29 november 2010
Prezent
PREZENT
-Lubię zimę, bo zimą się dłużej śpi
– Mała powiedziała do mamy na początku listopada, kiedy spadł pierwszy śnieg.
Mama spojrzała trochę jakby obok niej i kazała wyjąć z szafy cieplejszą piżamę.
Potem poszła odebrać telefon, bo właśnie zadzwonił.
Ale tej zimy Mała sypiała źle.
Kładła się o dziewiątej, jak zawsze, chociaż ani mama, ani tata jej nie
pilnowali. Popołudniu i wieczorem mama zamykała się w swoim pokoju. Leżała na
nieścielonym od rana łóżku, jadła czekoladki, oglądała telewizję, albo rozmawiała
przez telefon. Albo robiła to wszystko naraz.
Taty w domu nie było.
Tata wychodził bardzo wcześnie i
wracał bardzo późno. – A ja budzę się za późno i idę spać za wcześnie, żeby go
spotkać – domyśliła się Mała. Więc starała się spać jak najmniej. Nie
nastawiała budzika na wcześniej niż siódmą rano (może tata wcale by się nie
ucieszył, gdyby ją tak nagle zobaczył?), ale po prostu starała się nie spać.
Leżała w ciemnościach i słyszała lekkie trzaśnięcie drzwi, a potem obrót klucza
w zamku. Raz i dwa. Tata wychodził.
Tego rana było trochę inaczej.
Usłyszała, jak zawsze, zamykanie drzwi, a potem leżała, czekając na dzwonek
budzika. Cały czas myślała o tym, jaki to dzień. Szósty grudnia. Ma przyjść
Mikołaj.
W kuchni Mała nastawiła mleko i
nasypała płatków na talerz. Za ścianą
słychać było cichy głos mamy, która po chwili zajrzała do kuchni – w jednej
ręce miała telefon, a drugą poprawiala rozchełstany szlafrok. Rozglądnęła się
szybko:
- Jadłaś coś? – zapytała i po chwili
znów przyłożyła słuchawkę do ucha.
- Mamo, wiesz, może Mikołaj… -
zaczęła Mała, ale mama już wróciła do przerwanej rozmowy.
-Nadgodziny, te jego nadgodziny,
znowu mówi, że bierze nad… - zatrzasnęła drzwi do swojego pokoju.
Mama pewnie rozmawiała z ciotką, bo
tylko z nią tak mówiła o tacie. To znaczy ze złością, nie płacząc. Mała
wyobraziła sobie wielką Nadgodzinę, wyrosłą ponad dzień i noc. Gdzieś tam, w
środku, błądził tata, idąc w górę i w doł, po spiralnych schodach bez poręczy.
Wyszła z domu jak zwykle za
piętnaście ósma. Szkołą była niedaleko, ale po drodze dwa razy szło się przez
jezdnię, a pani jeszcze w zerówce mówiła, że wtedy nie wolno się spieszyć,
nawet na pasach treba popatrzeć najpierw w lewo, potem w prawo.
Mała przeszła przez skwer, omijając
ławkę, gdzie chłopcy z szóstej klasy palili papierosy. Na każdej wystawie
wędrowały Mikołaje, wśród srebrnych gwiazdek wirujących długich sznurkach,
dźwigając wielkie worki. Ża chwilę była przy pierwszym skrzyżowaniu. Ze śniegu
zrobiła się tu błotnista breja. Mała pomyślała o książce z bajkami, którą
kiedyś pani czytała na głos. Na jednym z obrazków duże, złote sanie z
dzwonkami, ciągnięte przez renifery, śmigały przez ośnieżony las. – Jak sanie
Mikołaja dadzą radę przejechać tutaj? – zaniepokoiła się po raz pierwszy. Była
już koło lumpeksu, kiedy a rogiem coś cichutko brzęknęło. Ruszyła biegiem, ale
zaraz potknęła się na nierównym chodniku, zwolniła i w chwilę potem mogła
zobaczyć już tylko pustą ulicę.
