8 april 2016

Fragment 2 "Siedem ogrodów - antologia miłości niechcianej"

Kątem oka przez szybę zobaczyłem, że Rafał wstaje od stolika. Zagapiłem się w perspektywę ulicy i po chwili usłysza­łem za sobą odgłos kroków. Wyczułem raczej, niż zobaczyłem, że ktoś za mną stanął. W przekonaniu, że to młody Rawicz, wy­ciągnąłem za siebie paczkę papierosów.
– Masz, pal – mruknąłem.
– Dziękuję, nie palę. – Usłyszałem damski głos. Odwróciłem się szybko, aż fajki nieomal wypadły mi z ręki. Za mną stała Nika otulona w moją kurtkę. W ręku trzymała różę.
– To ty? – spytałem zaskoczony.
– Jest pan rozczarowany? Spodziewał się pan kogoś innego?
– Rozczarowany, absolutnie nie. Zaskoczony, tak – odparłem. Stanęła obok mnie i tak jak ja przed chwilą zapatrzyła się przed siebie.
– Próbuje mnie pan ośmieszyć? – spytała półgłosem, obracając w palcach kwiat.
– Ośmieszyć? – popatrzyłem czy mówi poważnie – Nika, zejdź na ziemię. Od kiedy podarowanie kobiecie kwiatów jest ośmie­szaniem? Chryste, czy w twoim pokoleniu nie stosuje się już ta­kich praktyk? Mam cię trzasnąć w tyłek i spytać „hej mała, brykniesz do kina”? – wychrypiałem, parodiując sztubackiego cwaniaka – Tak to teraz działa? Wybacz dinozaurowi.
Zachichotała. Najpierw jakby na próbę, a potem zaczęła śmiać się naprawdę. Widok był czarujący.
– Przepraszam – powiedziała w końcu cicho.
– Że co?
– Powiedziałam, przepraszam. Nie wiem, co mnie wtedy napa­dło i co tak wkurzyło. Nie powinnam na pana tak naskakiwać. Każde z nas ma przecież jakieś swoje życie osobiste.
– A może ty masz kogoś, że się tak bronisz przede mną? Po­wiedz szczerze.
Sapnęła zniecierpliwiona.
– No właśnie tak. Ogromny facet, zbudowany jak mur obronny przed rekinami w Miami, a na śniadanie jada mięso z ludzi, któ­rzy mnie denerwują – powiedziała zadziornie.
– No dobra, skoro tak ładnie wyjaśniliśmy sobie nieporozumie­nia, to robimy reset i zaczynamy od początku. Po pierwsze, An­drzej jestem. – wyciągnąłem rękę – Głupio, że mówisz mi per pan, gdy z resztą, jestem po imieniu. Nie uważasz?
Zerknęła na mnie i uścisnęła mi lekko dłoń. Pocałowałem ją w rękę, ale nie puściłem.
– Po drugie, zaraz wypijesz ze mną bruderszaft, bo nie odpusz­czę sobie okazji do wymuszenia od ciebie całusa. A po trzecie, daj się zaprosić na kolację. Na przykład jutro. Będziemy mieli w końcu okazję pogadać na spokojnie. I daj mi wreszcie swój nu­mer telefonu. Nie żyjemy w epoce znaków dymnych.
Patrzyła na mnie, a w oczach widziałem niepokój i niemy pro­test. Delikatnie, ale stanowczo wyswobodziła rękę i odwróciła wzrok zmieszana.
– Czemu masz taką dziwną minę? – spytałem wesoło – Propo­nuję ci kolację, a nie ostatnią wieczerzę. Kobiety w takich sytu­acjach albo mówią „tak”, albo śmieją się głupawo.
Parsknęła śmiechem, a mi się wydawało, że tysiące skowron­ków zaśpiewało mi nad głową.
– Jesteś okropny – powiedziała w końcu.
– Tak, już mi o tym mówiłaś. Miło słyszeć, że kobieta ma o mnie dobre zdanie. To co z tą kolacją?
