11 lutego 2025
Utkany z przypadku cz.2
tekst 18+
Nie ma białych motyli, tylko gra świateł. Piję dalej. Na parkiecie leje się krew, mój towarzysz przy stoliku śpi, a muzyka wyznacza drogę do piekła. Nikt nawet nie pomyślał, żeby wyłączyć dysonans dziejów, kamerton strojenia nienawiści.
– Gdzie ja jestem? – Mamrocze w półśnie facet do niedawna martwy. – Umarłem?
– He he. – To jedyny normalny. Już go lubię. Takie pytania zadawali przed śmiercią. Bo umieranie to sztuka. Nie każdy rozumie jej wagę. Nie każdy chce. – Nie, na pewno nie. Umieranie nie jest takie proste. To prawdziwa sztuka, przyjacielu.
– Mogę? – Jego oczy przebijają ściankę butelki.
– Jasne. – Napełniam jego szkło i podsuwam pod nos. Po ostatniej kropli zasypia na dobre.
Szczęśliwy gość. Spełnianie własnych pragnień nie zawsze jest osiągalne. Czasami wystarczy kropla marzeń. Czy ja o czymś marzę?
Widzę jak wchodzi patrol policji, faceci w czerni, duchy ciemności. Mają czas. Nie reagują, choć parkiet spływa krwią, a jakaś młoda dziewczyna przykrywa sobą martwe ciało koleżanki. Ta muzyka potęguje napięcie. Surrealizm. Potęga sztuki. Dyskusja przy barze, spisywanie zeznań, ciekawość w oczach młodego policjanta, i niedowierzanie w oczach barmanki. Skąd ja to znam?
Przyglądam się dziewczynie. Mogłaby być moja córką, ale równie dobrze kochanką. Tylko ja już nie potrafię kochać. Nienawidzić też. To jest poza mną. Czas sobie kpi, a ja z niego. Wyrównane rachunki. Choć nie do końca.
– Widział pan całe zajście, od początku? – Młody funkcjonariusz robi wrażenie jakby zdawał egzamin. Jest spocony i bezradny. O niczym nie decyduje. Gra rolę. Nawet nie wie jaką. Uśmiecham się do jego niewinnej miny, zauważam, że lewe oko drży mu niebezpiecznie szybko. Za chwilę zrobi błąd i ja to wiem. Spokojnie piję. Nawet nie patrzę na parkiet. Czuję tylko ten zapach, krew to afrodyzjak. Podnieca.
I wtedy pada strzał, potem następny i uruchamia się całe trzęsienie ziemi. Ogolone karki wiją się w konwulsjach tańca świętego Wita, rzygają, próbują łapać duchy, które właśnie otoczyły ich ciasnym kordonem. Barmanka zasłania oczy. Ludzie uciekają, na schodach panika skrapla wszechświat, syreny kolejnych wcieleń niewolników pełzają po parkiecie marzeń, zamiera świat. Ale nie ja. Taki poranek dobrze robi na trawienie. Nie czekając już na nic ulatniam się z dyskoteki. Słońce razi mnie w oczy. Jest cudowny dzień. Dostrzegam siedzącą w parku kobietę. Poznaję. Czuję wielką ulgę. Dlaczego cieszy mnie jej widok? Przecież jest za młoda, za ładna i za chuda.
Przypominam sobie, takie kobiety były przekleństwem, naruszały wątłą równowagę sił skroplonych w moich lędźwiach, powodowały ból, którego jedynym ukojeniem był gwałt. Ciemne korytarze, ściek pełen cuchnącej mazi, a na końcu komnata pełna światła i wielkie, olbrzymie łoże, na którym ona, rozpięta jak żagiel, uwiązana, rzucająca nienawistne spojrzenia, kotka, drapieżne zwierzę z rodziny białych panter, dziwka wszech czasów, marzenie mroczniejsze niż noc. Pamiętam?
Nie powinna tu być, a jednak cieszy oko. Podchodzę bliżej, drwina w oczach mogłaby zabić, a jednak wytrzymuję jej wzrok. Suka.
– Dalej zdziwiony – stwierdza z przekąsem. – Nawet nie zapytasz?
– O co? – Rzeczywiście na usta, które znam, szyję właśnie taką, jaką lubię, długą, gładką, stworzoną do pieszczot z udziałem języka, ale i pejcza. – Co takiego wiesz ty, czego nie wiem ja? Grzebanie w prehistorii nie odwróci już niczego.
– Spokojnie, nie szukam kłopotów. – Z jej twarzy znika uśmiech i pojawia się kamienna maska, nieruchoma, zastyga na chwilę zastanowienia, aby roześmiać się w najmniej oczekiwanym momencie. – Nic nie rozumiesz, prawda?
Pytano mnie kiedyś o miejsce urodzenia, matkę, dom, izbę, w której przyszedłem na świat. Podobno trzeba zasłużyć na wspomnienia z dzieciństwa. Wtedy nic z tego nie rozumiałem. Byłem sobą, od zawsze i już. Bez początku i bez końca.
– Lepiej zejdźmy im z oczu – pokazuje na stojące nieopodal dwa radiowozy i karetkę pogotowia. Spory tłumek gapiów nie był w stanie zasłonić widoku wynoszonych ciał, ani nerwowych ruchów policjantów. – Zaparkowałam tuż za rogiem.
Cholera, czy naprawdę tracę inicjatywę tylko dlatego, że w tym burdelu pękły kagańce na pitbullach? A ja, kurwa, znalazłem się tu i teraz.
– Do ciebie? – bąkam, raczej do siebie niż do niej.
– OK – kwituje i to zamyka rozmowę.
Za rogiem rozpoznaję markę samochodu. Krwisto czerwony metalic, stylizowany na sportową awangardę, pożeracz serc, spragnionych wrażeń dziwek i zakompleksionych facetów.
– Iron S? – Nawet nie patrzę na nią, ale wiem, że drwina w jej oczach rośnie. – Tablet na czterech kółkach, zabawka.
– Zbyt późno wypluli cię z raju, nie masz pojęcia o technice. Mówisz o muzealnym modelu z lat, kiedy pieprzyłeś swoje kolejne żony i uganiałeś za gadżetami z seks shopu. Nawet nie zauważyłeś, że nie wszystko na tym świecie kreci się wokół twojego kutasa. A już na pewno zapomniałeś o starości, nawet nas to dopada, nawet nas. Chcesz prowadzić? – W jej dłoni zamajaczył świecący brylant na złotym łańcuszku, breloczek do kluczy, których nikt już nie używa.
– Nie.
Wzruszam ramionami i się poddaję. Siadam obok kierowcy i dopiero teraz zauważam, że fotel zrobiony jest z dziwnej skóry, która przypomina moją.
11 lutego 2025
jesienna70
11 lutego 2025
absynt
11 lutego 2025
ajw
11 lutego 2025
absynt
11 lutego 2025
An - Anna Awsiukiewicz
11 lutego 2025
AS
11 lutego 2025
ajw
11 lutego 2025
ajw
11 lutego 2025
An - Anna Awsiukiewicz
11 lutego 2025
Toya