16 grudnia 2011
1979
pisałem do domu listy. w nich Godzilla, jak przepowiedziany
żywioł, masakrowała Tokio i wszelkie okolice. słońce powoli
konało w tętniącej purpurze, gdy w kolonijnej higienistce
kiełkowały hipotezy, że dokumentnie spaczono mi dzieciństwo,
jeżeli wszędzie widzę tylko trupy, pożogę i krew. coś we mnie
głęboko zapiekło, gdy z miłości straciłem środkowy paznokieć.
teraz "fuck you" wydawało się zanadto upośledzonym symbolem,
by się z nim rzucać na pierwszy plan. żadne tam tango-przytulango
nie może wchodzić w grę, gdy niedowartościowani konkurenci liczą
na skuchę "króla zielonej nocy". to jest mój bal. trzeba zachować
dystans do siebie. pomaga przestrzeń na odległość usztywnionych
ramion i zapocone dłonie. przeszkadza wszystko inne. małolata
wepchnięta siłą w objęcia - niedzisiejszy ten ból. wciąż jestem
jeszcze ciągle małym chłopcem a nie już prawie mężczyzną,
więc wbijam w siebie ocalone dziewięć paznokci, aż kropelki
limfy zrosną się w poemat o Godzilli. moja czerwień zmieszana,
a gorzka. już to wiem: koperty najlepiej kleić na świeże łzy.
z kolonii napiszę długi list, a w nim świadomie pominę prawdę.
22 listopada 2024
niemiła księdzu ofiarasam53
22 listopada 2024
po szkoleYaro
22 listopada 2024
22.11wiesiek
22 listopada 2024
wierszejeśli tylko
22 listopada 2024
Pod miękkim śniegiemJaga
22 listopada 2024
Liście drzew w czerwonychEva T.
22 listopada 2024
Potrzeba zanikuBelamonte/Senograsta
21 listopada 2024
Drżenia niewidzialnych membranArsis
21 listopada 2024
21.11wiesiek
21 listopada 2024
Światełka listopadaJaga