2 kwietnia 2012

Zimny Duch


Prolog
 
          Tego dnia w ich życiu miało wydarzyć się coś
ważnego. Czekali na jeszcze dwie osoby. Ktoś nie miał tyle cierpliwości, co
reszta, więc dla zabicia czasu postanowił się przejść.
Kilka metrów dalej
usłyszał głos jednej z oczekiwanych osób. Kłótnia musiała już trwać kilka
minut, więc zainteresowany, co może być tego przyczyną i nie chcąc być
zauważonym, schował się za krzakiem. Znajdował się zbyt daleko, by wszystko
dokładnie słyszeć, lecz mimo to, do jego uszu doszło głośne oburzenie:
      - Jak taka zimna osoba jak ty, może lubić takie
ciepłe kolory!?
- No cóż… Muszę stwarzać
pozory! – dobiegł go oschły, wyniosły głos drugiej osoby.
Usłyszał także klątwę,
jaką rzucił pierwszy głos i szyderczy śmiech przeklętej osoby. Nie zrozumiał
kolejnych słów, lecz nieoczekiwanie ktoś krzyknął ostrym, przerażającym głosem:
- Pamiętaj, że to ja
ciebie… – (tu nie zrozumiał słów, jakie zostało wypowiedziane).
- Mylisz się. To Bóg mnie
stworzył! – zabrzmiała odpowiedź.
Kłótnia trwała jeszcze
przez parę minut, gdy nagle zapadła cisza. Odczekał chwilę i spojrzał w stronę
kłócących się ludzi. To, co ujrzał, sprawiło, że po jego ciele przebiegł
lodowaty dreszcz.
Zobaczył, że ktoś leży na
piasku cały we krwi bez głowy, która spoczywała na kamieniu. Oczy szeroko
otwarte patrzyły się na wnętrzności swego właściciela.
Przerażony i zrozpaczony
świadek zdarzenia, nie chcąc być podejrzanym wziął głowę ze skały i położył ją
na brzuchu ofiary. Wnętrzności głowy zmieszały się z wnętrznościami ciała; krew
i mózg wpłynęły do zadanej rany.
Kilkanaście metrów dalej
ta sama osoba zakopała ciało na wzgórzu, ale zanim to zrobiła włożyła ofierze w
dłoń maleńki przedmiot.
KSIĘGA I
WNĘKA
 
Rozdział
I
 
Był słoneczny, pogodny
dzień. Trzydziestopięcioletni mężczyzna akurat remontował salę, kiedy zauważył
zza oknem niewielki kamień. Nie byłoby to nic dziwnego, gdyby nie to, że
spostrzegł bardzo wąską, aczkolwiek, głęboką szparę, z której wychodziło lekkie
niebieskawe światełko. Zainteresowany tym niezwykłym fenomenem, zaraz po pracy
postanowił sprawdzić, co to takiego, ponieważ zjawisko to wydało mu się trochę
dziwaczne. Szpara ta z bliska okazała się nieco szersza, na tyle, aby można
było wejść do środka.
Gdy znalazł się wewnątrz,
bardzo łatwo i szybko się przemieszczał. Nie było tam żadnych innych wejść,
tylko jedna, długa, prosta droga przedzielona niskimi skałkami. Było tam cicho
i jasno. Nierówne niebieskie ściany i podłoże pokrywała lekka mgła, wyglądająca
jak biały puch. Jaskinia okazała się o wiele większa niż prezentowała się na zewnątrz.
Odwiedzając coraz częściej
to miejsce, nawet po wykonaniu remontu, Albert Klarens niewysoki mężczyzna, z
nadwagą i krótką brodą, któregoś ciepłego dnia postanowił przyprowadzić tu
swojego najlepszego przyjaciela, który pomagał mu przy remoncie sal na skarpie.

Chodząc przez kilka minut
Klemens Orlelski zauważył, że jaskinia ta ma jakąś tajemniczą moc. Wiedział, że
coś się stanie, coś, czego będzie żałował, co na zawsze zmieni jego życie, lecz
mimo ostrzeżeń własnego umysłu, coś sprawiało, że brnął dalej, aż zobaczył
wnękę. We wnęce tej znajdowały się wielkie, drewniane drzwi wyglądające jak
brama do domu Gargamela z bajki „Smerfy”.
Zainteresowany zawołał
Alberta, a gdy ten się odwrócił usłyszał jeszcze znajomy głos:
- Czuję… jakby… coś
jeszcze tutaj było… jakby – zaczął Klemens.
- Jakby, co? – dopytywał
się Albert. – Ja nic nie czuję. Chodź, zostaw to miejsce. Tam dalej jest coś
ciekawszego.
- Zimny Duch.
- Co? – zdążył powiedzieć
Klarens – Klem? Klem, gdzie jesteś? Klem! To nie jest zabawne! – zawołał
przerażony Albert, lecz odpowiedzi nie było. Klemens Orlelski na oczach swojego
najlepszego przyjaciela, którego tak dobrze znał jeszcze ze szkoły podstawowej,
przepadł na dobre. – KLEEEEM!!!!! Co to ma do jasnej cholery znaczyć? – zapytał
sam siebie.
 
Zaraz po tym wydarzeniu
Albert leczył się w szpitalu psychiatrycznym. Wciąż opowiadał o tym, jak jego
przyjaciel zniknął. Bąkał coś o jakimś zimnym duchu, lecz nie mógł tego
udowodnić, gdyż tajemniczej szpary w kamieniu, a także samego kamienia nikt nie
mógł już znaleźć. Nawet sam Albert Klarens, gdy po kilku latach uciekł przy
pomocy swojego brata, który pracował tam jako psychiatra.
Dopiero po jakimś czasie
widziano Klemensa Orlelskiego przy skarpie, którą niegdyś remontował.
 


Rozdział II
 
I Ala.
 
W końcu zaczęły się
upragnione od kilku miesięcy wakacje. Ucieszyłam się bardzo, gdyż w tym roku
mieliśmy pojechać nad morze. Pakowanie walizek zajęło mi prawie cztery godziny.
Nigdy nie byliśmy na wakacjach dłużej niż dwa tygodnie, więc na myśl spędzenia
całych dwóch miesięcy na plaży opalając się i poznawając nowych ludzi było
wspaniałym uczuciem. Nie mogłam się doczekać upragnionego dnia wyjazdu. Prawie
przez całą noc nie zmrużyłam oka, rozmyślając tylko o wakacjach.
Około godziny siódmej
zero, zero wsiedliśmy do pociągu, który miał półgodzinne opóźnienie. Kiedy
nareszcie dotarliśmy na miejsce od razu pobiegłam na plażę. Nic nie wskazywało
na to, że cokolwiek ma się wydarzyć. Podczas gdy „łapałam” słońce podeszła do
mnie miła dziewczyna, z którą szybko nawiązałam rozmowę.
Po kilku dniach pogoda się
zepsuła. Prawie cały czas padało, a kiedy deszcz ustał postanowiłam
przejść się po plaży. Chodząc sobie i rozmyślając, zobaczyłam skały, które tak
bardzo mnie zainteresowały, że postanowiłam je zwiedzić. Chociaż była tam tylko
ciemność szłam coraz głębiej i głębiej, aż ujrzałam światełko. Zauważyłam także
kilka cieni, więc szybko się schowałam, tak, aby nikt nie mógł mnie zobaczyć.
Usłyszałam część rozmowy, która nie bardzo mi się spodobała. Jeden z głosów
rozpoznałam niemalże natychmiast. To była Eryka – dziewczyna, którą poznałam
kilka dni wcześniej.
- Loreno – oto zdjęcie
tej, na którą Aspekt Atkes czeka. Ma na imię Ala – usłyszałam swoje imię i się
przeraziłam. Skąd mogli mieć moje zdjęcie? Chciałam uciec stamtąd jak
najszybciej, lecz ciekawość była silniejsza i zostałam. Czytałam kiedyś w
jakiejś gazecie, że Aspekt Atkes to jedna z najniebezpieczniejszych sekt w
naszym kraju. – Naszym zadaniem – kontynuowała Eryka – będzie przekonać ją do
nas – jest tą, na którą czekaliśmy cały rok, a ponieważ przybyłaś jako ostatnia
i nikogo jeszcze nie zaprosiłaś, dam ci tę szansę. Przy okazji zobaczymy, czy
jesteś wobec nas lojalna. Wiesz, że za zdradę będę musiała cię ukarać. Masz
czas do końca wakacji. Rozmawiałam już z nią, musisz ją tylko tu przyprowadzić,
a resztą sama się zajmę. Idź już.
Chciałam pobiec przed
siebie, lecz nie mogłam się ruszyć. Strach paraliżował moje nogi. Nagle
usłyszałam kroki – były coraz bliżej i bliżej, a ja nic nie mogłam zrobić!
– już myślałam, że jestem zgubiona, że wiedzą o mojej obecności, że będę jedną
z nich: dzieckiem morza… dzieckiem wiatru… dzieckiem słońca… lub dzieckiem
plaży…
Kiedy wszystkie kroki
ucichły, zaczęłam poruszać się jak najbliżej ściany, aby na nikogo przez
przypadek nie wpaść. Gdy wyszłam na zewnątrz poczułam się wolna, więc
postanowiłam biec ile sił w nogach, ale pech chciał, żebym była zauważona przez
jednego z nich. Biegłam coraz szybciej, ale mimo to odległość między mną
a chłopakiem zwanym Ernestem zmniejszała się.
Już widziałam pensjonat, w
którym się zatrzymaliśmy – całą moją nadzieję i wiarę w to, że nie będę musiała
być jedną z nich – kiedy Ernest mnie dogonił i złapał za rękę.
- Chciałaś uciec przed
przeznaczeniem Ano – Dziecko – Plaży? – powiedział Ernest, bez jakichkolwiek odznak
zmęczenia.
- Czego ode mnie chcecie?
– wydyszałam.
- Czego chcemy? Jesteś
teraz jedną z nas. Należysz do Eryki – tak jak ja – Ernest, ta dziewczyna,
która miała cię przyprowadzić do nas – Lorena, a także Karina, Sabina, Adelina,
Zygfryd, Domand i wielu innych, których już widziałaś.
- Wiedzieliście, że tam
jestem i nie zatrzymaliście mnie?
- My wiemy wszystko.
Wiedzieliśmy, że przyjdziesz.
- Skąd?
- Wszystkiego dowiesz się
w swoim czasie. Teraz pójdziesz ze mną.
Próbowałam się uwolnić,
lecz jego uścisk był zbyt mocny. Już straciłam nadzieję, już chciałam się
poddać, kiedy zobaczyłam moją ciotkę, której tak nie lubiłam. Tym razem
ucieszyłam się na jej widok. Jaka była moja radość gdy mnie również dostrzegła.
- Alu jak miło cię…
(ciotka zawsze witała się: jak miło cię…) jak ty wyrosłaś! Ile już się nie
widziałyśmy? Aleś wyrosła! A jak rodzice? Zdrowi? Mieszkacie w tym pensjonacie?
Jak miło – ja też. Chodź… koledzy mogą poczekać, a starą ciotkę widujesz coraz
rzadziej. Adios panu!!! Gdzie tu można
coś porządnego zjeść?
Ernest nie wiedział dokładnie,
co się dzieje, a ja pod chwilą jego nieuwagi wyrwałam mu się i poszłam z ciotką
do kawiarni odpowiadając na wszystkie jej pytania. Gdy dotarłyśmy do kafejki,
która znajdowała się w naszym pensjonacie, pod pretekstem, że muszę iść
spakować się, bo już wyjeżdżamy – odeszłam słysząc jeszcze powątpiewania ciotki:
„No, no! Do tego przystojniaczka cię ciągnie, a nie do pakowania walizek!”
Powiedziałam tylko: „Oj, ciociu! Do zobaczenia w Krakowie!” i poszłam.
        Kiedy
znalazłam się w swoim pokoju, zaczęłam się pakować. Gdy wrócili rodzice
powiedziałam, że chcę stąd jak najszybciej wyjechać. Na szczęście nie pytali,
dlaczego tak nagle chcę wrócić. Może myśleli, że to przez pogodę? Kto wie, lecz
jednego jestem pewna – żadnych samotnych wycieczek. Nawet na plaży. W następne
wakacje zabiorę chociażby jedną z moich przyjaciółek.
        Resztę
wakacji, (czyli jakieś 6 tygodni) spędziłam z przyjaciółmi w rodzinnym Krakowie
i nawet było lepiej niż nad morzem, a myśl, że mogłabym należeć do sekty,
sprawiała, że po całym ciele przechodzi mi nieprzyjemny, zimny dreszcz. Swoją
przygodę opowiedziałam tylko raz – swoim najlepszym przyjaciołom.
 
