25 sierpnia 2011
wieś nie z tego świata
Niezbyt szeroka, polna droga, zapiaszczona i rozjeżdżona, nonszalancko biegła przez zbożowo-makowe pola i kończyła się znudzona w garstce niewielkich domków. Domki były „z drewna, lecz podmurowane”, bo taka zapanowała moda. Nie na wieszcza, a na budowanie. Stare, mądre modrzewie już dawno wysuszyły swoje żywiczne krople cieknące z żalu za braćmizużytymi na ściany tych chałupek.
Południe było lepkie i gorące. Słońce wisiało przyklejone potem ziemian do nieba. Ostatni deszcz spadł tu chyba za potopu i tak się nadwerężył, że więcej wysilać się nie chciał. W suchej ziemi nibyrośliny siedziały tylko z przyzwyczajenia, bo innego wytłumaczenia nie sugerowało nic.
W jednym z tych domków, między laskiem brzozowym a mizerną, wąziutka rzeczułką, głodną swojej istoty, lekko na uboczu, spał, albo tylko drzemał obfity jegomość. Miał na sobie czerwony kubrak, wymiętoszony i zmęczony istnieniem. Szaro-zielone spodnie nie kojarzyły się z mezaliansem. Pasowały wiekiem i wspaniałością pochodzenia do wdzianka. Na księżycowej twarzy mężczyzny, czerwonej i lśniącej, siedział błogi, drzemiący uśmiech. Łóżko, przykryte wielobarwną, pasiastą narzutką, skrzypiało i śpiewało kołysanki przy każdym ruchu leżącego. Mylicie się! To nie był nasączony wiejskim bimberkiem oracz, ani hodowca drobiu. Pogrążony we śnie osobnik był
najprawdziwszym filozofem. To nic, że trochę domorosłym, ale za to wszechstronnym i zapamiętałym. Niekiedy zdarzało się, że natłok mądrych myśli nie do uniesienia wygrywał z dniem i ich właściciel zmuszony był ulec ich potędze i przysnąć.
Miał na imię Gabriel i był z tego bardzo dumny. Z pobłażliwą pogardą patrzył na okolicznych Janków, Józków czy Stefków.
Już samo imię zbliżało go do wyjątkowości – cechy wytwornej i godnej. Kojarzone przez wszystkich z anielskością i niebiosami nadawało swojemu właścicielowi wyjątkową pozycję wśród bliźnich. Nie tylko samo imię. Był to człowiek nietuzinkowy pod wieloma względami.
Nadeszła już jednak pora, aby go teraz zbudzić. Wyręczyła nas w tym grupka podrosłych już nieco od ziemi dzieciaków.
Były to dwie piętnastoletnie panienki i młodszy o kilka lat facet. Cała trójka przyjechała tu na wakacje do rodziny bądź znajomych. Mela – wysoka i chuda blondynka o piegowatej, natchnionej buzi i szarych oczach przybiegła z nieodłącznym magnetofonikiem. Malwina, niższa brunetka, zadzior i prowodyr z
wiecznym u śmiechem niewiniątka na pyzatej twarzy, dowodziła tej grupie. Szczególnie władcza i stanowcza była wobec ośmioletniego Kuby. Jak mówiła, tylko przez wyjątkową złośliwość losu lub pomyłkę w biologii, ten niedorostek był jej bratem. Przemądrzały i cwany spryciarz, w mig odgadywał nawet
najbardziej utajnione plany działań obu nierozłącznych panienek. Zjawiał się zawsze nieproszony i niespodziewany, deus ex machina. I zawsze musiał zostać. Nie było rady. Inaczej cały plan runąłby w gruzach dzięki najprostszej acz wyrafinowanej metodzie – donosicielstwu. A rodziców mieli nader czujnych, bo obeznanych z możliwościami swoich pociech.
Teraz też. Dziewczynki zaplanowały sobie wizytę u Gabriela, ale nie udało się w pełni zrealizować zamiaru. Zamiast dwójki pojawiła się w modrzewiowym domku trójka gości.
Gdy ujrzeli gospodarza śpiącego, zastygli w bezruchu. Potem delikatnie, na niezbyt czystych paluszkach podeszli do łóżka.
Czy zrobili to zbyt głośno, czy filozof miał i tak już kończyć swoją wędrówkę z Orfeuszem, faktem stało się, że powrócił do
jawy. C.d.n.
22 listopada 2024
niemiła księdzu ofiarasam53
22 listopada 2024
po szkoleYaro
22 listopada 2024
22.11wiesiek
22 listopada 2024
wierszejeśli tylko
22 listopada 2024
Pod miękkim śniegiemJaga
22 listopada 2024
Liście drzew w czerwonychEva T.
22 listopada 2024
Potrzeba zanikuBelamonte/Senograsta
21 listopada 2024
Drżenia niewidzialnych membranArsis
21 listopada 2024
21.11wiesiek
21 listopada 2024
Światełka listopadaJaga