28 grudnia 2011
Mały koniec świata...
Życie biegnie swoim torem... Przecieka nam przez palce do momentu, gdy uświadomimy sobie, ile straciliśmy, a ile zyskaliśmy w tej gonitwie za chlebem i prestiżem. Czas nigdy nie był dla nas łaskawy, zawsze gonił na złamanie karku, nie troszcząc się przy tym, czy ktoś za nim nadąża. Nie ma człowieka, który nie chciałby złapać szczęścia i go przywłaszczyć, zamknąć w drewnianej skrzyni, ukryć w skórzanym mieszku czy przykryć wieczkiem porcelanowej cukierniczki- tak, by już nigdy nie uciekło… Chce tego chyba każdy…Ale… Może zamiast tego bezustannego szukania aż do utraty tchu i bólu głowy, dać jego odrobinę innym? Ilu z nas potrafi jednak bezinteresownie wysyłać uśmiechy do ludzi napotkanych na ulicy..? Ilu widzi, że świat nie zawsze wyglądał tak samo, a obraz ludzkiego życia z opowiadań naszych babć wcale nie jest taki nudny..?
Ja chcę dziś udać się z wami w podróż w przeszłość. Mam nawet wehikuł czasu – mały kawałek wiejskiego chleba i stokrotkę pomiędzy włosami. Tam, dokąd się udamy w tę zaczarowaną podróż, można zapomnieć o wszystkich bolączkach związanych z życiem w XXI wieku. I nie zapomnijcie zostawić tutaj, w teraźniejszości, swoich problemów i telefonu komórkowego. Nie będą nam tam potrzebne. Gotowi? A więc zaczynamy!
Gospodarzem wsi Sobiatyno jest Matka Natura, która od setek lat wprowadzała tutaj swoje rządy, nie stosując w tym celu żadnych tortur czy zamachów stanu. Po prostu nauczała cierpliwie, jak znosić jej kaprysy i być gotowym na każdy atak złego humoru. Ludzie chętnie przyjęli ją na swoją przewodniczkę i dobrowolnie poddali się jej rządom.
We wsi wokoło widać drewniane chaty, stodoły kryte strzechą, bocianie gniazda wysoko na słupach, plączące się pod nogami kury, gęsi i kaczki, a także wygrzewającego się na słońcu czarnego kota, który z upodobaniem obserwuje dwa małe ptaszki podskakujące wesoło na podwórku.
Dzień rozpoczyna się tu o wschodzie słońca, a jego początek oznajmiają ptasie trele lub zachrypnięte pianie koguta. Dla maruderów początek kolejnego pracowitego dnia zwiastują dopiero ryki krów pędzonych w pole, jowialne pozdrowienia gospodarzy i brzęk baniek pełnych świeżego mleka. Później te wszystkie odgłosy milkną – cała wieś zabiera się za śniadanie. Gospodarz wraz z rodziną siedzi przy kuchennym stole, delektując się chlebem ze smalcem, piesek waruje nad miską przy budzie, świnki nad korytkiem chrząkaniem domagają się swojej porcji jedzenia, a kury i gęsi z głośnym trzepotem skrzydeł walczą o każde ziarnko pszenicy znalezione na trawiastym stole. Każdy jest zajęty swoim posiłkiem, a na podwórku hula tylko osamotniony wiatr.
Po skromnym, ale smacznym śniadaniu każda osoba we wsi zabiera się do swych codziennych obowiązków. Gospodarz wyjeżdża w pole, by orać ziemię. Gospodyni robi pranie i sprawdza, ile jaj naniosły kury. Piesek głośnym ujadaniem oznajmia przybycie listonosza. Nawet kotek ma co robić – zamiast przebiegać drogę przesądnym mieszkańcom – woli pójść na spacer po okolicznych podwórkach w poszukiwaniu jakichś tłuściutkich myszek albo wylegiwać się na dachu domu, skąd ma doskonały widok na całe obejście.
Ale najlepiej bawią się dzieci. Wystarczy im skrawek ziemi lub trawy i dziecięca fantazja- wtedy każdy patyczek może stać się żołnierzem ruszającym na bój, a suchy liść, nawleczony na drut, kosmatą gąsienicą, która niespiesznie wędruje przez świat.... A gdy już zabraknie pomysłów na spędzenie reszty dnia, do furtki puka stara sąsiadka, za którą ciągnie się cała zgraja małych urwisów z okolicznych obejść. Babunia siada na drewnianej ławeczce pod jabłonią i zmęczonym głosem próbuje przekrzyczeć wrzaski dzieciaków, które domagają się swoich ulubionych bajek. A gdy jej niemłody już głos przechodzi w cichy szept, a później milknie zupełnie, dziewczynki zaczynają słodkimi głosikami prosić, by pokazała im, jak się robi wianki z żółciutkich mleczy i źdźbeł trawy, by następnie, z wystawionymi na wierzch językami, próbować odtworzyć ruchy sękatych palców babuni. Każde, nawet najbardziej nieudane dzieło, jest chwalone, a dziewczynki biegną w podskokach do domów, by ukoronować takimi wiankami posiwiałe już często skronie swoich mamuś.