II
 
        - Ale
tu kocioł, w ogóle przejść nie idzie – stwierdziła siedemnastoletnia dziewczyna
przeciskając się przez tłum i siadając na skrzyni w szkole na pierwszym
piętrze, obok gabinetu pielęgniarki między salą dydaktyczną języka polskiego, a
salą dydaktyczną chemii. Miała na sobie granatowe jeansy i czerwoną bluzkę z
krótkim rękawem. Jej długie ciemne włosy zsunęły się z ramion, podczas gdy
sięgała po zeszyt do swojego czerwonego plecaka. Obok niej usiadł dobrze zbudowany
chłopak o ciemnych włosach i brązowych oczach.
        - No
– odpowiedział, otwierając książkę – nawet w tym kotle zgubiła nam się Kamila –
zażartował.
        -
Rozmawia na dole z wicedyrektorem. Zaraz pewnie dojdzie.
        - O
rety!!! Więcej ludzi tu nie było? – z oburzeniem powiedziała długowłosa
blondynka. – Posuńcie się – poprosiła, gdy znalazła Agatę i Jarka.
        - Co
chciał dyrek? – zapytał z ciekawością chłopak.
        - Nie
mamy polskiego – z zawodem w głosie odpowiedziała Kamila.
        -
Super! – równocześnie wykrzyknęli jej znajomi.
        -
Chociaż… – dodał Jarek – w końcu udało mi się napisać niezłe opowiadanie.
        -
Pokaż – zainteresowała się Kamila, a chłopak od razu podał jej swoją pracę
domową. Chwilę potem usłyszeli dzwonek. Przeczytała ponad połowę, kiedy
nadszedł chemik i wpuścił ich do klasy.
        -
Dzień dobry – powiedział profesor, gdy wszyscy już zajęli swoje miejsca.
 
        W tym
dniu skończyli lekcje dwie godziny wcześniej, więc Kamila miała trochę więcej
czasu, żeby przejść się po mieście. Agata z Jarkiem rozmawiali jeszcze
przed szkołą.
        -
Miałam dzisiaj dziwny sen – powiedziała.
        - Ja
też – odparł.
Nie zdążyli nic więcej
powiedzieć, gdyż przyjechał Krzysiek, brat Agaty.
        -
Cześć. Podwieźć cię? – spytał Jarka.
        -
Nie, dzięki. Idę do biblioteki.
        - No
to na razie.
        -
Narf.
        Kiedy
ruszyli, chłopaka ogarnęły bardzo dziwne uczucia. Postanowił pobiec za Kamilą.
        Spotkał
ją przy skarpie. Ciężko oddychając, poprosił ją, aby poczekała. Miał wrażenie,
że cały czas obserwuje go mężczyzna stojący przed budynkiem. Ubrany był jak
typowy robotnik drogowy: czarne spodnie, koszula w bordowo – czarną kratę, oraz
odblaskową pomarańczową kamizelkę i tego samego koloru kask. Zamiatał ulicę
wciąż w tym samym miejscu.
        Dogonił
koleżankę i spytał ją czy ma chwilę.
        -
Chwilę? Mam – odparła. – A co?
        -
Nie, nic. Tylko… – zastanowił się.
        -
Tylko? – ponagliła go.
        - Sam
już nie wiem – zwątpił, ale znów poczuł to dziwne uczucie – no dobra. Pamiętasz
to moje opowiadanie?
        - Nie
dokończyłam. Ale…
        -
Nieważne – urwał jej – napisałem je w pewnym miejscu, które chciałbym ci
pokazać. Pamiętasz jak zrywaliśmy bez na skarpie? – nie czekając na odpowiedź
kontynuował – Widziałaś ten kamień?
        - Kamień?
Tak. Widziałam.
        - On
ma coś w sobie. Tajemnicę. Moc. – zaczął wymieniać, ale Kamila popatrzyła na niego,
zauważając nagłą zmianę w jego zachowaniu. Nie mogła uwierzyć w to, co słyszy.
        -
Jaruś? Ty się dobrze czujesz? – zmartwiła się.
        -
Widzisz tego faceta? – wskazał głową sprzątacza.
        -
Trudno go nie zauważyć.
        -
Jest bardzo dziwny.
        -
Dopiero teraz to zauważyłeś?
        -
Dotknęłaś go?
        - A
po co?
        -
Właśnie… po co… Żeby się przekonać. Przekonać, że to nie jest człowiek z krwi i
kości – spojrzał na niego, a on szybko odwrócił wzrok i utkwił go w miotle,
którą trzymał w dłoniach.
        -
Zwariowałeś?! Jarek, ty naprawdę oszalałeś!!! – zaśmiała się, ale w jej śmiechu
czuć było niepokój.
        - Zdaje
się, że był to listopad… – zastanowił się i po chwili dodał – tak, 14 listopada
– w piątek. Szliśmy ze szkoły: ja, Michał i Agata. Szturchaliśmy się z
Michałem. Popchnął mnie lekko. Było ślisko i o mało nie wywinąłem
orła, ale przywrócili mnie do równowagi. Otarłem się lekko o niego – znów
spojrzał na mężczyznę w odblaskowym kasku i nie odrywając wzroku od niego
mówił dalej – nie poczułem ani mięśni ani ciała tylko takie coś… w rodzaju
puchu, albo baaaaardzo miękkiego koca. Coś miękkiego i puchowego, jak gdyby był
to duch, albo nasza wyobraźnia.
        -
Chodzi ci o zbiorową halucynację? – spytała drwiąco.
        - Daj
spokój. Najdziwniejsze, że po tym zdarzeniu ciągnęło mnie coś za skarpę. Nie
miałem pojęcia, dlaczego. Dopiero, kiedy nadarzyła się okazja, chętnie z wami
poszedłem i zrozumiałem.
        -
Czekałeś pół roku?
        - Na
to wygląda… Chodź.
        - Nie
jestem pewna czy… – zaczęła. – No dobra.
        Mężczyzna
w kasku stał tu od dawna. Sądząc, że jest pracownikiem szkoły Liceum Ogólnokształcącego
w Obornikach każdy z początku witał się z nim, lecz kiedy nie reagował
przestawali. Tylko mniej dojrzali uczniowie dokuczali mu lub się wyśmiewali,
ale żaden nigdy go nie dotknął. Kiedy zbliżali się, jego zimny, ostry wzrok sprawiał,
że odbierało im odwagę. Teraz ów mężczyzna zaczął się uśmiechać i kiwać głową z
aprobatą, tego, co chciał zrobić chłopak. Żadne z nich tego nie zauważyło.
 
