodziców mam...

Wydarzyło się to pod koniec podstawówki.
Nie myślałem, jak wielkie będą tego skutki.
Wróciłem ze szkoły i zupę odgrzewałem.
Powrotu do domu ojca nasłuchiwałem.
Gdy przyszedł, spytał, czy wiem, co mam do odgrzania.
Odparłem, że wiem i wróciłem do grania,
Lecz okazało się, że garki pomyliłem.
Zupa wykipiała. Kuchnię zapaskudziłem.
Ojciec wściekł się i komputer wyłączył z listwy.
Dostałem również szlaban - miałem czwórkę z histy.
Było to preludium tego, co miało się stać.
Musiałem niedługo test ósmoklasisty zdać.

Kiedy szedłem w niedzielę z ojcem do kościoła,
Wspomniał coś o ograniczaniu komputera.
Myślałem o tym później przez całą mszę...
Dobrze, że on z treści kazania nie pytał mnie.
Miałem uzasadniony powód bać się taty,
Zwłaszcza, gdy wlał za dużo rumu do herbaty.
Był plan, by namówić ojca, by dał się zaszyć,
Jednak nie chciał o tym nawet słowa usłyszeć.
Zatykał wtem uszy i śpiewał głośno „Barkę”,
By następnie otworzyć se kolejną Warkę.
Powiedziałem mu, że ma zrezygnować z piwa.
On na to odparł, że ja za to z komputera.
Zazwyczaj jeszcze przed południem był dziabnięty,
A wieczorami wyglądał jak z krzyża zdjęty.
W rzeczywistości był po prostu pierdolnięty.

Miałem z przedmiotów wyłącznie piątki i szóstki.
Jak w kiblu tak i w szkole, brzydziłem się "dwójki".
Wieczorem, gdy rozegrałem w FIFĘ dwa mecze,
Rodzice skończyli oglądać jakieś skecze
I poprosili mnie, bym przyszedł do pokoju.
Przed poniedziałkiem byłem już w kiepskim nastroju.
Rodzice ściszyli wydarzenia na świecie.
Zapytałem wprost: "Dlaczego mnie stresujecie?"
"Wkrótce czeka cię egzamin ósmoklasisty.
Musimy wprowadzić następujące przepisy:
Z komputera będziesz mógł korzystać w weekendy.
Wyjątkiem nie będą nawet kolegów spędy.
Co niedzielę będziesz go do piwnicy znosić."
Idiotyzm! Ktoś może go z niej przecież zakosić!
"Maksymalny czas grania to godzina dziennie".
Słysząc to, czułem się coraz to bardziej chwiejnie.
"Zakaz ma miejsce również w ferie i w wakacje".
Hańba! Zaraz wyłożę im te wszystkie racje!
"Będziesz uczęszczać na zajęcia dodatkowe,
Zapisaliśmy cię też już na językowe.
Wprowadzane przez nas od dzisiaj obostrzenia
Mają wygładzić twoją krzywą nauczania
I więcej odpowiedzialności ci zaszczepić."
Póki co zdołały mnie jedynie rozwścieczyć!
Powiedzieli, że muszę kilka lat wytrzymać,
Do momentu, aż zacznę się sam utrzymywać.
Ojciec rzekł, bym otarł buzię i się uśmiechnął,
A póki jest weekend, z komputera korzystał.

Byłem tą sytuacją bardzo zatrwożony.
Nie byłem przecież od kompa uzależniony.
Czemu mogą grać w tygodniu ode mnie gorsi?
Moi rodzice są do zakazów najskorsi!
Powiedziałem im, że ten zakaz jest bez sensu.
Wtedy ojciec wstał i przyparł mnie do kredensu,
Mówiąc, że mogę sobie toć rodziców zmienić
I że ich starania powinienem docenić,
Bo inni rodzice mają w dupie swe dzieci,
A im bardzo zależy na mojej przyszłości!
Wyrwałem mu się po tych teatralnych słowach
I uciekłem z domu, biegnąc w dół po schodach.
Liczyłem, że rodzice spuszczą nieco z tonu.
"Zapomniałeś czegoś!" - usłyszałem z balkonu.
Dosłownie chwilę później rozległ się straszny huk,
Który w pierwszym momencie niemal zwalił mnie z nóg.
Mym oczom ukazał się strzaskany komputer,
Monitor, klawiatura, mysz i nawet router!
Poczułem ogromną, narastającą pustkę.
Musiałem udać się w wiekopomną tułaczkę...

Kilka minut później dotarłem do przystanku,
Bez pieniędzy, dokumentów i w lekkim wdzianku.
Ogarniała mnie furia, byłem jak na haju.
Wskoczyłem do pierwszego lepszego tramwaju.
Miałem zamiar nim dojechać do końca linii.
Nie odbierałem, gdy rodzice do mnie dzwonili.
Nagle zapytała mnie jakaś starsza pani,
Czy byłbym taki miły, pomóc jej z siatkami.
Dlaczego wszyscy ludzie mną poniewierają
I ciągle najgorsze rzeczy mnie spotykają?!
"Nie. Po prostu nie! - krótko staruszce odparłem,
Czym pospolite oburzenie wywołałem.
Zaczęła się gadka o współczesnej młodzieży,
Co w komputerach siedzi i w Boga nie wierzy.
"Proszę przygotować bilety do kontroli."
O nie! Brakowało jeszcze tych urzędoli!
Do następnego przystanku było daleko.
Będę musiał zaznajomić się z kartoteką!
Rzekłem do kanarów, że nic przy sobie nie mam.
"W takim razie na policję sobie poczekam".
To ostatecznie przelało szalę goryczy.
Za chwilę, bardzo zdziwić się miał motorniczy,
Ponieważ hamulec awaryjny chwyciłem
I jego rączkę z całej siły pociągnąłem.
Tramwaj niemal natychmiast zatrzymał się w miejscu.
Nienawiść do świata i ludzi czułem w sercu.
Ci, którzy stali, w większości poupadali.
Niektórzy na końcu wagonu lądowali.
Dwaj kanarzy, kiedy tylko się pozbierali,
Ruszyli na mnie i schwytać mnie próbowali,
Lecz chwyciłem babciną siatkę z zakupami
I wymachiwałem nią tuż przed ich nosami.
W końcu plastikowa torba się rozerwała.
Zawartość na wózku z dzieckiem wylądowała.
Słychać było płacz. Rzuciłem się do ucieczki.
Jeden z kanarów próbował blokować drzwiczki.
Myślałem, że z faceta twardy jest zawodnik,
Lecz wypchnąłem go łatwo i upadł na chodnik.

Sprintem, ile tylko sił miałem w nogach, biegłem.
Pół godziny później na osiedle dotarłem.
Kontrolę nad swoim życiem straciłem całkiem.
Gdyby to wszystko snem okazało się rankiem.
Mój komputer wraz z danymi zniszczony został.
Nie mam już nic, tylko telefon mi się ostał.
Wszystkim kontaktom wysłałem brzydką wiadomość.
"Wszystko okej?" - odpisał niejeden jegomość.

Postanowiłem poprosić o pomoc kumpla.
Przydałaby mi się zapewne jakaś dziupla.
Zgodził się wyjść ze mną na spacer i pogadać.
O problemach w domu zwykłem mu opowiadać.
Powiedziałem mu, że ojca chętnie zabiłbym,
Nawet jeśli do końca życia już siedziałbym.
Powiedział, że jestem za młody na kryminał,
I że sam ze swoim starym nieraz się ciulał.

Nagle, zaczęła za nami iść jakaś grupa.
Szybko spięły się moje ramiona i dupa.
Przyspieszyliśmy kroku, z drogi zboczyliśmy.
Oddech bandy osiłków na plecach czuliśmy.
Wtem, czyjaś pięść wylądowała na mej twarzy,
Nie myślałem, że jeszcze takie coś się zdarzy!
Ze strachu posikałem się centralnie w gacie.
"Kasa, smartfony! Oddawać wszystko co macie!"
Kolega, gotowy do butowania, leżał.
Skulił się jak zarodek i głowę ochraniał.
W końcu oddał ciemnym typom jakieś drobniaki.
Liczyłem, że trafią oni szybko do paki.
Ojciec mówił mi, że łatwo takich namierzyć.
Oddałem grzecznie wszystko, chcąc ojcu zawierzyć.
Dostałem jeszcze raz w mordę, na pożegnanie
I wnet cała banda uciekła, gdzie pieprz rośnie.

Z podkulonym ogonem do domu wróciłem.
Szczątki kompa bliżej śmietnika przesunąłem.
"Syn marnotrawny!" - ojciec spytał, co się stało.
Rzekłem, iż kilku chuliganów mnie napadło.
Matka powiedziała, że mam za to nauczkę,
A ojciec od razu zadzwonił na policję.
Mundurowi najchętniej by nie przyjeżdżali.
W końcu jednak przyjąć zgłoszenie się zgodzili.

Młody, blond-włosy krawężnik do nas zawitał,
O konieczności prawdziwych zeznań przeczytał.
Zaskakujące, że ten człowiek umiał czytać!
Z przebiegu zdarzeń chciał mnie dokładnie przepytać.
O akcji w tramwaju, rzecz jasna, nie wspomniałem.
Do tego, że nas pobili, się nie przyznałem.
Było to dla mnie bardzo upokarzające -
Jako ofiara napadu – zawstydzające,
Lecz ojciec siniec na moim podbródku dostrzegł
Oraz natychmiast w tej kwestii przed szereg wybiegł:
"Czy ty kurwa nie rozumisz, co policjant rzekł?"
Moje oczy wnet się zaszkliły, a on się wściekł.
Wyszło jednak, że jutro zeznania skończymy
Na komendzie, jak się wszyscy uspokoimy.
Że był rozbój w tramwaju, młody sierżant wspomniał.
Przez krótką chwilę dziwnie mi się przypatrywał...
Rzekł, że tata kupi nowy smartfon, jak wskażę,
A ojciec odparł, że to się jeszcze okaże.
Spytał, czy pies się nie zlał, bo czuć zapach moczu,
Lecz dopiero co był na dworze, na uboczu.

Gdy aspirant opuścił nasze skromne progi,
Przemówić w przedpokoju miał mój tatuś drogi:
Nowy smartfon dostanę, jak sam zaoszczędzę.
Z komputera mogę skorzystać w bibliotece.
Bym mógł sprawdzać czas, dał mi prababci zegarek
I zszedł do sklepu, by móc uzupełnić barek.
Szlaban na wychodzenie z domu otrzymałem.
O telewizji również zapomnieć musiałem.
Matka nie wahała się przyznać ojcu racji,
A potem kazali mi iść spać bez kolacji.

Kompletnie zdruzgotany w mym łóżku leżałem.
Tak łatwo jednak poddać się nie zamierzałem.
Lampka komputera pod biurkiem nie błyskała.
Ręka odruchowo po smartfon sięgnąć chciała.
Nie mogłem sprawdzić Facebooka i wiadomości.
Nie miałem materiałów do onanizacji.
Na zawsze wszystkie zdjęcia i dane straciłem.
Kopię zapasową co chwilę odkładałem.
Gdyby nie ojciec, to wszystko by się nie stało.
Przez takich jak ojciec wiele dzieci się bało.
Każdy, któremu widzi się codzienne picie,
Powinien ponieść ciężką karę za swe życie...

Koło północy, kiedy rodzice już spali,
Wymknąłem się z pokoju do kuchnio-jadalni.
Westchnąłem i nastawiłem wodę w czajniku.
Butelek piwa na szafkach było bez liku.
W mieszkaniu unosił się także zapach rumu.
Zamknąłem drzwi, co by nie słychać było szumu.
Czajnik doszedł, jak ja sam ze sobą w pokoju
I wziąłem go, by zemścić się na starym gnoju…
Od wielu miesięcy o tej chwili marzyłem.
Z bulgoczącym wrzątkiem do salonu wkroczyłem
I ostrożnie, by nie oparzyć śpiącego psa,
Wylałem wodę z czajnika na głowę ojca...
Sekundę później zbudził się i oczy otwarł
Oraz gwałtowanie jak oparzony się zerwał.
Potem wydał z siebie przeraźliwy ryk bólu.
Nasz kundel zaczął głośno szczekać jak w bidulu.
Matka z sąsiedniego pokoju wparowała.
Czajnik, mnie i wyjącego ojca zastała.
Twarz ojca wyrażała potworne cierpienie,
Dezorientację i ogromne przerażenie.
Natychmiast ojca do łazienki zaciągnęła
I lodowatą wodę na głowę puściła,
A ojciec niczym zdarta płyta się wydzierał,
Robiąc przerwy na oddech, co szybszy się stawał.
„I po coś to zrobił, debilu?!” - zapytała.
Trzymiąc psa za obrożę, ojca polewała.
Zacząłem głośno krzyczeć, że on zniszczył mi życie
I musiało kary zaznać jego oblicze.
"A na mnie co?! Wylejesz kwas jak muzułmanie?!" -
Spytała, a ojciec wciąż szamotał się w wannie.
Z pewnością dużo ulgi dał mu zimny strumień.
Nie było jednak szans, że będzie tylko rumień.
Potem zaczął krzyczeć, że wszystkiego się zrzeka
Oraz, że za to, co zrobiłem, mi wybacza.
Powiedział też, że tatuś i tak nie miał włosów
I o śmierci słyszał od licznych w głowie głosów.
Świadom konsekwencji wezwałem pogotowie,
Mówiąc, że mój tata oparzył sobie głowę.
"Czy doszło tutaj do czynu zabronionego?"
Może i tak. Na pewno do sprawiedliwego...

Ojciec zakrztusił się i brało go na torsje,
A ja myślałem, czy gotować nową porcję...
Lepszym pomysłem byłaby dla mnie ucieczka,
Jednak ubiegła mnie na sygnale karetka.
Sąsiedzi, zaalarmowani wrzaskami,
Nie po raz pierwszy wezwali policję sami.
"Opowiedz panom, co zrobiłeś!" - powiedziała matka.
"O Boże!" - za głowę chwyciła się sąsiadka.
Widać było jednak, że trochę się nie dziwi.
Czubek głowy ojca był jak obrane kiwi.
Skóra stamtąd schodziła całymi płatami,
Choć ratownicy ją przez cały czas schładzali.
Już nie tylko jego nos ostał się czerwony.
Oddział oparzeniówki został uprzedzony.
Jego oczy również zostały poparzone.
Rozbiegły się na boki jak niedokręcone.
Wtem, ojciec stracił oddech, łapiąc się ze serce,
A defibrylator czekał na dole w karetce.
Reanimacja trwała prawie pół godziny,
Zanim ojciec skonał na skraju wykładziny...

