10 february 2011
Zapiski z peryferii. 2010(fragment)
27 czerwca
Pięć miesięcy bez notatki, zapisku. Jakoś mi się nie chciało… Po prostu wolałem istnieć niż zapisywać istnienie. Może wreszcie dorosłem do tego, by nie łudzić się co do trwałości zapisanego. Może w końcu stać mnie na to, by uczciwie przyznać, że „trwałość” ducha jest niczym wobec trwałości życia jako takiego. Czym jest trwanie egzystencji wobec historii życia na ziemi i samej ziemi, że o innych planetach i układach nie wspomnę? Czym jest trwanie cywilizacji i kultur wobec periodów geologicznych naszej planety? Rzecz w tym, że szukanie stałości i trwałości musi prowadzić do rozczarowań, bowiem uczciwy ogląd rzeczy każe nam dostrzegać głównie nietrwałość i zmienność tego wszystkiego, co człowiek wytwarza. Gdyby było inaczej, po cóż tyle wysiłku wkładalibyśmy w wymyślanie religii, sztuki, nauki? Zwłaszcza dwie pierwsze celują w produkcji tego, co rzekomo „trwałe”, „niezmienne”, „wieczne”. A przecież wycudzysłowane przeze mnie słowa to nie tyle realne byty, co raczej nasze pobożne życzenia. Człowieka nic nie ocala w sensie zabezpieczania jego trwałości! Ocala go natomiast to wszystko, co, przez niego wytwarzane, zabezpiecza jego egzystencjalne i gatunkowe istnienie; istnienie, w które jest wpisana zarówno jednostkowa jak i gatunkowa skończoność.
Nie będę ukrywał, że coraz bardziej niedorzeczne wydają mi się te wyobrażenia, które z uporem godnym lepszej sprawy forsują niezmienny i wiecznościowy status człowieka. A niby dlaczego mielibyśmy trwać wiecznie, skoro żadne stworzenie tego nie doświadcza? Niby na jakiej zasadzie mielibyśmy zmartwychwstawać, skoro nikomu się to nie udało? Trzeba uczciwie przyznać, co potwierdzają rozmaite badania, że Jezus „zmartwychwstał” co najwyżej w mniemaniu i wierze Jego wyznawców, a nie, by tak rzec, OBIEKTYWNIE. Nie istnieją przecież relacje o Jego zmartwychwstaniu, które pochodziłyby spoza kręgu jego wyznawców, a skoro tak, mamy tu najpewniej do czynienia z taką oto sytuacją, w której wiara, z całym szacunkiem dla jej żarliwości i autentyczności, konstytuuje rzekomy „fakt” zmartwychwstania. A tymczasem faktem nie jest zmartwychwstanie, lecz wiara w zmartwychwstanie. To ona została zaświadczona w tekstach, a nie naoczna realność powstania Jezusa z grobu. Archeologia biblijna, w tym odkrycie grobu Jezusa, ustawia rzecz we właściwych proporcjach. Oczywiście Kościół nigdy nie zgodzi się na to, by sprowadzić Jezusa Chrystusa do historycznego Jezusa, bo to byłby koniec… Kościoła/ Kościołów. Nie chrześcijaństwa, bo przecież pokazywano ( Dietrich Bonhoeffer ) możliwość „chrześcijaństwa bezreligijnego”, ale Kościoła/ Kościołów, które zawłaszczyły religie, zmonopolizowały zarządzanie nimi. Jest sporo racji w stwierdzeniu: wiara łączy, religie dzielą. Wiara łączy dlatego, że zawsze porozumieją się ci, którzy personalnie doświadczają związku z Bogiem. U nich bowiem świat wartości budowany jest „od wewnątrz”; jest wynikiem osobistego wyboru, wysiłku, zaangażowania, by poszukiwać Boga i żyć Bogiem. Tacy ludzie szybko siebie wyczuwają i szanują nawzajem drogi, którymi podążają. Religie dzielą, ponieważ żądają od wyznawców podporządkowania bez względu na to, czy ktoś jest mocno wierzący czy słabo. Religie budują u swych wyznawców świat wartości od zewnątrz w myśl zasady; przede wszystkim uwierz, a potem ewentualnie będziesz się zastanawiał. W tym sensie tresują u wyznawców reakcje stadne i stadny sposób myślenia, a to w przypadku „zderzenia religii” eskaluje konflikt. Nie muszę chyba nikogo specjalnie przekonywać, że my Polacy jesteśmy w przeważającej większości spod znaku religii a nie wiary. I jest na to prosty dowód; nie mamy ani wielkich mistyków, ani ateistów, a te postawy to najbardziej skrajne przypadki osobistego zaangażowania siebie w Boga.
