Prose

Toya
PROFILE About me Friends (4) Poetry (42) Prose (2)


18 september 2025

Licentia poetica

Właściwie, to trudno powiedzieć czy był bardziej wybitny czy jednak bardziej staroświecki. Ten używany przez niego język. Język, któremu nie pozwalał ewoluować. A z drugiej strony patrząc, to nawet dziś po tylu latach jego wiersze budzą podziw i szacunek. Wzbudzają emocje i zazdrość tych współczesnych wylęgających się na internetowych forach poetyckich pseudo poetów. Samozwańczych i buńczucznych. Nie przyjmujących słowa krytyki, ucinających wszystkie zarzuty jednym krótkim zdaniem: - Licentia poetica!
Jego ubiór też budził zainteresowanie, bo kto w ubiegłym wieku chodził w żupanie?
- To nie XVl wiek, drogi Panie, mówiono mu, ale pozostawało to bez echa. Był fascynatem zamierzchłych czasów, słów i kobiet. Nie wystarczała mu jedna. Dlatego nigdy się nie ożenił. Dlatego każdego dnia z inną przechadzał się po rynku, po parkowych alejkach i co lepszych restauracjach, pozwalając by płaciły za niego. Za możliwość przebywania w jego towarzystwie. Pośród jego słów, tembru głosu i ramion. Tych ostatnich, to już w hotelowych pokojach, gdzie rozbierał damy z sukien i tego co miały pod spodem. Ze wstydu i resztek oporu. Z metafor w które tak starannie ubierał je podczas spaceru, a później jeszcze przy stoliku. Te najpiękniejsze zostawiając na dojście do pokoju, na te ostatnie metry na których ofiara mogła jeszcze zmienić zdanie. Zawrócić do stolika albo i drzwi wyjściowych. Tego by nie zniósł. I jako mężczyzna i jako poeta. Kobiety były jego głównym natchnieniem. Jego muzami. Skarbnicami piękna i metafor, które spływały na niego podczas ekstazy. Szczytował, a one wybuchały w jego głowie dziesiątkami skojarzeń więc zaraz po zamiast po papierosa sięgał najpierw po pióro i skrupulatnie notował wszystko co zrodziło się z wielkiego uniesienia. Z takiego uniesienia wszystko było piękne i wielkie jako ono samo. Wszystko było bliskie i ważne, nasączone zmysłami i cielesnością, spazmowało i drżało. Odpowiadało jak ciało ciału i w tym tkwiła siła jego poezji.

Poetami byli jego ojciec i dziadek i zdaje się, że obaj byli równie oporni na współczesne mody. Obaj też byli kobieciarzami dlatego Józef nie czynił sobie wyrzutów. - To geny mówił - teatralnie wzruszając ramionami. I dokończywszy ostatni wers podrywał się od stołu, gdzie nie na komputerze lecz na najprawdziwszym papierze jeszcze bardziej prawdziwszym piórem tworzył kolejny wiersz. Jak nietrudno się domyślić czekała na niego kolejna kobieta. Co prawda nie w długiej sukni, bez rękawiczek i parasolki, ale nie zamierzał wybrzydzać. W końcu i tak wszystko zmierzało do łóżka i nowych metafor, kolejnych tomików i owacji podczas wieczorów poetyckich na które zapraszany był często i które gromadziły dziesiątki zasłuchanych panien gotowych pomóc w tworzeniu sztuki, poświęcając swój czas, pieniądze i ciało.