-Długo będziesz tu streczeć i
tarasować drogę?! – krzyknęła na Małą pani pchająca przed sobą wózek z
dzieckiem. Mała prędko odsunęła się i pobiegła do szkoły, bo już dzwonił
dzwonek.
- W domku zobaczymy, czy Mikołaj
już był u mojego kotunia – usłyszała jeszcze cichy głos pani, pochylającej się
nad wózkiem.
Na lekcjach dzieci najpierw uczyły
się piosenki o świętym Mikołaju, póxniej opowiadały o swoich prezentach i
rysowały je: bionikle, lalki Barbi, wielkie czekolady w kolorowych
opakowaniach. Na koniec pani przeczytała im bajkę, o tym że „Święty Mikołaj
pamięta o każdym dobrym dziecku na
świecie” – takie było zakończenie.
- A ty jesteś wredna i dostałas
zero prezentu! – szepnęła Elka i uszczypnęła Małą.
- Nie martw się – pocieszyła Małą
Paulina. – Przecież Mikołaj może przyjść aż do wieczora.
- Koniec rozmów! – poprosiła pani,
ale jeden z chłopców, Kamil, jeszcze zdążył wykrzywić się do dziewczynek i
mruknąć:
- Mikołaj! Srutututu!
Kiedy pani się odwróciła, pokazał
fakju Małej, Paulinie i plecom pani.
Dzień mijał równie szybko jak
wszystkie zimowe dni, a może jeszcze szybciej.
Po szkole Mała zjadła obiad w
stołówce i poszła prosto do domu. Kiedy usiadła do lekcji, co chwila zerkała
znad zeszytu do okna. Niebo szybko ciemniało, od szarego jak grafit w ołówku,
przez fiolet do czerni. W niektórych bajkach sanie Mikołaja jechały zwyczajnie,
po ziemi, a w innych fruwały po niebie, zaprzężone w latające renifery.
Mama zawołała na Małą, żeby
wyrzuciła śmieci. W przedpokoju podała jej jeszcze parę pudełek po wiśniach w
czekoladzie.
- Dalej czekasz na Mikołaja? –
zapytała. – Myślę, że tu zdąży przed twoim ojcem.
W telewizji skończył się
Teleekspres, potem były różne seriale, potem Fakty, Wiadomości i znowu serial.
Mała, stojąc przy oknie, słyszała to wszystko przez ścianę, od mamy i przez
sufit, od sąsiada. Kiedy usłyszała początek Panoramy, zaczęła przygotowywać
sobie rozkładany fotel do spania. Wzięła prysznic i, przebrana w piżamę,
sprawdziła jeszcze pod poduszką. Pusto. Dzień się skończył. Koniec czekania.
Taty też nie było, kiedy zasypiała.
Nagle coś ją obudziło.
Jakby lekkie szmery i trzaśnięcie
drzwiami (tata już wychodzi albo wraca – pomyślała, jeszcze śpiąc). – A klucz w
zamku? – powoli otrząsała się ze snu. – Słyszałam, czy nie, czy to wszystko mi
się przyśniło? I która może być godzina?
W pokoju było chyba ciemniej niż
zwykle. I zimniej. Długo szukała na stoliku obok łóżka, zanim domacała się
włącznika lamoki nocnej. I jeszcze czegoś.
Była nieduża, okrągła, szorstka i
jej skórka pachniała równie mdląco jak u wszystkich pomarańcz na świecie. Mała
po chwili wahania zapaliła światło. Dotknęła pomarańczy jeszcze raz, ostrożnie.
W pokoju był przeciąg, jakby któreś okno nie zostało dokładnie zamknięte.
24 november 2024
0018absynt
24 november 2024
0017absynt
24 november 2024
0016absynt
24 november 2024
0015absynt
24 november 2024
2411wiesiek
23 november 2024
0012absynt
22 november 2024
22.11wiesiek
22 november 2024
Pod miękkim śniegiemJaga
22 november 2024
Liście drzew w czerwonychEva T.
21 november 2024
21.11wiesiek