        - To
jest niesamowite! – z zachwytem stwierdziła i podziwiając niebieskie skałki,
dodała: – Kiedy to znalazłeś?
        - W
maju. 6 maja tego roku.
        Chodzili
jeszcze przez kilka minut, kiedy Kamila zauważyła wnękę.
        -
Jarek… – cicho powiedziała, a on się odwrócił.
        -
Tego przedtem tu nie było… – przeraził się.
        - Tu
ktoś jeszcze jest…
        -
Niemożliwe! Nikt o tym nie wie. Tylko tobie o tym powiedziałem. Pewnie ci się
tylko wydaje.
        -
Tutaj jest… – po chwili milczenia dodała – Zimny Duch – rzekła tym samym tonem,
co przedtem i… zniknęła. Jarek patrząc na to, nie mógł uwierzyć własnym oczom.
        -
Kamila? Jaki Zimny Duch? Zimny Duch… – zaczął, ale on nadal trwał w tym samym
miejscu. Sądził, że jak wymówi odpowiednio te słowa, zniknie tak samo jak jego
koleżanka. – Zimny Duch! Zimny Duch?! Zimny Duch. Zimny Duch!? ZIMNY
DUCH!!!!!!!!!!!! – Zimny Duch – szepnął na końcu, nie wiedząc, co robić.
Widząc, że to nie działa i mając nadzieję, że pomoże mu Agata postanowił jak
najszybciej się z nią zobaczyć. Żałował, że nie wziął telefonu, ale po tym jak
po lekcji W – F – u dowiedział się, że komuś ukradli komórkę postanowił, że nie
będzie ryzykował biorąc ją do szkoły. Zwłaszcza jak miał na abonament. Telefonu
Kamili zaś nie mógł znaleźć. Nie wiedział, że akurat dzisiaj zapomniała go
zabrać. Bezradnie próbował się z kimkolwiek skontaktować, więc uznał, że
ten czas może być bardzo ważny i aby go więcej nie tracić postanowił
przyprowadzić tu Agatę, a potem razem ustalą, co dalej robić.
 
 


Rozdział III
 
        - To
był on!
        -
Dlaczego wcześniej nam pani tego nie powiedziała? – spytał wysoki policjant.
Miał szczupłą wysportowaną sylwetkę, brązowe oczy, około trzydziestu pięciu
lat, ciemne włosy i bródkę wokół ust. Siedział za biurkiem przesłuchując po raz
kolejny młodą kobietę.
        - Nie
miałam do tego głowy. Cały czas myślałam tylko o niej – odpowiedziała. Była to
niewysoka dziewczyna, o długich, ciemnobrązowych włosach i niebieskich oczach.
Na jej twarzy widać było ogromne zmęczenie.
        -
Jest pani pewna, że to był pani mąż? Mówiła pani, że nie widziała jego twarzy.
        -
Widziałam. Przypomniałam sobie. Drań! 3 dni jeździł taksówką. Powiedział, że
jego samochód jest w warsztacie, bo rozjechał kota. Kota! Wyobraża sobie pan!
Właśnie wtedy, kiedy był ten wypadek!
        - Wie
pani, do jakiego warsztatu mógłby się udać?
        -
Tak. Zazwyczaj jeździ do Kotlarczyka, ale myślę, że pojechał do Sejdorskiego.
        - No
tak… Myjnia, warsztat, stacja benzynowa. Full wypas.
        -
Właśnie! Pewnie pozbył się wszystkich śladów.
        -
Proszę mi powiedzieć… dlaczego pani mąż miałby zabić pani siostrę?
        - On
jej nie nawiedził! Albo się kłócili, albo nie odzywali się do siebie. Często
mówiła, że jej groził, albo, że jest oszustem itp. Ja go broniłam, ale teraz…
miała rację. Chyba, że chciał się pozbyć mnie i mieć wolną rękę, żeby być…
z tamtą… Lub przeszkadzała mu moja siostra, bo go przejrzała. I dlatego
postanowił się jej pozbyć. Jeszcze zamiast zahamować… on… on… on przyspieszył –
z trudem powstrzymywała łzy.
        -
Jest pani pewna, że to on? Zdaje sobie pani sprawę z tego, że za składanie
fałszywych zeznań grozi kara pozbawienia wolności.
        - Nie
wierzy mi pan, tak? Sądzicie, że to sobie wymyśliłam? Że próbuję go wrobić, bo
mnie zdradzał? Tak? To jesteście w błędzie. Ja to widziałam! Dlatego jest mi tak
ciężko. Myślałam, że się przewidziałam, chciałam go chronić, wierzyć, że był wtedy
w pracy i przejechał kota. Ale nie! Kiedy okazało się, że moja siostra ma
rację, zrozumiałam. Wszystko mi się przypomniało. On w tym samochodzie nie był
sam!
        - A z
kim był?
        -
Pewnie z kochanką.
        -
Sprawdzimy to.
        -
Pani siostra mieszkała z państwem? – było to raczej stwierdzenie niż pytanie ze
strony trzydziestoczteroletniej policjantki. Swoje blond włosy sięgające do
ramion zaczesywała zawsze w kitkę. Miła niebieskie oczy i zgrabną sylwetkę. W
policji pracowała prawie od 10 lat w wydziale śledczym, razem ze swoim
zawodowym partnerem Sebastianem.
        -
Tak. Miała 17 lat. Nasi rodzice zginęli jakiś rok temu w wypadku
samochodowym, więc się nią zaopiekowałam. Miała wtedy 16 lat, a ja 19… Tyle
czasu byliśmy ze sobą… Kiedy rodzice zginęli… wyszłam za Piotra. On nalegał.
Pomógł mi z tego wyjść. A teraz to…
        - Jak
długo trwały te kłótnie? – zapytał Sebastian.
        - Ona
nigdy go nie lubiła. Czasami nawet nocowała u koleżanek.
        - Wie
pani, o co się kłócili? – spytała Joanna.
        - Nie
mam pojęcia. Słyszałam jedynie pojedyncze wyrazy. Słychać ich było na dworze.
Kiedy wracałam nastawała cisza.
        - No,
dobrze. To by było na razie tyle. Dziękujemy.
        - Do
widzenia.
 
 


Rozdział IV
 
I Kinga.
 
- Fajnie byłoby, gdyby
ktoś w końcu zadzwonił. – powiedziała Angelika.
- Och, daj spokój, nie
wiesz jak to jest? Jak się nie odezwali przez tyle czasu, to na pewno już się
nie odezwą – zapomnieli, a poza tym, nie każdy ma szansę!
- No wiesz! Może jeszcze powiesz,
że żałujesz!
- Nie, no było super,
przeżyło się to i owo.
Naprawdę cieszę się z
ostatnich wakacji. Otóż wraz z moja najlepszą przyjaciółką Angeliką pojechałam do
Kielc. Zwiedzając miasto zauważyłyśmy ogromny tłum ludzi.
- Cześć, co tu się dzieje?
– zapytała Angelika jakiegoś chłopaka.
- Organizują casting do
programu „Namiotowcy”.
- A co to jest za program?
– zainteresowałam się.
- To nic nie wiecie?
- O czym?
- Nie widziałyście ogłoszeń?
- Nie… – przyznałam się.
- Słuchajcie – zaczął
chłopak. – To jest program rozrywkowy. Jest 6 drużyn: aktorzy, piosenkarze,
kucharze, kaskaderzy, sportowcy i prezenterzy. W każdej drużynie są 3 znane
osoby i 3 osoby, chcące zrobić karierę. Uczestnicy mieszkają w namiotach. Raz w
tygodniu jest do wykonania zadanie. Które zadania były wykonane przez drużynę
najgorzej, decydują widzowie. Np. gdy drużyna sportowców została wytypowana przez
widzów do odpadki, to kto odleci, decydują pozostali uczestnicy programu. Wywalają
znaną osobę. Ona odpada wraz z jedną osobą, która właśnie się dostanie. Osoba,
która najlepiej wykonała zadanie dostaje immunitet. Na początku losowana jest
osoba, z którą w razie, czego odleci ta sławna. Pozostali uczestnicy, oprócz
drużyny oczywiście, nie wiedzą, kto, z kim jest.
- Jaką karierę chcesz zrobić?
– zapytała Angelika.
- Chcę zostać kaskaderem.
- Interesujące. Kinga,
kiedyś chciałaś zostać aktorką…
- To jakaś aluzja?
- Owszem.
- Zapomnij.
- Dlaczego nie?
- Ino się rozejrzyj, ile
tu ludzi, nie mam szans!
- Gdyby każdy tak myślał
nikogo by tu nie było!
- Ma rację. Spróbować nie
zaszkodzi – wtrącił się chłopak. – Nic w końcu nie tracisz, a może ci się uda.
- Dobrze mówi – poparła go
moja przyjaciółka.
- Trzeba być pełnoletnim –
dodałam kolejny argument.
- Właściwie to przyjmują
chętnych, którzy ukończyli 16 lat – obalił go nowopoznany.
- No widzisz. Szesnastka
już ci dawno stukła – masz szansę – nie dawała za wygraną Angelika.
- Chce ci się tu stać? –
zapytałam ją.
- A kto tu mówi o staniu?
– chwyciła mnie za rękę i zaczęła się przepychać. W nasze ślady poszedł
chłopak, z którym rozmawiałyśmy.
Byłam mile zaskoczona,
kiedy okazało się, że będę w namiocie z Cezarym Pazurą, Cezarym Żakiem i Jerzym
Stuhrem. Poznałam również Roberta Makłowicza, Pascala Brodnickiego, Kasię
Kowalską, Krzysztofa Ibisza, Pawła Orleańskiego, Ryszarda Janikowskiego i innych.
To było niesamowite przeżycie. Zadania, które mieliśmy wykonać były czasem
beznadziejne np. pisanie tekstu tak długo, aż zostanie tylko jedna osoba.
Zasady tego zadania poznaliśmy dopiero po napisaniu pierwszego tekstu. Za
drugim razem, musieliśmy napisać ten sam tekst, ale w jednej linijce musiało
być więcej liter niż poprzednim razem.
Kolejne zadanie polegało
na napisaniu swojego nazwiska w innym języku, tak, że jak się go przeczyta to
brzmi prawidłowo. Można było mieszać języki. Np. Kinga Judit, napisałam: Khinga
Yoodyth.
Najgorsze było czytanie
książki w obcym języku do góry nogami. Mimo, że na to zadanie przygotowywaliśmy
się to i tak sprawiło nam to wiele trudności.
Było jeszcze wiele innych
zadań. Po połowie programu, zadania wymyślali zarówno uczestnicy jak i
telewidzowie i chociaż nie wygrałam to i tak byłam dumna, że udało mi się zajść
tak daleko. Może nie znalazłam się w czwórce najlepszych, ale i tak uważam, że
osiągnęłam wielki sukces. Mateusz – chłopak, z którym rozmawiałyśmy, odpadł zaraz
po mnie, w następnym odcinku.
Od zakończenia programu
minęło kilka miesięcy. Znów jest lato, ale tym razem nigdzie nie wyjechałam.
Chciałam pobyć trochę z rodziną i przyjaciółmi. Nadal utrzymuję kontakt z
Mateuszem i z dziewczynami z namiotu. I chociaż moja popularność
spadła, to jest wielu ludzi, którzy pytają się, jaki jest naprawdę Czarek
Pazura.
Podczas gdy razem z
Mateuszem pomagaliśmy Angelice, co mogłaby zwiedzić, zadzwonił telefon.
Rozmawiałam przez chwilę,
po czym odłożyłam słuchawkę.
- Słuchajcie… – zaczęłam.
- Coś się stało? –
zapytała Angelika.
- Moje marzenie się
właśnie spełnia…
- To znaczy?
- Dzwonili z telewizji.
Kręcą serial. Chcą żebym zagrała jedną z głównych ról!!!!!!!!!!!!!!!!!! –
wykrzyknęłam z radością.
Na tę widomość moja
przyjaciółka i Mateusz szczerze się ucieszyli i wraz ze mną zaczęli krzyczeć z
radości.
 
