21 września 2013
Nieobarczone w ten czas tytułem. (część pierwsza)
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Rzecz miała miejsce ciepłego, przyjemnego dnia w miesiącu kwietniu. Ciepłego, z racji na coraz częściej pojawiające się słońce coraz wyżej. Bo dzięki temu jego promienie otulały nas coraz częściej poczuciem ciepła. Przyjemnym, z racji tego iż powietrze tego dnia było rześkie, czyste, oczyszczające. Przypuszczam iż każdy tego dnia poczuł się lepiej. I zauważył, że wielkimi krokami w końcu pojawia się długo wyczekiwana wiosna. Bo tego roku zima była dla wielu straszna. Zimna, przerażająca, sroga. Nie jeden z wielu wieśniaków zamieszkujących chaty ze strzechy nie wytrzymał nocy. Przymarzł, przymarzł do miejsca w którym odpoczywał po wyczerpującym dniu poszukiwań pożywienia. Jego serce przymarzło. Przymarzło do wieczności, wieczności w której już nigdy się nie od rodzi i spocznie na wieki, jak wieczność w zwyczaju miała.
A zima była straszna, i sroga. Nie jeden zwierzak jakich wielu przemierzający las w poszukiwaniu pożywienia, nie znalazł go, przez pierwszy dzień. A potem w drugi podobnie. Trzeci natomiast, wedle zasady niestety okazał się bez zmian. Czwarty był jeszcze cięższy bo wykończony coraz bardziej się wykańczał. Nie odmieniło się i piątego. Który okazał się początkiem końca, ponieważ szósty dzień stał się nicością nowości. I zakończył i tak marny żywot biednego zwierzaka.
Jednak, dla wielu smutny przypadek dla innych okazał się zbawieniem. Ponieważ każde nieszczęście dla jednego, może stać się szczęściem dla drugiego. I tak było tym razem. Zjawił się wilk, będący na etapie dnia trzeciego. Ten jednak zasady nie zachował. Temu się udało. Był szczęściarzem jakich mało, ponieważ świat w tych czasach od szczęść nie ronił- przykładem niech choć będzie zwierzak, lub wieśniak. Choć on też podobno zaznał szczęścia w królestwie niebieskim. Ale w tych czasach coraz mniej ludzi wierzyło w królestwo niebieskie. Nie dziwcie się im. W tych czasach również nie wierzył bym w królestwo niebieskie. Bo jakiż też król dopuszcza by jego owieczki konały z głodu? Jakiż też pan dopuszcza do ich nieszczęść? Jaki pasterz odwróci wzrok od swego stada i pozwoli by zły wilk skarcił jedną z jego pociech? Otóż racja- żaden. Tak też i ten król i pan, nie mógł być królem. I właśnie do tego wielu się przekonało. Nie raz z własnych nie przymuszonych chęci. Lecz znacznie częściej ze strachu.
A strach panował tej zimy wielki. I nie tylko dotyczył on tych, którzy nie radzili sobie ze znalezieniem pożywienia.
Otóż zima, nie stała się jedynie końcem wegetacji wielu roślin. Stała się końcem żywota wielu istot. Przyczyną wielu pogrzebów- jeśli któraś z istot miała szczęście. Częściej po prostu końcem. W rynsztoku chociażby. Albo w polu. Albo nad rzeką. W rzece. W stawie. W własnej chacie. W błocie pośrodku targowiska. Pośród odchodów psich, bądź ludzkich wypróżnień. Bez pochówku. Bez najmniejszych czyści. Bez godności. Ponieważ większość ludzi takiej nie posiadała. Końcem istnienia ziemskiego, tak ukochanego przez wielu.
