14 maja 2012
Like strong fire
- Teraz już przesadziłaś. - krzyknęłam do swojej mamy i pospiesznie wybiegłam z domu. Zbiegłam po schodach nie zapalając nawet światła. Potykałam się o każdy stopień w tych egipskich ciemnościach, ale nie zważałam na to uwagi. Cały czas płakałam. Gdy już wybiegłam z klatki, ruszyłam w stronę lasu. Po drodze mijałam grupkę dziwnie wyglądających chłopaków, serce o mało nie wyskoczyło mi z klatki piersiowej. Na szczęście był to fałszywy alarm. Oczy mnie szczypały, od czasu do czasu przetarłam z nich krople łez, jednak na darmo. Na dworze było ciepło, pomimo tego, że była wiosna i to jej początek, oraz to, że była 23.00. Miałam na sobie krótkie spodenki, zrobione z jeansu, obcisłe pokazywały całą moją figurę w pełnej okazałości. Koszule miałam zapinaną na guziki, przewiewną i trochę dłuższą niż normalne bluzki. Spojrzałam w niebo. Gdzie niegdzie widać było szare, właściwie to czarne baranki. Pod przykrywą nocy wyglądały na smutne, jednak towarzyszyły im promieniujące gwiazdki, których promyki sięgały najdalszych zakątków świata. Księżyca nie było widać, ponieważ był dziś nów, a wielka szkoda, bo zawsze bardzo lubiłam na niego patrzeć. Zbliżając się do lasu, przeraziłam sie ciemności panującej w nim. Niekiedy nie było widać nawet kontur drzew, mimo to szłam żwawo w tą ciemną otchłań, nie przystając nawet na chwilę. W lesie było cicho, nieraz dało się nawet usłyszeć pohukiwanie sowy. Będąc już daleko w głębi lasu, ujrzałam nieopodal jaskrawe światło, mieniące się kolorami pomarańczowymi i czerwonymi. Ruszyłam w tamtą stronę. Podchodząc bliżej, zorientowałam się, że to ogień i pierwsze co przyszło mi do głowy to to, że las się pali. Postanowiłam to sprawdzić. Całe szczęście się myliłam, to było zwykłe niegroźne ognisko, jednak problem w tym, że nikogo przy nim nie było. Przeraziło mnie to trochę, ale odważyłam się usiąść obok niego. Patrzyłam się z zaciekawieniem na czerwone języki ognia. Czasem się zwiększały jakby chciały kogoś zaatakować, a czasem zmniejszały, aby się przed czymś obronić. Po dłuższej chwili usłyszałam szeleszczenie liści tuż za sobą i w tym samym momencie, przeszył mnie straszny ból. Poczułam uderzenie w głowę, po całym moim ciele rozszedł się dreszcz i upadłam na ziemię tracąc przytomność. To było dziwne uczucie, mimo tego, że straciłam świadomość, wiedziałam co się ze mną dzieje i co jest zadziwiające, ja to wszystko widziałam z perspektywy trzeciej osoby, ale nie mogłam nic na to poradzić, nic zrobić. Czułam się prawie jakbym oddzieliła się od swojego ciała, ale tylko na tą chwilę. Widziałam jak Justin odkłada kamień, którym przed chwilą mnie ogłuszył. Potem zakneblował mi usta i przywiązał do drzewa, stawiając przy tym na nogi. Przy tym wszystkim na jego twarzy gościł szyderczy uśmiech. Aż wszystko we mnie kipiało, żeby podejść do niego i z całej siły kopnąć go w czułe miejsce. Gdy już się ocknęłam, nadal byłam oszołomiona. Chłopak siedział przy ognisku i grzebał w nim potężnym patykiem.
