18 sierpnia 2012
rozdział 13
motto:
Życie roi się od szyb, by przebić głową
i wskoczyć prosto do ust Królowej.
Życie roi się od gwiazd, co niszczą oczy,
gnieżdżą się w lampie i w mózgu.
"Życie roi się od szyb" R.Wojaczek
rozdział 13
w moim domu jest mnostwo okien
W moim domu jest jasno. Bardzo jasno. Słońce wprasza się bez pytania, a drobinki kurzu wirują w jego mlecznym blasku. Tylko nocą zbyt słaba żarówka zaprasza, zepchnięty pod meble cień. Z perspektywy dnia wszystko wygląda inaczej,dużo naiwniej, mimo, że wyraźniej, co tylko wzmaga to niejasne odczucie. Czteroskrzydłowe, drewniane okna starego typu podzielone na trzy segmenty i lufcik, przepuszczają mnóstwo światła, a stojące przed domem potężne topole , których konary porusza lekki wiatr sprawiają, że przenikające je wiązki odgrywają na moich oczach świetlną symfonię. Stoję w salonie. Unoszę głowę i łapczywym wzrokiem badam pęknięcia na suficie. Nieregularność i całkowita przypadkowość ich kształtów przywołuje z mroków pamięci podobny dzień i jasność, tylko pęknięć jakby mniej i mniej wyraźne. Stoję w salonie, w tym samym miejscu, z tą samą miną: Moja matka kłóci się o coś z moim ojcem, a mnie patrzącego w sufit niepokoi inna, bardziej odległa myśl, wrażenie, że przecinające się poprzecznie wstęgi są kolejnym kłamstwem, więc na potwierdzenie ich przy mnie obecności, wyciągam przed siebie dłoń, próbując pochwycić i uwięzić w niej choć strzępek żywego światła. W moim domu jest mnóstwo okien. Przez te ekrany każdego dnia przetacza się odwieczna iluzja, a ja czuję wyraźnie swą bezcielesność. Ojciec posługując się swą pijacką logiką, przegaduje matkę i żywo gestykuluje. Unoszę się i opadam, trzymając się kurczowo ostatniej oznaki życia- własnego oddechu. Matka wplata w wypowiedzi wulgaryzmy(istny majstersztyk słowotwórstwa). Jedno z pęknięć przypomina drzewo przepołowione po wczorajszej burzy. Myśli zataczają się między zmysłami pamięci i kreacji, a ja czuję się jak nigdy bezpieczny. Owo poczucie bezpieczeństwa jest kruche jak dom z mnóstwem okien, który mi się wymyka czy może to ja wymykam się jemu. A może, ani ja, ani dom z mnóstwem okien nigdy nie istnieliśmy?
Ostatni bastion trzeźwości, moja ręka zachowała odrobinę ciepła, które pochwyciłem ostatnim razem. Aśka mówi, że przesadzam, ale rozumie. Kiedyś mogłem pisać o tym poematy, dzis mógłbym co najwyżej słaby wiersz skreślić. Za namową Artura poszliśmy do teatru, gdzie wypatrzyłem kilkoro obiecujących aktorów, w tym jednego autentyczniaka-świra. On wiedziałby o jakim cieple mówię i nie mam tu na myśli żadnych pedalskich przytulanek. Widać on też kiedyś patrząc w sufit pojął, że życie ma ubłocone i ponabijane kolcami buciska, że wystawianie głowy przez okno pędzącego pociągu to tylko próba świata... Ostatni bastion trzeźwości, mój kciuk robi się biały tuż pod powierzchnią paznokcia, gdy go docisnąć do długopisu. Ostatnio dużo pracuję , a czasem wypuszczamy się z Aśką do knajp i na wernisaże, częściej się nie kłócimy. Obserwujemy świat i sztukę na lekkim rauszu, spowodowanym spożyciem półsłodkiego wina. Momentami zdaje mi się to zaledwie snem, lecz szybko odganiam myśli. Na co mi sny, skoro mam ją?!
Któregoś dnia wyszedłem na dach wieżowca, w którym teraz mieszkam, Był pokryty śniegiem, więc z miejsca zobaczyłem na nim dwa rodzaje śladów. Jedne nleżały do jakiegoś ptaka, najpewniej kruka. Jednak te drugie zaciekawiły mnie o wiele bardziej. Na śniegu widniały ślady bosych stóp. Były małe, więc pomyślałem: kobieta lub dziecko. Podążyłem ich tropem na sam skraj dachu. Ktoś tu stał możliwe, że chciał skoczyć, ale ostatecznie się rozmyślił, gdyż ślady zawracały i prowadziły spowrotem do włazu. Te powrotne były płytsze jakby ten ktoś zrzucił z siebie jakiś balast, jakiś niepotrzebny nikomu nadbagaż... Od tamtej pory przychodzę tu codziennie, sprawdzam. Nie daje mi to spokoju. Coraz częściej dotykam sedna, albo tak mi sie tylko wydaje. Niekiedy gubię się i rozpadam. Potem wracam do siebie, kawałek po kawałku. Próbuję od nowa. Te ślady kryją w sobie nie tylko tajemnicę tożsamości ich autora, ale i jakąś głębiej ukrytą symbolikę. Są metaforą czego? Słabości, siły, znużenia, rozsądku? A może tylko ja brnę w czystą metafizykę dla utrzymania, w choć pozornej równowadze, zachwianych zmysłów. Niepokój nadawał temu sens, więc chodziłem, doglądałem. I nic. Nikt nie przychodził, nikt nie stawał na krawędzi, nikt nie chciał zostawiać śladów, skakać, zawracać. Po jakimś czasie i ja przestałem przychodzić. Śnieg zniknął. Zapomniałem.
W moim domu jest mnóstwo okien. Mnóstwo szyb do wybicia. Mnóstwo światła dla kwiatów zbyt mnóstwo dla nietoperzy, które jak przypuszczam chciałyby się tam osiedlić. Teraz mój dom zapada się pod ziemię, która rozwarła pod nim swoją przepastną i nigdy nie nażartą gębę. Ona teraz go żuje, połyka cegły, podłogi, strop i komin. A ja się patrzę na ten akt obżarstwa i tylko mrugam więcej niż zwykle. To mój dom z mnóstwem okien, więc znika z powierzchni.
22 grudnia 2024
2212wiesiek
22 grudnia 2024
śnieg w prezenciesam53
22 grudnia 2024
Błogosław nam Boże Dziecię!Marek Gajowniczek
21 grudnia 2024
2112wiesiek
21 grudnia 2024
Wesołych ŚwiątJaga
21 grudnia 2024
Rośliny z nasieniem i bezdobrosław77
21 grudnia 2024
NEOMisiek
21 grudnia 2024
Mgła pojmowaniaBelamonte/Senograsta
20 grudnia 2024
Na świętavioletta
20 grudnia 2024
Zamiast ibupromudoremi