5 sierpnia 2012
ROZCZAROWANIE (3Z4)
Katarzyna
Stalowe, antywłamaniowe drzwi trzasnęły z hukiem, gdy na marmurowych płytkach stanęła, drobna blondynka. Przystojna, lecz niewysoka dziewczyna, idealnie wypielęgnowaną ręką strzepnęła śnieg ze skórzanych kozaków. Jej powierzchowność wydawała się miła, ze względu na szczerość bijącą z jasnych oczu i przyjemny dla oka śnieżnobiały uśmiech. Zawsze uprzejma dla sąsiadki spod ósemki, jednookiej pani Heleny, której mąż zmarł nagle na zawał podczas ostatnich wakacji i dość tolerancyjna dla Marcina, kolegi z pracy nieustannie dającego jej do zrozumienia, że jest we wszystkim lepszy. Dziś nic ją nie obchodziło, czuła niecodzienne zmęczenie i rozgoryczenie. Zignorowała więc wibracje komórki w kieszeni kożucha, zerkając tylko na złotego Roleksa, wskazującego 21:30. Głośno westchnęła, odgarniając drżącą ręką mokre od śniegu włosy. Pomyślała, że jest zbyt późno, by szykować się do wyjścia.
Odgrzała kolację z chińskiej restauracji, zamówioną poprzedniego dnia, nigdy nie była w stanie przełknąć porcji dla dwojga w pojedynkę. Usiadła na skórzanej kanapie, rozglądając się po pięknym apartamencie usytuowanym na dwudziestym piętrze modnego wieżowca. Był piątek, zza przeszklonych ścian drwiła z niej karnawałowa Warszawa. Cholerny ojciec - wszystko to jego wina! – pomyślała Katarzyna.
Zatopiła pałeczkę w ryżowej masie, z której wypływały rozmaite owoce morza. Przywiodło to na myśl rozkład, odstawiła więc danie na kryształową ławę. Dotknęła brzucha i wyobraziła sobie, że dziecko, które nieprzyjemna wąsata krowa wydobyła łopatą z jej łona, gnije teraz gdzieś na śmietniku odpadów szpitalnych. Nie żałowała swojej decyzji. To nie był dobry moment na bycie matką, ani odpowiedni materiał na ojca, a jej niezrównoważona nieco psychika nie była w wystarczającej kondycji, by to wszystko znieść.
Katarzyna odniosła prawie nietchniętą kolację do kuchni, po czym wróciła i rozsiadła się na miękkiej kanapie. Wciąż było zbyt wcześnie, by położyć się spać. Chcąc złapać dla siebie kilka chwil z męczącego dnia, nalała sobie odrobinę wódki z colą i włączyła telewizor. Przez kilka minut nerwowo przerzucała kanały, w sposób typowy dla osoby nie zamierzającej nic oglądać, po chwili jednak zgasiła plazmę.
Sięgnęła po laptopa, rzuconego niedbale na fotel, na którym spokojnie spoczywała cała sterta kolorowych torebek z całego tygodnia. Ich łączna wartość zapewne przekraczała cenę niejednego, mieniącego się luksusem samochodu. Nie była bałaganiarą, ale utrzymanie porządku też nie należało do jej mocnych stron. Czasem miała wrażenie, że nad niczym nie potrafi zapanować, nawet nad własną szafą, w której ubrania samowolnie zmieniały pozycje, najczęściej lądując w nieładzie na podłodze. Zalogowała się do Internetu, by jak co wieczór sprawdzić pocztę od byłego chłopaka. Odkąd się rozstali, zachowywał się jak psychopata, każdego dnia zostawiając Katarzynie mnóstwo, niekoniecznie uprzejmych, maili. Taki stan rzeczy bardzo ją frustrował, nie potrafiła sobie jednak odmówić lektury. Po prosu czasem o wiele łatwiej było się wyrzec przyjemności niż bólu. Tym razem skrzynka mailowa świeciła pustkami, poza służbowymi wiadomościami, które okazywały się nieuniknione, nawet późnym piątkowym wieczorem. Jedna z nich informowała o ważnym sobotnim spotkaniu z belgijskim kupcem. Kurwa - pomyślała - kto pracuje w weekend?! I natychmiast sobie odpowiedziała – ktoś, kto ma popieprzone życie!
Wyłączyła komputer, klnąc w myślach na ojca. Uciekła od niego tak, jak on uciekł kiedyś od niej, uciekła też od matki, bo nie mogła znieść jej widoku. Porzuciła to życie zaraz po liceum, nie po to by teraz doganiało ją każdego dnia. Zostawiła rodzinę, przyjaciół, by żyć po swojemu, być sobą i panią swojego losu. Skończyła z wyróżnieniem studia, a potem ojciec założył filie w stolicy, żeby Katarzyna się nie nudziła. Nienawidziła swojej pracy, nie znosiła jej tak bardzo, że każdego dnia z trudem otwierała oczy, by powitać wschodzące słońce. Z zaciśniętymi zębami znosiła każdy dzień, apatycznie wykonując swoje obowiązki. I po co? – Ojciec twierdził, że kiedyś zrozumie.