II
 
        Cały
czas biegł. Strach i rosnąca adrenalina nie pozwalały mu stanąć ani odpocząć.
Chciał jak najszybciej tam wrócić. Kilkakrotnie wpadłby pod samochód
przebiegając jezdnię. Zszedł od tyłu skarpy po kamieniach, ominął ludzi i w
kilka sekund znalazł się na mieście. Przebiegając ulice i nie zważając na nic,
biegł, aż dotarł na światła mając szczęście, że były zielone. Przebiegł most i
dalej na Tartaczną, wpadając prawie pod samochód. Przeleciał Drogę Leśną, a gdy
znalazł się na Armii Krajowej przyspieszył. Jeszcze kilka bloków. Myśl o tym dodawała
mu sił. Pod klatką Agaty złapał oddech. Po kilku sekundach zadzwonił do
domofonu.
        Było
to niewielkie osiedle zwane Osiedlem Leśnym. Znajdowały się tu kilka ulic.
Agata mieszkała prawie na końcu tego osiedla, na ulicy Harcmistrza Jana Miękusa.
Jarek zamieszkał tu półtora roku temu. Przeprowadzili się w ostatnie wakacje. Mirka,
młodsza siostra Jarka zaczęła uczęszczać do tutejszego gimnazjum, a on do LO.
Tam właśnie zaprzyjaźnił się z Kamilą. Agata nie bardzo przepadała za towarzystwem
Jarka, ale bez wzajemności. Dla niego była to niezwykle barwna osoba. Dzięki niej
poznał zwyczaje tutejszej młodzieży. Niestety Kamila mieszkała w zupełnie innej
miejscowości. Dziewczyny zaprzyjaźniły się w podstawówce. Obie mieszkały po
sąsiedzku w Medyce. Przez całe gimnazjum utrzymywały kontakt, w końcu los
sprawił, że znów spotkały się w tej samej klasie.
        -
Słucham – usłyszał męski głos.
        -
Cześć Krzysiek… – wydyszał. – Jest Agata?
        - Jest,
już ci ją daję.
        -
Słucham – odezwała się po kilku sekundach Agata.
        -
Muszę ci coś… powiedzieć… ważnego.
        - Co?
– nie zrozumiała.
        -
Zejdź!
        - Co
się stało? - powiedziała niezadowolona, kiedy stała już na dole. Jarek przez
ten czas zdążył już odpocząć.
        -
Muszę ci coś pokazać. Wiem, że jak ci powiem to nie uwierzysz, więc lepiej się
pospieszmy i nie marnujmy czasu na zbędne rozmowy.
        - O
czym ty mówisz?
        -
Nieważne. Biegnij ile masz siły, bo tu chodzi o Kamilę. Później ci wytłumaczę.
        - Co
się stało? – przeraziła się.
        -
Jeszcze nie wiem. Wiem jedno: policja nie uwierzy, jedynie, w co uwierzy
to w to, że jestem stuknięty.
 
        Aby
dostać się jak najszybciej na skarpę Agata poprosiła Krzysia, żeby podwiózł ich
pod szkołę. Krzysiek – najstarszy brat Agaty – był na trzecim roku informatyki.
Niezbyt zadowolony z tego, że mu przeszkadzają i odciągają od komputera zgodził
się w końcu ich podrzucić.
        Dziewczyna
próbowała przekonać kolegę, aby powiedział, co się dzieje, ale ten uparcie
milczał.
        -
Dzięki Krzysiek – powiedziała, gdy znaleźli się pod szkołą.
        -
Wielkie dzięki. Chodź – mówiąc to pociągnął ją za rękę w stronę skarpy. –
To tutaj – pokazał jej kamień, z którego ulatniał się słaby, biały dymek. Nie
zauważyli jednak, że ktoś ich obserwuje…
 


Rozdział V
 
        - Nie
zabiłem jej! Jestem niewinny!
        -
Każdy tak mówi. Gdzie byłeś 4 maja między 24.00, a 2.00 w nocy?
        - Mówiłem
już. W pracy. Możecie to sobie sprawdzić. Nie wiem jak to się stało. Nie było
mnie tam! – młody chłopak, próbował obronić swoje racje, ale na próżno.
Wszystkie dowody świadczyły przeciwko niemu.
        - Nie
martw się, sprawdzimy.
        - Ja
naprawdę, nikogo nie przejechałem! Nie jestem przestępcą!
        - To
się okaże.
        -
Sebastian, chodź na chwilę – poprosiła go Joanna, która właśnie weszła.
        -
Przypilnuj go – powiedział komisarz do jednego z policjantów, którzy stali na
zewnątrz. – Co jest? – zapytał po chwili.
        -
Alibi tego Urbana nie potwierdziło się. Rzeczywiście był w pracy, ale do
północy. Miał czas i motyw, aby dokonać morderstwa. No i rozwalone auto. O
drugiej widziano go u Sejdorskiego.
        - Tak
jak mówiła jego żona.
        -
Przyciśnij go jeszcze trochę. Może w końcu się przyzna.
        W tym
samym czasie podeszła do nich młoda policjantka.
        -
Słuchajcie, – powiedziała – przyszedł właściciel warsztatu, gdzie w dniu
zabójstwa tej dziewczyny widziano waszego oskarżonego.
        -
Dobra, zajmij się nim, a ja dokończę rozmowę z naszym podejrzanym –
odpowiedział, zwracając się do Asi.
        Kiedy
Sebastian wrócił do zatrzymanego chłopaka, ten spojrzał się na niego i ze
spokojem powiedział:
        -
Naprawdę jej nie zabiłem. Fakt, że jej nie cierpiałem. Była upierdliwa,
przejrzała mnie na wylot, ale to jeszcze nie powód, żeby ją zabijać.
        -
Nie? A może nie chodziło tu o szwagierkę, tylko o żonę, co? Było ciemno i zabiłeś
nie tę, którą chciałeś?
        - Co
ty chrzanisz!!! Oszalałeś?! Po co miałbym to robić?! – wstał.
        -
Siadaj! – a kiedy to zrobił, dodał – Chciałeś mieć wolną rękę. Uwolnić się.
        - Co
to za brednie! – krzyknął z oburzeniem i niedowierzaniem.
        - A
może to nie była pomyłka. Chodziło o szwagierkę, tak?
        - Co?
Po co miałbym to robić?! – powtórzył.
        - Bo
cię przejrzała! Wiedziała o wszystkim, więc próbowałeś ją uciszyć!
        -
Aśka i tak jej nie wierzyła! Nic nie zrobiłem!
        - No,
ale w końcu uwierzyła.
        - Za
zdradę mnie skażecie?
        - Za
zabójstwo!
        -
Mogę cię prosić? – to znowu była Joanna.
        - No
– powiedział, gdy znalazł się w biurze. – co masz.
        -
Facet był u niego z roztłuczonym światłem i mnóstwem krwi. Mówił, że rozjechał
kota. W pobliżu nie znaleziono żadnych zwłok zwierzęcia. I nie wyglądało to na
wypadek kota.
        - No
to mamy go.
        - Ile
razy mam to powtarzać, że to nie ja! – rzekł, gdy Sebastian wszedł.
        -
Dowody mówią, co innego – odpowiedział mu ze stoickim spokojem.
        -
Jakie dowody! Nic na mnie nie macie! – chłopak wpadł w szał – Jestem
niewinny!!!!!!! Ona mnie wrabia!
        -
Uspokój się! Myślisz, że nie dowiemy się, że byłeś w warsztacie, aby
zatrzeć ślady?
        -
Rozjechałem kota. Wyleciał na ulicę i zamiast zahamować, przyspieszyłem. To był
wypadek. Byłem zmęczony.
        -
Trzeba było tak od razu mówić, że był to wypadek. Zabierzcie go.
        -
Zaraz, chwila! – próbował się bronić – To naprawdę był kot!
        -
Tak, tak. Miał około metr siedemdziesiąt wzrostu i ważył 65  kilogramów. – powiedział komisarz, gdy
prowadzili go do aresztu.


