10 września 2012
Zbiory
Rozdział pierwszy. O tym, co zrzuca skórę.
Zieleń. Zamieniona w kolor jesieni.
Te zimne noce.
Mrożące krew w żyłach poranki.
Resztki słońca. Widziane w twoich oczach.
Resztki slońca. W naszych włosach.
W czystej nieskalanej wodzie. Strumienia.
Pośrodku ludzkiej egoistycznej natury.
Puste pola.
Kiedyś pelne.
Złota. Srebra. Twojej mowy.
Obecności.
Teraz nagie. Szare. Jak poranek.
Bez filiżanki mojej cytrynowo za słodkiej herbaty.
Twego kakao, przyprowianego laską wanili.
Pieprzem cayenne. I szczyptą cynamonu.
Na wodzie. Oczywiście.
Filiżanka, moi bezimienni.
Jest krucha. Jak zeschnięte płatki róży.
Nie róży. Liści o smaku jesiennym.
A początek lata. Nie fascynował.Intrygował nie tak.
Do godziny.Tej pewnej godziny. Żałobnej. Dla przeszłości.
Liście miały smak wschodzącego lata...
2 lutego 2025
Passus, czyli mowa o sepulkachBezka
1 lutego 2025
madonna niekarmiącaToya
1 lutego 2025
jeszczeTeresa Tomys
1 lutego 2025
balTeresa Tomys
1 lutego 2025
0102wiesiek
1 lutego 2025
pustynna symfonia (II)AS
1 lutego 2025
Jak ślicznievioletta
1 lutego 2025
kwiaty na poddaszuYaro
1 lutego 2025
Sroka MonetaToya
1 lutego 2025
Wielka dusza /Mahatma/wolnyduch