6 listopada 2012

Zima

Melancholijna, ale jakże w swej melancholii tajemnicza jesień, przymknęła już rdzawe powieki. Nastały mrozy, a z nimi przyszedł migocący śnieg, który swoją porażającą pięknem i zimnem obecnością, zapowiadał nadejście zimy.

Stary Józef szedł na żebry. Udawał się do Miasta, owego miejsca, do którego rok w rok wracał. O którym myślał z niechęcią i rozpaczą. Uczucia, jakie budziło w nim Miasto, były tak żywe i wciąż obecne w jego umyśle, jak żadna inna rzecz. Stary Józef nienawidził Miasta. Rodzina nawet nie podejrzewała, że zwykle przytępiony rozum starego, żywo reaguje na najmniejszą wzmiankę o zimowaniu w Mieście. Stary Józef bał się. Ale nie było rady. Trzeba było ustąpić miejsca pod piecem, miski kaszy. Nie on pierwszy, nie ostatni.

I teraz, pośród mrozów dreptał staruszek, podpierając się laską. Jeszcze wspominał sobie twarze syna i synowej. Zapłakane buzie wnucząt, które nie rozumiały, dlaczego i dokąd dziad odchodzi. Czarnymi, wciąż żywymi oczyma wypatrywał jakiegoś wozu lub człowieka. Stracił rachubę czasu i nie wiedział, ile jeszcze trzeba będzie iść do dworu, gdzie zawsze mógł odpocząć. Był coraz bardziej zmęczony. Latem podupadł na zdrowiu.

Zmrok zapadał szybko. Ludzie się nie pojawiali. Chcąc chwilę odpocząć, przysiadł na skraju drogi. Wyciągnął chleb przygotowany przez synową i zapatrzył się w gwiazdy.

Był przywiązany do tego nieba, do tej ziemi całym sobą. Jak drzewo zapuścił tu korzenie i tu pragnął spocząć. Dlatego każda wędrówka do Miasta napawała go strachem, że już z niego nie wróci.

I gdy tak siedział, nagle zdało mu się, że zasnął. Bo na niebie działy się dziwne rzeczy. Wśród gwiazd, w śmiertelnej, zimowej ciszy, ukazały się widmowe sanie, zaprzężone w białe, migocące cienie.

Sanie i siedząca w nich postać płynęły po niebie lekko i szybko. Towarzyszyły im dwie potężne, skrzydlate postacie, mające na czołach jaśniejące gwiazdy, roztaczające oślepiający blask. Józef, wierny czciciel św. Rozmaryna od Żebraków, nie miał wątpliwości, że są to anioły.

Postacią siedzącą w saniach, była kobieta w białych gazach. Miała połyskującą skórę, jasne, srebrzyste włosy. Jej suknia utkana była ze srebrnej pajęczyny, iskrzącej diamentowymi kroplami zamarzniętej wody. Jedynym kolorem, który ożywiał tą postać, był niezwykły, głęboki błękit jej oczu.
Ruchliwe, mgliste cienie zbliżyły się do ziemi i stanęły na śniegu.

Józef patrzył na to wszystko i czuł, że robi mu się coraz cieplej i przyjemniej. Wiedział, że biała pani tchnie chłodem, a jej stopa zmienia w lód nieliczne, wystające spod śniegu suche, zżółkłe trawy.

Jeden ze strasznych, olbrzymich aniołów wzbił się nagle w górę i trzepocząc ogromnymi skrzydłami, zawołał:

- Pokój wam, ludziom na ziemi! Bóg w swej nieskończonej łaskawości, obdarza was jeszcze jedną zimą! Byście mieli swój udział, gdy przyjdzie pora zapłaty!

Biała kobieta, której na imię Zima, kontynuowała swój marsz przez świat. Szła powoli, w srebrzystym blasku, który osiadał na ziemi, kamieniach i gałęziach, stając się szronem. Przy niej pojawiał się i znikał starzec w śnieżnej szubie, wzniecając kurzawę. Zbliżał się do chat i malował kwiaty na oknach.

Stary Józef nie czuł zimna, z czego był zadowolony. Czuł, że pogrąża się w ciszy i spokoju. Zjawił się przed nim anioł. Spojrzał na niego życzliwie, ogromnymi oczami o dziwnym, nieokreślonym kolorze.

- Nie bój się - rzekł łagodnie. - Będę miał nad tobą pieczę.

Józef pokiwał lekko głową i poczuł się szczęśliwy. Dryfował na fali ukojenia i bezpieczeństwa do momentu, kiedy usłyszał jakieś głosy. Z trudem otworzył oczy i uzmysłowił sobie, że ktoś szarpie go za rękaw waciaka i zbliża płomień kaganka do twarzy.
- Żyjecie stary? - słyszał nad sobą.
- Matko Boska, otworzył oczy! Rusza się! - rozdarł się jakiś kobiecy głos.
- Dawaj Zbychu, na wóz i do dworu z nim! - krzyknął jakiś mężczyzna. Wzięto go za pachy i wsadzono na wóz.

Umieszczono Józefa na dworskich tyłach dla służby, opatulono starym woniejącym naftaliną kożuchem. Czarnowłosa dziewczyna ze zrośniętymi brwiami przyniosła mu miskę zupy. Stała chwilę nad siedzącym nieruchomo starcem.

- I czegoż to nie jecie, co? - spytała.

Józef podniósł na nią ciemne, pełne łez oczy i zapłakał:

- A dyć, łanioł tu był i mnie nie wzioł, ino zostawił.




Regulamin | Polityka prywatności | Kontakt

Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.


kontakt z redakcją






Zgłoś nadużycie

W pierwszej kolejności proszę rozważyć możliwość zablokowania konkretnego użytkownika za pomocą ikony ,
szczególnie w przypadku subiektywnej oceny sytuacji. Blokada dotyczyć będzie jedynie komentarzy pod własnymi pracami.
Globalne zgłoszenie uwzględniane będzie jedynie w przypadku oczywistego naruszenia regulaminu lub prawa,
o czym będzie decydowała administracja, bez konieczności informowania o swojej decyzji.

Opcja dostępna tylko dla użytkowników zalogowanych. zarejestruj się

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1