16 grudnia 2011
1979
pisałem do domu listy. w nich Godzilla, jak przepowiedziany
żywioł, masakrowała Tokio i wszelkie okolice. słońce powoli
konało w tętniącej purpurze, gdy w kolonijnej higienistce
kiełkowały hipotezy, że dokumentnie spaczono mi dzieciństwo,
jeżeli wszędzie widzę tylko trupy, pożogę i krew. coś we mnie
głęboko zapiekło, gdy z miłości straciłem środkowy paznokieć.
teraz "fuck you" wydawało się zanadto upośledzonym symbolem,
by się z nim rzucać na pierwszy plan. żadne tam tango-przytulango
nie może wchodzić w grę, gdy niedowartościowani konkurenci liczą
na skuchę "króla zielonej nocy". to jest mój bal. trzeba zachować
dystans do siebie. pomaga przestrzeń na odległość usztywnionych
ramion i zapocone dłonie. przeszkadza wszystko inne. małolata
wepchnięta siłą w objęcia - niedzisiejszy ten ból. wciąż jestem
jeszcze ciągle małym chłopcem a nie już prawie mężczyzną,
więc wbijam w siebie ocalone dziewięć paznokci, aż kropelki
limfy zrosną się w poemat o Godzilli. moja czerwień zmieszana,
a gorzka. już to wiem: koperty najlepiej kleić na świeże łzy.
z kolonii napiszę długi list, a w nim świadomie pominę prawdę.
2 lutego 2025
miłościToya
2 lutego 2025
Złote światłovioletta
2 lutego 2025
Cierpienie ma kolor niebieskiwolnyduch
2 lutego 2025
0202wiesiek
2 lutego 2025
Zadumanie nad domamiwolnyduch
2 lutego 2025
Między szarością a złotemwolnyduch
2 lutego 2025
przelotnośćajw
2 lutego 2025
Słodki języczekajw
2 lutego 2025
Irminaajw
2 lutego 2025
Passus, czyli mowa o sepulkachBezka