***
Od 27 do 30 maja w Przemyślu na XV Przemyskiej Wiośnie Poetyckiej. Impreza bardzo udana, bo i ciekawi ludzie, i interesująca sesja literacka poświęcona: Białoszewskiemu, Czyżewskiemu, Ficowskiemu, i intensywne czytanie wierszy w Zamku Kazimierzowskim na zamknięcie Wiosny. Na czytaniu był komplet autorów, bo dotarli: Bohdan Zadura, Ryszard Krynicki, Adam Ziemianin, Józef Baran, Krzysztof Koehler, Kamil Sipowicz, Jerzy Fąfarą, Stanisław Dłuski. Co do mnie to jurorowałem wespół z Józefem Kurylakiem i Andrzejem Juszczykiem w konkursie dla młodzieży ponadgimnazjalnej( esej o wybranym autorze – Białoszewski, Czyżewski, Ficowski), a poza tym realizowałem marszrutę zaordynowaną uczestnikom przez miłych i kompetentnych organizatorów. Dłużej rozmawiałem z Krystyną Rodowską ( ma gotowy tom własnych wierszy, ale też sporo tłumaczy z francuskiej i hiszpańskiej), Bogusławem Kiercem ( to persona o mocnym fundamencie religijnym, twórca bardzo wyrazisty a zarazem otwarty, subtelny, empatyczny ) oraz z Krzysztofem Karaskiem ( dał mi kserówkę Elegii katyńskiej, która ukazała się w „ Odrze”, posłuchałem przy winie kilku jego nowych wierszy ), który ma gotowy wybór wierszy Celana we własnym tłumaczeniu ( ukaże się najpewniej w wydawnictwie Jurka Fąfary). Ponieważ program wiosny nie był dla uczestników zbyt napięty, mogłem pospacerować w sobotę po Przemyślu, a nade wszystko wspiąć się na Kopiec Tatarski i pooglądać miasto z… wysokości. A co do poetów, no cóż, przypominamy trochę kule, które najczęściej toczą się samotnie tu czy tam, ale od czasu do czasu, choćby przy okazji Przemyskiej Wiosny Poetyckiej, ocierają i obijają się o siebie. Takie zde(a)rzenia bywają ciekawe.
***
12 listopada
Po wielomiesięcznej przerwie z niejaką tremą wracam do Zapisków… Czy to trzeba jeszcze ciągnąć? Czy jest sens mnożyć słowa , skoro to, co napiszę już pewnie zostało, w taki czy inny sposób, powiedziane na stronach tego dziennika? Po co to kontynuować, skoro pożegnałem się, chyba definitywnie, z paroma mitami, które pisaniem się majstruje … Choćby z przeświadczeniem, że pisanie pozwala przetrwać czemuś istotnemu. Niby czemu? Podmiotowemu przeżyciu, indywidualnej artykulacji, … To, co dziś obserwujemy to gigantyczna nadprodukcja tekstów, w których wszyscy wszystkich… powielają. Osobność, własny głos, indywidualna sygnatura, … owszem, używa się takich określeń, nie do końca wiedząc, co też mogłyby one dzisiaj znaczyć. Na chybcika i na wyrost kreuje się sezonowe gwiazdy literackie, żeby w ogóle coś się działo. Krytycy przekonują poetów i pisarzy, że mimo wszystko są potrzebni, instytucje kulturalne pozyskują środki na swą działalność statutową, w ramach której odbywają się spotkania autorskie, wydawnictwa niszowe publikują „artystyczne” książki, dla tych wrażliwszych, co to jeszcze miewają duszę. No i fajnie, no i niech tak się kręci! Kłopot tylko w tym, że ktoś, kto chce być uczciwy wobec siebie i świata, w którym przyszło mu żyć, musi przyznać, że to wszystko podszyte jest… NIEISTOTNOŚCIĄ! Nie taką chwilową, sezonową, która dziś nas co prawda nęka, ale jutro śladu po niej nie będzie. Otóż ta nieistotność sensu, a może nawet jego niemożliwość nie jest w dzisiejszej zachodniej kulturze czymś incydentalnym, lecz niestety… TRWAŁYM. A to oznacza, że dotyka i dotyczy nas w naszej codzienności, i w tej codzienności musimy budować jakiś sens, czując wyraźnie, że jest on nieustannie podmywany bezsensem, bo wszelkim naszym poczynaniom towarzyszy poczucie chwilowości i prowizoryczności. I póki co nie będzie inaczej, bo nie da się tak zrobić, że przeprowadza się demontaż mitów, wiar, aksjomatów, a jednocześnie żyje się jakby nigdy nic. Demontując ponosimy konsekwencje demontażu, sami stajemy się… zdemontowani. I żeby była jasność! To, co tutaj piszę nie ma nic wspólnego z: dekadentyzmem, pesymizmem, katastrofizmem czy tym podobnymi przebrzmiałymi melodiami. Interesuje mnie opis tego, co jest, a nie wizje, prognozy, przewidywania. Tymi ostatnimi niech zajmują się ci, którzy, z takich czy innych powodów, nie umieją obyć się bez… ZŁUDZEŃ. ***
13 listopada
Być może tylko wtedy, gdy wiersz cię prześladuje, na jakiś czas rozbija w tobie swój namiot… POEZJA.
