Serena


Fragment 2 "Siedem ogrodów - antologia miłości niechcianej"


Kątem oka przez szybę zobaczyłem, że Rafał wstaje od stolika. Zagapiłem się w perspektywę ulicy i po chwili usłysza­łem za sobą odgłos kroków. Wyczułem raczej, niż zobaczyłem, że ktoś za mną stanął. W przekonaniu, że to młody Rawicz, wy­ciągnąłem za siebie paczkę papierosów.
– Masz, pal – mruknąłem.
– Dziękuję, nie palę. – Usłyszałem damski głos. Odwróciłem się szybko, aż fajki nieomal wypadły mi z ręki. Za mną stała Nika otulona w moją kurtkę. W ręku trzymała różę.
– To ty? – spytałem zaskoczony.
– Jest pan rozczarowany? Spodziewał się pan kogoś innego?
– Rozczarowany, absolutnie nie. Zaskoczony, tak – odparłem. Stanęła obok mnie i tak jak ja przed chwilą zapatrzyła się przed siebie.
– Próbuje mnie pan ośmieszyć? – spytała półgłosem, obracając w palcach kwiat.
– Ośmieszyć? – popatrzyłem czy mówi poważnie – Nika, zejdź na ziemię. Od kiedy podarowanie kobiecie kwiatów jest ośmie­szaniem? Chryste, czy w twoim pokoleniu nie stosuje się już ta­kich praktyk? Mam cię trzasnąć w tyłek i spytać „hej mała, brykniesz do kina”? – wychrypiałem, parodiując sztubackiego cwaniaka – Tak to teraz działa? Wybacz dinozaurowi.
Zachichotała. Najpierw jakby na próbę, a potem zaczęła śmiać się naprawdę. Widok był czarujący.
– Przepraszam – powiedziała w końcu cicho.
– Że co?
– Powiedziałam, przepraszam. Nie wiem, co mnie wtedy napa­dło i co tak wkurzyło. Nie powinnam na pana tak naskakiwać. Każde z nas ma przecież jakieś swoje życie osobiste.
– A może ty masz kogoś, że się tak bronisz przede mną? Po­wiedz szczerze.
Sapnęła zniecierpliwiona.
– No właśnie tak. Ogromny facet, zbudowany jak mur obronny przed rekinami w Miami, a na śniadanie jada mięso z ludzi, któ­rzy mnie denerwują – powiedziała zadziornie.
– No dobra, skoro tak ładnie wyjaśniliśmy sobie nieporozumie­nia, to robimy reset i zaczynamy od początku. Po pierwsze, An­drzej jestem. – wyciągnąłem rękę – Głupio, że mówisz mi per pan, gdy z resztą, jestem po imieniu. Nie uważasz?
Zerknęła na mnie i uścisnęła mi lekko dłoń. Pocałowałem ją w rękę, ale nie puściłem.
– Po drugie, zaraz wypijesz ze mną bruderszaft, bo nie odpusz­czę sobie okazji do wymuszenia od ciebie całusa. A po trzecie, daj się zaprosić na kolację. Na przykład jutro. Będziemy mieli w końcu okazję pogadać na spokojnie. I daj mi wreszcie swój nu­mer telefonu. Nie żyjemy w epoce znaków dymnych.
Patrzyła na mnie, a w oczach widziałem niepokój i niemy pro­test. Delikatnie, ale stanowczo wyswobodziła rękę i odwróciła wzrok zmieszana.
– Czemu masz taką dziwną minę? – spytałem wesoło – Propo­nuję ci kolację, a nie ostatnią wieczerzę. Kobiety w takich sytu­acjach albo mówią „tak”, albo śmieją się głupawo.
Parsknęła śmiechem, a mi się wydawało, że tysiące skowron­ków zaśpiewało mi nad głową.
– Jesteś okropny – powiedziała w końcu.
– Tak, już mi o tym mówiłaś. Miło słyszeć, że kobieta ma o mnie dobre zdanie. To co z tą kolacją?
– Zobaczymy. Na razie wróćmy do środka, na pewno już zasta­nawiają się, gdzie przepadliśmy. – Sięgnęła do torebki i podała mi wizytówkę, którą schowałem do tylnej kieszeni spodni.
Wróciliśmy. Przechodząc koło baru, zamówiłem po kie­liszku wódki dla każdego. Na stole czekała na nas następna, świeża szklanka piwa. Dopiłem poprzednie i usiedliśmy. Wero­nika uśmiechała się promiennie, co Marek skwitował dyskret­nym uniesieniem kciuka. Czarnowłosa kelnerka przyniosła kie­liszki z wódką i postawiła na stoliku, zabierając puste szklanki.
– O, szalejesz brat. Z jakiej to okazji? – spytał Marek.
– Co prawda nie chciałbym rozpijać małolatów – roześmiałem się – Ale ktoś mi tu obiecał bruderszaft – uśmiechnąłem się wy­zywająco do Weroniki. Zirytowało ją wyraźnie moje zachowa­nie, ale ku mojemu zaskoczeniu śmiało podniosła kieliszek i spojrzała mi butnie w oczy.
– Wymuszone – oznajmiła z krzywym uśmiechem.
Jej zapach i bliskość sprawiły, że ręka mi drgnęła i kilka kropel pociekło po palcach. Przełknąłem wódkę i zerknąłem na nią. Nawet się nie skrzywiła.
– No to gorzko – zawołał głośno Marek.
– Ech te tradycje. – mruknąłem.