- Ooo... śpiąca królewna już się obudziła - zaśmiał sie Justin. Próbowałam krzyczeć, ale jedynym dźwiękiem, który wydałam to głuchy jęk rozpaczy. Po chwili ciszy chłopak wstał i odwrócił się w moją stronę. Za gardło ścisnęła mnie niewidzialna ręka strachu. Jego oczy...jego oczy...były puste. Wyglądał zarówno pociągająco, oświetlony płomieniami, ale również przerażająco, jego oczy wyglądały jakby miał się zaraz na mnie rzucić i mnie pożreć. Zaczęłam się wierzgać i szarpać, ale nie mogłam się wyrwać, ponieważ węzły były zbyt mocne. Starałam się nie patrzeć mu w oczy, ale nie potrafiłam, tak jakby one mnie przyciągały. Justin podszedł do mnie powoli, przyłożył mi rękę do policzka i powoli zjechał nią w dół, aż do ramienia. Potem powtarzał tę czynność raz jedną ręką, raz drugą. Gdy w pewnym momencie zorientowałam się, że rozpina moją koszulę. Robił to powoli, jakby sprawiało mu to przyjemność. Znów zaczęłam się szarpać, lecz po chwili dałam za wygraną wiedząc, że niczego nie wskóram. Z oczu zaczęły mi spływać łzy. Po dotarciu do ostatniego guzika i rozpięciu go, chłopak rozchylił koszulkę i zaczął delikatnie głaskać po moim brzuchu. Czas mijał z sekundy na sekundę, a ja modliłam się, aby jak najszybciej się to skończyło. W końcu gdy Justin się już znudził, zjechał rękoma jeszcze niżej i odpiął mi guzik od spodni. Zaczęłam krzyczeć, niestety znowu przerodziło się to tylko w rozpaczliwe jęki. Nagle usłyszałam coś nieopodal. Jakby ktoś biegł. Justin widocznie też to usłyszał, bo rozejrzał się zdezorientowany, po czym znów przeniósł wzrok na mnie. Brutalnie przechylił moją głowę do tyłu i wgryzł się w moją szyję. Poczułam mocne ukłucie, z bólu ponownie jęknęłam. Czułam jak coś ze mnie ubywa, zrobiło mi się słabo, zachwiałam się i o mało nie runęłam na ziemię. Niespodziewanie zza krzaków wyskoczyła jakaś ciemna postać i jednym uderzeniem powaliła Justina. Ogień zgasł, prawie nic nie widziałam. Próbowałam się uwolnić, niestety nic mi z tego nie wyszło. Słyszałam jedynie ich przepychaninę, warczenie na siebie i co jakiś czas potężne uderzenie o drzewo. Po dłuższej chwili walki, usłyszałam tak jakby złamanie gości, po czym nastąpiła zupełna cisza. W ciemnościach widziałam, że czarna postać powoli się do mnie zbliża. Zaczęłam się szarpać. Tajemnicza postać złapała mnie w pasie, aby mnie powstrzymać i dopiero teraz zorientowałam się, że był to Brand.
- Już, ciii...jesteś bezpieczna. - szepnął i zapiął mój guzik od spodni. Następnie dotknął delikatnie mojej szyi. Ból przeszył mnie ze wszystkich stron, był jeszcze gorszy niż te wcześniejsze. Cicho jęknęłam. Brand delikatnie odchylił moją głowę do tyłu, pocałował mnie w miejscu ran i lekko musnął językiem. Znowu mnie zakłuło, choć trochę mniej niż ostatnio. Odrywając się od mojej szyi, Brand rozwiązał mi ręce i zdjął opaskę z ust.
- Dzięku... - zaczęłam, niestety przerwał mi palec Branda na moich ustach. Spojrzałam w dół na swoją koszulę i czym prędzej ją zapięłam. Chłopak wycofał się, oparł się o drzewo i patrzył w ziemię. Byłam zdezorientowana, nie wiedziałam co zrobić, jak mam sie zachować. Dotknęłam swojej szyi, nie znalazłam ran, ani krwi.
- Cielesnego śladu mogłem się pozbyć po tym przykrym zdarzeniu, ale na wspomnienie niestety nic nie poradzę, chociaż bardzo bym chciał. - odezwał się Brand nie zmieniając pozycji. Czułam, że jest bardzo smutny i bardzo boli go to co sie stało.
- Przecież to nie twoja wina... - powiedziałam i zachwiałam się. Brand błyskawicznie znalazł się przy mnie i złapał mnie w porę.
- Niestety, ale właśnie moja. - oznajmił i pomógł mi usiąść na ziemi. Oparłam się o pień drzewa, a chłopak podszedł do zgasłego ogniska, wyjął z kieszeni zapałki i rozpalił je. Po czym usiadł przy nim niedaleko mnie, ale siedział do mnie bokiem, tak że nie mogłam dojrzeć wyrazu jego twarzy. Siedzieliśmy w ciszy. Żadne z nas nie wiedziało, czy powinno się odezwać. - Czy coś cię boli? - spytał z troską w głosie. Odruchowo dotknęłam szyi w miejscu ugryzienia i poczułam lekki ból. Twarz wykrzywiłam w lekkim grymasie.
- Nie - skłamałam wykorzystując to, że siedzi do mnie tyłem.
- Dzięki, że chcesz mi oszczędzić zmartwień, ale nie ukryjesz tego przede mną. - powiedział Brand. - Wiem, że masz dużo pytań, ale może powinnaś odpocząć?