***
4 grudnia
Zdrowo sypnęło i jak zwykle ojczyzna została komunikacyjnie sparaliżowana. Drogowcy są gotowi na przyjęcie zimy w czerwcu, lipcu, sierpniu, najdalej we wrześniu. No dobra, ale dlaczego nie w grudniu czy styczniu? Jak to dlaczego, bo śnieg zaczyna sypać i chwyta tęgi mróz. To jest właśnie ów odwieczny rozziew pomiędzy teoretycznym a praktycznym, pomiędzy deklaracją a realizacją. Gdy materia nie stawia oporu to można lekką rączką góry albo chociaż górki przenosić, ale gdy ów opór daje coraz mocniej znać o sobie, wówczas serduszko, główka i rączka nam flaczeją. Zapewne dlatego taką estymą darzymy tych, którzy wykazują się nieco większą od nas determinacją i konsekwencją w pokonywaniu oporu rzeczywistości. Takie persony najczęściej mitologizujemy, charyzmatyzujemy, sakralizujemy. No i po takich zabiegach niewiele mają one wspólnego z ludźmi z krwi i kości, którymi byli w swoim czasie.
Miałem okazję przekonać się o tym w tarnobrzeskiej bibliotece podczas wykładu prof. Ciska na temat tradycji legionowej. Prelegent kompetentny, inteligentny, o szerokich horyzontach, a jednak nie potrafił uwolnić się od hagiografii wobec legionów i legionowych bohaterów. Pewnie, że trzeba oddać sprawiedliwość ówczesnemu społeczeństwu galicyjskiemu, które angażowało się w pomoc legionistom na różnych poziomach, ale jeśli eksponuje się rolę klas posiadających w tym fenomenie, to może warto dostrzec także inne grupy społeczne, a po wtóre, kto miał się w odzyskanie niepodległości angażować jak nie potomkowie tych, którzy doprowadzili do upadku I Rzeczpospolitej. Był to ich podstawowy obowiązek wobec ojczyzny. Oczywiście uczestnicy spotkania zgromadzeni na sali przyklaskiwali prelegentowi dumni z tego, że Galicja tylu bohaterskich legionistów wydała.
Zapewne dużo jeszcze wody upłynie w Wiśle, Odrze i pomniejszych rzekach zanim my, Polacy, nauczymy się patrzeć na naszą historię okiem krytycznym, niuansującym historyczną rzeczywistość, a nie schematycznym, nieznośnie upraszczającym narodowe dzieje. Pewnie wiele musi zostać spełnionych warunków, by tak się stało, ale jeden jest absolutnie konieczny; polityczna, ekonomiczne, społeczna… NORMALNOŚĆ, która rzeczowo oświetla i weryfikuje wszelkie ekstremizmy.
***
Nie za intensywnie czytam, mało piszę, a to oznacza, że słabo… ŻYJĘ, bo u mnie intensywność życia ściśle powiązana jest z czytaniem i pisaniem. Muszę sobie narzucać bezwzględny reżim w tym względzie, bo inaczej będę mizerniał także w innych sferach egzystencji.
***
Co do czytania; o tyle książkę czytam, o ile z nią walczę. Każda inna lektura jawi mi się jako coś powierzchownego.
***
Najbliższe działania: prowadzenie spotkania z Jackiem Napiórkowskim i Pawłem Szydłem w MBP w Tarnobrzegu, moje spotkanie autorskie w Krośnie w KBP. To w grudniu, a w styczniu prowadzenie spotkania z Szymonem Hołownią w Tarnobrzegu.
