12 grudnia 2011
Pierwsze zlecenie
- Powiem, wszystko powiem, nawet to, czego nie wiem! Służbę zacząłem z
powodów genetycznych. Dziadek, ojciec, wujek, wszyscy byli żołnierzami,
prostymi przynieś – wynieś, pozabijaj. W tych czasach każdy, kto dał się
poznać i zdobył uznanie szefa, piastował godność cyngla na posyłki, a
jak się wykazał pod kątem skuteczności, mógł liczyć na awans. Tak i ja.
Wkrótce dostałem cynk, że wylosowano dla mnie bezpłatne stypendium i
stwierdzono, że jestem upoważniony do wyjazdu na Sycylię celem
podnoszenia kwalifikacji. Mówiąc bez ogródek, lubiłem sobie wtedy
podnosić byle co, szczególnie wtedy, gdy mnie to gilało. Więc
zadecydowałem. A jako że nie miałem za wiele forsy, postanowiłem
szarpnąć się na zakup rozpylacza, bo słyszałem, że tam każda spluwa jest
na wagę kicia i nikt mi nie da postrzelać za Bóg zapłać, no, ale mówi
się trudno i kocha się dalej.
Jednakże, zanim zdążyłem się gruntownie ucieszyć, przyszła nowa
wiadomość i już nie miałem z czego być zadowolony, bo nakazano mi, bym
dał sobie spokój z Sycylią, wrócił do domu i zrobił porządek z B.
(którego zdjęcia figurowały w każdej szanującej się komendzie).
Powiadano o nim, że prowadzi nielegalne machloje na boku. Za dnia był z
niego potulny komiwojażer, niepozorny facet obarczony rodziną i
gustownym lumbago. Ale pod wieczór, gdy wychodził z domu, żegnany
rozkochanymi serenadami pod tytułem ach kiedy, ach kiedy powrócisz jedyny,
z głupola przeobrażał się w człowieka czynu, któremu nikt nie
podskoczy. Wzrok miał wtedy ostry jak brzytwa, marynarkę z kuloodpornymi
guzikami i okulary spawalnicze dla szpanu. Chociaż był z niego dosyć
porządny obwieś, szef zawyrokował, że dosyć się nażył i pora mu do
piachu. Został uzgodniony do odstrzału na najbliższy wtorek, w dzień
targowy, gdy do miasteczka ściągają najbogatsi handlarze końmi rasy
wyścigowej i we wszystkich zajazdach nie idzie wetknąć czapki z
daszkiem, a ja miałem dać mu krzyżyk na drogę.
*
Moje zadanie było proste. Opowiem, choć co to da? Dzień przed egzekucją
zapowiadał się fest, toteż z lekko uniesioną brwią filuta, udałem się do
przygotowanej czatowni. Uzbrojony w kordelas z tłumikiem i fuzję na
trefne charaktery, już od rana siedziałem na rozwalającym się zydlu.
Była to zaciszna dziupla samochodów z odzysku po kapusiach, istne
rumowisko przestrzelonych dętek i sparciałych opon. Tam i sam ścieliły
się żebrowane truchła kaloryferów, tu i ówdzie wynurzała się drżąca ze
strachu i trzęsąca się z zimna opuszczona uszczelka, a gdzie nie
spojrzeć, nie było nic widać. Słowem – ohyda.
W nocy, gdy nawet szczury pokładły się na zasłużony odpoczynek i
zawzięcie gadały przez sen, kiedy ustał wszelaki chrobot, dziupla
ożywiła się i zajechała furgonetka do przewozu podejrzanych osób, z
której wyguzdrał się B. w muskularnej asyście steryda z dwururką.
Pierwszy strzał ugodził ochroniarza. Fajtnął na wznak bez żadnych ale.
Drugi trafił B. w plecy tak, że większym kawałkiem siebie znajdował się w
furgonetce, a mniejszym na zewnątrz, co wyglądało, jakby nie mógł się
zdecydować, gdzie ma spocząć na zawsze. Było po ptakach i co rychlej
należało się zmyć, ponieważ gdyby mnie kto przydybał w towarzystwie
truposzy, nie mógłbym udowodnić, że zabiłem ich na własną prośbę.
Przez chwilę nasłuchiwałem, ale po mojej robocie nie ma reklamacji. Jeno
w skrzynce z pakułami oburzone szczury poczynały sobie skakać do
zaspanych gardeł. Schowałem przybory do futerału i przez nikogo nie
molestowany, powlokłem się w stronę Sycylii. A później, to już wiecie.
22 listopada 2024
niemiła księdzu ofiarasam53
22 listopada 2024
po szkoleYaro
22 listopada 2024
22.11wiesiek
22 listopada 2024
wierszejeśli tylko
22 listopada 2024
Pod miękkim śniegiemJaga
22 listopada 2024
Liście drzew w czerwonychEva T.
22 listopada 2024
Potrzeba zanikuBelamonte/Senograsta
21 listopada 2024
Drżenia niewidzialnych membranArsis
21 listopada 2024
21.11wiesiek
21 listopada 2024
Światełka listopadaJaga