9 lipca 2016
9 lipca 2016, sobota ( po wykrzyczanych słowach pozostaje miejsce wyłącznie na nienawistną ciszę )
Chciałem sobie tej nocy pozwolić na nieco bardziej rozkoszny niebyt, pośród mdłych świateł, rzucanych przez latarnie miasta, które nigdy nie jest ospałe. Przecież nawet nie musiałbym rozmieniać banknotów na drobne. Narkotyki to jedyna próżność, za jaką ostatnimi czasy płacę. Odkąd nie pamiętam pociągów, z coraz większą niechęcią wsiadam do samochodu, a z już z obrzydzeniem przemieszczam się autobusem. Takie nieskończone snucie się pomiędzy przytulnym mieszkaniem, a obskurnym dworcem, gdzie los czyni ze mnie czarną marność wszelkich dziur, które w ogóle nie kwapią się, aby jakkolwiek zwrócić pochłonięty nadmiar materii. Wchodzę do zrujnowanego kibla na opuszczonym dworcu i uderza we mnie odór walających się tu ćpunów. Jest tak intensywny, że nie mogę przestać kaszleć. Przymykam więc zmęczone powieki i zapuszczam się w ten narkotyczny koszmar. Osuwam się pod oblepioną brudem ścianą i łapię pogardliwe spojrzenia innych ćpunów, których niegdyś być może znałem. To nieważne. Zniosę wszystko, byle tylko nie robić tego przy Tobie. Spojrzenia, jakie wtedy mi posyłasz są zbyt wyraziste, abym je zignorował. Patrzysz na mnie wtedy z takim smutkiem, wręcz rozpaczą, ponieważ wiesz, że to śmierć w ratach, że to bilet w jedną stronę. Raz, drugi, trzeci… A później już zawsze. Kobieto, przecież widziałaś, jak się starałem, aby to porzucić. Jednak to była codzienna walka, zmaganie się z samym sobą, z przeciwnościami, omijanie ćpuńskich melin, uciekanie od każdego, kto związał mnie z tamtym życiem. Początkowo przepełniała mnie determinacja, które z czasem zaczęły słabnąć i zanim zdążyłem sobie uświadomić, co robię… Było już za późno. Igła tkwiła w mojej żyle, zaś ja oddychałem z ulgą. Czas nie zamarza. To ja zastygam w niebycie, nie będąc pewnym, czy to czym sięgam dna, to jeszcze poranione kolana, czy już kości…
Budzę się i widzę, jak wstajesz, kołysząc się niczym najwątlejsza z trzcin, rozpaczliwie usiłując nie znaleźć się poza własnym ciałem. Wychodzisz z pokoju, zaś ja wyobrażam sobie jak przemywasz twarz chłodną wodą, omijać wzrokiem lustro, aby nie dostrzec zmęczonego odbicia, które obdarzy Cię melancholijnym spojrzeniem przekrwionych, podkrążonych oczu, zmęczonych brakiem snu i wielogodzinnym płaczem. Od tego niedotykania skostniały Ci palce, którymi wciąż nieudolnie próbowałaś pochwycić nasze życie. Wracasz do pokoju i patrzysz na człowieka, stającego się jedynie nikłym światłem bezsennych poranków. Nienawidzisz go. Jest idiotą. Jest mną.To właśnie ten moment, kiedy czekam, aż ktoś w końcu weźmie za mnie odpowiedzialność, ponieważ ja nie czuję się już odpowiedzialny za nic. Mrok bezpowrotnie pochłonął wszelkie gwiazdy, mogące wskazać mi drogę do domu, czyniąc nieprzyjazne niebo nieprzenikalną kurtyną smutku, zza której wolałem do Ciebie. Jednak Ty nie przychodziłaś. Szeptałaś tylko, że to już. Jak miałem to rozumieć? Próbuję włożyć coś więcej w tę lukę pomiędzy przeżartym nienawiścią mózgiem, a podziurawionym mięśniem, który ugiął się pod naporem życia. Nie chcę Ci już niczego tłumaczyć. Przecież Ty postawiłaś tu kropkę. Jesteś artystką. Pisarką. Masz do tego prawo. Nie dostawiaj kolejnych dwóch kropek, idioto.Jednak to Twoje delikatna skóra, zaś pod nią- niczym w zgubnym labiryncie- przecinają się żyły pełne chłodnej krwi. Wraz z krwią krąży w Tobie najdziwniejsza z tęsknot. Tęsknota do ognia. Chcesz znów poparzyć dłonie, wzniecać i zlizywać płomienie. Zatracać pośród iskier wszelki umiar i zdrowy rozsądek. Chciałaś uciekać wraz ze mną drogą donikąd, gdzie nikt nie będzie pytał kim jesteśmy, skąd przybyliśmy i ile sypiemy cukru do porannej herbaty. Gdzie nasze imiona już na zawsze będą wolne od zarzutów Wiesz, że też bym tego chciał, jednak przysięgam… Przysięgam, że nie mogę, nie potrafię zapomnieć i odciąć się od wszystkiego. Nawet dla Ciebie, moja kochana, nawet dla Ciebie.Trzydzieści dwie wiosny i tysiące dni spędzone na poszukiwaniu czegoś, co w moim własnym mniemaniu porzuciłem zbyt wcześnie, a bez czego teraz nie potrafię funkcjonować. Mogę spać na ulicy nocą z powiekami skulonymi z zimna. Rozciągniętymi po najciemniejszych zakątkach wiecznie zamglonych źrenic.Mówisz już czas.Już czas. Już czas. Już czas. chyba się skurwię na tej ścieżce w głąb samego siebiegdzie tylko poszarpana przeszłośćprzekracza granice intymnościgwałcąc mnie brutalnieupodlonynie zapuszczam myśli już w nikim z krawędzi upadku wyrzyguję słowapytam kobiety o ogieńmoże zaiskrzy… Późną nocą, kiedy już śpisz, delikatnie błądzę rękoma po Twoim ciele, oddając Ci moje ciepło. Ogień, którego tak pożądasz. W zupełnie innej postaci. Nie dla siebie. Dla Ciebie. Teraz także patrzę na ten obraz. Nic się nie zmieniło. Może tylko to, że uświadomiłem sobie, jak bardzo mogę kiedyś żałować tego dnia. Jeden dzień mniej, żeby udowodnić Ci, ile dla mnie znaczysz. Pomimo moich wielu ułomności i nieudolności. Nie pozbierałbym się bez Ciebie…
8 grudnia 2024
0030absynt
8 grudnia 2024
0029absynt
7 grudnia 2024
Dzwonki, dzwonki, śnieguMarek Gajowniczek
7 grudnia 2024
ze wspomnień: prosto z ogrodusam53
7 grudnia 2024
W nieskutecznym rad sposobieMarek Gajowniczek
7 grudnia 2024
róż, peruczka i puderjeśli tylko
7 grudnia 2024
KasiaYaro
7 grudnia 2024
Jak zapobiec krzywdzeniudobrosław77
7 grudnia 2024
0712wiesiek
7 grudnia 2024
Dobry ruch (wszystko jestBelamonte/Senograsta