Tego wieczora, siedząc samotnie na kanapie za sześćdziesiąt tysięcy, podczas gdy jej rówieśnicy przepuszczali marne pensje w stołecznych klubach, uświadomiła sobie, jak bardzo jej życie jest beznadziejne i pozbawione wszelkich namiętności. Z pozoru miała wszystko, a w rzeczywistości - nic. Czuła się jak najemca źle wybranego lokalu, zbyt przewiewnego i pustego. Nie miała prawa do żadnych ulepszeń, ponieważ nic nie należało do niej. Bieżące przemyślenia spotęgowały napływ intensywnych i nieprzyjemnych emocji. To była furia, a w połączeniu z władającą jej ciałem frustracją przyspieszała destrukcyjny samozapłon. Często miewała takie ataki, gdy nie radziła sobie z rzeczywistością, czy wspomnieniami. Psycholog zawyrokował: nerwica maniakalno – depresyjna, ona sama wolała łagodniejsze określenie, dwubiegunowość. Katarzyna rzadko brała leki uważała, że ją otępiają, nie mogła wtedy myśleć, wyglądała jak zombie, przez co czuła się jeszcze bardziej podobna do matki. Wolała znosić deprymującą zmienność nastrojów, niż błogi spokój. Musiała po prostu czuć, że jest żywa.
Po raz kolejny sięgnęła po butelkę wódki, nieumyślnie zrzucając książkę leżącą na skraju kryształowej ławy. Zniszczony od ciągłego kartkowania tomik cichutko przycupnął na parkiecie, otwierając się na stronie z dedykacją: „Dla mojej, małej księżniczki”. Czułe słowa jeszcze bardziej ją rozwścieczyły, podniosła książkę i rzuciła przez całą długość pokoju, rozbijając antyczną wazę z weneckiego szkła, ustawioną na środku kremowego fortepianu. Powiedz to teraz! – Wrzasnęła. - No powiedz, że jestem twoją pieprzoną księżniczką!
Podeszła do instrumentu, na pokrytej kawałkami szkła obudowie, stał portret matki z okresu jej młodości. Popatrzyła na niego z litością, na krótką chwilę popadając w zamyślenie. Zaraz jednak, jej twarz na powrót przybrała napięty wyraz. Pociągnęła dużego łyka opróżniając szklankę do cna, spojrzała nań z oburzeniem i zrzuciła fotografię na podłogę. Nie czuła do matki nienawiści, ale nie wiedziała też czy ją kocha. Była to dla niej zupełnie obca osoba. Bolało ją, że matka pozwoliła ojcu odejść, a gdy ten po raz ostatni trzasnął drzwiami zabierając wszystkie swoje rzeczy, zwyczajnie usiadła przy kuchennym stole i zaczęła pisać. Jak gdyby nic się nie stało, ze stoickim spokojem otworzyła pieprzonego laptopa i pisała. Katarzyna często zastanawiała się czy jej matka nie ma żadnych uczuć. Wiecznie opanowana, ani wesoła ani smutna. Jedynymi oznakami życia był dźwięk pióra gładko sunącego po białej kartce, niczym wytworny narciarz po stoku.
I co jej z tego przyszło? – Zastanawiała się, a łzy płynęły jej po policzkach. –Dlaczego nie wybrała nas? Wydała nędzne trzy powieści, a i tak tylko jedna zdobyła uznanie.- Cichy płacz przerodził się w depresyjny szloch. Katarzyna nienawidziła tych książek. Pierwszej, ponieważ świadczyła o szczęściu, planach i niezwykłej pogodzie ducha matki, której ona, córka nigdy u niej nie widziała. A dwóch następnych, bo ukazywały niezdrową rzeczywistość, przepełnioną mrokiem i samotnością. W tych książkach była cała osobowość matki, którą Katarzyna zaczęła dostrzegać u siebie jeszcze będąc nastolatką. Dlatego wyjechała z Krakowa, wolała zostawić podupadłą na psychice matkę, niż obudzić się któregoś dnia i stwierdzić, że jest taka sama. Z ojcem też nie chciała mieszkać, jego druga, młodsza żona, zachodziła w ciąże nadzwyczaj często. A jej młodzieńcza energia, za którą Katarzyna tak ją lubiła, bladła z każdym poronieniem, aż w końcu zamieniła ją w zwiotczałą paranoiczkę. Katarzyna rozumiała, dlaczego ojciec traktował ją jak jedyną nadzieję i pociechę, jak ósmy cud świata, co było gorsze niż ignorancja matki.
