20 listopada 2012
Prawdziwa miłość
Teraz kocha jaskółki. Bardziej niż kogokolwiek. Ze zdumieniem patrzę na ich wzajemność. Młode ufnie podlatują do kobiety, a ona chwyta je i całuje po łebkach bezzębnymi ustami. Nie wyrywają się, ale wygodnie moszczą w jej dłoniach i tylko spomiędzy palców staruszki błyskają czarne paciorki jaskółczych oczu.
- A Maryśka gada, że miała w stajni gniazdo, ale srały, to pogoniła, durnota jedna - śmieje się kobieta. Wie, że jaskółcze gniazdo to szczęście pod dachem. Nie przegania się szczęścia.
- Mi tam nie wadzą, choć zalęgły się w sieni. A niech srają. Srają, znaczy rosną. Niech rosną zdrowo. Potem latają i wesoło jest, i paradnie. Zawsze co młode, to młode...
Głośny świergot przerywa jej monolog. Pisklaki wyrywają się do gniazda. To ich rodzice przylecieli z dziobami pełnymi przysmaków. Jeszcze ciągle karmią swoje jaskółczęta, chociaż te, już opierzone i co dzień pewniej latające, coraz mniej potrzebują opieki.
Obserwuję gniazdo przyklejone do belki sufitu w maleńkiej sionce. Wesołe i gwarne. Pod gniazdem, na betonowej wylewce troskliwa ręka gospodyni porozkładała gazety.
- Niech nie gadają we wsi, że tu brudno mam. Mam jaskółki i mam czysto - dumnie mówi kobieta.
Jednak dla mnie, dziewczyny z miasta, a pewnie i dla rzadkich gości z pobliskiej wsi, dom zupełnie nie przystaje do zakodowanych wzorców czystości i higieny. I to wcale nie przez jaskółki. Ciemne ściany dawno nie bielonej izby, cienkie linoleum położone wprost na polepie, rozsypujący się gliniany piec, stół przykryty zatłuszczonymi gazetami i królująca na środku wersalka z brudną, niepowleczoną kołdrą, na której rozwalony śpi łaciaty kocur, to wszystko wydaje się raczej jakimś skansenem, czy scenografią z filmu o pańszczyźnianych chłopach, w żadnym wypadku zaś mieszkaniem współcześnie żyjącej osoby.
Kto jednak miałby zadbać o staruszkę żyjącą poza wsią? My, niedzielni sąsiedzi, pilnujemy jedynie, by nie zmarła z głodu. Czasem dajemy jej stare ubrania. Nie za często, żeby nie pomyślała, że mamy w tym jakiś interes. Stałaby się nieufna i nic nie przyjęła.
- Za ojców to było inaczej - Wzdycha kobieta. - Braci tu mieszkał i siostra... Zawsze na niedzielę matka biały obrus wyciągała.
"Za ojców" było najlepiej. "Za ojców" to mityczna kraina szczęśliwości, która nigdy nie istniała - nie mogła istnieć w chałupie podkrakowskich małorolnych. "Za ojców" to wspomnienia przefiltrowane i idealizowane przez wybiórczą pamięć staruszki.
A może wtedy rzeczywiście było jej najlepiej? Bo później...
- Chodził za mną, nieraz aż na targ zaszedł. A wysoki był i postawny, alem go nie kochała. Ludzie mówili, że dobrze mi z nim będzie, ostatni u matki został, to i namówili. Wydałam się. Krowę w posagu wniosłam, a wtedy krowa, to ho ho, majątek był, tośmy ją sprzedali i mój meble obstalował. Ale dziwne to było małżeństwo. Teściowa na noc do dom mi kazała iść, do rodziców, a jak nie, to drzwi otwarte zostawiała i pilnowała. A mój nic się nie sprzeciwiał. A mebli to jak nie było, tak nie było. Zgniewałam się, co to za mąż taki, co ino matczynej spódnicy się trzyma. Poszłam do stolarza zapytać, a on "co pani życzy" - pyta i o żadnych meblach nie wie. No tom się już całkiem zgniewała i o rozwód do sądu złożyłam. To i dostałam rozwód, a i pieniądze za krowę mieli mi zwrócić.
