17 march 2013

***

Uśmie­chnięta ko­bieta o długich jasnych lo­kach. Szczupła trzydzies­to­paro­let­nia piękność o zielo­nych, błyszczących, dużych oczach. Tańcząca bo­so pośród wil­gotnej tra­wy usłanej stok­rotka­mi i mlecza­mi. Ko­bieta głośno śmiejąca się, prze­siąknięta od stóp do głów kawą.
Tak właśnie wspo­minam mamę.
Dziś mam szes­naście lat i sa­me wspom­nienia. Z mamą zaw­sze żyłam dob­rze. Ro­zumiała mnie bez słów. Dzięki niej nie wstydzę się oka­zywać i wy­rażać uczuć. Mówiłyśmy so­bie, że się kocha­my, często. Na ogół słyszałam to od niej nie wte­dy, kiedy dos­ta­wała ode mnie pre­zent czy życze­nia z rac­ji ja­kiegoś święta, ale w bar­dzo niety­powych sy­tuac­jach. Kłóciłam się z nią, wrzeszczałam, kiedy byłam nap­rawdę zła. A ona po chwi­li prze­rywała mo­je wy­wody, pod­chodząc do mnie z ot­warty­mi ra­miona­mi, łza­mi w oczach i wy­pisa­nymi na us­tach słowa­mi kocham cię. Nig­dy tak nap­rawdę nie dałam upus­tu mo­jej złości. Nie zdążyłam po­wie­dzieć cze­goś przyk­re­go właśnie dzięki ma­mie. Ona zaw­sze wie­działa, kiedy na­leży coś za­kończyć. Pra­wie zaw­sze.
Mój ta­to zos­ta­wił nas kil­ka lat te­mu. Na­wet nie raczył się z mamą roz­wieść, po pros­tu: zna­lazł so­bie inną. Ściślej mówiąc, parę lat star­szą ode mnie, ak­tual­nie będącą w sta­nie błogosławionym ko­bietę, dla której naj­seksow­niej­sze w oj­cu są, jak mniemam, je­go pieniądze. Cóż to za piękny związek... W każdym ra­zie ma­ma ciągle żyła w nadziei, że ta­to wróci. W swej uf­ności była tak naiw­na, że mar­twiłam się o nią. Ta­ta do­syć często przychodził do nas, żeby spraw­dzić, czy nie zos­ta­wił te­go czy tam­te­go, żeby cze­goś poszu­kać, czy za­sięgnąć po­rady u praw­ni­ka, którym była ma­ma. Ma­ma wte­dy zaw­sze ro­biła kawę, ale oj­ciec nie korzys­tał z jej up­rzej­mości. Wychodził, a ma­ma ze łza­mi w oczach i szklan­ce piła pachnący jeszcze napój.
Była piękną ko­bietą. Znała wielu, którzy ubiega­li się o jej względy. Ona nies­te­ty w ogóle nie brała ich za­lotów na po­ważnie, choć nieje­den z ado­ratorów na pew­no zdołałby ją uszczęśli­wić. Ja­ko praw­niczka mogłaby szyb­ko "załat­wić" rozwód i byłaby wol­na. Wo­lała jed­nak żyć za­kuta w kaj­da­ny bez­sensow­nej miłości.
Ma­ma, jak już wspo­minałam, była bar­dzo lu­biana. Często zap­rasza­no ją na kawę. Ona, wiel­ka ama­tor­ka te­go na­poju, pod­czas wi­zyt zaw­sze piła her­batę. Otóż przyczy­na była pros­ta: nikt nie umiał zro­bić ka­wy tak, aby jej sma­kowała. Miała bo­wiem swój włas­ny prze­pis na kawę. Naj­pierw wsy­pywała tyl­ko jej wiadomą ilość cu­dow­ne­go proszku do szklan­ki, nie kub­ka czy fi­liżan­ki, ale szklan­ki - ciem­nej szklan­ki z uchem, żad­nej in­nej. Następnie pod­no­siła naczy­nie do ok­na i pat­rzyła, czy pyłu o nadzwyczaj­nym za­pachu jest ty­le, ile według niej być po­win­no. Nie będę te­go dłużej opi­sywać, bo zajęłoby to dużo miej­sca i cza­su. Ujmę krótko: ma­ma z parze­nia ka­wy uczy­niła sztukę. Aro­mat jej ulu­bione­go na­poju wy­pełniał każde po­mie­szcze­nie w do­mu. Czuć go było na każdym ub­ra­niu nie tyl­ko ma­my, ale i moim. Cza­sem wy­dawało mi się, że jej włosy również pachną kawą.
Dziś, jeśli ktoś za­pytałby mnie, co mi się ko­jarzy z dzieciństwem, od­po­wie­działabym: za­pach ka­wy.
Zaw­sze wie­działam, że ma­ma to wspa­niała ko­bieta. Bar­dzo wielu rzeczy mnie nau­czyła, po­kazy­wała, że zaw­sze war­to być sobą. Uk­ształto­wała mój cha­rak­ter i spra­wiła, że oj­ciec, które­go ktoś in­ny na moim miej­scu niena­widziłby, dla mnie był osobą pożałowa­nia godną. No tak, prze­pełniał mnie jeszcze wstrętem i od­razą, ale myśląc o nim, naj­pierw mu współczułam.
Ma­ma nau­czyła mnie kochać i pat­rzeć na świat bez różowych oku­larów, a widzieć - mi­mo wszys­tko - na różowo.
Umarła.
Ja miałam wte­dy za­mie­szkać w apar­ta­men­cie ta­ty, sław­ne­go pro­ducen­ta filmów. Mu­siałam do niego pójść, bo nie miałam ni­kogo in­ne­go, jed­nak je­go zacho­wanie bar­dzo mi się nie po­dobało. Otóż przep­ro­wadzkę do niego łas­ka­wie zap­ro­pono­wał mi na łamach ga­zety, ar­gu­men­tując, że "dziec­ko w tak trud­nej sy­tuac­ji pot­rze­buje wspar­cia naj­bliższych". Swoim tłumacze­niem tyl­ko mnie zniechęcił, choć może o to właśnie mu chodziło, nie wiem. Co wte­dy czułam? Strach. Bałam się, że nie po­radzę so­bie z tym wszys­tkim. Że nie zaufam ko­muś, kto pos­trze­gany był wówczas prze­ze mnie ja­ko łaj­dak bez su­mienia grający na uczu­ciach in­nych. Oba­wiałam się, że zro­bię coś, z cze­go ma­ma nie byłaby dum­na i cze­go wstydziłabym się przed nią.
Z os­tatni­mi ba­gażami i og­romnym lękiem zadzwo­niłam do drzwi ta­ty. Bar­dzo się wte­dy bałam. No­gi drżały, a głos zniek­ształciła chry­pa. Ciągle prze­mykało po mo­jej głowie: a jak nie zaufam, a jak palnę coś głupiego, a jak nie po­dołam... Jed­nak kiedy weszłam do mie­szka­nia, wie­działam, że wszys­tko się ułoży. Wszys­tkie oba­wy zniknęły.
Przyczy­na była pros­ta. Wchodząc, poczułam aro­mat ka­wy.
Za­pach mo­jego dzieciństwa.




Terms of use | Privacy policy | Contact

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


contact with us






Report this item

You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1