Dopiero pod wieczór, gdy w trawie cykają świerszcze, a powietrze pachnie bzem, rumiankiem i czymś jeszcze, takim nieuchwytnym, charakterystycznym tylko dla Sobiatyna, możemy usiąść i wsłuchać się w otaczający nas hałas i poczuć się tak, jakby siedziało się w absolutnej ciszy. Bo odgłosy wydawane przed naturę są takie kojące, takie nierealne... Mogłabym wtedy tak iść i iść, nie czuć nic oprócz spokoju – takiego prawdziwego, upajającego spokoju…
W takim momencie w mojej głowie kształtuje się dokładny obraz mych najskrytszych pragnień: móc przytulić się do tego jedynego, poczuć, jak ręce pachną mu kwiatami, które zbierał dla mnie na łące… Usiąść pod drzewem trzymając w ręku egzemplarz jakiejś urzekającej powieści i chłonąć kolejne zdania, słuchając miarowego, uspokajającego stukania dzięcioła. Albo iść na spacer przez las, cicho, ciszej niż śpiewający w gałęziach drzew wiatr i słuchać, oglądać, czuć, wąchać, dotykać to, co stworzyła Matka Natura.
A jest co podziwiać. Przez wieś wiedzie piaszczysta dróżka, która może doprowadzić każdego śmiałka w miejsce, w którym słońce spotyka się z ziemią w namiętnym tańcu. Po obu jej stronach rosną drzewa. Czasem są to jabłonie, o tej porze uginające się pod ciężarem soczystych jabłek. Ale możemy też spotkać smukłe brzozy podobne do młodych dziewcząt, wdzięczących się przed swym ukochanym. Albo wierzby- wiecznie roztrzepane, o pooranych zmarszczkami twarzach. Przy nawet najmniejszym podmuchu wiatru zaczynają śpiewać swoją piękną, szemrzącą pieśń. Jej kolejne słowa mogą rozróżnić tylko wtajemniczeni... Idąc powoli dalej, dochodzimy do miejsca, w którym kończy się jedno podwórko, a zaczyna łąka, pełna różnorodnych kolorów i zapachów. Chabry, maki, rumianki nęcą nas, a gdy już, już dosięgamy ich łodyżek, by je zerwać i wsadzić sobie we włosy, one odskakują od naszych wyciągniętych palców z cichym śmiechem. Gdyby ktoś bardzo się postarał, może uda mu się znaleźć czterolistną koniczynkę – małą namiastkę szczęścia.
Z oddali cichym szumem zaprasza nas w swoje skromne progi las, a gdy już je przekroczymy, usłyszymy zapewne, jak dzięcioł wybija swoim twardym dziobem powitanie na pniu drzewa, kukułka kukaniem informuje nas, że właśnie porzuciła kolejne jajko w gnieździe innego ptaka, a tam w oddali, między drzewami mignęła czyjaś kita. Może to ruda Baśka znalazła kolejny laskowy orzeszek do swojej kolekcji, a może to lisek ucieka z gdaczącą ostatkiem sił kurą w pysku. Życzmy im więc smacznego i wracajmy do wsi, by dalej odkrywać jej piękno.
Tu, gdzie się teraz znajdujemy, jest też mały drewniany symbol religijności zamieszkujących wieś ludzi, którzy są tu od wieków i tych, którzy uciekli z wielkich miast, by ratować poczucie własnej wartości i odnaleźć sens życia. Jest to mała cerkiew cmentarna p.w. św. Apostołów Piotra i Pawła. Prawdziwy symbol wiary, nieprzepełniony złoceniami i kiczowatymi obrazami. Absolutne minimum potrzebne do odprawiania nabożeństwa. Bo chociaż jest to dzieło ludzkich rąk, jego minimalistyczny wystrój nie powoduje, że zastanawiamy się, czy mieszkańcy wsi nie są biedni jak myszy kościelne. To raczej nawiązanie do wszystkich ubogich miejsc, w których przebywał Jezus Chrystus.
Gdy wchodzimy do środka, batiuszka zaczyna śpiewnym głosem recytować kolejne wzniosłe słowa modlitwy i nie potrzeba nowoczesnego nagłośnienia, by jego głos rozchodził się łagodnymi falami, przynosząc nam ukojenie i trafiał prosto w serce... W moje serce... W twoje serce...
Sobiatyno... Kraina na krańcu świata... A może całkiem blisko...? Musisz ją odnaleźć... Koniecznie... W końcu każdy z nas ma swoje małe Sobiatyno...
22 grudnia 2024
Prostotadoremi
22 grudnia 2024
fantazjeYaro
22 grudnia 2024
2212wiesiek
22 grudnia 2024
śnieg w prezenciesam53
22 grudnia 2024
Błogosław nam Boże Dziecię!Marek Gajowniczek
21 grudnia 2024
2112wiesiek
21 grudnia 2024
Wesołych ŚwiątJaga
21 grudnia 2024
Rośliny z nasieniem i bezdobrosław77
21 grudnia 2024
NEOMisiek
21 grudnia 2024
Mgła pojmowaniaBelamonte/Senograsta