17 czerwca 2011
6. Grzech na zapomnianej półce (cykl)
Jak głośno trzeba krzyczeć, by piękny sen wciąż trwał
Wciągany w głąb podświadomości, nie tracił swego sensu.
Choć chwytany grozą otchłani, walczy z nią szaleńczo,
Kurczowo trzyma się, choć uchwycony jest brzytwy.
Zranione już na wstępie, bo przyszło bez zaproszenia,
odepchnięte, wciąż jednak chce tutaj być.
Bez słów mówi, w objęciach ciszy złowrogiej,
prosi o pozwolenie, choć mieć je powinno od Góry.
A Ona patrzy w szklaną kulę, chce poznać lepszą przyszłość,
drążąc sobie coraz większą dziurę w umyśle
niemożnością podjęcia dobrej decyzji,
każda złą będzie, każda kogoś skrzywdzi.
Ciemność zalewa zielone oczy, w rudej otoczce,
bo w poczuciu niemocy spuściła już głowę.
W powietrzu czuć siarkę, jego będzie decyzja,
ma ona kształt błędu przepełnionego strachem.
Ono pada do Jej stóp, o miłość prosi,
która powinna Mu się należeć,
lecz nie jest darem, marzeniem pozostaje,
jednym z tych, które pozostają niespełnione.
Jak promień światła w ciemności walczy
niebezpiecznie wciąż, z naiwną odwagą
stanęło przed oczami moimi, choć zamkniętymi
i wyrywa się prowadzone na gilotynę.
Robi się duszno, choć wcale nie jest gorąco
drżę w zimnie, które moje serce wydziela.
Szczęśliwymi wspomnieniami myśli błyszczą
jak błyskawicą gniewne rozświetlone niebo.
Odkładam grzechy na zapomnianą półkę,
aby pokryły się warstewką kurzu.
Czas zapomnieć, zakopać, przyrzucić innymi
Niepotrzebnymi i niechcianymi wspomnieniami.
Nie da w nocy słodko spać, ciągle ten sam
krwawy obraz nie dający spokoju,
silny, zbyt wyraźny na to,
żeby po latach zmył go ciepły deszcz.
Jak obłąkana lunatyczka zataczając kręgi
chodzę i szukam czegoś, co nie istnieje.
Płacząc milczę, zaciskam sine usta
zszyte przeze mnie metalową nicią.
Chyba już zawsze będę pamiętać wyraźnie
siebie leżącą na łóżku szpitalnym.
Błąkającą się pośród myśli, które zaprowadziły
na skraj urwiska psychicznej wytrzymałości.
Chyba już zawsze będę pamiętać myśl o wolności,
która w takich chwilach popycha do błędu,
dopadła i mnie kusząc rajem obiecanym,
lecz tak naprawdę nigdy go nie ujrzę.
Między błękitem a czernią, niebem a ziemią
znajdują się ulice Aniołów, przechadzam się nimi
nocą tak cichą i delikatną, niczym sieć pajęcza.
Wśród gwiazd w niej zaplątanych płyną moje sny.
Spadając na ziemię wiedziałam, że Ono leci do otchłani.
Powinnam skoczyć wraz z nim, ale odwróciłam się milcząco,
nawet nie pożegnałam Go przed odejściem
ze mnie, z jedynego domu, jaki miało.
Ono odeszło, dopiero teraz wiem, że na zawsze,
choć we mnie będzie już zawsze, niepoznane,
szukało końca swojej drogi i własnego miejsca,
które posiadało i zostało mu odebrane.
Wyjścia będzie szukać już zawsze,
przyjęte z powrotem tam skąd przyszło,
bo to nie Ono skalało się tym grzechem,
łzy leje z nieistniejących oczu wrzucane do wiadra.
Gdzie jest droga która poprowadzi Je do wyjścia?
Nie może wrócić. Nie ma znaków, strzałek.
Nie ma nici Ariadny, są tylko stare szczątki,
a niewinna dusza wróciła niechciana do nieba.
Ewusia1989 i Nierealny
22 grudnia 2024
Prostotadoremi
22 grudnia 2024
fantazjeYaro
22 grudnia 2024
2212wiesiek
22 grudnia 2024
śnieg w prezenciesam53
22 grudnia 2024
Błogosław nam Boże Dziecię!Marek Gajowniczek
21 grudnia 2024
2112wiesiek
21 grudnia 2024
Wesołych ŚwiątJaga
21 grudnia 2024
Rośliny z nasieniem i bezdobrosław77
21 grudnia 2024
NEOMisiek
21 grudnia 2024
Mgła pojmowaniaBelamonte/Senograsta