Mrugnąłem niby porozumiewawczo i pochyliłem się nad nią. Delikatnie dotknąłem jej ust. Ledwie dostrzegalnie, zaledwie drgnieniem warg oddała mi pocałunek, a ja ostatkiem zdrowego rozsądku zmusiłem się, by nie przywrzeć do niej, błagając o jeszcze.
– Kurczę, a co to za faworyzowanie? – krzyknęła nagle Anka.
– A z nami nie łaska wypić?
– Przecież wy z nim jesteście od początku na „ty”. – Niby żar­tem zacietrzewił się Marek, ale Magda filuternie podłapała te­mat.
– No cóż Marku, masz tak przystojnego brata, że grzechem by­łoby nie wykorzystać sytuacji, by dostać od niego buziaka, zwłaszcza że szans raczej już u niego nie mamy.
Takiej śmiałości i humoru nie spodziewałem się po żadnej z nich, ale mile połechtany podniosłem rzuconą rękawicę.
– No tak, ale już wypiłem, poczekajcie. – Podniosłem rękę i po­prosiłem o kolejne kieliszki wódki.
– Upijecie mnie dziewczyny – powiedziałem ze śmiechem, gdy Magda pierwsza przyskoczyła do mnie. Anka na chwilę dopeł­nienia toastu, śmiało usiadła mi na kolanie. Pocałunek Magdy był delikatny i wyważony, za to Anki, jeszcze długi czas czułem na swoich wargach.
– Jestem w niebie – zachichotałem, padając na sofę. Chłopakom chyba średnio podobała się ta sytuacja. Weronika siedziała z jak­by przyklejonym uśmiechem, obserwowała mnie spod przymru­żonych powiek. Wciąż obracała w ręku różę, a zaciskała palce na łodyżce tak mocno, że byłem niemal pewien, iż kolec boleśnie wpija się w jej skórę. Ponownie przywołałem kelnerkę i poprosiłem o jakiś wazon. Wyjąłem z rąk Niki zmaltretowany kwiatek, włożyłem go do wody i w istocie przekonałem się, że na małym palcu widnieje kropla krwi. Starłem ją dyskretnie, unosząc jej dłoń do ust. Zaczerwieniła się, ale nie odezwała. Ra­fał za to nie spuszczał ze mnie bacznego spojrzenia.
Kolejne wypite piwo sprawiło, że kolory trochę mi się wy­ostrzyły i poprawił humor. Niezbyt dobrze tolerowałem miesza­nie alkoholi, więc postanowiłem trochę przystopować. Skorzy­stałem z okazji, że na parkiecie pojawiły się dwie pary, klasną­łem w dłonie i zawołałem do dziewczyn.
– No dobra, która się odważy ze mną zatańczyć? Obiecuję nie deptać po butach.
Nim zdążyłem choćby spojrzeć na Weronikę, Anka poderwała się z miejsca i chwyciła mnie za rękę. Mina Marka nie wróżyła nic dobrego. Uśmiechnąłem się do brata, wyglądając trochę ni­czym pies, wysyłający uspokajające sygnały. Anka tańczyła bar­dzo dobrze. Dawała się prowadzić, lekko wirowała wokół mnie, a ja cieszyłem się, że muzyka jest energetyzująca i szybka. Nie­pokoiło mnie trochę, że dziewczyna tak manewruje ciałem, by znaleźć się jak najbliżej mnie. Pewnie było winne temu tych kil­ka wypitych piw, ale nie chciałem konfliktu z bratem. Gdy tylko piosenka przebrzmiała, podziękowałem szybko Annie za taniec, nim zdołała mi zaproponować następny i odprowadziłem ją do stolika. Usłyszałem pierwsze takty „Sacrifice” Eltona Johna i wyciągnąłem rękę do Weroniki.
– Zatańczysz ze mną rudzielcu?
Wahała się kilka sekund, ale ponieważ Anka, Magda i chłopaki przyglądali jej się z wyczekiwaniem, wstała z uśmiechem. Lek­ko dotknęła mojego ramienia, stawiając sztywno ramę i ustana­wiając między nami stosowny według niej dystans. Próbowałem go zmniejszyć i przytulić ją do siebie, ale nie pozwoliła na to. Mimo tej pozornej sztywności poruszała się miękko i płynnie.
– Czemu mnie tak odpychasz? – spytałem.
– Ja? Przecież tylko tańczę. – Udała zdziwienie i spojrzała mi prosto w oczy.
Tym samym sprawiła, że krew uderzyła mi do głowy, a kolana dziwnie zmiękły. Wychyliłem się w jej stronę.
– Obłędnie dzisiaj wyglądasz. Wariuję na twoim punkcie i czuję, że możesz zrobić ze mną, co tylko chcesz.
Potrząsnęła głową w geście ni to irytacji, ni to niedowierzania. Grzywka spadła jej na oczy, więc poprawiła ją niecierpliwym gestem. Natychmiast wykorzystałem okazję, że jej dłoń nie po­wstrzymuje mnie i mocniej przyciągnąłem do siebie. Nie miała wyjścia, musiała oprzeć dłoń na moim karku. Dotyk jej palców spowodował we mnie wibracje. Odruchowo pogładziłem z czu­łością jej plecy. Zesztywniała i spojrzała na mnie ze złością.
– Czy mógłbyś pozbyć się tej manii dotykania mnie? – warknęła ostrzegawczo.



https://truml.com


print