"Osiągnąłeś swój cel. Jesteś zadowolony?"
Prawdę mówiąc, byłem po prostu przerażony…
Każdy widział, że sytuacja jest zażarta.
"Czy była tu zakładana Niebieska Karta?"
"Mój mąż od lat pił i robił nam awantury,
Lecz syn jest od komputera uzależniony!
Już drugi rok nie może skończyć podstawówki!"
"To nieprawda! Ze wszystkiego mam same szóstki!"
"To nie pierwszy raz, gdy ma taki atak złości!
Już raz podkładał ojcu do talerza ości!"
"To on mnie do takiego stanu doprowadził!
Wieczorem komputer mi przez balkon wywalił!"
Krzyczeć, że ojciec mnie bił i gwałcił zacząłem,
Lecz nawet sam w te puste słowa nie wierzyłem.
Kopałem, biłem i gryzłem funkcjonariuszy.
Nie trafiłem, jak w tramwaju, na słabeuszy.
Nikt z policjantów nie zamierzał się pierdolić
I pałą udało im się mnie obezwładnić.
Zanim na miejsce przyjechał prokurator,
Straszyli, że wsadzą mi w rzyć paralizator.
Na ręce założono mi ciasne kajdanki.
Gdzieś u góry dudniły Young Leosi "Szklanki".
W zamkniętym pokoju szczekało nasze psisko.
Sąsiedzi obserwowali to widowisko.
"A chłopak zawsze na klatce "dzień dobry" mówił."
"Co tam się stało, że ten ojciec tak zawodził?"

Władować mnie na dołek, zwarci i gotowi,
Bez zapiętych pasów wieźli mnie mundurowi.
Na komendzie umieszczono mnie w izolatce.
Usłyszałem, jak policjant rzekł koleżance,
że nie mieli jeszcze takiego popierdola.
Przez pijaństwo ojca czekała mnie niewola.
Ciekaw jestem, jak oni by funkcjonowali,
Gdyby w sytuacji jak ja, się znajdowali.
W rzeczywistości było mi już wszystko jedno.
Nazywając mnie „pojebem” trafili w sedno.

Zapadł mi w pamięć ten trzynasty posterunek.
Widziałem, jak komendant wlewał w siebie trunek.
Poczucie winy odrzucałem początkowo.
Wmawiałem se, że zgarnęli mnie omyłkowo.
Nad ranem w celi na głośny szloch się zebrałem.
Straszny ból i śmierć mojemu tacie zadałem.
Zabiłem go, a on tylko chciał dla mnie dobrze
I nie pogram też już nigdy na komputerze.
Dyżurny stracił cierpliwość i walnął w kraty,
Krzycząc, że sam nie umiałby odjebać taty.
Aż do rana śnił mi się ściągnięty z głowy skalp.
Mogłem między bajki włożyć plan zwiedzania Alp.

Szybko z rozbojem w tramwaju mnie powiązano.
Na kamerach wszystko się wyraźnie nagrało.
Z racji, że piętnasty rok życia ukończyłem,
Jako dorosła osoba sądzony byłem.
Musiałem dalej żyć z naznaczonym jestestwem:
Zabójstwo ojca ze szczególnym okrucieństwem,
Czynna napaść na funkcjonariuszy publicznych,
Spowodowanie uszczerbków na zdrowiu licznych.
Kanar, którego wypchnąłem, stłukł sobie głowę.
Niemowlę w wózku było ciężko poparzone,
Bo wpadły tam słoiki z gorącym rosołem.
Pięćdziesiąt tysięcy szkody w związku z rozbojem.
Prócz zbitej głowy i przegrzanej dziecka dupy,
Niektórzy mieli przetrącone kręgosłupy.

Śledztwo w sprawie napadu na mnie umorzono
I wyłącznie na moich czynach się skupiono.
Czemu wszędzie pisałem, że chcę ojca zabić?
Liczyłem, że mogę pomoc do domu zwabić.
Powiedziałem, że wszedłem do pokoju taty,
Bowiem chciałem mu dolać wody do herbaty.
Jednak niestety nasz pies szturchnął moją rękę
I niechcący zadałem mu tę straszną mękę,
Lecz śledczy w żadne z moich słów nie uwierzyli
I wszystkie okoliczności dobrze sprawdzili.
Zanim mój ojciec spotkał się z koszmarnym bólem,
Na półce, zamiast kubka, była szklanka z rumem.
Po czasie pokazano mi z pogrzebu zdjęcia.
Z estetycznych względów trumna była zamknięta...
Furii w tramwaju wytłumaczyć nie umiałem.
Ze wszystkich argumentów się powystrzelałem.
Psycholog uznał wszystko za przejaw drastyczny
Syndromu odstawienia. Byłem poczytalny.
Wykluczono również, że działałem w afekcie
Oraz że byłem członkiem w jakiejś nowej sekcie.
Dwadzieścia dwa lata wolności pozbawienia.
Sędzia Marian Wesołowski życzył powodzenia...

Wchodząc do celi, od razu się przyznawałem:
Stary zniszczył komputer, więc go zajebałem.
Bardzo szybko doszło do próby przecwelenia,
Celem mojej skromnej osoby zastraszenia.
Bardzo szybko jednak odwróciły się role.
W nocy wstałem i zacząłem gotować wodę...
Inni osadzeni dość dobrze mnie poznali…
Dzięki temu uniknąłem kolejnej fali.
Na wniosek więźniów z celi usunięto czajnik.
I taki oto był przetrwania w pierdlu tajnik.
Matka na początku często mnie odwiedzała.
Później z wieloletnim kolegą się związała.

Wyszedłem z więzienia tuż przed moją czterdziestką,
Przed drugą specjalną wojskową operacją.
Po ciężkiej obronie przesmyka suwalskiego,
Trafiłem rychło do obozu jenieckiego.
Ruscy próbowali wcielić mnie do swej armii.
Bardzo szybko jednak wypuścili mnie sami.
Rekrutów wodą z czajnika potraktowałem,
Gdy jeden egzemplarz z podstawką znalazłem...
Łypałem po nich oczami jak Morawiecki.
Zaskoczyłem postawą sam Związek Radziecki.
Moje osiedle zostało z ziemią zrównane,
Zatem i tak straciłbym komputer i dane...


number of comments: 0 | rating: 0 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 18 may 2019

Nie powiedziałem więcej nikomu

Nigdy już nie zapomnę tamtego przeżycia.
W pokoju mieściła się maszyna do szycia.
Był też telewizor, łóżko i biblioteka.
Na podłodze leżała parafii makieta.
Wszyscy bierzmowańcy ten pokój odwiedzali
I szczegóły uroczystości omawiali.
Ja byłem, jak to zwykle, ostatni w kolejce.
Trzecie imię wymyśliłem sobie w kafejce.
Miny różne mieli wychodzący z pokoju,
Zwłaszcza ministranci, zaprawieni już w boju.
Nadszedł mój czas. Otwarły się drzwi mahoniowe.
Powitały mnie od księdza proboszcza dłonie.
Usiadłem na łóżku. Ksiądz usiadł tuż obok mnie.
Zapytał, jakie wybrałem dla siebie imię.
Oznajmił, że by bierzmowanie było ważne,
Muszę wykonać jeszcze zadanie specjalne.
Potem zapytał, jak często się masturbuję
Oraz na jakie rzeczy wtedy patrzeć lubię.
Potem powiedział, że Pan Bóg nie wszystko widzi.
Następnie pokazał mi zdjęcia gołych dzieci.
Ksiądz rozpiął rozporek i za rękę mnie chwycił.
Nie mogłem uwierzyć, że on się tak nie wstydził.
Wyrwałem rękę, a on złapał mnie za krocze.
Dalszy ciąg zdarzeń pamiętam jak przez przeźrocze.
Rozsypane cukierki, przewrócony stolik…
Proboszcz leżący jak zapity alkoholik.
Uciekłem z tamtego pomieszczenia w popłochu,
Po tym jak przypierdoliłem klesze-pieściochu…
 
Ile tylko sił w nogach biegłem w stronę domu.
Nie powinienem był mówić o tym nikomu.
Rodzicom mijało popołudnie jak zawsze.
Matka sprzątała. Ojciec miał sprawy ciekawsze.
Gdy powoli wyszedł z salonu z piwem w ręku,
Opowiedziałem, co się stało, pełen lęku.
Najpierw ojciec w milczeniu się we mnie wpatrywał,
A następnie, czy jestem pijany, zapytał.
Zaprzeczyłem, potwierdzając swoją relację.
Ojciec rzekł, iż nie dostanę nic na kolację,
Po czym zaciągnął mnie do pokoju mojego
I kazał pomodlić się do Ducha Świętego.
Uklęknąłem pod portretem Anioła Stróża.
Na zewnątrz oraz w domu nadciągała burza.
Usłyszałem odgłosy rozpinanej klamry.
Wiedziałem, że ten wieczór będzie dla mnie marny.
Ojciec wrócił do pokoju, dzierżąc w dłoni pas.
Nie był to lecz dla mnie ni pierwszy ni drugi raz.
Ojciec ogłosił karę, bo kłamstwem zgrzeszyłem.
Zdjąłem majtki i na łóżku się ułożyłem.
Do pokoju weszła matka i siostra młodsza
Jej również nie omijała kara najsroższa.
 
Rzemień lądował na gołym tyłku i udach.
W myślach pomodliłem się do Anioła Stróża.
Gdy było po wszystkim, sam na łóżku zostałem.
Pokryte pręgami pośladki masowałem.
O tym co wydarzało się w tamtym pokoju,
Nie powiedziałem już nigdy więcej nikomu…


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 12 march 2022

25 batów za nic

Zdarzyło się to na wsi w dziewiętnastym wieku
W czasach, gdy można było pomarzyć o steku.
Wraz z bratem i ojcem krowy na polu pasłem.
Nie musiałem w zarazie - starczyło, że kasłem.
Zaraza miała jednak nadejść za lat dwieście
I rozejść się stopniowo w każdym polskim mieście.

Wracając do historii: dostrzegłem we wsi dym.
Niósł się znad stodoły sołtysa - obok stał młyn.
Przestraszeni, czym prędzej, wróciliśmy z pola,
A to, co zastaliśmy, to była niedola.
Ze środka wybiegły przerażone zwierzęta.
Rozgrywać się musiała tam prawdziwa męka.
Z wnętrza stodoły dotarł do nas krzyk kobiecy.
Płonąca belka spadła dziewczynie na plecy.
Kilkoro mężczyzn wywlokło ją ze stodoły.
Strzępki spalonej sukni na niej pozostały.
Półnagą córkę sołtysa mlekiem polano,
A potem ostrożnie rozebrać się starano.
Suknia razem ze skórą z jej pleców schodziła.
"Nie trogaj mnie!!! Nie dotykajta mnie!!!" - wrzeszczała.
Ogień oszpecił uczestniczkę nocnych schadzek.
Spalone były włosy i jeden pośladek.
"Kefiru!!! Przynieście tu zimnego kefiru!" -
Darła się jakaś baba wbrew wiejskiemu miru.
"Biegnijcie szybko do domu!" - ojciec powiedział.
"Weźcie dwie flaszki!" - póki słyszeliśmy dodał.
Pomyślałem, jak straszny wypadek się zdarzył.
Ktoś na pewno celowo stodołę podpalił!
Nie był to przypadek po wilgotnym okresie.
Brat wziął dwie flaszki i zawróciliśmy w stresie.
Na miejscu córkę sołtysa znów polewano.
Widać było, że nieco ulgi jej dawano.
Prowizoryczne nosze ktoś też skonstruował.
Potem wóz do znachora ją przetransportował.

Wieczorem, jak zwykle, piekłem w ogniu kartofle.
Nie miałem smaka na żadne inne farfocle.
Rodzice od lat mieli na pieńku z sołtysem.
Dbałem, by unikać spotkań z jego obliczem.
Lata temu chciał wykorzystać moją matkę,
Lecz na szczęście mój ojciec obił mu jadaczkę.
Sołtys był zdrajcą i miał ruskie pochodzenie.
Za pieniądze zaborcy działał na skinienie.

Minęło parę dni, nim w szkole usłyszałem:
W sprawie stodoły jestem głównym podejrzanym!
Wiejska świta szybko plotki rozpowiadała.
"Syn podpalacz" - matka na targu usłyszała.
Ponadto, ktoś zarżnął nam w nocy dwa prosiaki.
Ukatrupił też kota i przybił do szafki.

Sprawa znalazła swój finał w sądzie ziemiańskim,
W związku z moim domniemanym czynem łajdackim.
W końcu to mnie za podpalacza uznano,
Gdyż przy rozpalaniu ogniska mnie widziano!
Nie zdobyłem się na odpowiednią ripostę.
Sędzia Buczyński skazał mnie na ciężką chłostę.

Ze strachu, przez całą noc oka nie zmrużyłem.
Zostać ułaskawiony - na to nie liczyłem.
Wyobraziłem sobie baty chłostające.
I wydały mi się dziwnie ekscytujące...
W końcu zrobiło się ciemno po długim zmierzchu.
Zdjąłem majtki i leżałem z pupą na wierzchu...
Marzyłem o tym, jak mój tyłek będzie lany...
Po chwili, prześcieradło było już do zmiany...

Nadszedł dzień, w którym miano wymierzyć mi chłostę.
Zbudziły mnie rano promienie słońca ostre.
Gdy rodzice spostrzegli mój brak garderoby,
Rzekłem, iż spodenki zsunąłem dla ochłody.
Wtem, przyszli ci, co mieli je zdjąć w innym celu.
Sołtys i świta mocno złapali mnie w biegu.
Ktoś zdjął pasek i przez spodnie mnie nim uderzył!
Odliczą mi później ten raz, który wymierzył?
Siłą z rodzinnego domostwa mnie wyrwano.
Ojca przy tym pobito, a matkę zmacano.

