1 października 2013
Żwir. Surrealistyczne, krótkie przemyślenia Emila
- I piszę sobie patykiem po żwirze, że to nie ma już sensu. Mam wszystkiego dosyć. To jest już żwir, a nie ten miękki, uginający się asfalt. Wystarczy pierwsza lepsza trumna na czterech kołach, która przejedzie po żwirze i zmiecie moją mozolną pracę. O nie, to już nie to, co miękki, uginający się asfalt, na którym najdrobniejsza rana zastyga na amen wszystkich amenów. Ostatni raz, gdy byłem sobą - piszę z braku laku po żwirze, odchodzę stąd. Kładę dłonie na kolanach, taboret skrzypi. A gdyby tak zamiast kocurów w domu, kłęby wełny? Łyżki zawsze kłamią, w nich moja twarz przypomina porannego kołtuna, wracającego metrem z nocnej zmiany w fabryce szczot do kibli. Łyżki zmieniają perspektywę, gorszy efekt rybiego oka. Znowu wylewam wrzący rosół na spodnie. To uczucie ciepła tam w dole. I obślizgły makaron na dokładkę. I wiesz? Gówno mnie obchodzą Twoje schizofreniczne melodie, nie pletliśmy warkoczy w tym samym Niebie. Niebo jest pod żwirem. Kop, a dojdziesz tam. Dochodzisz? Definiuj mnie na różnoraki sposób, ale definiuj. Nie lubię być czystym, chamskim zwojem papieru. - dodałem z premedytacją ostatanie zdanie, kończąc rozbaźdganą, niestrawną kropką. Pisałem na paragonie fiskalnym, kupiłem niesmaczny obiad.
19 marca 2025
Jaga
19 marca 2025
Eva T.
19 marca 2025
Yaro
19 marca 2025
ajw
19 marca 2025
ajw
19 marca 2025
ajw
19 marca 2025
eyesOFsoul
18 marca 2025
violetta
18 marca 2025
wiesiek
18 marca 2025
sam53