Joanna Lech, 8 december 2010
Brzeg jest skórą, która wyznacza granice. Dzieci wyrzeźbiły w niej korytarze,
kierunki pływu, krwiobieg. Patrzę na to od spodu, bo nie chcę być już pytaniem,
punktem odniesień.
Nie mam już miejsca na trwanie. Niebo jest coraz głębsze, nabiera odcieni.
Od paru dni śni mi się noc, ma powybijane okna. W brzuchu pęka szkielet ryby,
a ości zaszywają skórę pod spód.
Potem dławię się tym słowem, nie mogę się podnieść. Dawni znajomi
już tu nie przyjdą, nikt mnie nie znajdzie. Oni wciąż jeszcze noszą po mnie blizny,
oglądają zdjęcia. Ja ciągle pamiętam ten ich ciepły spokój,
burze w sierpniu, chleb. Smołę. Wszystko można przełknąć.
Joanna Lech, 4 december 2010
Pamiętamy jeszcze podróże z przerwami, szmery i kłucie;
spękaną z upału ziemię, pola gnijące od wody. Więc brakowało
w pokoju światła, był śnieg i szadź pełna szczątków roślin.
Ciemne zaspy spadały na okna, sny się wwiercały w podłogę.
Może lubiliśmy takie zabawy -noce na dworcach, zimne nazwy chorób?
Historie proste jak ślady poparzeń. Z włosów ściekał deszcz, żarówka
pękła, gdy wypluwaliśmy grudy. Może coś się wykluło i zgniło, kilka blizn
zmieniło się w strupy. Coś rozrosło się w tobie, już są objawy-
glina na rękach, plamy po rdzy. Słowa, które szepcze ktoś obcy,
kiedy nad ranem próbuje przecierać oczy; poszarpany jak mięso
i naostrzony.
Joanna Lech, 2 december 2010
Zostaje znaczenie; znaki na niebie, nieostre plamy. To, co się będzie
powtarzać, jak chłód, wilgoć, zacieki na wszystkich ścianach, gruz
pod każdym oknem. Niczego nie ma na zdjęciach; miasto brzmi
jak rodzaj choroby - gorączka lub powódź, dół pełen błota i kości.
To bardziej jak próby wyjścia niż nazywanie objawów, patrzenie
pod spód, jak pleśń wychodzi z piwnic, walą się domy bez drzwi.
Rzeka wylewa z koryta, pamiętam; woda wyrzuca ciała uderzając
o brzeg. Zostaje znaczenie - skóra lepka od ropy i larw, rozkład;
obraz, który tkwi w gardle, nie pozwala zapomnieć.
Joanna Lech, 22 may 2010
Wcześniej tylko powódź, zasypane drogi; znaki na niebie,
ślady na śniegu czarnym jak smoła. Pamiętasz popiół,
choć ogień był tylko w głowie- może dlatego podwórko
zmieniło się w mgłę; zarosły ślady. Zagoiły się strupy.
To wszystko wraca jak pięść. Połyka nas wszystko,
czego się nie da wypełnić, posklejać z kawałków;
otwierać jak żyły, do kości.
Zapomnisz o tym, gdy wróci zima. Zostaną kręgi,
drgania; szalik wetknięty pod krę, puste jezioro
pokryte lodem jak folią.
Joanna Lech, 21 may 2010
Upał tli się rękach i zaraza trawy. Dławi ziemię,
kiedy biegniemy przez pola; zbieramy małże, żujemy
liście jak cukier. Wiatr nawiewa iskry i dym gryzie w oczy.
Nad lasem niebo, w nim: ogień, ten obraz- rzeka nabiera wody
i połyka słońce. Dzieci lepią gniazda i zasypiają ssąc palce.
Sierpień sypie im popiół we włosy, kreśli znaki na niebie.
Skacze do wody z kamieniem w gardle.
Ten obraz, Anno nie daje się przełknąć. Jakby to rosło we mnie;
strup w zgięciu ramienia. Zadrapanie na oku. Sen, który rozcina skórę
głębiej niż ostrze i wciska mech do tętnic, pióra wpycha do ust.
Joanna Lech, 19 may 2010
Ten kwaśny zapach, powiedział, to przede wszystkim,
a jeszcze ściany, zimno i suche ręce lekarzy,
które myją po każdym dotyku.
Poza tym niebo i wszystko na zewnątrz.
Po paru dniach zaczynam rozumieć, gdy mówi,
że boi się śniegu, że śnią mu się pola maków,
które nigdy nie zakwitną ani nie zwiędną.
Joanna Lech, 18 may 2010
Pierwszy haust zawsze jest ostry, jak igły, ale następne
przechodzą już gładko. Znowu przełykasz i znowu jest światło
w odcieniach, rozciągniętych przez całe osiedle. Gołębie
wydziobują dziury w chodniku, szukają resztek.
Ale wszystko już się wyśniło i wszystko jest teraz powietrzem.
Pora na wchłanianie, szukanie śladów z zeszłego roku, oswajanie się
z ciepłem. W chwili, w której nabierasz to w ręce, zawraca;
jak zwykle, muchy liżą cienie, a psy znowu gubią się w trawie,
ciągnąc za sobą smycze jak pętle.
Joanna Lech, 17 may 2010
Odkąd niepewność zmieniła barwę i stan skupienia. Tak jest od wczoraj;
natrętne zimno, biel, szron skrzy się na drzewach. Muszę to odespać,
muszę coś z tym zrobić.
To staje się szybko, zapada się, drga, jak wepchnięte w rezonans.
Nawet ściany parują z nadmiaru, sen się skrapla w pościeli,
osiada na porach.
Swędzi bardziej niż dotyk, bardziej niż pióra tych ptaków,
ich połamane skrzydła, kości. Ślady odbite na śniegu –
spróbuj tam nie patrzeć, spróbuj się zachłysnąć.
Terms of use | Privacy policy | Contact
Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.
5 november 2024
Freedom From PainSatish Verma
4 november 2024
0411wiesiek
4 november 2024
Słucham jeszcze, jak ostatnieEva T.
4 november 2024
Pure As GoldSatish Verma
3 november 2024
Nie tak całkiem zielonyJaga
3 november 2024
0311wiesiek
3 november 2024
Listopad.Eva T.
3 november 2024
"Surrender"steve
3 november 2024
You Were Not Like MeSatish Verma
2 november 2024
światłojeśli tylko