Aby bardziej mnie i rodzinę upokorzyć,
Musiałem stawić się tak, jak Bóg zwykł mnie stworzyć.
Na miejscu czekało już spore zbiegowisko,
Choć po ulewie było mokro i ślisko.
Sołtys wziął długi, skórzany pejcz z Ameryki
I plac miały zaraz wypełnić moje krzyki.
Studnia służyła za prowizoryczny pręgierz.
Usłyszałem krótko: "Ze swych łachów się rozbierz".
Przy całym zgromadzeniu, na sołtysa skinienie,
Zacząłem zdejmować swoje skromne odzienie.
Kiedy zawahałem się, sołtys trzasnął batem!
Na ten dźwięk, erekcja rosła razem ze strachem.
W przyszłości nazwano to odruchem Pawłowa.
Dla mnie, taka reakcja była jeszcze nowa.
Posłusznie zdjąłem koszulę, spodnie i majtki.
W gospodzie obok ktoś podlewał sobie kwiatki.
Zasłaniając klejnoty, podszedłem do studni.
W tym czasie, pluli na mnie wieśniacy obłudni.
Większość z nich wierzyła w propagandę sołtysa,
Nawet, że na Syberii ujarzmił tygrysa!
Wierzyli też, że nie ma zaboru żadnego,
A jedynie opieka cara wspaniałego.

"Za piromaniju, stodoły podpalenie
I za cieła mojej doczery uszkodzenie,
W imię Boga piętnaście batów ci wymierzam.
Ból mojej doczery i tak tym nie uśmierzam.
I jeśli ty czustwujesz, że za bardzo piecze,
Znaj, szto Bóg lubic tjebja i ma w swej opiece"
Potem sołtys mnie związał, a ksiądz pobłogosławił,
Na wypadek, jakbym z batów kitę odwalił.
Sołtys stanął za mną i rękawy podwinął,
A następnie krzyknął "Adin!" i się zamachnął.
Poczułem na swoich plecach ból tak potworny,
Jakby ktoś położył na nich pręt rozżarzony.
Nie spisałem honoru rodziny na straty.
Miałem zamiar, by po męsku znieść wszystkie baty,
Jednak usta same rozwarły się do krzyku
I wypuściłem powietrze przy głuchym jęku.
Nogi drżały mi jakbym był parkinsonikiem.
Psy niemal wyszły z łańcuchów za moim krzykiem.
W końcu wyłem nie jak człowiek, lecz w agonii zwierzę.
Chwilę później oddałem mocz i kał bezwiednie.
Nie czułem, w które miejsca trafia dokładnie bat.
Głośne trzaski. Czysty ból, który zapewniał kat.
Ojciec trzymał zrozpaczoną matkę i szlochał
Przez cały czas, gdy sołtys publicznie mnie chłostał.
Matka podbiegła, by chronić mnie przed razami.
Po chwili leżała ze zdjętymi majtkami.
Ojciec wdał się w walkę i sam został schwytany,
A ja, niezmiennie, byłem okrutnie smagany.
Moi ciałem potężne konwulsje targały.
Nieopodal jakieś dziewczyny się chichrały.
Żywy ogień na plecach, chłodny wiatr poniżej.
Skupiłem wzrok na stojącej dziewczynie chciwiej.
Poczułem ogromną erekcję mimo bólu.
"Dawaj silnej! Widać, że podoba się chłopu!"

Tymczasem córka sołtysa w domu leżała.
Przy każdej zmianie bandaży bardzo cierpiała.
Znachor kazał dać zioła między nie a rany.
Dzięki temu, aż tak bardzo się nie sklejały,
Lecz nie trzeba było czekać na zakażenie
I stanu dziewczyny ogólne pogorszenie.
Kiedy dziewczyna zaczęła tracić świadomość,
Natychmiast informację przekazał jegomość:
"Przez pogarszający się stan poszkodowanej,
Sędzia ogłasza wobec osoby karanej:
Zwiększyć liczbę uderzeń do dwudziestu pięciu.
Starannie garbować skórę temu zwierzęciu!"

Ciężkie baty okazały się jeszcze cięższe.
Z łatwością cięły się przez ścięgna oraz mięśnie.
Gdy kat wymierzył osiemnaste uderzenie,
Ludzie zamilkli niczym na czyjeś skinienie.
Na plac wprowadzono półgłówka miejscowego.
Widziano go zapałkami zabawionego.
Dwóch chłopów szybko od słupa mnie odwiązało
I z pojmanym delikwentem procedowano.
Zanim na placu zaczęto kolejne lanie,
Zrozpaczeni rodzice wzięli mnie pod ramię.
Poczułem strugi krwi ściekające mi z pleców,
Coraz liczniejsze na skórze chłodnych pośladków.
Gdyby chłostę doprowadzono do końca,
Zostałbym tam do końca dnia w promieniach słońca.
Moje odchody ktoś zabrał w niejasnym celu.
Wkrótce koniec historii o wsi dręczycielu.

Nieświadomego półgłówka imieniem Tomasz,
Komendant pochwycił, jakkolwiek to nazywasz,
Przywiązał do kołowrotka studni postronkiem
Zdjął majtki i zaczął okładać długim kijkiem.
Przygłup jak karp wyjęty z miednicy się rzucał,
Przez co na zmianę w nerki i jądra obrywał.
Lecz jego lanie również zostało przerwane,
A świta postanowiła zwołać naradę.

By zmniejszyć gniew Boga zapanował post ścisły.
Uznano, że ogień wzniecił piorun kulisty.
Tak twierdziły starsze kobiety z okolicy,
Czego nie można wykluczyć przy letniej hicy.
W przyszłości pół wsi miało spłonąć w tej stodole.
Oznaczało to większą niż reżim niedolę.

Sołtys rzekł, iż nie ukaże już ludzi chłostą
I nie raz złamał tę obietnicę pochopną,
Ten człowiek nie zamierzał cofnąć się przed niczym,
Otoczony bierną grupką potakiwaczy.
Nie pozwalał na swobodne wsi opuszczenie,
Groził za to aresztem i domów spaleniem.
Lecz ktoś w końcu go otruł nim zima nastała.
Pokaźna część wsi go jednak opłakiwała.

Ostrożnie dotykałem popękanej skóry.
Niewiele brakło, a zostałyby z niej wióry.
Plecy były niczym mięso obite tłuczkiem
I po spotkaniu z naszym wbitym w szafkę mruczkiem.
Pejcz zostawił głębokie i błyszczące się bruzdy,
Czy wchodziłby lepiej w skórę, jakbym był tłusty?
Otrzymałem listowną poradę znachora:
Każda rana musi być dobrze odkażona.
Na stole stał domowy płyn dezynfekcyjny.
Szycie każdej rany oznaczało ból silny.
Ten człowiek miał manię, aby wszystko odkażać.
Rany dziewczyny nakazał wrzątkiem polewać.
Był to silny wstrząs dla układu nerwowego.
Prawie jak przy paleniu ciała żywego.

Po dziś dzień nie mam żadnego odszkodowania
Z tytułu nikomu niepotrzebnego lania.
Blizny na moich plecach nigdy nie zniknęły.
Później, gdy żyłem w mieście, pytania budziły.
Zaczął interesować mnie dość kodeks karny.
Co mógłbym zrobić, aby zostać znowu zlany?
Albo w jakim kierunku miałbym się wykształcić,
Co by móc samemu komuś plecy przekształcić?
Kiedyś dostałem kosza od córki sołtysa,
Lecz później połączyły nas blizny na plecach...


number of comments: 0 | rating: 0 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 29 july 2019

I tak dobrze, że nie mieszkałem w Norwegii. Dekadę później

Dziesięć lat minęło, odkąd się wychłostałem.
Jako gimbus skakanką się ubiczowałem.
U szkolnej higienistki wszystko się wydało,
Gdy kilka osób me sine plecy ujrzało.
Do końca gimnazjum z dala się gdzieś zaszyłem;
Liceum i studia w innym mieście kończyłem.
Po obronie zacząłem pracę w korporacji.
Dni mijały na przyznawaniu innym racji.
 
Zbliżał się coroczny wyjazd integracyjny,
Podobno zawsze zakrapiany i prawilny.
Zacząłem robić porządki przed pakowaniem.
Nie przypuszczałem, że zakończy się to laniem.
Znalazłem głównie sporo różnych starych ciuchów,
Pamiętających ludzi, którzy są wśród duchów.
Była też skakanka, która tak namieszała.
Wstąpiła we mnie nagle żądza niesłychana.
Czym prędzej zrzuciłem z siebie odzienie górne.
Postanowiłem użyć elementy wtórne.
Drżącymi rękoma spinacze wyginałem
I naokoło rzemienia je owijałem.
Głośno świszczały, gdy brałem zamach ilekroć.
Ból był silniejszy, szybko poczułem krwi wilgoć.
Po uprzednim pejczyka w wodzie wypłukaniu,
Schowałem go w szafie do następnego razu.
Zacząłem myśleć, czy błędu nie popełniłem.
Lada dzień na wyjazd z pracy się wybierałem.
Tym razem nikt nie zmusi mnie, by się rozbierać,
A kobiet i tak nie było mi dane wyrywać.
Opatrzyłem plecy, skończyłem pakowanie.
 
Na drugi dzień rano byłem już w autokarze,
Gdzie popijawa od razu się rozpoczęła
I do imprezy w hotelu towarzyszyła.
Wiksa w pięciogwiazdkowym SPA była dość gruba.
Popijałem whisky, patrząc na kobiet uda.
Nagle zagadała do mnie jakaś dziewczyna.
Wydawała mi się być całkiem atrakcyjna.
Najpierw przez krótką chwilę razem tańczyliśmy,
A następnie bardzo długo rozmawialiśmy.
Ona również wypiła sporo alkoholu.
Spytała, czy możemy sprawdzić coś w pokoju…
Szedłem z nią korytarzem podekscytowany.
Czy nadszedł właśnie moment tak oczekiwany?
Kiedy tylko przekroczyliśmy pokoju próg,
Rzuciła się na mnie, wpychając język do ust.
Poczułem ból, gdy rękę za kark mi włożyła
I w ten sposób, o stanie pleców przypomniała…
Przez nie, nie mogłem się przecież przy niej rozebrać.
Musiałem natychmiast tej gry wstępnej zaprzestać!
„Czy coś złego się stało?” – dziewczyna spytała,
A ja na to, że nie całkiem mnie przekonała…
Wtedy spojrzała na mnie srodze zaskoczona,
Odwróciła się oraz wyszła obrażona.
Usiadłem w łóżku i całkiem się załamałem.
Znów okazję na pierwszy raz zaprzepaściłem.
Przejrzałem Tindera i wróciłem na bankiet.
Nie miałem jednak ochoty wchodzić na parkiet.
Usiadłem przy stole i zacząłem pić whisky.
Wciąż będą mi dane tylko ręczne wytryski,
Wypiłem kolejnych mililitrów czterdzieści
I dalszy ciąg znam tylko z licznych opowieści…
 
Ponoć najpierw głęboko zasnąłem na stole,
A potem zeń spadłem, rozrywając koszulę.
Ludzie natychmiast podbiegli do mnie z pomocą
I zaniemówili, gdy przyjrzeli się plecom.
„O kurwa, co on ma z plecami?! Ja pierdolę…
Wyglądają, choby przeżył w Stanach niewolę.”
„Ja go znam! Do gimnazjum z tym zjebem chodziłem…
Też nie mogłem uwierzyć, jak to zobaczyłem.
Ten gość nakurwiał się jakimś batem po plecach,
A potem jeszcze opisał to w jakichś wierszach…”
„Co ty dupisz?! Musi być nieźle pierdolnięty.
Jak można bić się samemu?! Co to za smęty?!”
„Niezłe sado-maso. Może są na to leki?”
„Spod tych plastrów wychodzą mu jakieś zacieki!”
„Co by na to jego dziewczyna powiedziała?
Moja by się z takim nigdy nie zadawała.”
„Jaka dziewczyna?! Która by z takim być chciała?!
Przy pierwszej okazji po dupie by dostała!”
„Co powinniśmy z nim zrobić? Jak wy myślicie?”
„Chuj, niech leży. Może odechce mu się bicie.”
 
I tak leżałem niemal do samego rana.
Z sali wyniosła mnie sprzątaczek nowa zmiana.
Jeden z menadżerów ujawnił się jako gej,
A ja zyskałem marny przydomek: Christian Grey.
W drodze powrotnej, na A-Czwórkowym postoju,
Podeszła dziewczyna, z którą byłem w pokoju.
Zapatrzyłem się nad jej pełnymi ustami,
Gdy rzekła: „Więc co zrobiłeś z tymi plecami?”


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 20 may 2021

W Polsce jedyny prawdziwy

Zdarzyło się to piętnaście lat przed pandemią.
Bardziej niż nadwagą martwiłem się anemią.
Na osiedlu miała miejsce gra, jak co roku.
Brały w niej udział szkoły z okazji roztopów.
Dopiero, co opuściły nas deszczu strugi,
Nadeszła wieść, że umiera Jan Paweł Drugi.
Nieważne, czy ktoś stary, czy jeszcze nieborak,
Ciężko uwierzyć, że odchodzi papież Polak.

Niemniej jednak, turniej szkół został dokończony,
A wynik roztopów z radością ogłoszony.
Moja podstawówka, jak zwykle, przejebała,
Bo pewna kujonka na kompach się nie znała.
Myśleliśmy, że papieżowi się poprawi.
Na plac św. Piotra przybyli ciekawi.
Lecz z biegiem czasu wieści były coraz gorsze.
Ojciec płakał, a ja grałem w "Need for Speed: Porsche".
Wieczorem w Jedynce puszczono Jamesa Bonda.
Matka sprzątając wiła się jak anakonda.

Przed dziesiątą Sean Connery zniknął z ekranu.
Nadszedł komunikat, co do papieża stanu.
Jan Paweł Drugi oddał się Pana opiece.
Ojciec zgasił światło oraz zapalił świece.
Odmówiliśmy różaniec oraz koronkę.
Z nudów patrzyłem na wielkanocną święconkę.
Potem ogłoszono żałobę narodową.
W następstwie odwołano dyskotekę szkolną.
Usłyszałem, jak ojciec wziął z lodówki wódkę.
Zabrakło godziny policyjnej w majówkę...
Ojciec słyszał moje narzekanie w pokoju
Oraz nie zamierzał zostawić mnie w spokoju.
Przyszedł i zaczął od szkolnych rzeczy kontroli.
Akurat miałem na biurku zeszyt kolegi.
Na marginesie znajdował się wiersz o treści:
"Jan Paweł Drugi
Zajebał mi szlugi"
I rysunek Matki Teresy "z katapulty".
"Czyżbyście praktykowali szatańskie kulty?!
Masz ty w ogóle rozum i godność człowieka?!
Będziesz mi tu szkalował papieża Polaka?!
Myślisz, że można obrażać Ojca Świętego?!
Żebyś nie posmakował pasa skórzanego!"
Ojciec chwycił mnie i rzucił o meblościankę,
By następnie siąść przy pianinie i grać "Barkę".
Później padł na kolana i modląc się słowami:
"Wierzę w Ciebie Boże żywy.
W Polsce jedyny prawdziwy..."
Zapłakał gorzkimi oraz rzewnymi łzami.

