9 october 2016

Niezwykłe przypadki Kojota

Pewien kojot o imieniu Szakal, albo szakal o imieniu Kojot, dokładnie nie pamiętam, postanowił zostać Królem Dżungli. Tak jest Królem, a może nawet Carem Dżungli. Tak, raczej chodziło o Cara.
A zatem, nasz Car kojot o imieniu Szakal, albo na odwrót, postanowił zostać Carem.
Niestety, miał liczne kompleksy, gdy przeglądał się w lustrze i porównywał z wyglądem mocarnego Lwa, widział się marnym chucherkiem i ta nieznośna, wiecznie lejąca się ślina z pyska. Szakal Kojot, obojga imion aż zawył z wściekłości. Siorbnął śliną i udał się w dżunglę.
Wściekły jak szakal, bieżył żwawo poprzez chaszcze i ostępy, i wypatrywał bystro bystrzyny bo chciał też zażyć porannych ablucji. W końcu dostrzegł prześwit w przesiece i zoczył zdrój mrawo płynący. Już miał się rozchędożyć, już sięgał łapą w majtki, gdy nagle, zza oczeretu wychynęła łania Ania.
Łania, widząc przyszłego Cara spłonęła rumieńcem żywcem. Zatrzepotała rzęsami, aż zerwał się wiaterek zefirek i zerwał kuse majtasy naszego bohatera.
 
E nie...Muszę zaprzestać, wyobraźnia mnie sprowadza na jakieś manowce.
Lepiej inaczej. Otóż nasz Szakal Zwycięzca, galopując poprzez knieje, spotkał owce. Albo raczej owcę. Owca Beata miała tez Barana brata, ale jego akurat wówczas nie było.
Samotna owca Beata skubała samotnie trawę i beczała żałośnie. Beczała marząc o wiośnie, kiedy to trawa najbujniej rośnie. Szakal, przyhamował z piskiem hamulców na cztery łapy i stanąwszy jak wryty, popatrzył groźnie na swą przyszłą poddaną. Patrząc groźnie, począł ją instruować, jak ma przeżuwać i skubać trawę, jak omijać zeschłe łodygi i zeschłe kupy. Począł ją instruować, żeby chcąc się wypróżnić, odchodziła na stronę i takie tam inne instrukcje, które były dla owcy bardzo ważkie i stanowiły istotę jej owczego bytu.
Owca to wszystko bardzo dobrze wiedziała, albowiem wiedzę tę wyssała z mlekiem matki, ale kiwała łbem potakująco, jakby się z naszym szakalem w pełni zgadzała i aprobowała w zupełności jego tok myślenia.
Dumny z siebie Szakal postanowił, po tej udanej owczej edukacji, że pójdzie w ciemny zwierzostan z kagankiem oliwnym swego światła intelektu i w ten sposób pokona Króla Lwa - jak nie siłą to rozumem.
Na swej długiej i znojnej drodze ku oświeceniu maluczkich, napotykał różne zwierzaczki, a to trzy króliczki puszyste, a to dwa łabędzie srebrzyste, a to stado jelonków płowych, a to klucz pelikanów kaczodziobych. I wszystkie je pouczał, nauczał, edukował, poziomował i pionował, jak mają żyć by żyło się im lepiej.
Król Lew, tylko początkowo wzruszał barczystymi ramionami, na dochodzące doń wieści z królestwa o poczynaniach szakala, ale jak ten zaczął się mianować nowym królem czy też carem, Lew wpadł w wściekłość.
Zatupotał, załomotał królewskimi, złoconymi ciżmami, ubrał berło, zdjął koronę, a może na odwrót, rozwiesił na sznurówkach przepocone onuce, poprawił troki, zrobił dwa kroki, jeden w przód, drugi rakiem i stanął okrakiem.
Marsem zmarszczył srogie czoło, rozejrzał się na struchlałą świtę wokoło i rzekł basem - musimy coś zrobić z tym kutasem, zmiażdżę go swym kurewskim obcasem, znaczy, królewskim, ale zazna kurewskiego bólu pod królewskim obcasem złoconej ciżmy pancernej, nitowanej ćwiekiem spiżowym.
To rzekł srogi Król i wydał rozkaz, by pojmać i zadać ból.
Poszły zatem szpiegi na przeszpiegi, rozesłano zbrojnych z wiciami, nakazano odmawiać pacierze, odmawiać jałmużny, wzięto w dyby wszystkich podróżnych, umajono gilotyny, zaprzestano święceń w Świątyni i rozkazano trzepać pierzyny.
Dziwne te były polecenia zwierzchności, zwierzostan się dziwował, ale skrupulatnie wypełniano wszelkie wytyczne, albowiem, tutejszy zwierzyniec nader posłuszny był. Wiele to jednak nie dało, Szakalus Kojotus jakoby pod ziemię się zapadł - jedni prawili, że widziano go kątem u łani Ani, inni, że bokiem u owcy Beaty, jeszcze inniejsi, że u brata Barana zażywał wywczasu.
 
Dopiero, jeden wędrowny pokrowiec, zdradził okrutną tajemnicę Szakala Ziemniaka. Otóż, widząc co się święci, poszedł był na górę Gołotę, tam znalazł wiekową wierzbę z dziuplą wiewiórczą i po krótkich ale zaciętych negocjacjach z tamtejszą rezydentką, wydzierżawił wierzbową kryjówkę na czas nieokreślony, za garść orzeszków arachidowych i tam dożywszy późnej starości dokonał cnie żywota na Wzgórzu Gołota jak ostatni idiota.
Koniec bajki.


number of comments: 3 | rating: 5 |  more 

Ananke,  

hehehe świetne! Jakby kolejne wcielenie Krasickiego :) Masz znakomity warsztat, tekst świetnie się czyta a przy okazji jest to niezła lekcja dykcji. Bawisz się słowem i jego wieloznacznością, bravo :)

report |

Nuncjusz,  

Dzięki, tak właśnie lubię pisać najbardziej, Polszczyzna to piękny język, który ja strasznie maltretuję :)

report |

Ananke,  

pięknie świszczy, szeleści i wieloznaczy ;) najbardziej bawią mnie nieporadności językowe i wpadki cudzoziemców borykających się z polszczyzną. Ostatnio mój znajomy Anglik starł się w zabawny sposób ze związkiem frazeologicznym: na zielonej trawce ;) ku mojej uciesze rzecz jasna ;)

report |




Terms of use | Privacy policy | Contact

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


contact with us






Report this item

You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1