8 october 2016

Żeglujże żeglarzu

Było już późno, ale ja wyszykowany na tip top.
Braki w uzębieniu uzupełnione, włos wyczesany pod włos, buty wyglansowane, bródka uczerniona flamastrem, krocze wydepilowane.
Jeszcze ostatnie spojrzenie w lustro - tak! jestem zrobiony na bóstwo.
Pełen werwy okiełznałem nerwy i wybiegłem z mieszkania z przytupem, troszkę jeno podkręcając lewym butem. Poszedłem znanym tylko mi skrótem. Spotkałem po drodze Wańkę Wstańkę co od dawna drzemał w przydrożnym rowie i nie wstawał. Oczekiwał końca świata a tak na prawdę to na brata. Na brata mulata co miał dwa lata do odsiadki. Minąłem Wańkę jak sen jaki zły i poszedłem dalej.
Zbliżałem sie do Centrum, brama w bramę stały latarnie oblepione przez całujące się ćmy. Wszedłem w pierwszą z brzegu. Sezamowe wrota stały otworem, wąskie schodki w kamienne podziemia, niebieskie światła i czterdziestu rozbójników Alibaby. Wymówiłem tajemnicze zaklęcie przy pomocy zwitka banknotów i dokonało się to o czym marzyłem od tygodnia. Gęsta mgła, sztylety laserów, muzyka techniczna. Poniosło mnie gdzie wzrok nie sięga. Z trudem wymacałem barmana, dumnie pokazałem stygmatyczną pieczęć na przedramieniu. Dżin z tonikiem, słomka i cytrynka. Tak uzbrojony ruszyłem w bój mój ostatni.
Przedzierałem się przez zamglone, drgające ciała. Trupie kolory ożywiały wyobraźnię. Ciągnąłem słomkę i przebijałem się głową przez mur. W końcu dopadłem, zaciszna salka, ledwo kilka osób, nieprzytomne oczy. Osiadłem na mieliźnie z trudem utrudzonego żeglarza, siadłem przy ciężkiej ławie niby korabiu Robinsona. Zjadłem cytrynkę. Zza pazuchy wymanewrowałem flaszkę, ulałem co nieco. Ostre dźwięki i szpady laserne nawet tu docierały, ale przytłumione i bez tej mocy.
Zbędną słomkę wyplułem na podłogę i pociągnąłem drinka. Pływałem razem z kajutą na wzburzonym morzu, rudy bosman znów polał. Było ostro, zbyt ostro, zacząłem tracić poczucie rzeczywistości i miałem pierwsze objawy choroby morskiej. Wyskoczyłem za burtę.
Chłodna toń orzeźwiła mnie nieco.
Dostrzegłem latarnię morską a przy niej syrenę, podpierała ją jakby się miała zawalić.
- Dokąd to żeglarzu? - zaśpiewała syrenim głosem.
- Przekraczam Rubikon - zakrakałem.
Popłynęła ze mną.
***
Obudziłem się nad ranem w kałuży moczu i niedopitej wódki.




Terms of use | Privacy policy | Contact

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


contact with us






Report this item

You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1