W domu zapanowały większe obostrzenia.
Codziennie czekał mnie test z biografii papieża.
Wychodzić z domu mogłem tylko do kościoła.
Co tydzień przekładał otwarcie komputera.
Powrót do normalności oznajmił w wakacje.
Benedykt zaszczepił nam wiarę w swoje racje.
Nadeszły lecz kolejne fale psychozy.
Przed ojcem nie uchronił nas Baranek Boży.


number of comments: 0 | rating: 0 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 21 march 2021

Adrian

Kiedy byłem w ostatniej klasie podstawówki,
Popełniłem błąd i zaznałem jego skutki.
W szkole był chłopak niepełnosprawny psychicznie.
Innymi słowy, nie zawsze myślał logicznie.
Miał na imię Adrian i chciał zostać prezydentem,
Lecz perspektywy miał w rzeczywistości smętne.

Matka nie zgadzała się na szkołę specjalną,
Co też sprawiało mu rzeczywistość koszmarną.
Wielu innych uczniów się na nim wyżywało.
Mi zachowywać się tak nigdy nie przystało,
Acz jeden feralny raz zażartować chciałem
I na korytarzu plecak mu odebrałem.
Adrian czym prędzej chwycił plecak, by go wyrwać.
Wtedy tkanina tornistra zaczęła pękać.
Materiał rozerwał się ciut powyżej zamka.
W tamtym momencie zapadła nade mną klamka.
Lecz zniszczenia plecaka na celu nie miałem.
Za wszelką cenę, jak w "Dark", cofnąć czas pragnąłem.
Nawet jeśli, przyszłość była już określona.
Z wnętrzności tornistra ziała dziura ogromna.
Przez tą sytuację zapadł na mnie strach blady.
Jak mam wytłumaczyć przyczyny tej szkarady?
Rzekłem Adrianowi, by nie mówił nikomu
I koledze, co obserwował po kryjomu.

Nazajutrz już o wpół do ósmej byłem w szkole.
Już zapomniałem o plecaku i matole.
Stanąłem przy płocie razem z moim kolegą
I dłuższą chwilę rozprawialiśmy nad Tibią.
Wtem spostrzegłem Adriana oraz matkę jego.
Dopadło mnie wspomnienie czynu haniebnego.
Adrian targał na plecach swój stary tornister,
A mi spodnie zmieniły się w pełen kanister.
"Co ty kurwa wczoraj zrobiłeś Adrianowi?" -
Wykrzyknęła matka ku mojemu strachowi
I rozerwanym plecakiem zaczęła machać.
Nie pozostało mi nic, tylko się rozpłakać.

Dalej płakałem, kiedy poszliśmy na lekcje.
Matka Adriana przyszła, by zgłosić obiekcje.
Zaklinałem się, że nic złego nie zrobiłem
I w geście desperacji krzesło przewróciłem!
Wydawało się, że wszyscy mi uwierzyli,
Lecz już na przerwie szkolne kamery sprawdzili.
Monitoring korytarza zarejestrował
Moment, gdy materiał plecaka się rozerwał.
Potem jeszcze kumpel pogrążył moją hańbę,
Tłumacząc się, że przecież tylko mówi prawdę.

Nader szybko nadszedł dzień zebrań z rodzicami.
Szkolny parking zapełnił się samochodami.
Moi wybrali się wspólnie i sam zostałem,
A w czasie ich absencji się masturbowałem.
Cóż mi zostało innego, a czasu krocie.
Serce zabiło znów mocniej przy ich powrocie.
Zapytałem taty, gdzie mama się podziała.
On na to odparł, że po plecak pojechała...
Nie wiedząc, co począć, wróciłem przed komputer.
Nagle spostrzegłem, że ojciec wyłączył router.
Wpadł do pokoju i odpiął z listwy peceta.
W tym momencie poszła się jebać w grze rozgrywka.
Moja postać w Tibii na serwerze została.
Przez najbliższą godzinę wpierdol dostawała.
Ojciec rzekł: "Na ciebie jest tylko jeden sposób.
Poczekamy jeszcze tylko na matki powrót."
Kazał pójść do szafy i wybrać pas pod lanie.
Mogłem wziąć dowolny - wszystkie były te same.

Położyłem się poprzez kanapy oparcie
I w jej materiał z ekoskóry wbiłem kłykcie.
Zsunąłem do kolan spodenki oraz majtki,
Aby odsłonić przed ojcem gołe pośladki.
Położył poduszkę, bym mógł bardziej się wypiąć.
Chwilę jeszcze myślał, czy by mnie czymś nie przypiąć.
Nie myślał o innych wychowania sposobach.
Gdy byłem ready, położyłem pas na biodrach.
A dostać miałem dokładnie trzydzieści razów.
Oto cena plecaka w jednym z Leader Price'ów.
Była to podróbka z szyldem "Toni Hilfinger".
Konserwatywny dom pochwaliłby Ratzinger.

Modliłem się wtem słowami:
"Wierzę w Ciebie, Boże żywy,
W Polsce jedyny, prawdziwy.
Proszę, by już nie pił tata.
Więcej nie dotknę siusiaka."

Głośne plaśnięcia słychać było w całym domu.
Sąsiedzi nigdy nie powiedzieli nikomu.
Bywało, że ojciec sięgał po dyscyplinę.
Uderzenia były ciche, a pręgi sine.
Ponadto, znacznie głębiej wrzynała się w skórę.
Trudno było wtedy walczyć z potwornym bólem.
Ojca nie wzruszało, że jego syna boli,
A matka cicho nuciła "Codzienność" Goyi.
Potem zapytała, czy może też spróbować
I drugą dziesiątkę zaczęła aplikować.
Tandetny plecak sprowadził mnie na manowce,
A razy pasem po tyłku były stanowcze.
Zacisnąłem zęby i nie krzyczeć się starałem.
Aby łatwiej znieść ból, nóżkami też skręcałem.
Jednak pieczenie było coraz bardziej intensywne.
Wbrew woli, zacząłem wydawać jęki liczne,
Które stopniowo przeszły w ciągły krzyk oraz płacz.
Czułem, jakby do tyłka dobrał mi się żarłacz.
Trzaski i krzyki zmieniły się w żwawy dialog.
Lanie i szlabany tworzyły kar katalog.
Każde smagnięcie zostawiało palący ślad.
Gdyby ktoś mnie później wymasował, byłbym rad.
Spuchnięte pośladki paliły ogniem żywym.
"Następnym razem dostaniesz biczem prawdziwym." -
Rzekł ojciec, skąd miałby go wziąć nie wyjawiając
I udał się w stronę drzwi, spodnie poprawiając.
"Następnym razem wejdź do szafy powąchać pas.
Poczujesz smród bólu, to odechce ci się w czas".
Nim wyszedł z pokoju, jeszcze kopnął mnie w dupę
Oraz rzekł, że nie stać ich było na aborcję.
Z widoczną erekcją udał się do sypialni,
Gdzie czekała już matka - byli kuriozalni.

Po dłuższej chwili, odkąd skończyło się lanie,
Czułem ciepło oraz przyjemne pulsowanie.
Zamknąłem się w łazience, by obejrzeć ślady.
Sine pręgi miały charakter ciastowaty.
Przez tydzień mieniły się kolorami zorzy.
Nie ma chuja we wsi, jak mój tatuś batoży.

Szkoda, że nikt z tych, co w szatni tłukli Adriana,
Nie dostał, tak jak ja, na gołą skórę lania.
Musiałem dać mu plecak przy kolegów masie,
A także pocałować go przy całej klasie!
Tak kazała pedagog, choć trwała pandemia.
Ze wstydu marzyłem, by zapaść się w podziemia!
Później, w szatni Adrian obrywał rutynowo.
Wzięto mu rzeczy i kopano wyczynowo.
Mimo, że moja szczęka została złamana,
Postanowiłem stanąć w obronie Adriana.
Poleciłbym więc lanie każdemu rodzicowi,
Bo najlepiej uczy to, co po prostu boli.


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 15 july 2019

Hulejnoga

Co rok jeździłem latem do Krynicy Morskiej.
Uwielbiałem klimat tej miejscowości swojskiej.
Nazwę „Relaks” miał mój ulubiony ośrodek.
Mógłbym tam normalnie wykopać sobie dołek.
W tym roku wziąłem hulejnogę elektryczną.
Jak zwykle poznałem gromadę bajtli liczną.
Wszyscy hulejnogi mi bardzo zazdrościli.
Gdy jeździłem wokół placu – za mną gonili.
Co tydzień odbywał się festyn rodzinny.
Były gry, zabawy oraz ogródek piwny.
Maj rodzice nie chcieli jednak brać udziału.
Przychodziły do nich informacje z oddziału.
Wobec tego bawiłem się grillem znudzony.
Z ogniem byłem już od dawna zaprzyjaźniony.
Jakaś baba zabrała mi jednak pogrzebacz.
„Bo się poparzysz!” rzekła, gdy chciałem go wyrwać.
Głupia cipa nie wie, że na wsi w piecu palę.
Na ognisku upiekłbym wursztów całą halę.
 
Wróciłem więc na plac, by jeździć hulejnogą.
Na miejscu spotkałem kolegę z miną błogą.
Powiedział mi, że mógłbym szybciej na niej jeździć.
Na początku nie chciałem wcale mu uwierzyć.
Zabrał hulejnogę i pobiegł do pokoju.
Wbiegłem za nim po schodach. Nie ufałem gnoju.
Na górze był jego starszy brat – programista.
Wszędzie z laptokiem siedział ten antymarksista.
Ponoć zarabiał dwieście tysięcy miesięcznie.
Nie wiedzieć czemu z rodzicami bywał wiecznie.
Grubas, od laptoka oczu nie odrywając,
Podłączył doń hulejnogę i ją hakując,
Zniósł z niej limit dwudziestu pięciu kilometrów.
Linijki kodu mignęły zza jego swetru.
Wnet straciłem gwarancję i ubezpieczenie,
Ale nie to było najgorszym wydarzeniem.
Miałem przeto moją siostrzyczkę przypilnować.
Zmartwiony na plac zabaw zacząłem drałować.
W krótkiej sukieneczce na zjeżdżalni siadała.
Sęk w tym, że ta zjeżdżalnia w pełnym słońcu stała.
Dało się we znaki globalne ocieplenie.
Kto zaprzeczy – ten w mordę dostanie ode mnie.
Dziewczynka, podczas gdy z urządzenia zjeżdżała,
Równocześnie rozpaczliwie głośno krzyczała.
Trzymając się za pupę, wpadła mi w ramiona.
Metalowa zjeżdżalnia była rozpalona.
Czy na pewno nikt nie patrzy, się upewniłem
I sukienkę siostrzyczki w górę podwinąłem.
Skóra z tyłka i ud zaczęła już odchodzić.
Szkoda, że nie mogliśmy w zimnej wodzie brodzić.
Wziąłem ją na ręce, do pokoju zaniosłem.
Matka wściekła się. Nazwała mnie głupim osłem.
Ojciec zapowiedział pozew i karę dla mnie,
Lecz tym razem nie planował sprawić mi lanie…
 
Wieczorem, gdy skończył czytać Gazetę Polską,
Wszystkie rzeczy z dużego stolika uprzątnął.
Wziął świeczkę i wstawił do kubka na kuchence.
Matka razem z siostrą trzymały mnie za ręce,
A ja, nagi od pasa w dół, ległem na stole.
„Za pińcet plus kupiliśmy ci hulejnogę,
A ty szwestrą nie umisz się zaopiekować?”
Ojciec wziął kubek, aby woskiem mnie polewać.
Poczułem parzący ból ud oraz pośladków.
Darłem się, aż do drzwi pukała para dziadków.
A czy oni mieli do tej kary obiekcje?
Nie wiem, ale u ojca dostrzegłem erekcję…


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 25 february 2021

Geneza

Wydarzyło się to, gdy byłem małym chłopcem.
Choroba chciała sprowadzić mnie na manowce.
Dostałem duszącego kaszlu i gorączki.
Nie czułem też smaku i zapachu golonki.
Bolały mnie plecy i złapały mnie dreszcze,
A było to w latach dziewięćdziesiątych jeszcze...
Matka urwała się, by wziąć mnie do lekarza,
Lecz prawa jazdy niestety nie posiadała.
Ojciec zwykle o tej porze był już pijany.
Było jasne, że o pomoc dziadka spytamy.

Niczym na wezwanie z Ubera aplikacji,
Podjechał hondą accord IV-tej generacji.
Miała dwa litry i aż dziewięćdziesiąt koni!
Plus przedni napęd, co przed poślizgiem nie chroni.
Nad ranem bardzo dużo śniegu napadało.
Podjazd w górę spod bloku mocno zasypało.
Matka otwarła drzwi i z hondy wyskoczyła,
Po czym stanęła za autem i pchać zaczęła.
Ważąca przeszło tonę honda ani drgnęła.
Drobna matka uparcie na nią napierała.
Gaz do dechy nacisnął dziadek po bajpasach
I wtem matka poślizgnęła się na obcasach.
Rozpaczliwie próbowała chwytać bagażnik,
Lecz pojazd przewrócił ją jak wielki drapieżnik.
Matka za tylną szybą pojazdu zniknęła,
A potem honda o cały metr się stoczyła.
Widząc to, zacząłem krzyczeć i robić siku.
Płakałem oraz wierciłem się w foteliku.
Darłem się i ryczałem zupełnie nieskrycie,
A matka w tym czasie walczyła o swe życie...
Pomimo, że modliłem się przed Panem Boziem,
Honda zsunęła się, gniotąc matkę podwoziem...
Dziadek nie mógł skupić się przy moim wrzasku.
Szarpał biegi, a matka była wciąż w potrzasku.
Śnieg spod kół zaczął na jakiegoś kundla sypać.
Wściekłe zwierzę najpierw zaczęło na nas szczekać,
A następnie szarpało przygniecioną matkę,
Po czym znudzone nasikało na nogawkę.

Pod blok przyjechała karetka, straż i pały.
Służby wolno matkę spod hondy wyciągały.
Matka była, jak na co dzień, poobijana.
Była też przez rurę wydechu oparzona.
Ojciec nie zszedł, tylko z balkonu obserwował.
Dostrzegłem jak przez chwilę głową w mur uderzał.
Potem wziął lornetkę i zaczął obserwować,
Później zaczął w tę i z powrotem spacerować.
Na moment wychylił się tak, jakby zamierzał skoczyć,
Lecz spuścił głowę i zdołał do środka wkroczyć.