– Zobaczymy. Na razie wróćmy do środka, na pewno już zasta­nawiają się, gdzie przepadliśmy. – Sięgnęła do torebki i podała mi wizytówkę, którą schowałem do tylnej kieszeni spodni.
Wróciliśmy. Przechodząc koło baru, zamówiłem po kie­liszku wódki dla każdego. Na stole czekała na nas następna, świeża szklanka piwa. Dopiłem poprzednie i usiedliśmy. Wero­nika uśmiechała się promiennie, co Marek skwitował dyskret­nym uniesieniem kciuka. Czarnowłosa kelnerka przyniosła kie­liszki z wódką i postawiła na stoliku, zabierając puste szklanki.
– O, szalejesz brat. Z jakiej to okazji? – spytał Marek.
– Co prawda nie chciałbym rozpijać małolatów – roześmiałem się – Ale ktoś mi tu obiecał bruderszaft – uśmiechnąłem się wy­zywająco do Weroniki. Zirytowało ją wyraźnie moje zachowa­nie, ale ku mojemu zaskoczeniu śmiało podniosła kieliszek i spojrzała mi butnie w oczy.
– Wymuszone – oznajmiła z krzywym uśmiechem.
Jej zapach i bliskość sprawiły, że ręka mi drgnęła i kilka kropel pociekło po palcach. Przełknąłem wódkę i zerknąłem na nią. Nawet się nie skrzywiła.
– No to gorzko – zawołał głośno Marek.
– Ech te tradycje. – mruknąłem.
Mrugnąłem niby porozumiewawczo i pochyliłem się nad nią. Delikatnie dotknąłem jej ust. Ledwie dostrzegalnie, zaledwie drgnieniem warg oddała mi pocałunek, a ja ostatkiem zdrowego rozsądku zmusiłem się, by nie przywrzeć do niej, błagając o jeszcze.
– Kurczę, a co to za faworyzowanie? – krzyknęła nagle Anka.
– A z nami nie łaska wypić?
– Przecież wy z nim jesteście od początku na „ty”. – Niby żar­tem zacietrzewił się Marek, ale Magda filuternie podłapała te­mat.
– No cóż Marku, masz tak przystojnego brata, że grzechem by­łoby nie wykorzystać sytuacji, by dostać od niego buziaka, zwłaszcza że szans raczej już u niego nie mamy.
Takiej śmiałości i humoru nie spodziewałem się po żadnej z nich, ale mile połechtany podniosłem rzuconą rękawicę.
– No tak, ale już wypiłem, poczekajcie. – Podniosłem rękę i po­prosiłem o kolejne kieliszki wódki.
– Upijecie mnie dziewczyny – powiedziałem ze śmiechem, gdy Magda pierwsza przyskoczyła do mnie. Anka na chwilę dopeł­nienia toastu, śmiało usiadła mi na kolanie. Pocałunek Magdy był delikatny i wyważony, za to Anki, jeszcze długi czas czułem na swoich wargach.
– Jestem w niebie – zachichotałem, padając na sofę. Chłopakom chyba średnio podobała się ta sytuacja. Weronika siedziała z jak­by przyklejonym uśmiechem, obserwowała mnie spod przymru­żonych powiek. Wciąż obracała w ręku różę, a zaciskała palce na łodyżce tak mocno, że byłem niemal pewien, iż kolec boleśnie wpija się w jej skórę. Ponownie przywołałem kelnerkę i poprosiłem o jakiś wazon. Wyjąłem z rąk Niki zmaltretowany kwiatek, włożyłem go do wody i w istocie przekonałem się, że na małym palcu widnieje kropla krwi. Starłem ją dyskretnie, unosząc jej dłoń do ust. Zaczerwieniła się, ale nie odezwała. Ra­fał za to nie spuszczał ze mnie bacznego spojrzenia.
Kolejne wypite piwo sprawiło, że kolory trochę mi się wy­ostrzyły i poprawił humor. Niezbyt dobrze tolerowałem miesza­nie alkoholi, więc postanowiłem trochę przystopować. Skorzy­stałem z okazji, że na parkiecie pojawiły się dwie pary, klasną­łem w dłonie i zawołałem do dziewczyn.
