16 grudnia 2011
1979
pisałem do domu listy. w nich Godzilla, jak przepowiedziany
żywioł, masakrowała Tokio i wszelkie okolice. słońce powoli
konało w tętniącej purpurze, gdy w kolonijnej higienistce
kiełkowały hipotezy, że dokumentnie spaczono mi dzieciństwo,
jeżeli wszędzie widzę tylko trupy, pożogę i krew. coś we mnie
głęboko zapiekło, gdy z miłości straciłem środkowy paznokieć.
teraz "fuck you" wydawało się zanadto upośledzonym symbolem,
by się z nim rzucać na pierwszy plan. żadne tam tango-przytulango
nie może wchodzić w grę, gdy niedowartościowani konkurenci liczą
na skuchę "króla zielonej nocy". to jest mój bal. trzeba zachować
dystans do siebie. pomaga przestrzeń na odległość usztywnionych
ramion i zapocone dłonie. przeszkadza wszystko inne. małolata
wepchnięta siłą w objęcia - niedzisiejszy ten ból. wciąż jestem
jeszcze ciągle małym chłopcem a nie już prawie mężczyzną,
więc wbijam w siebie ocalone dziewięć paznokci, aż kropelki
limfy zrosną się w poemat o Godzilli. moja czerwień zmieszana,
a gorzka. już to wiem: koperty najlepiej kleić na świeże łzy.
z kolonii napiszę długi list, a w nim świadomie pominę prawdę.
16 sierpnia 2025
sam53
16 sierpnia 2025
wiesiek
16 sierpnia 2025
wiesiek
16 sierpnia 2025
dobrosław77
15 sierpnia 2025
violetta
15 sierpnia 2025
sam53
15 sierpnia 2025
wiesiek
14 sierpnia 2025
wiesiek
14 sierpnia 2025
absynt
14 sierpnia 2025
absynt