Dziadek cały czas czynnie udzielał pomocy.
Zaproszono go do policyjnej karocy.
Policja prawo jazdy zatrzymać mu chciała.
Wyjął z kieszeni pięć dych. Mandat wypisała.
Mój dziadek częstokroć korupcję praktykował,
Odkąd w Auschwitz jako Oberkapo pracował.
Na Zachodzie nigdy tego nie robił,
A jak był w USA nigdy babci nie zdradził.

Matkę zabrano na dział chirurgii twarzowej,
By zagoić ranę od rury wydechowej.
Ojciec do szpitala nie zajrzał ani razu.
W dzień powrotu matki jak zwykle dodał gazu.
Dlaczego robi to po tym wszystkim, spytała
I odpowiedź następującą otrzymała:
"Chciałem zaproponować ci rejs parostatkiem,
A ty mnie próbujesz szantażować wypadkiem!"
Po czym przypierdolił jej tak, że drzwi rozbiła.
Leżała wśród szkła na podłodze i krwawiła.

Zanim oboje rozwieść się postanowili,
Jeszcze dziwne zapalenie płuc przechodzili.
Matkę przez miesiąc męczył stan podgorączkowy.
Ojciec rzucał się o rosół niedosolony.
Raz nacherlał do puszki z piwem i zamroził,
A po rozwodzie dużo po świecie się woził.
Nie był to człowiek o umysłowych wyżynach.
Po latach handlował na jakimś targu w Chinach...


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 5 january 2020

Maleńki stosik

Historia ta wydarzyła się na wakacjach.
Nie myślałem o potencjalnych komplikacjach.
Zamiast jak inni – w złodziejów oraz policję,
Wolałem bawić się z kuzynem w inkwizycję.
Razem, na wsi, ciemne szaty ubieraliśmy
Oraz różne przyrządy konstruowaliśmy.
 
Pewnego razu rodzice poszli do wujka.
Zaprosiłem kuzyna i jednego chujka.
W szaty poprzebierani dokazywaliśmy
I nad tym co zmajstrować kombinowaliśmy.
Naszą uwagę zwrócił słup na środku placu.
Ojciec zwykł opierać się o niego na kacu.
Postanowiliśmy przystroić ten oto słup.
Gałęzi i chrustu zebraliśmy kilka kup.
Miał on stos do palenia czarownic udawać.
Czegoś jednak zaczęło nam w stosie brakować.
Udałem się do domu po moją siostrzyczkę –
Niespełna dziewięcioletnią, małą dziewczynkę.
Zgodziła się do słupa na chwilę przywiązać.
Mój kuzyn wszystko na YouTubie zwykł streamować.
Poszedł z kumplem na chwilę po lustrzankę starą,
A ja zostałem sam z siostrzyczką przywiązaną.
Nieopodal paliło się małe ognisko,
By usmażyć kiełbaski, a potem zjeść wszystko.
Trwało kolejne suche i upalne lato.
„Ciężko coś wyhodować” – narzekał mój tato.
Nagle, że burza się zbiera zauważyłem.
Powiał silny wiatr i bardzo się przestraszyłem.
Zaczął podrywać chrust z płonącego ogniska
Do stosu z siostrzyczką niebezpiecznego bliska.
Czym prędzej, by z pędów ją uwolnić ruszyłem,
Lecz rozwiązać sznurków za nic nie potrafiłem.
Zebrany przez nas chrust zaczynał się zajmować.
Przez gęsty dym siostra zaczęła pokasływać.
„Rozwiąż mnie! Rozwiąż mię!!!” – tak, krztusząc się, krzyczała
I tym samym coraz bardziej mnie rozpraszała.
Gdy, że nie dam rady rozsupłać, już wiedziałem,
Jak najszybciej szukać sekatora pobiegłem.
Przeszkadzał mi dość znacznie strój inkwizytora.
Zrzuciłem sutannę i inne akcesoria.
Krzyk mojej siostry stał się znacznie donośniejszy.
Marzyłem o końcu wrażeń na dzień dzisiejszy.
Gdy w końcu wróciłem do stosu z sekatorem,
Przez dym i płomienie podejść nie potrafiłem.
Później zjawił się kuzyn z wężem ogrodowym
I zaczął stosik gasić z wzrokiem przerażonym.
Więzy mojej siostry same się przepaliły
Oraz poparzoną dziewczynkę uwolniły.
W nadpalonej sukience odbiegła od stosu.
Jęczała przez ból pieczonych udek i torsu.
Kuzyn skierował na nią strumień wody z węża.
Ciekawe, czy z bliznami znajdzie sobie męża.
iPhone na statywie wszystko dalej streamował.
Mój kuzyn cały czas zimną wodę kierował.
„Co tu się wydarzyło?! Ja wam nie ufałem!!!
Że tak się skończą wasze zabawy wiedziałem!” –
Zaczął krzyczeć ojciec. Matka wybuchła płaczem.
Z jej ust czuć było jeszcze wędzonym sandaczem.
Moja biedna siostrzyczka cały czas jęczała.
Na zdjęcie sukienki wrzaskiem reagowała.
Dziesięć minut później karetka się zjawiła,
A straż pożarna resztki stosu dogasiła.
Medycy stosowali wodę utlenioną.
Wiedziałem, że tak postępować już nie wolno!
Nim coś rzekłem, ojciec zabrał mnie do łazienki.
Dał mi czterdzieści razów kablem od suszarki.
Potem wyszedł i objął matkę zapłakaną.
Karetka zabrała ich córkę oparzoną.
 
Siostra doznała poparzeń połowy ciała.
Trzy miesiące okropne rany zagajała.
Mój kuzyn ukarany jak ja nie został.
Nikt w domu tego chłopaka nigdy nie chłostał.
Jego starzy nie czuli odpowiedzialności
I potem ojciec pobił się z wujkiem na pięści.
Patostream zyskał na popularności w sieci,
Choć YouTube oznaczył go jako „nie dla dzieci”.


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 13 august 2017

Wyższy VII: Biwak Zapałowicza

Zawsze znalazł się obok jakiś wyższy chłopak,
Przez którego zachowywałem się na opak.
Ku przypomnieniu: pierwszy znieważył mnie w szatni
I wygrał starcie w płomiennej rywalizacji.
Poniosłem wtedy za pożar odpowiedzialność
I miesiącami odczuwałem własną marność.
Zemściłem się dopiero na kuligu szkolnym:
Gdy Wyższy złamał nogi, poczułem się wolnym.
Trafiłem do szkoły, gdzie był oddział specjalny.
Tam, wielokrotnie przez kolegów podpuszczany,
Zbiłem sznurem innego chłopaka wyższego
I na moją nie korzyść upośledzonego.
Trafiłem z powrotem do mej szkoły pierwotnej
I zacząłem od nędznej przygody sromotnej:
Inny wyższy kondony w łazience rozwiesił,
Jakiś gówniarz mnie jako kapusia polecił,
Pobity i srogo znieważony zostałem
Oraz zemścić się natychmiast postanowiłem.
Uderzyłem więc Wyższego cegłą prosto w łeb
I do poprawczaka wysłał mnie kurator-zjeb.
Tam dopiero wydarzyła się rzecz straszliwa:
Popchnąłem dziewczynę, wciągnęła ją maszyna.
Oskalpowana cała jej głowa została.
Odkaziłem metanolem. Oślepła cała.
Podjęto decyzję, by do wojska mnie wysłać.
Tamże, moim głównym zadaniem było sprzątać.
Raz nie dopilnowałem od filtra pokrywy.
Dupą przyssany zginął kapral nieszczęśliwy.
Po wszystkim kazano mnie natychmiast rozstrzelać.
Ocknąłem się na lekcji, by mnie opierdzielać.
Wszystko od kuligu okazało się mym snem.
Musiałem jednak wciąż mierzyć się z Wyższego złem.
 
Szkoła zaplanowała wyjazd na majówkę.
Każda para rodziców musiała dać stówkę.
Moi warunkowo puścić mnie się zgodzili.
Dawno obowiązków małżeńskich nie pełnili.
Zapowiedzieli mi szereg potencjalnych kar.
Pod szkołę podjechał rdzewiejący autokar.
Zacząłem się wspinać po bardzo stromych schodach.
Nagle wylądowałem kolegom na głowach.
To Wyższy wypchnął mnie ze środka autokaru.
Jego ojciec musiał być kierowcą pojazdu,
Skoro zjawił się w środku wcześniej niż ktokolwiek.
Ten wyjazd od dawna spędzał mi sen z powiek.
Bałem się fest, że Wyższy będzie się wyżywał,
A on już od początku mi się przypatrywał.
Przypomniały mi się słowa: „Tylko nie szalej!”
Wrzuciłem plecak i usiadłem jak najdalej.
 
Autokar odjechał w stronę miasta Dobczyce.
Było tam wielkie jezioro i bujne życie.
Na miejscu mieliśmy stworzyć obóz harcerski,
Aby przestał nam się udzielać klimat miejski.
Po przyjeździe dano nam przeróżne zadania.
Niektóre dotyczyły namiotów stawiania,
A inne na przykład ogniska pilnowania.
To właśnie zadanie rywal Wyższy otrzymał.
Grzałem kiełbaski. Franek namiot rozstawiał.
Po modlitwie wszyscy wokół ognia zasiedli
I konsumować smażone mięso zaczęli.
Wyższy jak w śnie strącił mi do ognia kiełbaskę
Oraz straszył mnie zakładając dzika maskę.
Następnie ukradł i zjadł moją porcję.
Na nim powinno się przeprowadzić aborcję!
 
Późnym wieczorem rozdano wszystkim śpiwory.
Wyższy pilnował ognia, by nie przyszły zmory.
W namiocie nie umiałem zasnąć z pustym brzuchem.
W dodatku Franek głośno sapał mi nad uchem.
Postanowiłem wymknąć się cicho z namiotu.
Pobiegłem chyżo w stronę ogniska wzdłuż płotu.
Znajdowały się tam kiełbaski dodatkowe,
Które czekały już na śniadanie gotowe.
Był tam też Wyższy, ale spał zamiast pilnować.
Oby się nie ocknął i nie zaczął maglować.
Był po szyję w śpiworze. Wieczór był dość chłodny,
A ja przez to stałem się jeszcze bardziej głodny.
Nieopatrznie rozlałem na kocu podpałkę.
Rzuciłem go w bok i przeniosłem się na trawkę.
Siedziałem trzecią kiełbaską się zajadając,
Gdy wtem Wyższy zbudził się oczy przecierając.
Ujrzał mnie i zakładając maskę potwora
Ruszył wprost na mnie nie wychodząc ze śpiwora.
„Wypierdalaj stąd!” krzyknął i w twarz mnie uderzył.
Ciekawe czy drużynowy już nas namierzył.
Zaczęliśmy się szarpać, wtem go odepchnąłem.
Wyższy zatoczył się, przez chwilę ochłonąłem,
Ale nagle wywrócił się wprost do ogniska.
Sytuacja ta była do tragedii bliska.
Tandetny śpiwór natychmiast zajął się ogniem,
A Wyższy przypominał leżącą pochodnię.
Szamotał się i wrzeszczał powstać usiłując,
Lecz przez to, coraz bardziej ogniem się zajmując.
Przeturlał się na trawę i dalej się palił.
To by się nie działo, gdyby mi nie przywalił.
W panice, z krzykiem, uciekać stamtąd zacząłem,
A wtedy już na pewno wszystkich obudziłem.
Zaczęto zbiegać się z niemal wszystkich namiotów.
Drużynowy nie przeszedł nawet kilku kroków,
Nim nie rozpoczął szukać jakiegoś koca.
Nie wiedział, że z podpałki mokra jest kapoca.
Rzucił ją na Wyższego. Płomienie buchnęły
Oraz ręce drużynowego poparzyły.
Zapanował chaos. Ktoś przybiegł z wiadrem wody.
Przypominało to jakieś krwawe zawody.
Paląca się podpałka nie dała się zgasić.
Jakże mogłem to wszystko tak bardzo skiełbasić?!
Silikonowy śpiwór palił się jak napalm.
Jakaś dziewczyna zaczęła głośno śpiewać psalm.
Ojciec Wyższego wziął gaśnicę z autokaru
I wtedy pianą udało się pozbyć żaru.
Pod spaloną kapocą leżał czarny kokon.
Wyższego pokrywał przetopiony silikon.
Maska dzika z gumy stopiła się na twarzy.
Nigdy nie myślałem, że takie coś się zdarzy.
Wodą wprost z jeziora ponownie go podlano
I odkleić gumę ostrożnie się starano.
Wyższy wrzeszczał jednak potwornie zachrypnięty.
Przez młodzież został wezwany niejeden święty.
Po pół godzinie dojechał do nas ambulans,
Ale równie dobrze mógłby to być dyliżans,
Albowiem zabrał Wyższego i utknął w błocie,
A na następny Wyższy musiał czekać krocie.
Do szpitala zabrano też drużynowego
I mieliśmy jeszcze większy problem bez niego.
Po prostu nie miał kto prowadzić autokaru.
Ojciec Wyższego siedział przecież z nim w szpitalu.
Pomóc zgodzili się jednak rodzice Franka,
Którzy to jako jedyni mieli dwa autka.
Zaczęto nas zwozić z obozu do Krakowa.
Wiedziałem, że czeka mnie tam poważna sprawa.
 
Zaczęto podejrzewać u mnie piromanię.
No i oczywiście dostałem ciężkie lanie.
Trudno to, lecz porównać do krzywdy Wyższego,
Który straci pewnie opinię twarzowego.
Oparzenia objęły osiemdziesiąt procent,
Tak jak to wyliczył starannie jakiś docent.
Nie było nawet skąd mu zrobić przeszczep skóry,
Aby chociaż na twarzy zlikwidować wióry.
Wyższy w szpitalu leżał całe wakacje,
A sędzia przyznał prokuratorowi rację.
Zostałem w szkole, acz dostałem kuratora.
Musiałem także uczęszczać do psychologa.
Wyższy do końca życia miał rentę dostawać,
Na którą samodzielnie musiałem zarabiać.
Możliwe zatem, że opuszczę edukację,
Ale czy wtedy ktokolwiek przyzna mi rację?


number of comments: 0 | rating: 0 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 23 august 2018

Święty Mikołaj

Mój ojciec…
 
Mój ojciec miał niezwykle stresującą pracę.
Zarabiał mało. Nie stać nas było na dacię.
Już dziesięć lat był asystentem projektanta.
Nie otrzymał nigdy jakiegokolwiek granta.
Zwykł pić alkohol oraz krzywdzić mnie i mamę.
Starczył zły dzień w pracy, by czekało mnie lanie.
Czasem jednak obiecywał swoją poprawę.
Mieliśmy na to nadzieje nikłe i marne.
 