– No dobra, która się odważy ze mną zatańczyć? Obiecuję nie deptać po butach.
Nim zdążyłem choćby spojrzeć na Weronikę, Anka poderwała się z miejsca i chwyciła mnie za rękę. Mina Marka nie wróżyła nic dobrego. Uśmiechnąłem się do brata, wyglądając trochę ni­czym pies, wysyłający uspokajające sygnały. Anka tańczyła bar­dzo dobrze. Dawała się prowadzić, lekko wirowała wokół mnie, a ja cieszyłem się, że muzyka jest energetyzująca i szybka. Nie­pokoiło mnie trochę, że dziewczyna tak manewruje ciałem, by znaleźć się jak najbliżej mnie. Pewnie było winne temu tych kil­ka wypitych piw, ale nie chciałem konfliktu z bratem. Gdy tylko piosenka przebrzmiała, podziękowałem szybko Annie za taniec, nim zdołała mi zaproponować następny i odprowadziłem ją do stolika. Usłyszałem pierwsze takty „Sacrifice” Eltona Johna i wyciągnąłem rękę do Weroniki.
– Zatańczysz ze mną rudzielcu?
Wahała się kilka sekund, ale ponieważ Anka, Magda i chłopaki przyglądali jej się z wyczekiwaniem, wstała z uśmiechem. Lek­ko dotknęła mojego ramienia, stawiając sztywno ramę i ustana­wiając między nami stosowny według niej dystans. Próbowałem go zmniejszyć i przytulić ją do siebie, ale nie pozwoliła na to. Mimo tej pozornej sztywności poruszała się miękko i płynnie.
– Czemu mnie tak odpychasz? – spytałem.
– Ja? Przecież tylko tańczę. – Udała zdziwienie i spojrzała mi prosto w oczy.
Tym samym sprawiła, że krew uderzyła mi do głowy, a kolana dziwnie zmiękły. Wychyliłem się w jej stronę.
– Obłędnie dzisiaj wyglądasz. Wariuję na twoim punkcie i czuję, że możesz zrobić ze mną, co tylko chcesz.
Potrząsnęła głową w geście ni to irytacji, ni to niedowierzania. Grzywka spadła jej na oczy, więc poprawiła ją niecierpliwym gestem. Natychmiast wykorzystałem okazję, że jej dłoń nie po­wstrzymuje mnie i mocniej przyciągnąłem do siebie. Nie miała wyjścia, musiała oprzeć dłoń na moim karku. Dotyk jej palców spowodował we mnie wibracje. Odruchowo pogładziłem z czu­łością jej plecy. Zesztywniała i spojrzała na mnie ze złością.
– Czy mógłbyś pozbyć się tej manii dotykania mnie? – warknęła ostrzegawczo.


number of comments: 5 | rating: 4 |  more 

Ananke,  

Kolejny gładko napisany fragment, bravo

report |

Siha,  

Grażyna, Weronika, Iwona, Nika, Anka, Magda a gdzie siódmy ogród?

report |

Serena,  

Akurat "siódmy ogród" niewiele ma wspólnego z kobietami bohatera. :) Pozdrawiam:)

report |

anastazja,  

Witaj Sereno. Nie wiedziałam, że takie teksty wychodzą spod Twojego pióra. Zgrabnie.

report |

Serena,  

Anastazjo, jak miło Cię tu spotkać:) Troche prozy wyszło mi już spod pióra. Ostatnio właśnie ukazało się drukiem moje "Siedem ogrodów". takie ciche spełnienie marzenia. Pozdrawiam.

report |




Terms of use | Privacy policy | Contact

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


contact with us






Report this item

You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1