Rozdział VI
 
I
Marta.
 
W te wakacje miałam
odwiedzić wujka, którego nie widziałam od lat. Mimo to, pamiętałam każdy
szczegół tego osiedla. Bloki przy deptaku były ustawione prostopadle do niego i
równolegle do siebie. Prawie nic się tu nie zmieniło. Tylko place zabaw, ale to
w innej części tego osiedla.
Między, blokiem wuja, a
blokiem, w którym niegdyś mieszkałam nadal znajdowały się drzewa, pod którymi
odgarnialiśmy mirabelki, które nazywaliśmy nijaberkami i bawiliśmy się w dom.
Nieopodal nich, nadal znajdowała się niewielka piaskownica, w której odbywały
się nasze rozmowy, spory i zabawy.
Chodziliśmy po drzewach
zrywając czerwone mirabelki, które rosły na górze, poza zasięgiem naszych rąk.
Za każdym razem pani Łańcuchowska, kiedy widziała nas na drzewie, wyzywała nas
i nie pozwalała nam po nich się wspinać. Ale my i tak robiliśmy swoje.
Przeszłam wszerz deptaka i
spojrzałam w okno pani Łańcuchowskiej, gdzie kiedyś przesiadywał jej pies –
Aza. Teraz widziałam tam twarz kobiety, która zmarła dwa lata temu.
Weszłam na chodnik i odwróciłam
głowę. Zobaczyłam Kajkę i Kamila takich samych, jakich zapamiętałam. Stali
przy klatce bloku, w którym mieszkali i się kłócili. Kiedy ich zobaczyłam wiedziałam
już, że nadal tu mieszkają. Pamiętam nawet ich numer: 21. Ja mieszkałam piętro
wyżej pod numerem 22.
Uśmiechnęłam się do siebie
wspominając nasze zabawy i wybryki i poszłam dalej, w swoją stronę.
Następnego dnia
postanowiłam, że ich odwiedzę. Byłam ciekawa, czy mnie jeszcze pamiętają.
Poszłam za blok wujka i w koronie drzew zobaczyłam ten sam obraz, co dzień
wcześniej w oknie: twarz pani Łańcuchowskiej. Spojrzałam przelotnie i przeszłam
przez trawnik.
Kiedy dotarłam do klatki
Kajki i Kamila spojrzałam na nazwiska jakie widniały na domofonie. Nie
pamiętałam dokładnie, jakie mieli, ale wiedziałam, pod jakim numerem mieszkali.
Zadzwoniłam pod numer 21, a
po chwili usłyszałam znajomy dziecięcy głos:
- Słucham? – zapytało.
- Kajka? – odpowiedziałam.
- Marta?
- No! – ucieszyłam się, że
mnie rozpoznała. – Wyjdziesz?
- Za chwilę. Wejdź na
górę, dobra?
Idąc po schodach
rozmyślałam, czy Miłosz, chłopak, który mieszkał na ostatnim piętrze, z którym
również się razem bawiliśmy, nadal tu mieszka. Wiedziałam, że wiele osób się
przeprowadziło, ale niektórzy nie. Na przykład, Kajka i Kamil.
- Marta? – wyrwał mnie z
zamyślenia chłopięcy głos zza drzwi.
- Kamil? – odpowiedziałam.
Czułam się jak dziecko. Jak kiedyś.
- Poczekaj, mama każe nam
zmienić buty!
- Dobra, czekam!
Zdziwiło mnie to, że
jeszcze z tego nie wyrośli i nadal lubili wychodzić na dwór w kapciach.
Po kilku minutach ujrzałam
ich takich samych jak dawniej. Krótkie, lekko kręcone jasnoblond włosy,
niebieskie oczy. Nie zastanawiałam się, dlaczego nadal są dziećmi. W pewnym
momencie poczułam się jak niania.
Wyszliśmy na zewnątrz. Na
piaskownicy, na jednej z desek, leżała (!) na boku kobieta w ciąży. Miała na
sobie letnią białą sukienkę. Była nawet podobna do Kajki i Kamila. Miała proste,
długie i jasne włosy oraz niebieskie oczy, jak oni.
Przechodząc obok niej
zapytałam:
- Który miesiąc?
- Dziewczynka –
odpowiedziała.
Myślałam, że nie
dosłyszała mojego pytania, więc zadałam je jeszcze raz.
- Potem będzie chłopiec –
powiedziała i podnosząc się zaprosiła nas do siebie.
Kajka i Kamil z chęcią
przystanęli na tę propozycję, ale na klatce schodowej chciałam odmówić i
powiedzieć, że nie chcielibyśmy robić problemu. Kajka wtedy spojrzała się na
mnie i powiedziała, że już się zgodziliśmy. Nie miałam wyboru.
Weszliśmy do tej samej
klatki, ale ze zdziwieniem stwierdziłam, że mieszkanie, do którego weszliśmy ma
nr 11. A
przecież jedenastka jest w drugiej klatce! Tu nigdy nie było takiego numeru.
Mimo wszystko weszłam do środka.
Mieszkanie było jasne i
nowoczesne. Była tu dość duża kuchnia, dwa pokoje i zdaje się osobna łazienka i
ubikacja, które znajdowały się obok siebie. Inaczej było ułożone niż to
zapamiętałam.
Siedzieliśmy przy stole w
kuchni i rozmawialiśmy. Przejechałam palcami po włosach aż do gumki i poczułam
coś dziwnego. Gdy spojrzałam na swoją rękę zobaczyłam białą pianę. Nie miałam
pojęcia skąd się wzięła. Poszłam do łazienki. Chciałam się jej pozbyć,
odkręciłam kran i zmoczyłam włosy, ale zamiast lepiej było tylko gorzej.
Wychodząc z niej, kątem oka dostrzegłam jakiegoś faceta. Nie widziałam ani
Kajki ani Kamila. Pożegnałam się nie wchodząc do kuchni i wyszłam. Zamykając za
sobą drzwi zobaczyłam, że numer na drzwiach uległ zmianie z 11 na 21. Może
wtedy mi się tylko przewidziało? Pomyślałam.
Z naprzeciwka wyszła
starsza pani.
- Dzień dobry –
przywitałam się.
- Dzień dobry. Chcesz
wynająć to mieszkanie? – zapytała.
- Wynająć? Przecież tu
ktoś mieszka – stwierdziłam.
- Od 5 lat to mieszkanie
stoi puste.
- Przeprowadzili się? –
zapytałam lekko zdziwiona.
- Przeprowadzili się? –
powtórzyła. – Kto?
- No, Kajka i Kamil.
Mieszkali tu.
- Znałaś ich?
- Tak… Mieszkałam tu
kiedyś piętro wyżej. Pod 22. Przyjaźniłam się z nimi, ale potem wyjechałam i
nie miałam z nimi żadnego kontaktu od… 7, czy 8 lat – wytłumaczyłam.
- Ach, tak. 5 lat temu
zdarzył się przykry wypadek. Całe mieszkanie, wyremontowane, co dopiero, poszło
z dymem. Sąsiedzi za późno to zauważyli i chociaż straż pożarna jest bardzo
blisko, nie udało im się przeżyć. Ogień na szczęście ugaszono, zanim przedostał
się do następnego lokalu.
- Ale ja z nimi
rozmawiałam przed chwilą.
- Ale przecież oni nie
żyją od 5 lat!
- To znaczy, że…
- Że widziałaś duchy?
- Czy to możliwe?
- Nie wiem.
- Ale takie rzeczy chyba
się nie zdarzają, prawda?
- Kto wie – odpowiedziała
i poszła.
Zeszłam po schodach
zastanawiając się, co to wszystko miało znaczyć. Usiadłam na murek. Zapomniałam
o pianie we włosach, której już i tak nie było i wspominałam zabawy z Kajką i
Kamilem, jak się kłóciliśmy i rozmawialiśmy.
Nagle obok mnie pojawiła
się dziewczyna, która mogłaby być w moim wieku.
- Cześć, jestem Kajka –
powiedziała.
- Cześć. A ja jestem
Marta. Mieszkasz tu?
- Właściwie to już nie.
Mieszkałam tu przez jakieś 12 lat, 5 lat temu.
- Ja też, ale odwrotnie.
Przez 5 lat, 12 lat temu.
- Tak, wiem. Chciałam ci
podziękować.
-,Za co?
- Za uratowanie nas.
Nagle pojawił się podobny
do niej chłopak.
- Chodź Kajka. Na nas już
pora – powiedział.
To pewnie był Kamil.
Zdążyłam pomyśleć o tym, że oni przecież nie żyją i powinni być dziećmi, a są w
moim wieku, więc albo żyją, albo… i w tym momencie na moich oczach skurczyli
się i zobaczyłam dwójkę dwunastoletnich dzieci, uśmiechniętych i wraz z
rodzicami zniknęli zupełnie.
Pani Łańcuchowska podeszła
do mnie i usiała obok.
- Ocaliłaś ich dusze –
rzekła i uśmiechnęła się.
- Jak? – zapytałam, ale
ona nie odpowiedziała i po chwili tak jak Kajka i Kamil z rodzicami – zniknęła.
 
