15 czerwca 2010
akt czegokolwiek
czerwiec. Słupsk o tej porze roku wygląda równie bezbarwnie,
że gdyby zamknąć oczy, to mógłby być Kościanem (w gardle).
tu i tam, sunące po wyświechtanych trotuarach nieistotne istoty,
skądś dokądś, o coraz bardziej docelowych spazmach groteski.
brakuje tylko samozwańczego blondyna, który rozrzuciłby
tu i ówdzie, szrapnele jaskrawożółtych skórek po cytrusach.
jakby banany, swą podstępną obślizłgością, zdolne były wnieść
w ten zastygły na betonowo pejzaż szansę improwizacji.
tak. mógłbym zstąpić łaskawie, ale ręce zajęte mam walizkami,
a Słupsk (albo to Szamotuły) mi się przydarzył powierzchownie.
tu i teraz, nie wejdę głębiej, w to nazbyt przewidywalne miasto,
by nie natknąć się na pole minowe czegokolwiek. pułapki bolą.
powiem wprost. od żadnego wejrzenia nie będzie nam po drodze.
ja to wiem, a ty łaskawie nie zwrócisz uwagi podczas piruetu.
następnym razem znów cię wezmę za podrabiany Kołobrzeg, wbrew
oburzeniu przygodnych kolejeńców. ruszą, byle dalej od nas.
30 listopada 2025
Jaga
30 listopada 2025
Jaga
29 listopada 2025
violetta
29 listopada 2025
dobrosław77
29 listopada 2025
Belamonte/Senograsta
28 listopada 2025
wiesiek
28 listopada 2025
sam53
28 listopada 2025
sam53
28 listopada 2025
sam53
28 listopada 2025
sam53