15 lutego 2025
Utkany z przypadku cz.3
18+
– I co? – Patrzy na mnie, jakby wiedziała wszystko.
– Nie sil się na błyskotliwość – siadam w pierwszym fotelu na mojej drodze. Ten pokój to jakaś pieprzona świetlica. Sterylne powietrze powoduje nawrót siennego kataru, uczulenia nabytego w szpitalu, gdzie koniecznie chciano otworzyć mi serce. Tak, jakby było sejfem, gdzie czeka kurewsko wielka góra pieniędzy, na nich, zajebanych mądrali w białych kitlach. Jakie było ich zdziwienie, gdy wylądowali w klatce z myszami, oczy mieli tak wielkie, że nawet papugi odwracały głowy, a małpy wyrywały sobie elektrody z głów i płakały, to w końcu koniec przygody z gównem ludzkiego życia.
– Pijesz?
– Jeszcze jedno tak cudowne pytanie i wyrwę ci trzustkę. Masz ją tylko jedną? A może medycyna poszła tak naprzód, że staruszek i tego nie podejrzewa, co? Wódki, kurwo, wódki!
– Spokojnie, nie wkurwiaj się aż tak, jesteś u mnie.
– Właśnie.
Jęki zza kotary budziły ciekawość. Nie mam nic przeciwko zbiorowym zabawom, ale teraz chciałem być sam. Leżała wypięta podbrzuszem i malutkimi cyckami wprost na mnie. Nienawiść w jej oczach mieszała się z niedowierzaniem. Znała mnie, to nie mogłem być ja, każdy inny, ale nie ja. Zboczony facet tak nie wygląda. Czytała wiele prac na ten właśnie temat, doktorat w Londynie dał jej przepustkę do świata zbrodni, namaścił, pozwolił uwierzyć w nieomylność, w filtr, który sobie wypracowała, a który zachwycił tylu uczonych promotorów, choć tym jedynym, najważniejszym, byłem właśnie ja.
Kurwa, dlaczego to mi się przypomina? Teraz, tu, w tym gównianym świecie, gdzie taka suka ma zbyt wiele praw.
– Plany? Jakieś? Czy masz kiepski dzień? – Rozbierała się na moich oczach, jakby patrzyła w lustro. Zatrzymywała na chwilę, cofała ruch, by podziwiać obraz, który wyrastał zza biodra, nagość nią już nie była, ona nie była suką, a ja samcem, pustka i obojętność w gabinecie higienistki, nawet wsza byłaby bardziej żywa.
– Pamiętam cię, ale nie mam pojęcia jak się nazywasz. Miałaś zginąć, ale ktoś mnie wykopał. Pomógł ci. Pewnie to wiesz. Nie rozumiem tylko po co się tu pojawiłaś, odkryłaś? I się już tak nie rozbieraj, podniecić to ja się mogę na śliwowicę, nie na takie zwłoki jak ty. Patrz mi w oczy. I powiedz wreszcie o co ci chodzi. Jeszcze dzisiaj nie skończył się nasz czas. Jeszcze nie.
– Dobrze – usiadła raptem w pół słowa, w pół gestu. Odchylony biustonosz pokazał marną prawdę, małe cycki bez cienia krągłości. Była cholernie chuda. Nie pamiętałem tego. Dlaczego?
– Nigdy ci się nie podobałam, byłam podobno marną namiastką jej, tej dziwnej istoty, która utonęła na twoich oczach.
– Nie na moich.
– Nieważne. Nikt nie posądzał cię o miłość. Nikomu nie przyszłoby do głowy, że znasz to uczucie. Dlatego tym bardziej dziwne było całe twoje zachowanie później.
– Sprecyzuj myśl, i polej.
– Pamiętasz pogrzeb swojego ojca?
– Co to ma do rzeczy?
– Płakałeś. A przecież ty tego nie potrafisz.
– No i?
– Wtedy zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Tygodniami znikałeś w stepie, i kiedy wszyscy myśleli, że nie wrócisz, przywoziłeś głowy, uwiązane do siodła ludzkie głowy. Same kobiety. Pamiętasz co z nimi robiłeś?
– Powiedz.
– Topiłeś w morzu. Wypływałeś zawsze nocą, rano w pustej łodzi nie było nic poza tobą.
– Wiem skąd cię znam, byłaś zawsze na tym brzegu, gdy wracałem. Czekałaś. Na co?
– Na cud, że utoniesz i ty, na prawdę o naszym przeznaczeniu, na koniec świata. Ale miałeś inne plany. Chciałeś zmienić mnie w nią, byłeś zdolny. Cholernie zdolny – wszyscy wiedzieli na co cię stać. Bali się nawet pomyśleć.
Nie bardzo rozumiem czego oczekuje, ona i ja, zatrzymuję wzrok na małych piersiach, czuję ich smak, intensywny i gorzki. Leżała taka bezbronna, napięta jak struna do granic wytrzymałości – całowałem sutki, ssałem je, gryzłem. Czułem jak budzi się żmija i zdaje sobie sprawę z braku jadu, chce kąsać – ale wyswobodzić z więzów mógł ją tylko cud.
– Chciałaś tego – mówię spokojnie, jakbym zrezygnował z dochodzenia prawdy. – Nikt cię nie zmuszał. Nie zaprzeczysz.
Wstaje gwałtownie i znika w drugim pokoju. Nawet nie chce mi się podążyć za nią wzrokiem. Raptem wszystko obojętnieje. Nawet wódka przestaje mieć sens.
Po dłuższej chwili pojawia się znowu. Ma na sobie biały, puszysty szlafrok i włosy związane w coś w rodzaju koka. Siada naprzeciwko mnie, podkula nogi, chwyta w dłonie oparcie i wychylona do przodu prawie krzyczy.
– Dlaczego chciałeś mnie zabić?
19 lutego 2025
Marek Jastrząb
18 lutego 2025
Jaga
18 lutego 2025
marka
18 lutego 2025
marka
18 lutego 2025
marka
18 lutego 2025
marka
18 lutego 2025
marka
18 lutego 2025
wolnyduch
18 lutego 2025
wolnyduch
18 lutego 2025
wiesiek