II
 
        W tym
samym czasie, kiedy Jarek próbował wywołać Zimnego Ducha, Kamila nie wiedząc,
co się stało, chciała przejść przez pękniętą linię, która pokazywała granicę
wnęki. Wtenczas usłyszała męski głos:
        -
Stój! – nakazał jej.
        Sparaliżowana
dziewczyna jak na zawołanie nawet nie drgnęła. Minęło kilka sekund zanim
odwróciła głowę w miejsce gdzie dochodził głos.
        - Pan
tutaj? – zdziwiła się.
        - W
końcu ktoś przyszedł – rozpoczął. - Nie przechodź na drugą stronę, bo stanie
się z tobą to samo, co ze mną. Zostaniesz tu uwięziona na zawsze. Tak jak ja.
Aby się stąd wydostać musisz przejść na tamtą stronę – wskazał drzwi – i odszukać
wyjścia. Widziałem cię już. Chodzisz do tutejszego LO. Czekałem na ciebie. Porozmawiamy
jak będziesz na drugiej stronie. Teraz udzielę ci kilka wskazówek. Gdy już
przejdziesz użyj tylko raz tego słowa, dzięki któremu tu się znalazłaś. Musisz
odszukać wnękę. Taką samą jak ta. Jeśli ci się nie uda za pierwszym razem
próbuj za drugim, trzecim itd., itd. Pamiętaj. Będę na ciebie czekać. Wiem
gdzie będziesz i kiedy się stamtąd wydostaniesz, ale jeśli nie uda ci się
przejść za drugim razem odszukaj mnie. Niestety nie wiem gdzie będę, gdyż nie
wiem gdzie ty się znajdziesz. Możesz się nawet znaleźć w odległej przyszłości,
ale tego dowiem się, gdy już przejdziesz. Uważaj na siebie. Musisz sama mnie odnaleźć,
gdyż ja nie będę mógł cię zobaczyć. Jakieś pytania? Nie, nie. Nic nie mów. I
tak cię nie usłyszę. Do zobaczenia na drugiej stronie. A raczej do usłyszenia. Zdaje
się…, że ktoś tu jest. Idź już. Szybko, bo nie będziesz miała szans na
wydostanie się stąd, jeśli ktoś cię tu zasatnie. Przejdź przez drzwi. Wybierz
linię i wejdź w nią. Pospiesz się.
        Kamila
nie odzywała się. Patrzyła na mężczyznę nie rozumiejąc, co się stało, ledwo
słysząc odbijające się cichym echem jego słowa. Wybrała jedną z lin i przeszła
na drugą stronę.
        Tajemniczym
mężczyzną okazał się Klemens Orlelski, ten, który zniknął kilka lat temu w
niewytłumaczalnych okolicznościach. Miał na sobie robotnicze ubranie, takie jak
mężczyzna przed skarpą.
 
 


Rozdział VII
 
I
Judyta.
 
TAJEMNICA
WIELKOPOLSKICH

RUIN
 
Nie masz planów na wakacje? Chcesz przeżyć niezapomnianą
przygodę?

Przyjdź na
spotkanie 22.07br do Gimnazjum nr 1, które odbędzie się o godz. 10.00 w sali nr
09