Choć i może wielu wyszło to na dobre, i uratowało ich od gorszego końca (a wydawałoby się, że gorszego być nie może). Choćby Maurycemu ze Zbyrska. Jeśli nie przerażające okoliczności zimy roku 1392, i nie krótka, bezbolesna śmierć z pewnością właśnie teraz, na wiosnę, po długim okresie spędzonym w ciemnicy, w zimnych lochach zamku Stresburg, Maurycy ze Zbyrska smażył by się nad ogniem, przygotowanym tak by najpierw ten mógł patrzyć na swe nadpalające się stopy i łydki. Na skórę, która pod wpływem ogromnego ciepła sama z własnej woli odpada od jego nieszczęsnego ciała, by uwolnić się od męk. Na kości które zaczynają ciemnieć, a dopiero następnie czując jak żar przeszywa jego krocze, i część właśnie krocza, która dokonała niewiarygodnej dla ludzi ówczesnej Golmencii zbrodni. Co najciekawsze wszystko okrzyknięte zostałoby wielkim wydarzeniem, dla większości bardzo ciekawym, i rajcującym wydarzeniem. Ponieważ ludzie w tych czasach lubili patrzeć na takie rzeczy. Lubili widzieć, jak ten którego wcześniej okrzyknęli skurwysynem i cudzołożnikiem pali się na ich oczach. A ich satysfakcja nie znała by granic, i przeniosła by ich w stan krzyku radości. A mogli tak krzyczeć i godzinami. Czym dłuższe bywały kaźnie tym ludzie bardziej je pamiętali. I tym bardziej byli zadowoleni. Choć pewnie niestety większość nie myślała wtedy, że całkiem możliwym jest znaleźć się właśnie tam - na dostojnym miejscu, starannie przygotowywanym godzinami przez wykształconego w swym ciekawym dziele kata. A katów szkolono sumiennie, ponieważ każdy miał misję…misję niezwykle dostojną i zyskowną, gdzie słowo zyskowną należałoby i przedstawić w formie cholernie dużej ilości denarów. Cholernie bogaty był kat, jak się domyślacie, często go najmowano, oj często. Ale ludzie się tym nie przejmowali, ważniejsza byłą każda kolejna kaźń znienawidzonego sąsiada. Nie wzięli pod uwagę, że i oni mogą stać się głównym aktorem właśnie na scenie w samym środku zatłoczonego rynku miasta. I to był ich błąd. Naprawdę wielki i niemądry błąd.
Maurycy mógł też zginąć już wcześniej. Podczas choćby przesłuchań. Kiedy podpalając jego palce przesłuchujący próbował by dotrzeć do prawdy, choćby tej którą sam sobie wymyślił, i przypadkowo ogień, z własnych nerwów i niecierpliwości, przeniósłby do jego twarzy. Ale to się rzadko zdarzało, na nieszczęście przesłuchiwanego.
Maurycy ze Zbyrska należał jednak do szczęściarzy. Nie tych najbardziej szczęśliwych, którym udało się ujść z życiem jakimś niewiarygodnym cudem. A takich cudów było mało. Należał do tych, których śmierć uratowała od gorszych czeluści. A zdarzyło się to całkiem przypadkowo, gdy otóż szczęściarz nakryty przez męża chędożonej dziewki, po jego druzgoczącym nos uderzeniu niefortunnie przypieprzył karkiem, na którym trzymał swą pustą jak widać makówkę, wprost w wystający gwóźdź na zwierzęce skóry używane jako ubrania wierzchnie na zimę. Ot traf chciał, że zaznał spokoju wiecznego ciut wcześniej niż sam przypuszczał. Lecz, uprzednio uświadczając tego na co długo czekał, jako juz 18 letni chłopak wywodzący się z biednej, wieśniaczej rodziny. Nie był jednak to jego szczęśliwy początek jako kochanka, i dorosłego mężczyzny. Zaczął wręcz tragicznie. Zaczął nawet kusząc się na stwierdzenie- od dupy strony. Bo nie przemyślał jak niepoważnie jest dobierać się do żony człowieka nieopanowanego, nieokrzesanego i zaskakującego. Jego początek stał się końcem. I to było jego szczęście. Bo gdyby przeżył spotkanie z Mortelem von Hening , jak już wam udowodniłem, mógł skończyć gorzej. Tak się jednak nie stało. A wiele rzeczy w tych czasach jak się później okaże, nie stało się tak, jak miało się stać, i tak, jak wielu przypuszczało. Co okazało się tragiczne w skutkach.
22 grudnia 2024
Prostotadoremi
22 grudnia 2024
fantazjeYaro
22 grudnia 2024
2212wiesiek
22 grudnia 2024
śnieg w prezenciesam53
22 grudnia 2024
Błogosław nam Boże Dziecię!Marek Gajowniczek
21 grudnia 2024
2112wiesiek
21 grudnia 2024
Wesołych ŚwiątJaga
21 grudnia 2024
Rośliny z nasieniem i bezdobrosław77
21 grudnia 2024
NEOMisiek
21 grudnia 2024
Mgła pojmowaniaBelamonte/Senograsta