Podczas jednego z takich wieczorów spotkał Elwirę. Kobieta jak kobieta, myślał, choć może niezbyt urodziwa na twarzy ciało ma piękne, to i tworzyć będzie pięknie. Może będzie trudniej, jak to w gorszej jakości materiale ale za to efekt z nutką goryczy i kostropatości może nadać jego poezji czegoś dotąd nieznanego. Co przyciągnie nowych czytelników i może otworzy drzwi do miejsc z których dotąd był przeganiany jako poeta zbyt egzaltowany, oporny na współczesność. Tak też się stało. Bo Elwira nie tylko twarz miała pozbawioną kobiecego piękna i ciepła. Jej wnętrze również było brzydkie i mroczne. - To geny - mówiła, chwaląc się ojcem siedzącym od lat w więzieniu i matką, która gustowała w wielu mężczyznach, a jeszcze bardziej w ich majątkach. Dlatego średnio co pięć lat chowała męża zastępując go kolejnym. A robiła to tak sprawnie i sprytnie, że nie budziło żadnych podejrzeń. Elwira nie potrzebowała pieniędzy Józefa. Pieniędzy, których jak to zresztą poeta nie miał. Elwira miała parcie na sławę, a jako pozbawion jakichkolwiek talentów musiała załatwić sprawę inaczej. W łóżku była dobra. Ostra. Co zaskoczyło Józefa, ale bardziej niż pozytywnie. Nigdy wcześniej nie miał takiej kobiety. Erotyki jakie pisał w tamtym czasie z jednej strony bulwersowały, a z drugiej przyciągały nowe rzesze czytelników. Ludzie czytali te wiersze rumieniąc się i wstydząc własnych myśli i skojarzeń. Fantazji jakie budziły. Ale tym bardziej wracali do nich. Tym częściej i goręcej zbliżali się do swoich partnerów nie znajdując jednak podczas zbliżenia tego o czym pisał im Józef. To budziło frustrację. Zaczęły się rozpadać małżeństwa i wieloletnie związki. Sądy nie nadążały z udzielaniem rozwodów, księża brzmieli sprzed ołtarzy, strasząc karą i piekłem, gniewem Bożym. A ludzie jak w amoku szukali spełnienia nie do końca chyba rozumiejąc znaczenie poezji i sensu zastosowanych metafor.

Któregoś dnia Józefa wyrwał ze snu jakiś hałas. Wyszedł z łóżka, ostrożnie odchylił zasłonę i wyjrzał przez okno. Pod kamienicą tłum ludzi wyrzucał z siebie nieartykułowane dźwięki, które zlawszy się w jeden przypominały nie to warczenie mi charczenie przywodzące na myśl zgraję wilków osaczających swoją ofiarę. Dopiero gdy dobrze się wsłuchał wyłowił pojedyncze słowa i dotarło do niego, że to nim mowa, że po niego przyszli. Klnąc i złorzeczac, za nic mając usilne błaganie stróża, by zachowali spokój i wrócili do swoich domów. Józef ubrał się pospiesznie, by godnie stawić czoła tłumowi po czym szeroko otwarł drzwi mieszkania tak że wbiegający już po schodach co zaciekliwsi awanturnicy nie musieli ich wyważać, tudzież łomotać mosiężną kołatką. Zaskoczenie wybiło ich trochę z rytmu, wpadli więc do środka i patrząc na wystrojinego w żupan Józefa czekali na jakiś ruch z jego strony. Józef zaś przyglądał im się z nutką nonszalancji, aż w końcu bezczelny uśmiech wykwitł na jego nie ogolonej twarzy i to wybudziło z letargu ów tłum, który na własnych rękach wyniósł go na ulicę, rzucił na kolana i domagał się tłumaczenia. W tej pozycji poeta wyraźnie spokorniał. Tłumaczył się żarliwie i gęsto, starannie dobierając słowa tak żeby nie pogorszyć już i tak złej sytuacji. Niestety tłum niewiele z tego tłumaczenia rozumiał. Język jakim posługiwał się Józef dla wielu był zbyt archaiczny dlatego nie bardzo wiedzieli czy z nich kpi czy szczerze mówi. Do tego jak to poeta wplatał w wypowiedź metafory i przerzutnie co ustawiało go jakby poziom wyżej a nikt nie lubi gdy patrzy się na niego z góry. Im więcej więc Józef mówił tym w gorszym stawiało go to świetle.
- Patrzcie go jaki mądry, jakich słów używa. Może by mu uciąć ten jęzor. I rękę którą pisze te farmazony.
- I jeszcze co innego mu uciąć. Żeby już nie balamucił naszych żon i nie wyciągał od nich kasy.
Tłum wyraźnie się nakręcał.
- Człowieku, mów do nas po Polsku. Tak żebyśmy zrozumieli te twoje pokrętne tłumaczenia.
- Przecież mówię po Polsku. - wykrzyczał równie zdenerwowany Józef. - To nie moja wina żeście nie kształceni i kultury za grosz nie macie. O książkach i poezji, to żeście chyba nawet nie słyszeli, stąd te luki w rozumieniu i kłopoty z wysłowieniem. Innych słów niż przekleństwa nie znacie. A ja poetą jestem. Pezją. Samą poezją. Poezją żyję i oddycham. Poezją mówię i myślę. Czego się nie dotknę, to staje się poezją. W tym tkwi moja siła. Za mali jesteście żeby to zrozumieć. Nie robię niczego złego, bo nie ma zła ni brzydoty w tych wersach. A dla zarzucających mi łamanie zasad mam jedną odpowiedź. Jeden argument na swoją obronę. Licentia poetica! Licentia poetica!




Terms of use | Privacy policy | Contact

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


contact with us






Report this item

You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1