 
Oto, jakie nalazłam
ogłoszenie na kablówce, które mnie zainteresowało.
Tego dnia o godzinie 10.30
siedziałam w klasie, w której miało odbyć się spotkanie i przysłuchiwałam się
wykładowi:
- … zwiedzanie to może
okazać się niebezpieczne. Muszą państwo uważać na siebie. Udział w wyprawie
biorą państwo na własną odpowiedzialność, jeśli coś się stanie, nie uzyskają
państwo odszkodowania od naszej organizacji…
Moją uwagę przykuła pewna
dziewczyna. Podczas przerwy w wykładzie podeszłam do niej.
- Cześć – przywitałam się
– jestem Judyta, a ty?
- Dagmara.
Miała krótko ścięte czarne
włosy i była nieco wyższa ode mnie. Miała sympatyczny wyraz twarzy. Szybko
nawiązałyśmy ze sobą kontakt.
- Też sama wybierasz się
na tę wycieczkę? – zapytałam.
- O! A myślałam, że jako
jedyna będę zwiedzać te ruiny sama.
- No, wiesz… nie musisz
sama. Możemy obejrzeć je razem.
- Świetnie!
Po chwili zauważyłam, że w
drzwiach stoi jakaś dziewczyną i rozmawia z Kubą – jednym z moich kumpli.
W pierwszej chwili pomyślałam, że to jego nowa dziewczyna. Miała ciemnoblond
włosy także krótko ścięte.
Gdy Kuba się oddalił
podeszłam do niej.
- Cześć, jestem Judyta.
- Cześć. Chyba się
spóźniłam…
- Twój chłopak nie chciał
zwiedzać z tobą? Nie boi się, że może ci się coś stać?
Dziewczyna zaśmiała się a
potem rzekła:
- To nie był mój chłopak.
Mój chłopak nie wie, że tu jestem. A poza tym: naprawdę to jest takie
niebezpieczne?
- Według organizatorów?
Tak. Może pozwiedzamy razem?
- Chętnie. A poza tym:
jestem Paulina.
Dosiadłyśmy się do Dagmary
i po chwili naszą rozmowę przerwali organizatorzy. Powiedzieli kilka słów i
zaczęli zapisywać chętnych, którzy na 100 będą brać udział w zwiedzaniu na
własna rękę. Ci, którzy byli niepewni mieli czas do jutra, do godziny 12.
Dwa dni później wszyscy
zapisani stawili się punkt siódma pod szkołą.
- Mój chłopak nadal nie
wie, że jadę na jakąś niebezpieczną wycieczkę – powiedziała podekscytowana Paulina,
gdy znajdowaliśmy się już w autobusie.
- Nie powiedziałaś mu? –
zapytałam.
- Nie chciałam go
rozstrajać przed meczem.
- Mój chciał ze mną
jechać, ale nie mógł. Nie chciał mnie samą puszczać, ale przekonałam go.
Powiedziałam, że będę na siebie uważać, a poza tym, że nie będę zwiedzać tych
ruin sama – powiedziała Dagmara. – A twój? Nie miał nic przeciwko temu? –
zwróciła się do mnie.
- Nie mam chłopaka. A ten twój,
w co gra? – zapytałam Paulinę.
- W siatkę plażową.
- To tak jak mój brat.
Gdy dojechaliśmy na
miejsce wszyscy rozeszli się po terenie. Organizatorka powiedziała jeszcze, że
autobus odjeżdża dokładnie o 23.00 i żebyśmy byli punktualnie.
Weszłyśmy do labiryntu,
ale nie wgłębiałyśmy się do niego. Dagmara wyciągnęła jakiś sprzęt.
- To nam pomoże się nie
zgubić – powiedziała.
- Ok., ale muszę do WC –
rzekła Paulina.
Kilka minut później, przy
toalecie Dagmara zauważyła, że jej radar zniknął. Niedaleko ubikacji
spostrzegłyśmy jakiegoś dzieciaka leżącego na brzuchu na jakimś stołku, który
znajdował się obok drzwi i bawi się takim samym radarem, jaki ma Dagmara.
Myśląc, że to on go zabrał, podeszłyśmy do niego i po kilkuminutowej sprzeczce
odebrałyśmy mu własność Dagmary, która uparcie twierdziła, że to właśnie jej
sprzęt. Chłopak wyciągnął szczotkę i powiedział, że zadzwoni na policję, jeżeli
nie oddamy mu jego radaru.
- Dzwoń sobie! –
odpowiedziała szyderczo Paulina.
Wtedy otworzyły się drzwi
i wyszedł z nich policjant. Chłopak zaczął nas oskarżać, a Dagmara udowodniła,
że to jest jej wartość wpisując kody. Gdy gliniarz już sobie poszedł
powiedziała:
- Dobrze, że zdążyłam się
wszystkiego nauczyć.
- Skoro mamy radar, to
może wejdziemy głębiej tego labiryntu?
- Świetny pomysł.
- Pozwól, że ja go wezmę –
rzekłam – nim znowu gdzieś się zawieruszy… Zaufaj mi… znam się na tym.
W pewnym momencie Dagmara
gdzieś nam się zapodziała. Mając radar próbowałyśmy ją odszukać. Kiedy już ją
namierzyłyśmy i miałyśmy zamiar do niej dołączyć nieoczekiwanie wyszła nam
na przeciw.
- Niezbyt tam przyjemnie –
rzekła. – Tak mroczno i chłodno. Chodźmy w tamtą stronę, ok.?
- No dobra – zgodziłyśmy
się.
Szłyśmy długim, wąskim
korytarzem, aż wyszłyśmy z labiryntu. Idąc długą, wąską ścieżką dotarłyśmy do
skrzyżowania.
Nie miałyśmy pojęcia,
dokąd dalej iść, więc postanowiłyśmy, że poczekamy tu chwilę. Jeżeli nikt się
nie pojawi, to wrócimy.
W pewnym momencie
nadjechała biała taksówka, a po chwili jakiś żółty samochód osobowy, prostopadle
do drogi, na której stałyśmy, ale żaden się nie zatrzymał.
Postanowiłyśmy, że
pójdziemy w stronę, z której wyjechały samochody. Cały czas miałam włączony
radar.
Nagle droga się skończyła
i pojawiła się dość szeroka ścieżka. Szłyśmy kilka minut, gdy nagle pojawiła
się na niej gęsta mgła. Dagmara chciała wracać i stanęła, Paulina szła dalej, a
ja stanęłam kilka kroków dalej od Dagmary.
Paulina zatrzymała się
kilka metrów od nas i odwróciła się.
- Zaszłyśmy taki kawał
drogi, coś musi być niedaleko – powiedziała.
Nim któraś z nas się
odezwała, mgła dość szybko zasłoniła Paulinę. Usłyszałyśmy jej krzyk.
Przestraszone pobiegłyśmy jej na ratunek, ale nim dotarłyśmy do niej, jakimś
dziwnym sposobem uniosła się na mgle i zaczęła iść. Po chwili znalazłyśmy się
we mgle i tak jak Paulina, uniosłyśmy się. Było to dziwne, aczkolwiek przyjemne
uczucie. Dołączyłyśmy do Pauliny i szłyśmy przed siebie. Miałam wrażenie jakbym
szła po gęstym bagnie, który zamiast mnie wciągać to wypychał na wierzch, na
jakieś 2metry.
Nagle mgła zaczęła
ustępować. Powoli opadałyśmy, aż znalazłyśmy się na ziemi i poruszałyśmy się
normalnie. Rozglądając się, znalazłyśmy ścieżkę wiodącą ku górze. Dziewczyny
podeszły do niej, a ja miałam nadzieję, że mgła wróci i znów mnie podniesie.
Zastanawiałyśmy się, gdy
mgła znów się pojawiła, ale tym razem nie było to miłe uczucie. Krzyknęłam, że
nic nie widzę. Dziewczyny chyba musiały się przestraszyć, bo przybiegły i
wyciągnęły mnie.
- No to znamy odpowiedź –
powiedziała Dagmara – w porządku?
- Lepiej. Przynajmniej
widzę.
Wdrapałyśmy się na górkę i
po kilku metrach znalazłyśmy się na skrzyżowaniu, tylko, że z innej strony.
Znów nadjechały te same samochody, które kierowały się w tę samą stronę, co
przedtem. Tym razem ominęły nas od tyłu.
Paulina powiedziała, że w
jednym samochodzie, za kierownicą był kościotrup, a w drugim było ich 5. Z
początku nie uwierzyłyśmy jej, ale gdy ponownie znalazłyśmy się na skrzyżowaniu
i przejechały, widać było je dość wyraźnie, gdyż minęły nas tak od przodu.
Zrobiło mi się niedobrze, więc usiadłam na trawie.
Gdy poczułam się lepiej,
poszłyśmy drogą, na której jeszcze nie byłyśmy. Droga się skończyła i ponownie
znalazłyśmy się na ścieżce, która prowadziła do lasu. Wiedziałyśmy, że się nie
zgubimy, bo po pierwsze wszystkie drogi prowadzą do skrzyżowania, a po drugie
miałyśmy radar.
I nagle usłyszałyśmy głos:
- Złotowłosa, Królewna
Śnieżka i Czerwony Kapturek…
Odwróciłyśmy się i
zobaczyłyśmy niskiego, wąsatego, starego człowieka. Nie miałyśmy pojęcia, o co
chodzi.
- Chcecie uciec, z
siedmiomilowego lasu? – zapytał.
Nagle obok nas przebiegł
Królik Bugs, a za nim łysy myśliwy:
- Jeszcze cię dołwę ty
wstłętny kłóliku! – zawołał.
- Wracajcie do swojej
części lasu! – powiedział staruszek nie zwracając na nich uwagi.
- Ale… – zaczęła Paulina.
- Żadnego „ale”, Kapturku.
Wracajcie do swoich bajek.
Można było się domyślić,
że Dagmara jest Śnieżką, a ja Złotowłosą (miałam długie jasnoblond włosy).
- Tak, tak… – powiedziała
Dagmara i poszłyśmy przed siebie.
- Złotowłosa, twoja bajka
jest w zachodniej części lasu.
- Yyyyy… Odprowadzę
Czerwonego Kapturka – mówiąc to pokiwałam głową.
- Tylko, że bajka Czerwonego
Kapturka jest na południu, a Królewny Śnieżki na wschodzie. Nie uda wam
się uciec z siedmiomilowego lasu!
- Ale my nie należymy do
żadnej bajki – zaprotestowała Paulina.
- Teraz już tak.
- Musi być jakieś wyjście!
– powiedziałam to chyba zbyt głośno, gdyż kilka postaci z różnych bajek
przystanęło, spojrzało się na nas, roześmiało i rozeszło. Tylko jedna postać
zawróciła. Był to wilk, który zwrócił się do Pauliny:
- Gdzie się podziewałeś
Kapturku? Cały ranek cię szukam!
- Wracaj do swej części
lasu. Kapturek zaraz wróci – odpowiedział za nią staruszek, a gdy wilk oddalił
się zadowolony, zwrócił się w naszą stronę:
- Oczywiście, że jest stąd
wyjście – rzekł ostro.
- Ale? – zapytałam.
- Ale co?
- Jest jakieś, ale,
prawda?
- Otóż to. Nie mogę
pozwolić, aby ludzie dowiedzieli się, że można spotkać się i porozmawiać ze
swoimi ulubionymi postaciami. To zakłóciłoby rytm naszego spokojnego życia.
Weszły tu tylko trzy osoby, a postacie już rozeszły się po całym lesie.
- Nikt nie musi przecież o
tym wiedzieć…
- Wszystko, co tu się
znajduje, należy do jakiejś bajki…
- A do jakiej bajki należy
ta mgła, albo… – nie dokończyła Dagmara, gdyż natrafiła na mój wzrok, który
mówił, żeby lepiej nie wspominać o trupach.
- To nie mgła. To
przejściomierz. Oddziela bajki, gdzie akcja toczy się na otwartej przestrzeni. Za
pierwszym jest wieś, za następnym miasto itd., itd. Gdybyście wyszły z lasu i
wróciły do Labiryntu Snów, naprzeciwko korytarza, którym tu przybyłyście są
bajki w zamkniętej przestrzeni. Przejściomierzem nazwałybyście mur, który z
pewnością doprowadziłby was do bajek, której akcja toczy się głównie w zamku.
- A  bajki, których akcja dzieje się i na otwartej
i na zamkniętej przestrzeni?
- Powiem wam, bo i tak się
stąd nie wydostaniecie. Jest jeszcze jeden korytarz w Labiryncie Snów. Bardzo
szeroki. Nie taki wąziutki jak ten, który prowadzi tutaj lub na zamek. Cały ten
porządek zostałby zrujnowany gdyby ludzie wchodzili tu i wychodzili, kiedy tylko
chcą.
- Ten Labirynt Snów
odwiedzany jest zapewne nie po raz pierwszy, więc dlaczego tylko nam udało się
tu wejść? – zapytałam.
- Bo macie coś, co
otworzyło bramę.
- A mianowicie? –
dopytywała się Dagmara.
- Niezwykły radar, który
wskazuje mury labiryntu. To dzięki niemu się tu znalazłyście. Dzięki niemu
także postacie rozproszyły się po całym lesie. Znam Labirynt Snów bardzo
dobrze, gdyż sam go stworzyłem. Niestety musiałem także wymyślić coś, co
umożliwi przejście do nas śmiertelników, aby labirynt mógł przetrwać. Nie
spodziewałem się, że kiedyś ktoś wynajdzie taki radar…
- Nie zdradzimy waszej
tajemnicy, jeżeli pozwolicie nam opuścić to miejsce…
- Opuścić? Nigdy w życiu!
Nie mogę na to pozwolić. Jeśli ci organizatorzy się dowiedzą, że tu byliście –
to koniec!
- Nic nikomu nie powiemy.
- Nie będę ryzykować
- Co mamy zrobić, abyście nas
stąd wypuścili?
- Oddajcie radar.
- Słucham? – Dagmara nie
tego się spodziewała.
- Oddajcie radar –
powtórzył staruszek.
- Nie możemy. On nie
należy do nas.
- Jeśli chcecie się stad
wydostać to muszę mieć pewność, że nigdy już tu nie wrócicie.
- Nie ma innego wyjścia?
- Jest.
- Oprócz tego, żeby tu nie
zostawać? – dopytała się Paulina.
- Tak – powiedział. –
Nazywa się to: zaufanie.
- Zaufanie?
- Tak. Zaufanie. Problem w
tym, że ja wam nie ufam.
- Jak możemy je zdobyć? -
zapytałam
Starzec milczał przez chwilę,
poczym odpowiedział:
- Gdy wyjdziecie z lasu,
będzie czekał na was samochód. Wsiądźcie do niego. Poczekajcie chwilę. Gdy
przejadą tamtędy dwa samochody, ruszcie za nimi. Oni wskażą wam drogę. Spotkamy
się, gdy dotrzecie do celu.
- Ale my nie mamy prawa
jazdy.
- Nie potrzebujecie go
tutaj. Pamiętajcie: jesteście w bajce!
Parę minut później
znalazłyśmy się na skrzyżowaniu. Tak jak mówił staruszek – czekał na nas
czerwony kabriolet. Podeszłyśmy do niego i już chciałyśmy wsiąść, gdy nagle
mnie oświeciło.
- Czekajcie… To może być
podstęp. 
- Co? – zdziwiła się
Dagmara.
- O czym ty mówisz? –
zapytała Paulina.
- Widziałyście tych ludzi
w tamtych samochodach…
- Do czego zmierzasz?
- Jeżeli z nami stanie się
to samo co z nimi? Będziemy jeździć w kółko, aż zostaną z nas same kości?
Chyba nie chcecie tak skończyć?
- Ale jak inaczej mamy się
stąd wydostać? – odezwała się Dagmara, która jedną nogą prawie już była w
samochodzie. Paulina stała przy otwartych drzwiach od strony kierowcy.
- Pamiętaj także, co mówił
ten staruch. Musimy mu zaufać – rzekła Paulina, a Dagmara zamknęła drzwi, nie
wsiadając do samochodu.
- A jeżeli z nimi tak samo
było? Przyjechali na wycieczkę organizowaną przez ludzi, którzy coś
podejrzewali, ale nie mieli dowodów i chcieli je zdobyć? Ci ludzie nic nie
świadomi wsiedli do tego samochodu, a w nagrodę zamiast wrócić do domu, będą
jeździć w kółko w tych samochodach?
- Masz jakiś pomysł?
- Mamy jeszcze jedną
drogę, którą nie szłyśmy…
- Jaką? – zdziwiła się
Dagmara.
- Tą, którą przyszłyśmy…
- A jeżeli tam też nie
będzie wyjścia? – pomyślała Dagmara.
- A te trupy to samo
chcieli zrobić? – dodała Paulina.
- To, co robimy? –
zapytałam.
- Jestem za samochodem –
powiedziała Dagmara.
- Ja też – poparła ją
Paulina.
Stałam w milczeniu, gdy
przejechała taksówka.
- Zaraz przyjedzie ten
żółty.
- Judyta… – zaczęła
Śnieżka – wsiadaj.
Otworzyła drzwi i spojrzała
na Paulinę, która stała nieruchomo. Ona zaś, po chwili zatrzasnęła drzwi i
powiedziała:
- Nie odpowiedzą już nam,
co się z nimi stało, ale pewnie też chcieli się stąd wydostać i zaufali mu.
Zwłaszcza ten pierwszy nie miał pojęcia, co się stanie. Idę z tobą Judyta.
- I komu tu zaufać? –
Dagmara najwyraźniej znalazła się miedzy młotem a kowadłem – osobie, która za
wszelką cenę chce ukryć tajemnicę, czy dwóm nieznanym dziewczynom, poznanym
kilka dni wcześniej, które chcą się stąd wydostać?
Kamień spadł mi z serca i
uśmiech pojawił się na twarzy, gdy zatrzasnęła drzwiczki samochodu i podeszła
do nas.
- Oto początek nowej
przyjaźni! – powiedziała idąc pustą drogą, którą przyszłyśmy.
Pół godziny później
znalazłyśmy się z powrotem w labiryncie. Myślałyśmy już, że nikogo nie ma, gdy
nagle usłyszałyśmy:
- Uwaga! Za dwie minuty
odjeżdża autobus! Osoby, które brały udział w wycieczce, niech się teraz
stawią!
Miałyśmy szczęcie.
Zdążyłyśmy w ostatniej chwili.
Poznałyśmy tajemnicę
wielkopolskich ruin, lecz nie zamierzałyśmy się nią z nikim nią dzielić. Nawet
z najbliższymi. Nie wspominając już o organizatorach.
Po tym wydarzeniu
spotkałyśmy się dopiero na imprezie zorganizowanej przez Paulinę. Gdy
przedstawiała nam swojego chłopaka on powiedział:
- Judytę już znam, ale nie
wiedziałem, że ty też ją znasz.
- Też nie wiedziałam, że
się znacie… – rzekła zdziwiona, a on na to odpowiedział:
- No, tak się złożyło, że
mieszkamy razem – oznajmił.
Widząc zdziwienie na
twarzy Dagmary, która się na mnie spojrzała, szybko dodałam:
- To mój brat – odparłam.
 