Szóstego grudnia, chcąc niespodziankę wywołać,
W ubiór Mikołaja postanowił się przebrać.
Siedliśmy w pokoju. Spytał, czy byłem grzeczny.
Wyciągnął z worka na śmieci prezent dość liczny.
Dostałem piżamę, majtki oraz łakocie,
Komiksy oraz „Pszczółkę Maję” na kasecie.
Ucieszyłem się oraz zacząłem wygłupiać.
Począłem ojca-Mikołaja wypytywać:
Spytałem, dlaczego ma oczy jak mój tato
I bliznę na brwi, którą zrobił sobie w lato.
Mikołaj spojrzał na mnie bardzo zaskoczony.
Przez chwilę milczał. Potem westchnął przygnębiony.
Wyczułem wódkę zza doklejonego wąsa.
Nie musiał se przyczepiać czerwonego nosa…
Potem zaczął zdejmować swój strój Mikołaja.
Przeczuwałem, że kroi się poważna haja.
Z narastającą pasją zrzucał części stroju,
Gdy podeszła mama, zaprawiona już w boju.
Ojciec chwycił ją, podniósł i o tapczan cisnął.
Gorący mocz między nogami mi wytrysnął.
„Czy wy każdo zabawa musicie spierdolić?!
Nawet krisbaumu nie umicie dobrze stroić!”
W stronę choinki latały moje prezenty.
Taśma wysunęła się z rozbitej kasety.
Gdy do magnetowidu szczątki taśmy wpychał,
Mama wstała i szepnęła mu coś do ucha.
Ojciec poszedł z nią do kuchni już spokojniejszy.
Liczyłem na koniec wrażeń na dzień dzisiejszy,
Lecz z kuchni dobiegały dźwięki niespokojne.
Czerwone spodnie Mikołaja miał spuszczone.
Włochaty tyłek trząsł się w falbanach spódnicy.
Takie już potrzeby mieli alkoholicy…


number of comments: 0 | rating: 0 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 4 november 2016

Wyższa

Spełniły się więc moje najgorsze obawy.
Nie będę mógł już więcej wypić szkolnej kawy.
Trafiłem do poprawczaka nie z własnej winy.
Nie przypuszczałbym, że to się stanie za chiny,
Ale zawsze znalazł się jakiś wyższy chłopak,
Przez którego zachowywałem się na opak.
 
Ku przypomnieniu: pierwszy znieważył mnie w szatni
I wygrał starcie w płomiennej rywalizacji.
Poniosłem wtedy za pożar odpowiedzialność
I miesiącami odczuwałem własną marność.
Zemściłem się dopiero na kuligu szkolnym:
Gdy Wyższy złamał nogi, poczułem się wolnym.
Trafiłem do szkoły, gdzie był oddział specjalny.
Tam, wielokrotnie przez kolegów podpuszczany,
Zbiłem sznurem innego chłopaka wyższego
I na moją nie korzyść upośledzonego.
Trafiłem z powrotem do mej szkoły pierwotnej
I zacząłem od nędznej przygody sromotnej:
Inny wyższy kondony w łazience rozwiesił,
Jakiś gówniarz mnie jako kapusia polecił,
Pobity i srogo znieważony zostałem
Oraz zemścić się natychmiast postanowiłem.
Uderzyłem więc Wyższego cegłą prosto w łeb
I do poprawczaka wysłał mnie kurator-zjeb.
 
Tak znalazłem się w poprawczaku zaniedbanym
Z bandą chuliganów oraz księdzem nachalnym.
Z początku nie było wśród nas żadnej dziewczyny,
Ale jedynie kwestią czasu były zmiany.
Trafiła do nas długowłosa białogłowa.
Była z trudnego domu – jej matka to wdowa.
Ciekawe jak bardzo musiała narozrabiać –
By tu trafić trzeba się naprawdę postarać.
Od razu większość chłopaków się zakochało,
Drzwi z toalet starannie zamykać zaczęło.
Towarzyszka chamska się jednak okazała
Oraz pracować za bardzo z nami nie chciała.
 
Minął miesiąc i ogłoszono czyn społeczny.
Kopać rowy musiał każdy młokos niegrzeczny.
Prace przedłużyły się nam aż do wieczora:
Przy sztucznym świetle pracowała nasza sfora,
Zasilanym z dość dużego generatora.
Pilnujący poszedł zapalić papierosa,
A nam od razu znudziła się więc robota.
Odwróciłem się trochę rozmyślać nad życiem
I nad tym, co będę znów robił pod prysznicem…
Nieopodal generatora sobie stałem,
Kiedy silne odepchnięcie nagle poczułem.
Odruchowo również tego kogoś popchnąłem,
Nim że to wyższa dziewczyna się zorientowałem.
Facetka na generator tyłem wleciała
I na domiar złego włosy w silnik wkręciła.
Usłyszałem okropny dźwięk jak darcie pasów,
Zagłuszony zaraz przez gamę różnych wrzasków.
Maszyna za włosy towarzyszkę wciągała,
A banda moich kolegów ją ratowała.
W końcu wyszarpnęliśmy ją ze szpon stalowych.
Nie znaleźliśmy nigdzie jej włosów skrwawionych.
Jej głowa była jedną pulsującą raną
Z zapłakaną, pośrodku, przerażoną twarzą.
Jej zsikane spodnie widziałem mimo mroku.
Pamiętałem pod prysznicem o tym widoku…
Natychmiast pomoc zdecydowałem udzielić.
Wiedziałem, że ranę trzeba szybko odkazić,
Więc flaszkę z napisem: „alkohol etylowy”
Wylałem prosto na jej krwisty czubek głowy.
Koledzy ledwo dawali radę ją trzymać,
Bowiem zaczęła przeraźliwie pokrzykiwać.
Widowisko przerwał dopiero pilnujący
Zaraz po tym jak potłukłem flaszkę niechcący.
 
Ze względu na to, że skalpu nie znaleziono,
Głowę dziewczyny na zawsze okaleczono.
Podczas rozprawy nie liczyła się łaskawość.
W sumie wszyscy stracili do mnie cierpliwość.
Lania jakie dostałem nie sposób opisać:
Po miesiącu mogłem jeszcze strupy zdrapywać.
Zostałem umieszczony w zakładzie zamkniętym,
Gdzie rozmyślałem nad własnym życiem poczętym.
Jak to jest, że mogę mieć pecha tak strasznego,
Że też wszędzie, gdzie jestem, stanie się coś złego?!
Podjęto decyzję, by mnie wysłać do wojska -
Surowe zasady, a atmosfera swojska.
Jaki więc będzie morał tejże opowieści?
W pędzącej maszynie niemal wszystko się zmieści…


number of comments: 0 | rating: 0 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 14 october 2016

Cegiełka

Niczym nowym są dla mnie ciągłe zmiany szkoły.
Te same zawsze klasy i te same stoły.
I zawsze też znajdzie się jakiś wyższy chłopak,
Przez którego to zachowuję się na opak.
 
Ku przypomnieniu: pierwszy znieważył mnie w szkolnej szatni
I wygrał starcie w płomiennej rywalizacji.
Poniosłem wtedy za pożar odpowiedzialność
I miesiącami odczuwałem własną marność.
Zemściłem się dopiero na kuligu szkolnym.
Gdy Wyższy złamał nogi, poczułem się wolnym.
Trafiłem do szkoły, gdzie był oddział specjalny.
Tam, wielokrotnie przez kolegów podpuszczany
Zbiłem sznurem innego chłopaka wyższego
I na moją niekorzyść – upośledzonego.
 
Trafiłem z powrotem do mej szkoły pierwotnej,
Gdzie zacząłem od pierwszej przygody sromotnej.
Nie było tam już mego wyższego rywala
I z początku myślałem, że to dobra zmiana.
Pojawił się nowy – Amadeusz imieniem,
Który zwykł utożsamiać każdą szkołę z chlewem.
Na szczęście znalazł się on w innej niż ja klasie.
Byłem bezpieczny otoczon w kolegów masie.
Niemniej jednak kwestią czasu zaledwie było,
By coś złego z moim udziałem się zdarzyło.
Ktoś rozwiesił w kiblu nadmuchane kondony.
Nie wiedziałem właściwie czemu służyć miały.
Szybko ktoś jednak doniósł na Amadeusza
I na jego tyłku spoczęła rózga sucha.
Myślałem, że oto prawo i sprawiedliwość,
Co też spowodowało we mnie wielką radość,
Ale sprawy innym torem się potoczyły,
A problemy bardzo szybko się pojawiły.
Amadeusz rozpoczął szukać konfidenta,
A potrzebna była mu do tego przynęta.
Raz podczas przerwy Amadeusza ujrzałem,
Gdy spokojnie z grupą kolegów rozmawiałem.
On za to słuchał uważnie jakiegoś synka,
Który pierdolił trzy po trzy jak katarynka.
Ku memu zdziwieniu wskazał wnet palcem na mnie…
Amadeusz zaczął się zbliżać patrząc groźnie
I nim zdołałem jakkolwiek zareagować
Silny cios zdołał na mej twarzy wylądować.
Po chwili usłyszałem, że jestem kapusiem,
Konfidentem oraz tchórzliwym jak chuj strusiem,
A mój ojciec jest pijakiem oraz złodziejem.
Z początku myślałem, że zaraz stamtąd zwieję,
Lecz słowa Amadeusza w końcu dotarły
Oraz mój honor niemal na wylot przeżarły.
Prawdą to, że mój ojciec gorzołę uwielbiał,
Acz nigdy nie zdarzyło się, by coś rozkradał!
To oszczerstwo spotkać się z reakcją musiało.
Kilku kolegów natychmiast mnie podpuściło,
Żebym oddał Amadeuszowi z nawiązką
I to nie jakąś tam pierwszą lepszą gałązką.
Trwał remont szkoły i kilka cegieł leżało,
A w takim wieku za mądrze się nie myślało.
Zaszedłem zatem od tyłu Amadeusza
I zdzieliłem go w łeb cegłą tuż obok ucha.
Osunął się więc nieprzytomny na boisko.
Kumple klaskali i nucili „San Francisco”.
Nie trwała jednak długo radość i balanga.
Dość poważna była mojego czynu ranga.
Przybiegł wychowawca, a ja wciąż z cegłą w ręce
Zaklinałem się i tłumaczyłem zawzięcie.
Amadeusz krwawił na ziemi z tyłu głowy.
Po chwili cucił go już ratownik ostrożny.
Przyjechał radiowóz. Do dyrekcji trafiłem
I tam dopiero pierwszy raz się rozpłakałem.
Czy mój rywal przeżyje nie wiadomo było.
Co takiego do cholery we mnie wstąpiło?!
 
Zamknięto mnie w więzieniu na dwa dni i noce.
Ciągle marzłem przez dziurawe i brudne koce.
Milicjant nie pytał - tylko bił, przesłuchując.
Siedziałem dwie doby oskarżeń wysłuchując,
Lecz w końcu ze szpitala dobre wieści przyszły,
Gdzie pękniętą czaszkę leczył mój rywal wyższy.
Nie pamiętał nic z dnia, w którym doszło do bójki
I miał problem z erekcją – nie miał rano stójki.
Rodzice uznali, że lanie to za mało.
Myśleli nad czymś, co by mnie bardziej bolało.
Zabronili mi pół roku wychodzić z domu.
Trzymali mnie w schowku, nie mówiąc nic nikomu.
Ponadto, lali mnie rano oraz wieczorem.
Nie spotkałem się nigdy wcześniej z takim bólem,
Gdy ciężki, skórzany i złożony na pół pas
Trafiał w to samo miejsce już ponad setny raz.
Spełnił się mój koszmar zgodnie z wyrokiem sądu.
W mym poprawczaku brakowało nawet prądu.
Był za to nadmiar najgroźniejszych ciemnych typów.
Aby tam przeżyć trzeba było wielu chwytów.
To jednak materiał na następną opowieść.
Muszę kończyć i bryzgane kartofle dojeść.


number of comments: 0 | rating: 0 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 11 july 2016

Jutro zaczyna się dziś

Kolejny rok kaczyzmu, kolejna demonstracja.
Flagę biorę z domu. Czy czeka mnie kolacja?
Już na rynku czekają znajomi z "koryta".
Koledzy i szefostwo gorąco mnie wita. 
Koledzy z dawnych lat zostają zawsze w domu. 
Nie bawi ich to, nie mówią nic nikomu,
A niektórzy z nich stanęli przeciw mnie. 
Nie zamierzam jednak poddawać się, 
Choć oni stoją już na przeciw nas w kominiarkach
Z kijami budzącymi strach w niedowiarkach.
Oni już krzyczą i plują w naszą stronę. 
Milicja bierna, choć obiecała nam ochronę. 
Rozwijamy transparenty, zaczynamy skandować,
A pierwsze kamienie zaczynają lądować. 
Chowam głowę pośród kolegów wyższych. 
Spada zaraz grad butelek jeszcze szybszych.
Koleżanki ze straży pocięte szkłem zostają, 
A tłumy w kapturach patriotami się stają. 
Milicja rozpyla na nas gaz i zimną wodę, 
Choć styczniowy mróz zapewnia już ochłodę.
Dostrzegam wśród kiboli znajome twarze:
Byli ze mną w klasie, chodzili na garaże.
Teraz śmieją mi się w zakrwawioną twarz,
Choć nasza znajomość przeszła długi staż. 
Kolejne są kule - wciąż tylko gumowe
Na starych siniakach pojawią się nowe. 
A wieczorem w dzienniku prezes towarzysz powie:
Że najgorszej kategorii ludzie
Zaatakowali katolicką dziatwę stadionową
Broniącą suweren i konstytucję nową.
A my o tej porze już będziemy za kratami. 
Ostatki inteligencji staną się więźniami.
Więźniami "dobrej zmiany" ku chwale Putina,
A to wszystko to i tak "Tuska wina".


