4 october 2010

"Poranek made in Poland"

Zegar wybił 6:00 i ostry dźwięk budzika przeszył szarość poranka. Otwieram jedno oko  i na usta ciśnie się niecenzuralny wyraz... dalej tylko z jednym okiem, podrywam się by uciszyć
piszczący przeraźliwie budzik. Drugie oko otwarło się samo, resztki snu na twarzy postanawiam zmyć zimną wodą w umywalce. Gołe stopy kaleczy chłód podłogi, gdy zmierzam do łazienki. I właściwie nie ma nic więcej niż ten chropowaty świt wczesną jesienią...W łazience unikam patrzenia w lustro, by nie
widzieć zmęczenia na ziemisto - bladej twarzy. Ale w końcu zerkam... z lustra tempo gapi się blada, zmęczona  i nijaka twarz. Tylko te oczy płoną... Duże, pełne wyrazu... jak rozżarzone węgle wciśnięte w białą jak kreda maskę... Jedyny objaw życia. Kieruje bose stopy do kuchni, gotuję wodę, żeby napić się porannej kawy - dzień bez tego nie może się zacząć! W ręce wtykam starą gazetę i delektując się parującą wciąż kawą, bezmyślnie biegam po gazecianych rewelacjach... O, znów mają zdrożeć papierosy... cholerny pech! Dla nałogowca to niemal jak wyrok śmierci! Po kawie odpalam papierosa, jeszcze po starej cenie i wolno zaciągam się dymem...Szybki prysznic, ubranie... i co dalej??
Pora ruszyć na podbój postkomunistycznej rzeczywistości... ubieram buty, zamykam drzwi  i biegnę na autobus. Podróżowanie środkami miejskiej komunikacji to może nie szczyt moich marzeń ale na auto mnie i tak nie stać... zresztą nie lubię nawet prowadzić...Czerwony rydwan podjeżdża i  wciskam
się z wdziękiem w przepełniony autobus. Śmierdzi potem, duchota... zmieszana z odorem taniej wody kolońskiej pana a'la disco polo w białych dżinsach. Długo białe nie pozostaną... wszędzie kałuże i błoto. Ale jego widocznie to nie przeraża bo pod śmiesznym wąsikiem kryje się uśmiech zadowolenia. Trasa do
Centrum jest krótka, i po 15 minutach wysiadam na ryneczku...Lista spraw na dziś też nie jest zbyt długa: wizyta w urzędzie, złożenie CV w niewielkim hotelik blisko Centrum i zakupy w drogerii. Najpierw ten urząd.... pewnie nasza wspaniała biurokracja wykończy mnie nerwowo zanim jeszcze dobrze zacznie się ten dzień...A w urzędzie: kolejki.... biurokracja i degrengolada...Nerwy juz po kwadransie mam w strzępach. Sprawę udaje mi się załatwić dopiero w południe. Roztrzęsiona jak galareta z nóżek ale jedno z głowy!!Teraz poszukajmy
jakiejś pracy....  biegnę do tego hoteliku, może wystarczy zostawi ć CV na recepcji??Niestety recepcjonista kieruje mnie do managera hotelu,  czekam więc kwadrans pod drzwiami... Pani manager dziękuje za złożenie aplikacji i zapewnia, że się odezwą...Kolejny punkt za mną. Teraz wracam w stronę samego
centrum, po drodze jest duża sieciowa drogeria, wreszcie odrobina przyjemności. W drogerii czas przestaje płynąć... buszuję radośnie między półkami, oglądam, wącham, testuje...Właściwie potrzebuję jedynie podkładu, maskary i kremu
(oczywiście przeciw zmarszczkowego,  bo lepiej zapobiegać!!), ale jak już jestem, oglądam wszystko...Po jakiejś godzinie biorę w końcu potrzebne produkty i udaje się w stronę kasy. Krótka
kolejka strasznie się wlecze, tym bardziej że ekspedientka każdej klientce wciska najnowszą promocję... mi również: dziękuję oschle i płacę należność . Już popołudnie. Pora wrócić do domu. Wstępuję jeszcze tylko do tytoniowego po fajki i kieruje swe kroki w stronę przystanku. Ale sobie porę wybrałam by wracać.... wszyscy teraz wracają z pracy, uczelni i tym podobnych. Autobusy wypchane po brzegi... będę jechać jak sardynka w puszce... i ten smród!!Podjeżdża znów metalowa beka, nabita po brzegi... tłoczenie do maksimum...Ledwo udało mi się wsiąść... stoję na schodku w dziwnej pozycji ale jadę...Po tym
koszmarnym kwadransie, w smrodzie i zaduchu, z ulgą wyrywam się na świeże powietrze.... czuję jak rześki powiew wypełnia mi płuca! W domu nic się nie zmieniło od rana: w zlewie brudny kubek czeka aż ktoś go umyje, łóżko w nieładzie, a zakurzone meble sennie udają designerskie. Poczułam lekki głód, więc otworzyłam lodówkę, ale niestety ciężko tu o coś jadalnego... Mogłam zjeść na mieście, fakt. Upolowałam w końcu żółty ser i keczup - zrobię chleb zapiekany z serem choć. A w najbliższej przyszłości zrobię w końcu jakieś zakupy... szykując jedzenie myślałam intensywnie o swojej aplikacji, gdy wtem
dzwonek do drzwi przerwał mi tą kontemplację...Otwieram, patrzę... za drzwiami stoi mały, nijaki, szary człowieczek w równie szarym garniturze. Jego małe, świdrujące oczka wlepiają się tępo we mnie i słyszę: "Dzień dobry niosę Dobrą Nowinę..." już mnie szlag trafia! Pada pytanie: "Czy wierzy Pan
w Sąd Ostateczny?"Ze złością wypluwam z siebie: "Zabieraj się Pan z tym swoim religijnym zajobem bo sąd ostateczny to Panu z dupy zrobię!! "Nijaki człowieczek zaczyna dygotać i znika na schodach, w szybkim tempie .Posiłek - chwila dla zmysłów. Delektuję się roztopionym, ciągnącym się serem, doprawionym
odrobiną keczupu.... chrupki chlebek trzaska wesoło między zębami....Zbliża się wieczór, za oknem wciąż plucha, błoto i szarość. Ten kraj w ogóle jest ewidentnie Szary... szarzy ludzie, ulice, bloki, nawet pogoda szara....Ten kraj oddycha smogiem. Nawet zieleń jest mało zielona. Wyje szarzyzna codziennej tandety made in Poland, prosto z ruskiego bazaru.
cdn...
Lilith




Terms of use | Privacy policy | Contact

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


contact with us






wybierz wersję Polską

choose the English version

Report this item

You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1