II
 
        - Ale
tu pięknie! – zachwyciła się wnętrzem owego kamienia.
        - To
samo mówiła Kamila – przypomniał sobie.
        -
Chodźmy lepiej stąd. To może być niebezpieczne.
        -
Niebezpieczne? Co masz na myśli?
        - Nie
wiem. Może to, że jesteś stuknięty, zadźgałeś tu Kamę, a teraz i mnie
chcesz zadźgać. Dlatego mnie tu przyprowadziłeś.
        - Co?
– zdziwił się. Sądził, że to głupi żart ze strony koleżanki.
        -
Śmierdzi tu trupem. Nie czujesz?
        - I
myślisz, że to ja?
        - Sam
mówiłeś, że chodzi tu o Kamilę. Gdzie ona jest?
        - Sam
chciałbym to wiedzieć.
        - No
to powiedz, co się stało.
        - To
było zaraz po tym jak pojechaliście. Miałem iść do biblioteki, cholera,
dlaczego tego nie zrobiłem!
        - Do
rzeczy – ponagliła go.
        -
Poszedłem za nią i pokazałem jej to miejsce. Niepotrzebnie. Chciałem do ciebie
zadzwonić, ale nie miałem, czym.
        -
Jarek…
        -
Kamila znalazła coś, czego ja nigdy nie zauważyłem, chociaż bywałem tu dość
często.
Po dłuższej chwili
zauważył wnękę. Tę samą, w której zniknęła ich koleżanka.
– To tutaj. Kama weszła do
niej, wypowiedziała dwa słowa i… zniknęła. Wiem – odparł szybko – że to
niemożliwe, ale tak było. Powiedziała…
        -
Zimny Duch – wypowiedzieli równocześnie stojąc we wnęce i oboje zniknęli.
 


Rozdział VIII
 
        -
Cześć – powiedziała, gdy otworzyły się drzwi.
        -
Cześć.
        - Czy
to ogłoszenie jest nadal aktualne? – wskazała na gazetę, którą trzymała w ręce.

        -
Tak. Wejdź. Jak się nazywasz?
        -
Magda Korbacz.
        -
Kasia Marsek – powiedziała podając jej rękę. – Pewnie chcesz obejrzeć
mieszkanie?
        -
Tak.
- Będziemy mieszkać we
trójkę – poinformowała ją, przechodząc do jednego z pokoi – to będzie twój
pokój.
Był on niewielki, mieściło
się łóżko, biurko, dwie szafki i pusty regał. Dla Magdy był idealny. Ściany
były pomalowane na kolor ciemnopomarańczowy, meble zaś były ciemnożółte.
- Świetnie. Jest wszystko,
co trzeba.
- Co studiujesz?
- Nic – odpowiedziała idąc
za Kasią do kuchni. – Będę chodzić do tutejszego liceum. Jestem przyjęta, ale
nie mam gdzie mieszkać. Hotele są tu strasznie drogie.
- Nie wyglądasz na
licealistkę. Dałabym ci, co najmniej 20 lat.
- Wszyscy mi to mówią –
roześmiała się oglądając łazienkę. Magda była niewysoką blondynką o lekko
kręconych włosach. Nosiła buty na wysokim obcasie, co sprawiało wrażenie osoby
o kilka centymetrów wyższej. Kasia – studentka politechniki, miała długie
falowane, kasztanowe włosy, brązowe oczy i była bardzo wysoka.
- Pierwsza klasa?
- Druga.
Łazienka, niczego sobie.
Jak łazienka. Wanna, lustro, automat, półki, umywalka, szafka. Pod lustrem była
lustrzana półka, na której mieściły się kosmetyki.
- Jest jeszcze salon, –
powiedziała wychodząc z łazienki – tu jest ubikacja, a tam nasz pokój –
pokazała palcem na drzwi znajdujące się naprzeciwko łazienki, a potem na
zamknięty pokój obok kuchni i przeszła do salonu. Ta tylko się spojrzała i
poszła w ślady dziewczyny.
        -
Cześć – powiedziała Magda wchodząc do dużego pokoju. Przed telewizorem
siedziała studentka medycyny. W pokoju znajdowały się dwie kanapy, a przed nimi
stał niewielki stolik. Przy nim były dwie szerokie, prostokątne pufy. Między
kanapami był stolik, na którym stała mała lampka. Telewizor stał pośrodku
ściany, między komodami. Na ekranie widniał zespół, który był zaangażowany do
programu „Rzuć palenie razem z nami”. Słychać było głos spikera:
        - „…autor
nieznany, tytuł niepamiętany. Jedyne, co znamy to tekst, który tu mamy”.
        Zaraz
po tym rozległa się muzyka i słychać było tekst piosenki śpiewany przez młodą
artystkę i jej chórek:
 
Czy to lata, czy fruwa?
Czy to życie zatruwa?
 
Dym z papierosa,
Dym z papierosa.
 
Czy to żyje, czy chodzi?
Czy zdrowiu to szkodzi?
 
Dym z papierosa,
Dym z papierosa.
 
Czy życia nie szkoda?
Bądź piękna i młoda.
 
Zgaś papierosa,
Zgaś papierosa.
 
Chcesz być silny i zdrowy?
Czuć się piękny i młody?
 
Zgaś papierosa,
Zgaś papierosa.
 
Czy to choroba, czy moda?
Zostaw nałoga!
 
Zgaś papierosa,
Dym z papierosa,
Zgaś papierosa.
 
Dam ostrzeżenie:
RZUCAJ PALENIE!!!




Regulamin | Polityka prywatności | Kontakt

Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.


kontakt z redakcją






Zgłoś nadużycie

W pierwszej kolejności proszę rozważyć możliwość zablokowania konkretnego użytkownika za pomocą ikony ,
szczególnie w przypadku subiektywnej oceny sytuacji. Blokada dotyczyć będzie jedynie komentarzy pod własnymi pracami.
Globalne zgłoszenie uwzględniane będzie jedynie w przypadku oczywistego naruszenia regulaminu lub prawa,
o czym będzie decydowała administracja, bez konieczności informowania o swojej decyzji.

Opcja dostępna tylko dla użytkowników zalogowanych. zarejestruj się

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1