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 20 may 2016

Grzałka

Starość nie radość – tak mówi przysłowie.
Niestety większość z nas o tym kiedyś się dowie.
Mając dziesięć lat, przy babci asystowałem.
Jak wygląda umieranie się przekonałem.
Babcia miała dziewięćdziesiąt lat ukończone
Oraz wszystkie kończyny sparaliżowane.
Na co dzień pielęgniarka się nią zajmowała,
Acz absencją rodzinę zmobilizowała.
 
Spędziłem kilka godzin w domu staroświeckim
Zbudowanym dawno temu w stylu niemieckim.
Był ze mną ojciec; za to matka była w pracy.
Babcia coś ględziła o pieniądzach na tacy.
W końcu zażyczyła, by podać jej herbatę.
Zwykle nie musiałbym prosić o pomoc tatę,
Ale okazało się, że czajnik nie działa.
„Pilnuj cały czas by woda nie kipiała”
Rzekł ojciec i starą, prostą grzałkę mi wręczył;
Wyszedł po czajnik, by nikt się później nie męczył.
Nalałem wody do babcinego garnuszka,
Wsadziłem grzałkę i włączyłem obok łóżka.
Nic się nie działo, wtem do drzwi ktoś zadzwonił.
Na korytarzu ojciec z pasem dziecko gonił.
Poruszyła mnie ta scena, alkohol wyczułem
Oraz natychmiast w obronie dziecka stanąłem.
Przez kilka minut uspokajałem pijaka.
Nie myślałem, że dopiero czeka mnie draka.
Przypomniałem sobie wtem o nieszczęsnej grzałce.
Ze strachu zdrętwiały mi nagle wszystkie palce.
Czym prędzej popędziłem do babci mieszkania.
Zza drzwi usłyszałem rozpaczliwe wołania.
Gryzący dym uderzył mnie w oczy i w gardło.
Podmuch spowodował, że mleko z okna spadło.
Na babcinym łóżku kołdra się zapaliła,
A biedna staruszka charczała i się wiła.
Postanowiłem zacząć tłumić ogień kocem.
Nie dało się w ogóle wygrać z tym gorącem.
Wtem, grzałka gdzieś na podłodze eksplodowała.
Rozgrzana spirala na babci lądowała.
W panice, z krzykiem wybiegłem z tego pokoju,
A na klatce upadłem na jakimś wyboju.
Wtedy na szczęście wrócił mój ojciec z czajnikiem.
Gdy wyczuł pożar, rzucił z zakupem koszykiem
I popędził ratować nieszczęsną babinę.
Szybko dostrzeżono moją poważną winę.
Ojciec wyniósł starą kobietę pod pachy,
A mi zapowiedział, że czekają mnie pasy.
Prosto do ambulansu ją zapakowano
I z piskiem opon na sygnale odjechano.
 
Gdy mieszkanie już przewietrzyła straż pożarna,
A babcia w szpitalu była operowana,
Nawiedził mnie własny ojciec z kablem od grzałki.
Cała okolica słyszała moje wrzaski.
Kazał mi sobie przemyśleć odpowiedzialność.
Bez kolacji zasnąłem odczuwając marność.
Śniła mi się babcia w czarnej masce i stroju,
Tnąca ognistym mieczem wielkie kupy gnoju.
Dobre wieści przyszły ze szpitala już rano.
Jeszcze z wielu urodzin babci się cieszono.
Musiała jednak leżeć w specjalnym gorsecie.
Dałem jej później „Gwiezdne Wojny” na kasecie.
Tak mi się po prostu z tym filmem skojarzyła.
O dziwo też bardzo chętnie go obejrzała.
Jaki więc będzie morał tejże opowieści?
Bądź ostrożny, bo Cię prąd lub ogień popieści. 


number of comments: 0 | rating: 1 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 6 may 2016

Polityczny diss - na Marka G.

Od dość dawna już piszę niecodzienne wiersze.
W gimnazjum miałem okazję napisać pierwsze.
Niedawno, zdecydowałem je publikować,
Aby więcej osób mogło je aprobować.
 
Jest tutaj twórca, którego wena rozpiera:
Pan Marek Gajowniczek – tak on się nazywa.
Należy on do lepszego sortu Polaków;
Należy do pierwszej kategorii rodaków.
Cechuje go jednak wielka zaściankowość;
Spiskowe teorie uwielbia ten jegomość.
Pan Marek też o ważnej rzeczy zapomina:
Im dalej od Brukseli – tym bliżej Putina.
 
Swymi wierszami chciałby Pan spalić opozycję,
Jak Romuald Rajs „Bury” spalił wioski liczne.
Bardzo boi się Pan imigrantów
I możliwych przez nich gwałtów,
A czy jest bezpieczniej w starej kamienicy
W jakiejś polskiej nieciekawej dzielnicy?
Nie wiem skąd Pan swe poglądy wlecze,
Acz to, co Pan pisze, to jakieś średniowiecze!
Wierzy Pan w piekło dla „kochających inaczej”?
Proszę więc poczytać encyklopedię raczej.
Czemuż tak bardzo przeszkadzają Panu brody?
Żyję (jeszcze) w wolnym kraju – trochę swobody!
Skąd ta awersja? Czy farosz smyrał nią Pana?
Tego akurat nie naprawi „dobra zmiana”.
A może czuje się Pan zdradzony o świcie?
Czas najwyższy przerwać słów z „wPotylicę” picie
Oraz wszelkich frond i republik oglądanie
I kujawskich rozgłośni radiowych słuchanie.
Propaganda i manipulacja z nich kwitnie,
Czego owocem są Pana wiersze liczne.
Napisał Pan cztery tysiące tych wierszyków.
Sprawdzał Pan wytrzymałość klawiatury styków?
 
Powiedzmy, że jeden wiersz bierze pół godziny.
Policzmy jak wiele stracił nasz autor silny:
Dwa tysiące godzin zarabiania pieniędzy.
Mógł zarobić w tym czasie ze dwadzieścia tysięcy,
Na przykład na nowego-starego passata
Lub jakiegoś innego burackiego grata.
 
Tyle się zebrało… te wszystkie wiersze marne…
Pan chyba naprawdę wierzy w tą „dobrą zmianę”…
Proszę się nie przejmować – to tylko opinia.
Tak rząd nazywa wyroki. To krótka chwila –
Przed Trybunałem Stanu jeszcze kiedyś staną
Grzecznie, równo, w pasiakach – za złą „dobrą zmianą”.
„Jest Prezydent, Sejm i Rząd
A jeszcze nad nimi ktoś sprawuje sąd”
Na tym to właśnie polega – trójpodział władzy.
Bez niego kraj zamieniłby się w kawał sadzy.
 
Pewnie ma Pan mnie teraz za niewdzięczną szuję.
Powiem Panu więcej: z KOD-em sympatyzuję!
I nie wyrażam zgody na łamanie prawa.
Za te wiersze nie należą się Panu brawa.
Oczywiście może je Pan sobie wciąż pisać,
Acz mnie mogą one, co najwyżej, rozśmieszać!
Śmieszą mnie także te wszystkie bzdury o Bolku,
A Pan tak siedzi i pisze godzinami przy stołku.
Polska inteligencja – to z nią protestuję
I wierzę, że Polskę przed kaczorem ratuję.
Nie otrzymuję żadnego wynagrodzenia.
Kosztuje mnie za to pociąg albo benzyna,
Której (mam nadzieję) nie będę musiał użyć
W innym celu niż podróż autem – trudno wróżyć.
„Targowicą” była skarga na Konstytucję,
A my ją bronimy, wzbudzając rezolucje.
 
PiSać dalej nie mam już czasu ani weny.
Jutro na marszu mój krok nie może być chwiejny.
Ulubiony wiersz weź Pan sobie w ramkę opraw
I prawdziwą polską cebulą srogo dopraw.


number of comments: 0 | rating: 4 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 18 march 2016

Kulig

Minął rok odkąd zadarłem z wyższym chłopakiem.
Byłem wtedy jeszcze wyjątkowym tępakiem.
Ku przypomnieniu: dokuczył mi w szkolnej szatni.
Był to tylko pewien rodzaj rywalizacji.
Zostałem z danego mi miejsca wyrzucony
I w obliczu klasy przez niego zniesławiony.
Na pojedynek wyższego ziomka wyzwałem,
Co też zakończyło się piwnicy pożarem.
Oszukał mnie smarując rękę specyfikiem
Oraz trzymał ją w ogniu dłużej niż ja krzykłem.
Miałem zbite dupsko i rękę oparzoną.
Wyższość Wyższego uznałem nieujarzmioną.
Przez rok Wyższy okrutnie mi w szkole dokuczał.
Przy odbiorze świadectwa głośno mnie wybuczał.
Przyszedł kolejny rok szkolny i sroga zima.
Zacząłem wierzyć, że to wszystko moja wina.
Wśród najlepszych szkół chętnie nas stawiano.
Za dobre stopnie klasę na kulig zabrano.
O dziewiątej odbyła się zbiórka już w parku.
Odwilż sprawiła, że było ciepło jak w marcu.
Śniegu było jeszcze sporo. Kulig zaczęty.
„Mają być dwie grupy” – rzekł woźnica nadęty.
„Pół klasy na sanki! Drugie pół ma wsiąść na wóz.”
Nie był duży – mogłoby go ciągnąć stado kóz.
Nie byłem nigdy wcześniej na takim obozie.
Postanowiłem wpierw usiąść na wozie.
Tuż obok mnie wsiadł niestety mój wyższy rywal.
Gdy zaczął mnie zaczepiać, rzekłem by wybywał.
Wtedy on chwycił mnie zaskoczonego w pasie.
Zaczął mną podrzucać budząc śmiech w całej klasie.
Znowu spotkało mnie przykre upokorzenie.
Nie z własnej winy musiałem wstydzić się siebie.
Miałem łzy w oczach. Na postój dojechaliśmy,
A tam ogromne ognisko rozpaliliśmy.
Wyższy dwukrotnie strącił mi w ogień kiełbaskę.
Wtedy, prawie że obraziłem jego matkę.
Nie przejął się tym – obraził mnie jeszcze bardziej.
Jeśli nic bym z tym nie zrobił, skończyłbym marnie.
Gdy wszyscy zjedli, przyszedł czas by kulig wznowić.
W przypadku mojej grupy – wóz na sanki zmienić.
Wyższy wybrał miejsce na sankach tuż obok mnie
I od razu zaczął szyderczo uśmiechać się,
A później złośliwie na płozy mi najeżdżał.
Straciłem cierpliwość i rzekłem, aby zjeżdżał,
A następnie z całej siły w bok go popchnąłem.
Nie wiedziałem jak wielką krzywdę wyrządziłem.
Wyższy zleciał i wplątał nogi między płozy.
Później sytuacja nabrała większej grozy.
Huk jakiejś petardy po chwili konie spłoszył.
Wleczony przez nie Wyższy kombinezon zmoczył.
Pierwsza kość jego nogi pękła z suchym trzaskiem,
Co Wyższy podsumował niecodziennym wrzaskiem.
Dopiero po minucie konie zatrzymano
I przeraźliwy płacz Wyższego usłyszano.
Nie myślałem, że mógłby jak dziewczynka płakać,
Acz kości jego nóg musiały wtedy latać.
Aby wysunąć nogi Wyższego spod sani,
Musieliśmy czekać na pomoc godzinami.
Woźnica Wyższego cucił odpowiedzialnie,
A nasz wychowawca rozpoczął dochodzenie.
Prawie wszyscy kumple Wyższego zeznali przeciw mnie.
To, że mi od lat dokuczał, nie liczyło się.
O rzucenie petardy mnie również sądzono,
Choć do dziś nie wiadomo jak konie spłoszono.
Straż pożarna porozcinała wszystkie sanki.
Uwolniono Wyższego, dzierżąc jego wrzaski.
Okazało się, że doznał otwartych złamań.
Nie odzyskał długo sprawności, mimo starań.
Nie zapomnę czerwieni jego krwi na śniegu
I razów w zad, jakich doznałem jakże wielu.
Rodzice stwierdzili, że mam złe towarzystwo.
Przenoszony czułem, że tracę prawie wszystko.
Miałem jednak w sercu ogromną satysfakcję
I jeśli mógłbym, to powtórzyłbym tę akcję.
W liceum nie dałem już sobie w kaszę dmuchać
I każdą dziewczynę z osiedla mogłem ruchać.
Wcześniej Wyższy miał na to monopol jedynie.
Potrafił zaimponować każdej dziewczynie,
A ja natomiast żadnej się nie podobałem – 
Do czasu, gdy Wyższego prawie zajebałem.
Jaki więc będzie tejże opowieści morał?
Nie daj by cię gnoiła jakaś szkolna sfora.


number of comments: 0 | rating: 0 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 24 january 2016

Chłopiec z zapalniczką

Razu pewnego, w mdłym, przemysłowym Londynie,
Chodził sobie biedny chłopiec o smutnej minie.
Nie miał pieniędzy, nie miał domu i rodziców;
Częstokroć popychany przez arystokratów.
Jedyne co miał to zapalniczka stalowa,
Która jeśli pełna ogrzać była gotowa.
Chłopiec napełniał ją w zakładzie przemysłowym,
Gdzie nadmiar ropy naftowej nie był czymś nowym.
Robotnicy rzucali mu resztki śniadania.
Nad rzeką, przy kanale, miał kącik do spania.
Tak traktowano dzieci w brytyjskim królestwie.
Były częstym tematem w ówczesnym hejterstwie.
 
To ja byłem tym biednym, zmarzniętym chłopakiem,
Rozglądającym się w rynsztoku za przysmakiem.
Pochodziłem ze wsi, byłem zwykłą miernotą.
W rzeczywistości nie byłem wcale sierotą.
Moja matka mieszkała z córką pod Londynem,
A ja do jego centrum żebrać przychodziłem.
Co tydzień, w sobotę, z gotówką się stawiałem.
Jeśli było jej mało – lanie dostawałem.
Musieliśmy kupować leki dla mej siostry,
Która od dawna chorowała na suchoty.
 