Ale co urząd z wysokości swojej orzeka to jedno, a na co sąd ludzki skarze to całkiem inna sprawa. Była moja sąsiadka pierwszą rozwódką we wsi. Tak, czy inaczej, ale winną - skandalu. Już to samo stawiało ją poza nawiasem, a ona ośmieliła się wyjść ponownie za mąż. Temu jej pierwszemu wybaczyli, nawet go żałowali. Jak mu matka zmarła, to wziął nową żonę, ale to niedojda straszna była, to i pluł sobie w brodę, że tej pierwszej pozwolił tak odejść.
- A ten tu Misiek, to też tak za człowiekiem chodzi. Całe życie. Nigdy mu się nie sprzykrzy. Każdą noc przy łóżku waruje. - Kobieta bezwiednie dotyka łba, wpatrzonego w nią na wpół ślepymi oczami kudłatego psiska. Oboje czerpią z tego poczucie bezpieczeństwa. Oboje znają smak odrzucenia. On, Misiek, trafił do swojej pani po długiej tułaczce, rozpoczętej bolesnym upadkiem, trzaskiem drzwi i warkotem odjeżdżającego samochodu. Cóż, nie jest rasowy ani piękny. Zna życie, tym bardziej wielbi tę, która go przygarnęła. Czci ją, jak miłościwe psie bóstwo. A ona umie docenić jego oddanie i jest najlepszym z ziemskich bogów, który co dnia nieświadomie oddaje odrobinę życia za swego wyznawcę - sama nie dojadając, podsuwa lepsze kąski psu.
- Stary jest, już tak wszystkiego nie zeźre - tłumaczy.
A z Franciszkiem było tak:
- Przyjechał z zachodu z Maszyną. Ustawił ją przed remizą i młócił wszystkim gospodarzom. Mówił, że dobry dla mnie będzie i że zboże wymłóci i jeszcze w gospodarstwie pomoże. Ano dobry był i to jaki dobry...
To już sama pamiętam. Jak pijany w sztok młócił żonę kijem, a ona wyrywała się i uciekała do lasu, by przeczekać, aż mu złość minie. Wtedy siadał na pniu do rąbania drzewa, wielki, kanciasty, wydawał mi się owym nieznanym ogniwem łączącym ludzi i małpy. Klął prostacko i ciskał lagami w niczego nieświadome koty, czy kury.
Sąsiadka jednak dobrze wspomina swojego drugiego męża. Czasem narąbał drewna, podciął drzewka, pomagał - przynajmniej dopóki kalectwo nie przywiązało go całkiem do łóżka, bo wtedy już tylko klął.
Ludzie też klęli, boczyli się - z nieślubnym siedziała.
Teraz już inne czasy - wiejskie skandale dobre do plotek, ale tak naprawdę, kogo to obchodzi? Każdy goni za swoim. Dzieci brata czasem wpadną, przyniosą chleba, albo i nie przyniosą:
- Sprzedalibyście, ciotka, pole...
Ano sprzedałaby, sprzedała, miałaby pieniądze, mogłaby wreszcie doprowadzić wodę do domu, bo wciąż trzeba chodzić do studni, może ociepliłaby dom, wstawiła nowy piec... Ale czy to warto? Ziemia zawsze ziemią, choć i ugorem stoi. Była za ojców, to i sprzedać grzech chyba.
- Niedoczekanie! - Wścieka się. - Pieniędzy za ziemię by chcieli, a tak to pies z kulawą nogą nie zajrzy. Ludzie to teraz takie niedobre... Lepsze już te Muszu Puszu!
Na dźwięk swojego imienia, leniwy kocur podnosi głowę znad zmiętej pościeli. Pies mocniej przywiera do nóg swego boga. A jaskółki wesoło krążą po izbie.
- A moje pci, jakie to śliczne. I co, że srają? Głupia Maryśka, szczęście spod dachu wygnała.
22 grudnia 2024
Prostotadoremi
22 grudnia 2024
fantazjeYaro
22 grudnia 2024
2212wiesiek
22 grudnia 2024
śnieg w prezenciesam53
22 grudnia 2024
Błogosław nam Boże Dziecię!Marek Gajowniczek
21 grudnia 2024
2112wiesiek
21 grudnia 2024
Wesołych ŚwiątJaga
21 grudnia 2024
Rośliny z nasieniem i bezdobrosław77
21 grudnia 2024
NEOMisiek
21 grudnia 2024
Mgła pojmowaniaBelamonte/Senograsta