- Nie mam zamiaru wracać do domu! A z resztą, nie zasnę dopóki się nie dowiem tego czego chcę. - zakomunikowałam, podniosłam się podchodząc do ogniska i usiadłam obok Branda. Chłopak cały czas patrzył na ogień i nie zmieniał pozycji. Wydawać by sie mogło, że siedzę obok kamiennego posągu. Przypomniało mi się o Justinie i przerażona zaczęłam się rozglądać, niestety nie znalazłam go, ani żadnych oznak jego pobytu tutaj. Przeniosłam wzrok na Branda.
- Czemu jesteś taki smutny? - zapytałam nieśmiało.
- Bo ostatnia osoba, której bym tego zdarzenia życzył, to ty. Niestety teraz jest już za późno, a to wszystko moja wina. - odpowiedział.
- Czemu mówisz, że to twoja wina, przecież to jakieś brednie. - oburzyłam się.
- Widzisz, gdy cię poznałem, obudziło sie we mnie uczucie, którego nigdy wcześniej nie zaznałem. Jednak wiedziałem, że taki potwór jak ja, nie jest ciebie wart... Wiedziałem, że ty czujesz to samo, ale dla twojego bezpieczeństwa chciałem się trzymać od ciebie z daleka. Niestety Justin czuł do ciebie to samo, a on nie jest tym samym co ja. Jest silniejszy i za wszelką cenę chciał mi ciebie odebrać. Widząc twoją nienawiść do niego postanowił, że cię zmusi. I tak doszło do dzisiejszego incydentu. Na szczęście byłem w pobliżu i miałem dość sił, aby go powstrzymać. - opowiedział zakłopotany Brand, a jego wyraz twarzy zmienił się i teraz było widać, że cierpi jeszcze bardziej. Po policzku popłynęła mi łza, ale co najdziwniejsze była to łza szczęścia. Wiem zgłupiałam ciesząc sie w takim momencie, ale jak mam się nie cieszyć słysząc, że chłopak, którego kocham czuł od dawna to samo do mnie. Szybko otarłam oznakę radości i zastanowiłam się nad tym co powiedzieć.
- Nie jesteś potworem, to kim jesteś nie czyni cię nim. Jesteś dobry, a mówią za to twoje czyny i dobre serce. - pocieszałam go.
- Nie wiesz co mówisz, jak możesz uważać, że ktoś taki jak ja jest dobry. Ty w ogóle wiesz kim jestem i kim jest Justin? - zapytał Brand i spojrzał mi prosto w oczy.
- Tak. Wiem kim jesteście i wcale mi to nie przeszkadza. Liczy się tylko to, że nie robisz nic złego w przeciwieństwie do Justina. I korzystając z okazji dziękuję ci za to co dzisiaj zrobiłeś. - podziękowałam i odwróciłam wzrok. Jego oczy były takie piękne. Wyglądały jak dwa węgle, które w każdym momencie mogły się rozpłakać. Jego włosy w kolorze ciemnego brązu, były całe potargane i widniały na nich suche liście, które się zaplątały i nie mogły się oswobodzić. Mój wzrok padł na ognisko, które przy coraz chłodniejszej nocy, trochę mnie rozgrzewało. Po chwili znów spojrzałam na chłopaka. Siedział tak samo nieruchomo jak wcześniej i patrzył na płomienie. Przysunęłam sie do niego i oparłam głowę na jego ramieniu, Brand objął mnie ręką i przytulił mnie do siebie.
- Proszę cię, powiedz mi, że mnie nie opuścisz. - szepnęłam.
- Jeżeli tego chcesz i naprawdę ci to nie przeszkadza. - odpowiedział.
- Chcę. Niczego bardziej nigdy nie pragnęłam jak tego, żebyś był zawsze przy mnie. - oznajmiłam i lekko się zarumieniłam.
- W takim razie, obiecuję. - obiecał i odwracając głowę w moją stronę, lekko sie nade mną pochylił, tak że dzielił nas tylko jeden centymetr. Po chwili nasze usta złączyły się w krótkim, lecz bardzo słodkim i czułym pocałunku.
24 listopada 2024
Anioł stróż (Budda)Belamonte/Senograsta
24 listopada 2024
Po ludzkuMarek Gajowniczek
23 listopada 2024
0012.
23 listopada 2024
Myśldoremi
23 listopada 2024
z oddechem we włosachsam53
23 listopada 2024
2311wiesiek
23 listopada 2024
Psychologia wskazuje wzórdobrosław77
23 listopada 2024
ZnaniMarek Gajowniczek
23 listopada 2024
Delikatny śniegvioletta
22 listopada 2024
niemiła księdzu ofiarasam53