Zbliżał się już jarmark bożonarodzeniowy.
Przyszła zima oraz zaczynały się mrozy.
Nadszedł czas, bym przeniósł leżankę znad kanału.
Porywano stamtąd biedaków do odstrzału.
Rozglądałem się na centrum za ciepłym miejscem.
Pewien chłopak, żebrzący przed kościoła wejściem,
Powiedział mi o choince na placu głównym.
Myślałem wtedy, że będę mu za to dłużnym.
Pod ogromnym drzewkiem sypiało wiele dzieci,
Pośród podrzucanych im przez ludzi łakoci.
Udałem się zatem pod choinkę wieczorem
Oraz zostałem tam przyjęty ze spokojem.
Bez problemu znalazło się tam dla mnie miejsce.
Na noc zasłoniliśmy gałęziami wejście.
Cieplej niż na zewnątrz placu było tu znacznie,
Ale przez ten mróz było i tak zimno strasznie.
Próbowałem się ogrzać zapalniczką moją.
Przed zaśnięciem była ostatnią dobrą wolą.
Mróz zaniknął, a moje myśli odpłynęły.
W moim śnie, dzieci w Londynie bogate były
I to one rządziły Anglią Wiktoriańską.
Obudził mnie wnet gorąc jak w noc świętojańską.
Wokół szalały płomienie. Wyczołgałem się.
Dwaj żandarmi w mundurach aresztowali mnie.
 
Nikt nie został ranny w pożarze tej choinki,
Który został wznieciony z mojej zapalniczki.
Stopiona, rano w sądzie, stanowiła dowód.

Acz jaki, by wzniecać pożar, mogłem mieć powód?!
Przysnąłem nieszczęśliwie z zapalniczką w ręce,
Acz sędzia upierał się przy karze zawzięcie.
Ostatecznie złagodził grzywnę do stu funtów,
Nie tolerując przy tym żadnych moich buntów.
 
Po rozprawie odwieźli mnie prosto do domu.
Bardzo silny wiatr zwiastował nadejście sztormu.
Matka potłukła garnek na widok żandarmów,
Towarzyszących mi, oraz dokumentów,
Które w ciągu trzech dni płatność nakazywały.
Pieniądze ledwo na leki siostry starczały,
A teraz już na pewno miało ich zabraknąć.
Moja siostra tak bardzo musiała żyć pragnąć,
A tymczasem śmierć dopada ją w swe objęcia.
Od dawna nie chodzi do szkoły na zajęcia.
Matka zaczęła płakać i błagać o litość.
Siostrze nie mogła jednak pomóc matki miłość.
To mnie, a nie siostrę, uznano za winnego…
Starszy żandarm zaproponował coś innego.
 „Można obniżyć do pięćdziesięciu – acz batów.
Czy mam złożyć wniosek i zwołać kogoś z katów?”
Przerażała mnie wizja tej decyzji męskiej,
A także proponowanej mi chłosty ciężkiej.
Mogłem ratować siostrę, albo swoją skórę.
Była też opcja odbierająca mi dumę:
Zapłacić grzywnę oraz ukraść legi mogłem,
Ale takiego ryzyka jeszcze nie zmogłem.
Niepowodzenie oznaczało śmierć nas obu
I dar dla matki w postaci dziecięcych grobów.
Czując przeogromny żal oraz wielką troskę,
Zgodziłem się więc zamienić grzywnę na chłostę…
Żandarm rzekł, iż przyjadą po mnie w ciągu trzech dni.
Otrzymam chłostę dyskretnie w więziennej celi.
 
W gorączce przeczekałem te trzy dni nieszczęsne.
W obliczu srogiej kary wydawały się wieczne.
W końcu, o świcie, podjechał po mnie dyliżans.
Jak długi czeka mnie po chłoście rekonesans?
Czy w ogóle przeżyję tę krwawą nauczkę?
Przynajmniej uratuję mojej matki córkę.
Przeszło godzinę trwała podróż do więzienia.
Nasłuchałem się innych więźniów przeklinania.
Głównie czekali tam na śmierć za kradzieże.
Czy będą przez ściany słyszeć moje cierpienie?
 
Czekałem długo na kata i dokumenty.
Każdy z żandarmów wydawał się nieugięty.
W końcu przywitał mnie kat o płaszczu z kapturem
I zabrał do sali, gdzie uraczy mnie bólem.
Polecono mi zdjąć kurtkę oraz koszulę.
Spytano, czy na pewno karę akceptuję.
Nie miałem wyboru - siostrzyczkę ratowałem.
Ani chwili się nad tym nie zastanawiałem.
Zostałem wysoko za ręce podwieszony,
A w tym czasie kat poszedł po pejcz rozmierzwiony.
Składał się z dziewięciu rzemieni z supełkami.
Typowy na statkach między marynarzami.
 
Poczekaliśmy z karą do równej godziny,
Aż w końcu rozpoczął bicie kat bardzo silny.
Od pierwszego razu darłem się wniebogłosy.
Czułem jak mą skórę tnie każdy supeł ostry.
Prócz bólu, czułem krew ściekającą po plecach,
A bat walił i walił, jakby nie miał przestać.
Myślałem, że nigdy nie skończy się ta męka.
Straciłem przytomność, skończyła się udręka.
Jak przez mgłę pamiętam jak leżałem na brzuchu.
Plecy płonęły, a ja modliłem się w duchu.
 
Przeszło tydzień spędziłem w szpitalu więziennym,
Nim w końcu mogłem zacząć chodzić krokiem chwiejnym.
Po święcie Trzech Króli do domu powróciłem.
Objąć siostrę oraz matkę się wysiliłem.
Po latach stwierdzam, że rodzina wyszła z klasą:
Z bliznami na plecach, acz w kieszeni z kasą.
Siostrzyczka przestała chorować na suchoty,
A w szkole przestano nas widzieć za miernoty.
Pomału wypełzliśmy z doła społecznego
I przenieśliśmy się do miasta stołecznego.
Razem zawsze czekamy na wypłaty przyjście,
A blizny przypominają: zawsze jest wyjście.


number of comments: 0 | rating: 0 | detail

Pavlokox

Pavlokox, 6 october 2015

Drakońska wymiana

Na drugim roku studiów stypendium otrzymałem.
Na czwarty semestr na wymianę pojechałem.
Celem mojej podróży była Azja Wschodnia - 
Bezpieczniejsze miejsce niż cała ta zachodnia.
Singapur był czystym i nowoczesnym państwem,
Gdzie żaden student nie był źle widzianym chwastem.
Bardzo mile nas bez wyjątków powitano
I po całym campusie zakwaterowano.
Zamieszkałem w przeogromnym akademiku,
Gdzie zdolnych, młodych studentek było bez liku.
 
Już na pierwszej imprezie dość pobalowałem
I wielu ludzi z innych krajów poznałem.
Nad ranem nie chciało mi się dopijać piwa.
Zostawiłem je na murku. Minęła chwila.
Zostałem z pokoju przez głośnik wywołany.
Byłem wtedy jeszcze dosyć mocno nachlany.
Okazało się że policja na mnie czeka!
Zamęt wywołała zostawiona butelka.
No trudno. Stało się. Zapłacę zaraz mandat.
Zupełnie jak w Warszawie w okolicach Kabat.
Sięgnąłem po portfel. Spytałem ile płacę,
Lecz chciano mnie przesłuchać na komisariacie…
 
Zaniepokojonego zawieźli mnie więc tam.
Miałem złe przeczucia. Na policji całkiem sam.
Powiedziałem wszystko. Przyznałem się do winy.
Zamiast Singapuru winienem wybrać Chiny…
Wyciągnąłem portfel. Znów spytałem o koszty
I usłyszałem, że czeka mnie kara chłosty!
Że co, proszę?! W dwutysięcznym piętnastym roku?!
Gdy można latem szusować na krytym stoku?!
Tam gdzie ponad chmury wyrosły szklane domy?!
Gdzie czyste środowisko spełnia wszystkie normy?!
Myślałem, że to może jakiś senny koszmar,
Który spowodował będący w brzuchu browar,
Ale chłód stalowych kajdanek był prawdziwy,
A smród w nocy w więzieniu jeszcze bardziej silny.
Nigdy jeszcze nie byłem aż tak przerażony,
Przez brudasów skośnookich tam osaczony.
Nie potrafili oni mówić po angielsku,
Co dodatkowo sprzyjało memu nieszczęściu.
 
Nie zmrużyłem oka przez całą noc w tym miejscu.
W końcu rano, gruby strażnik stanął przy wejściu.
Zabrano nas na plac, ustawiono w kolejce.
Mi przypadło otrzymać jedenaste miejsce,
A zgodnie z wyrokiem miałem dostać razów sześć.
Rozebrano nas do naga. Nie dano nic jeść.
Każdy otrzymał przepaskę zasłaniającą przód.
Przynajmniej nikt nie patrzy tutaj na cudzy fiut.
Wkładano też ochraniacz z dziurą na pośladki
I szło się od razu na plac, bez zbędnej gadki.
Skazaniec opierał się o jakby stojaki,
A razy wymierzał mu kijem mistrz sztuk walki.
Zahipnotyzowany na chłostę patrzyłem
I wraz z innymi po chińsku razy liczyłem.
Cios powtarzano, gdy kat trafił w osłonkę.
Po pięciu, tyłek przypominał mielonkę.
Wielu z nich krzyczało przeraźliwie po razach;
Robiło pod siebie jak przy najgorszych karach.
Po chłoście delikwentem lekarz się zajmował - 
Pocięte pośladki odkażał i smarował.
 
Za chwilę i mnie miała czekać ta sekwencja.
Ze strachu moja duma stała się dziewczęca.
Przede mną jeszcze tylko trzech mężczyzn zostało.
Paru tych wcześniejszych samodzielnie nie wstało.
Z rozkwaszonymi rzyćmi leżeli na pryczach.
Nie zapomną nigdy o sztywnych, mokrych biczach.
 
Już tylko jeden przede mną niedolę dzieli.
Przypominało to kolejkę do spowiedzi,
Acz kara była jawna i drastyczna w skutkach.
Czy będę mógł w ogóle siedzieć na półdupkach?
Ponoć głębokie rany długo się ślimaczą;
Powstałe blizny nawet chirurgów zniesmaczą.
Odmówiłem modlitwę do Boga samego,
By mnie ratował z tego kraju szatańskiego.
 
Nic się lecz nie stało i przyszła moja kolej.
Gdy podszedłem, w kroczu zrobiło mi się luźniej.
Posikałem się jak dziecko na widok bicza,
Prężącego się w dłoniach lokalnego mistrza.
Ociekał zwilżony wodą i krwią chłostanych,
Zupełnie jak po moich nogach posikanych.
 
Gdy zostałem zamocowany do stojaków,
A do pracy szykował się już jeden z katów,
Pół godziny przerwy zostało zarządzone!
Chyba oni wszyscy mają nasrane w głowie!
Musiałem przez ten czas świecić tyłkiem na słońcu!
Wolałbym już dostać, niż czekać w tym gorącu.
Nad swym życiem się za ten czas zastanawiałem
I nad czekającym mnie za lada koszmarem.
Myślałem jak mam znieść ten straszny ból palący.
Czy mogłem się odwołać choćby do starosty?
 
Dłużyło się okrutnie to oczekiwanie.
Przez własną głupotę skończyłem tu tak marnie.
Gdy wreszcie myślałem, że nadszedł czas mej kaźni,
Na plac weszli ładnie ubrani ludzie ważni.
Rzucili okiem na mój tyłek jeszcze gładki
I wyciągli z dokumentami jakieś teczki.
Gdy zapoznał się z nimi na spokojnie nadzorca,
Oznajmił że odwołana została chłosta.
Samorząd studencki w porę interweniował
I wpłacił kaucję. Nikt mojej sprawy nie olał.
Ponoć o wszystkim prezydent się też dowiedział
I na Twitterze w mym imieniu apelował.
Wyprowadzali mnie już w pełni ubranego.
Ujrzałem smutną twarz każdego skazanego.
Trzaski i jęki usłyszałem już po wyjściu.
O własnych siłach bym nie szedł po ciężkim biciu.
 
Po wszystkich formalnościach do siebie wróciłem
I od razu lot do Polski zabookowałem.
Przynajmniej zostałem gwiazdą akademika.
Spośród miejscowych, nikt w sprawę mocno nie wnikał.
Myśleli, że dostałem. Chcieli widzieć rany!
Ale na szczęście nie zostałem przecież zlany.
Na ostatniej imprezie dziewczynę poznałem,
Która po dziś dzień dla żartów straszy mnie laniem…


number of comments: 0 | rating: 1 | detail


  10 - 30 - 100  



Other poems: Cudownych rodziców mam..., Fala, 25 batów za nic, Morskie Oko, W Polsce jedyny prawdziwy, Adrian, Geneza, Mój ojciec: Pewnego jesiennego wieczoru..., Muszę wam coś o sobie powiedzieć..., Przebudzenie wiosny, Ojczymie, Komórka z kamerą, Maleńki stosik, Mumia, Mój ojciec: Dzień Dziecka, Niedziela handlowa, Księżniczka plantacji II: Ostatni ucałunek, Księżniczka plantacji, I tak dobrze, że nie mieszkałem w Norwegii. Dekadę później, I tak dobrze, że nie mieszkałem w Norwegii, Ga-Pa, Hulejnoga, Nie powiedziałem więcej nikomu, Głupi wiek, Matka i automobil, Akumulator, Dziadek mróz, Łoj! Babina wpadła do ogniska!, Plantacje, Działka, Ojczym na materacu, Braciszek, Święty Mikołaj, François Ravaillac, Brunatne szambo zalało syreny, Góral, Uroczysty Dzień Komunii, Prawicowiec, Achtung!, Liczniki, Wychodek, Kulig, Awaria dźwigu, Wyższy X: Globus, Błędy młodości, Wyższy IX: Niższy, Wyższy VIII: Jedzie pociąg z daleka, Latarnik (na podstawie noweli Henryka Sienkiewicza "Latarnik"), Chłost Anna, Wyższy VII: Biwak Zapałowicza, Ojczym, Średniowiecze. Epizod II, Średniowiecze. Epizod I, Wyższy VI: Finał, Świniobicie po ciężkiej nocy, Wyższa, Cegiełka, Deklaracja pracowitości, Jutro zaczyna się dziś, Grzałka, Polityczny diss - na Marka G., W szatni, Kulig, Chłopiec z zapalniczką, Drakońska wymiana, Drakońska wymiana, Młody, Kamienna twarz wielebnego, Awantura o Basię, Porachunki za wschodnią granicą, Chluśniem bo uśniem, Peron, Oko za oko. Barszcz za barszcz, Wszyscy jesteśmy Chrystusami, Wyższy (na podstawie powieści Hanny Ożogowskiej "Złota kula"), Rozalka (na podstawie noweli Bolesława Prusa "Antek"), Anielski barszcz, Bieszczadzki barszcz, Słowo o antysemityzmie, Gdy przeglądam czasami podręcznik z historii,

Terms of use | Privacy policy | Contact

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


contact with us






Report this item

You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1