***
12 grudnia
No i zjechali moi koledzy zacni ( Jacek i Paweł) do Tarnobrzega, by poczytać wiersze w Miejskiej Bibliotece. Paweł docierał z kłopotami, bo został okradziony w pociągu relacji: Katowice-Kraków. Postradał nie tylko niewielką sumę pieniędzy, ale co gorsze, dokumenty, a jak wiadomo dzisiejszego człowieka definiują: NIP, PESEL, numer dowodu osobistego. Jak tego nie masz przy sobie, to jakby cię w ogóle nie było, rzecz jasna dla tego tworu, który zwiemy państwem, administracją.
Spotkanie było udane, dynamiczne, trzyczęściowe. W części pierwszej młodzież zaprezentowała montaż poetycki, przygotowany pod kierunkiem polonistek: Marii Kwiecień-Rawskiej i Marii Pałkus, później Jacek i Paweł czytali wiersze ze swych nowych tomików, wreszcie przyszedł czas na moje pytania(robiłem za konferansjera i krytyka) oraz dyskusję. Koledzy moi szanowni do dyskusji niespecjalnie się palili. Czemu? No cóż, gdy się odbędzie w życiu jakąś tam ilość spotkań autorskich, zaczynają trochę nużyć standardowe pytania, a zwykle takie padają. I Paweł, i Jacek podkreślali mocno prywatny, indywidualny wymiar pisania, a ponadto wiązali pisanie wierszy z pewną egzystencjalną aurą, rodzajem nastroju, który człowieka nachodzi.
Po spotkaniu posiedzieliśmy trochę w gabinecie pani dyrektor Stanisławy Mazur, a potem udaliśmy się do „Sonaty” na kolację, która przeciągnęła się do pierwszej w nocy. Rozmawialiśmy głównie o sprawach literackich, ale też o sytuacji w kraju. Jacek ( dyrektor banku) uspokoił nas trochę, gdy idzie o kondycję finansowa Polski i jej dług publiczny. Ponoć nie jest źle, gdy wziąć pod uwagę sytuację innych krajów europejskich. Rano odwiozłem Pawła na dworzec PKS, a Jacka złapałem przez telefon, jak schodził w hotelu na śniadanie i zaraz potem miał wracać do Rzeszowa.
***
25 grudnia
Jak zwykle ostatnio, czyli ze sporym opóźnieniem, odnotowuję w Peryferiach dwa spotkania; autorskie w Krośnieńskiej Bibliotece Publicznej i redakcyjne w rzeszowskiej restauracji Va Bank, prowadzonej przez mojego kumpla ze studiów Andrzeja Chajnosza.
Do Krosna jechałem autobusami, więc musiałem wyruszyć bardzo wcześnie. Zdrowo wymarzłem w autobusie z Tarnobrzega do Rzeszowa. Znacznie lepiej było w autokarze z Rzeszowa do Krosna, bo to przelotowy do Iwonicza Zdroju, więc było już nagrzane. Ponad trzy godziny jechania, więc zdążyłem przekartkować swoje wiersze, przeczytać parę rozdziałów Hołowni ( Bóg. Życie i dzieło), z którym w styczniu prowadzę spotkanie w Tarnobrzegu, obwąchać Lofoty i inne wiersze Karaska. Na myśl o książkach, które mam do zrecenzowania, poczułem się jak niewolnik przytroczony do kieratu. No ale przecież sam tego chciałeś Grzegorzu Dyndało! A juści, sam tego chciałem, tyle tylko, że poetycka produkcja od dawna przerasta moje możliwości percepcyjne i recenzenckie. A autorzy nie dają za wygraną i, tak albo inaczej, podpytują, czy już przeczytałem, co myślę, kiedy napiszę,… Tak ten interesik kręci się ku chwale… poezji.
Przed Krosnem zadzwoniła do mnie pani Monika Machowicz i rozwiała moje obawy, co do trafienia na miejsce spotkania. Po prostu przyjedzie po mnie samochód z biblioteki. Ledwie sprawdziłem na dworcu w Krośnie autobusy powrotne do Rzeszowa, a samochód już był.
Co do spotkania… bardzo sympatyczne i merytoryczne. Prowadziła pani Joanna Łach, bo Janek Tulik zaniemógł grypowo i nie dotarł. Czytałem głównie z Powiększeń, ale udało mi się też na koniec zaprezentować dwa wiersze ze Stonki… i zamknąć wszystko utworem Live, który wejdzie do tomu Ćwiczenia z przygodności.