Musiała odejść, by ocalić siebie przed ubóstwieniem i pogrzebaniem za życia. Tam była śmierć, a ona wybrała życie. Warszawa wydawała się idealnym miejscem, wystarczająco dalekim, by oddychać i dostatecznie bliskim, by się dusić. Jej życie nie rozkwitło jak róża w wiosenny poranek, a może to po prostu przegapiła. Przeszłość doganiała ją każdego dnia. Może gdyby nie rzuciła ojca swojego dziecka po dwuletnim związku i nie usunęła czteromiesięcznego płodu, jej życie toczyłoby się teraz inaczej, może tak właśnie miało być? Katarzynę hamował strach przed powtórzeniem błędów rodzicielki, tak strasznie obawiała się przemiany we własną matkę, nie zauważając, iż już ona nastąpiła. Została uwięziona we własnym ograniczonym umyśle, który miażdżył ją każdego dnia.
Właśnie zdała sobie z tego sprawę, usiadła na podłodze, przetarła ręką rozmazane od płaczu oczy, mówiąc: - Jestem przecież księżniczką Katarzyną. Odpaliła papierosa, dym ją uspokajał. Lubiła jego zapach i sposób w jaki niewinnie mieszał się z powietrzem. Czuła, że najgorsze ma już za sobą. Zrobiła zatem kolejnego drinka, trochę mocniejszego od poprzednich i sączyła go z opanowaniem. W tej właśnie chwili jej życie otworzyło się nagle przed nią, ukazując wszystkie perspektywy. Spoglądając raz jeszcze na dedykację, przypomniała sobie historię księżniczki Katarzyny, hiszpańskiej infantki, którą wielokrotnie opowiadała jej w dzieciństwie matka.
„Księżniczka Katarzyna była młoda, piękna i odważna, życie czekało na jej udział”. - W tym momencie przerywała matce, chcąc jak najszybciej usłyszeć zakończenie. –„Poznała księcia, który bardzo ją kochał i urodziła śliczną małą dziewczynkę”.- Katarzyna dopowiadała wtedy -„ i żyli długo i szczęśliwie”. Gdy była starsza, poznała prawdziwą historię swojej imienniczki, bez większego zaskoczenia przeczytała, że Katarzyna Aragońska przez większość swojego życia była nieszczęśliwa i zapomniana, tak też dopełniła swoich dni. Ich historie różniły się tylko tym, że dzieciństwo prawdziwej księżniczki było szczęśliwe i pełne miłości, czego Katarzyna nie mogła powiedzieć o swoim. Jaśniej niż przedtem widziała teraz, że potrzebuje ocalenia. Poszła więc do sypialni, otwarła nocną szafkę i wydobyła z niej antidotum, gasząc płonącą żywym ogniem duszę.
Kilka uderzeń serca później wróciła do stylowo umeblowanego salonu, podniosła porzuconą na parkiecie książkę, zaciągając się po raz ostatni trującą wonią własnego życia. Uśmiechnęła się w uroczy sposób, za który tak bardzo kochał ją ojciec ich nienarodzonego dziecka i w samym jej sercu zgasiła papierosa. Żałowała, że nie zobaczy miny swojej rodzicielki, kiedy ta odczyta dedykację Katarzyny. Słowo się jednak rzekło.
Podeszła do szklanej ściany, wychodzącej na centrum oświetlonej bożonarodzeniowym światłem stolicy, oparła czoło o szybę i spojrzała na niczego nieświadome miasto. Jaka piękna była Warszawa tej nocy, obca i tak bliska. Katarzyna lubiła utożsamiać się z tym tętniącym życiem miastem, aż do tej chwili nie zdawała sobie sprawy, że od zawsze należała do Krakowa, tak jak Kraków do niej.
Nim w głowie nastąpił całkowity chaos, a potem eksplozja, nim upadła na podłogę zakamarki umysłu przywołały dziwny obraz; starszej, nieco grubej kobiety prasującej wielkie, białe prześcieradło, śpiewającej piosenkę: „Zachodźże słoneczko skoro masz zachodzić, bo nie mam siły już po tym polu chodzić”.
22 grudnia 2024
2212wiesiek
22 grudnia 2024
śnieg w prezenciesam53
22 grudnia 2024
Błogosław nam Boże Dziecię!Marek Gajowniczek
21 grudnia 2024
2112wiesiek
21 grudnia 2024
Wesołych ŚwiątJaga
21 grudnia 2024
Rośliny z nasieniem i bezdobrosław77
21 grudnia 2024
NEOMisiek
21 grudnia 2024
Mgła pojmowaniaBelamonte/Senograsta
20 grudnia 2024
Na świętavioletta
20 grudnia 2024
Zamiast ibupromudoremi