Po spotkaniu miałem jeszcze chwilę, by w towarzystwie pani dyrektor zwiedzić bibliotekę. Rzeczywiście imponująca! Przestronne sale, bogaty księgozbiór ( 400 tyś. książek), czytelnia tradycyjna i internetowa. No i sporo imprez, choćby cykliczny Salonik literacki, w ramach którego miałem szczęście wystąpić. A byli tu przede mną moi koledzy po piórze i z NOP-u; Jecek, Mariusz, Staszek, Krystyna.
W powrotnej drodze znowu lektura Hołowni i Karaska. Zadzwonił też Wojtek Kass i pogadaliśmy intensywnie. Przy wjeździe do Rzeszowa od strony Boguchwały parokilometrowy korek. Miałem jednak farta i rzutem na taśmę, albo raczej na drzwi wejściowe, zdążyłem na pośpiech do Poznania przez Tarnobrzeg.
Ledwiem ogarnął się po krośnieńskim spotkaniu ( miało miejsce 15 grudnia), a już 18 po południu jechałem, tym razem citroenem, do Rzeszowa na zebranie redakcyjne i opłatek w Radiu Rzeszów. Gdym wparował do Va Banku, Rafał i Romek już siedzieli i ostro dyskutowali o tekście Romka na temat poezji Maćka Meleckiego. No cóż, nie przepadają za tą poezją i było to słychać. Po chwili przybył Jacek, Darek, a potem Romek Madejowski. Dyskusja koncentrowała się wokół dwóch kolejnych numerów NOP-u. Odniosłem wrażenie, że Rafał i Romek Misiewicz poszli w swych poglądach mocno na prawo, co rzutuje także na poezję. Zupełnie nie czują pisania mikołowskiego ( Melecki, Siwczyk, Jocher,…), kręcą estetycznym nosem na książki „biurowego” ( poezja wydawana w Biurze Literackim ). Trochę ten ich radykalizm zalatuje jakąś postacią… estetycznego fundamentalizmu. Za to otwarty na młodych, i na nowe, jest Darek Pado, który sporo czyta najnowszej poezji.
W Radiu Rzeszów było sympatycznie i na luzie. Z Krosna przyjechali: Janek Tulik i Janek Belcik, był Marek Pękala z żoną i gitarą, Krystyna Lenkowska z mężem. Tylko Rafał Rżany po spotkaniu redakcyjnym się wyłamał i na czytanie w radiu nie dotarł.
Po Radiu Rzeszów powrót do Va Banku. Pękły chyba dwie albo trzy żubróweczki. Przyszedł Andrzej Chajnosz i powspominaliśmy dawne studenckie czasy. Potem towarzystwo rozjechało się i rozeszło, a my z Jackiem wdepnęliśmy jeszcze do hotelowego pubu ( zatrzymałem się na noc w Hotelu pod Ratuszem) na szklaneczkę whisky. Gdzieś chyba koło drugiej pożegnaliśmy się, a ściślej, żeeeeegnaaaaliśmy się w aurze wynurzeń osobistych. A rano? Cięży głowa, krztuszę się i nudzę. Bodaj przepadło przebrzydłe pijaństwo… Chwalić Boga, oraz personel hotelu, że wniesiono do pokoju śniadanie, składające się z kawy, jajecznicy, sera żółtego, masła i bułek. Gdym nieco podreperował głowę moją i wnętrzności, ruszyłem, z dobrym skutkiem, do dom.
***
29 grudnia
Wiele lat temu postawiłem na pisanie. Całkiem słusznie, bo właśnie pisanie to mój sposób uświadamiania sobie, że nie mam nic istotnego do powiedzenia.
***
Zasadnicza iluzja pisania polega na tym, że przekonuje ono siebie i innych o tym, iż opisuje życie, gdy tymczasem wytwarza tylko jego namiastkę.
***
Ktoś, kto swoją egzystencją jest sobą-u-siebie, nigdy nie zabiera się do pisania.
***
24 november 2024
0018absynt
24 november 2024
0017absynt
24 november 2024
0016absynt
24 november 2024
0015absynt
24 november 2024
2411wiesiek
23 november 2024
0012absynt
22 november 2024
22.11wiesiek
22 november 2024
Pod miękkim śniegiemJaga
22 november 2024
Liście drzew w czerwonychEva T.
21 november 2024
21.11wiesiek