24 października 2024

LABIRYNT MYSZY

Pod lasem o zachodzie słońca znaleźliśmy metalowy skoroszyt z telefonem starej generacji. Mgła powoli osiadała na wrzosowisko i pola przez, które biegałem nago, pokonując gmatwaninę korzeni i zawalonych pni.
-Co z tym zrobimy Tim?- zapytałem. To był problem. Przedmiot, który należał do kogoś innego , i który należało zwrócić. Nie ulegało wątpliwości, że sprawa jest poważna. Nie mogliśmy jej zlekceważyć. Nikt z nas nie wiedział jakie pokłady dramatycznej prywatności mogą być ukryte w telefonie i reszcie tego, na co trafiliśmy. To była sprawa z gatunku tych, które wymagają szybkiego rozwiązania. Tak szybkiego, jak szybko mija ludzkie życie zamknięte w tych przedmiotach.
-Spójrz!- Tim triumfalnie podniósł na wysokość mojego wzroku plastikową kartę z danymi osobowymi. Kiedyś nazywano ją, zdaje się, dowodem osobistym. Dziś była kopią sensoryczną, czymś co zawierało nie tylko dane osobowe, ale i najważniejsze wspomnienia jej posiadacza wtopione w zalaminowaną powierzchnię. To było coś więcej niż odcisk palca.
Teraz wszystko stało się banalnie proste. Znałem co najmniej dwóch gości z Agencji Bezpieczeństwa. Wystarczył jeden telefon do G. żebym w dosłownie pięć sekund ustalił dane osoby, której szukaliśmy. Była to koncepcja tyleż genialna co naiwna, bo przecież na kawałku plastiku widniał adres osoby, napisany starym sposobem lingwistycznym. Wystarczyło tam pójść i oddać zgubę.
Nie byłem tam z nimi. Dalszy przebieg wydarzeń znam tylko z relacji oraz z udostępnionych mi przez Tima hologramów wspomnień. Adres znajdował się szarym kolosie z tysiącami pięter i milionami mieszkań, o korytarzach szerokich jak hale w galeriach handlowych. Plan tego budynku, powstałego jeszcze w XXIII wieku, przypominał skomplikowane równania fizyki kwantowej, a miejska legenda prawiła, że nie ma oryginalnego planu tylko duplikaty w szczątkowym stopniu odzwierciedlające ideę tego przedsięwzięcia. Nie każdy też wierzył, że w środku czasoprzestrzeń ulega zakrzywieniu. Budynek tak wysoki, że światło nie docierało do najwyższych pięter przez co były wiecznie spowite szarą mgłą w półmroku czyniąc z ich lokatorów osobną kastę w przeciwieństwie do tych mieszkających niżej. Zresztą podobno nic nie ma początku, ani końca. Wszystko się zapętla w nieustannym tańcu neuronów. W stronę światła i cienia. Dom cały zbudowany z betonu bez kolorów.
To była kobieta. Odnaleźli ją na 1076 piętrze 837 m od schodów za 700 kondygnacją po lewej. Otworzyła im choć wyglądało to tak, że to nie ona otwiera. Otworzył im ktoś, który wyglądał jak ona, ale był tu tylko gościem. A może współlokatorem. Ten ktoś potwierdził, że to ona, i że przedmioty należą do niej. Zaprosiła (zaprosił) ich do środka. Jej twarz była zaoraną siatką zmarszczek, zniszczona i zapadnięta w sobie. Odczytali na niej ślady z trudem ukrywanej choroby psychicznej. Ślady bólu, wyczerpania, obrazów, które są piękne, ale niszczą psychicznie i fizycznie. Miała syna. Niepełnosprawność jego narządów ruchu i mowy oraz kończyny powykręcane w ekspresjonistycznym amoku, wywierały przygnębiające wrażenie. W mieszkaniu było ciemno, ale nie na tyle, żeby nie dostrzegli szczegółów. To był krajobraz powojenny. Wszędzie walały się połamane krzesła, szuflady i inne meble oraz resztki pożywienia. Rozbity telewizor raził pustką z rogu pokoju. Zasłonięte, brudne firanki. Jedna rzecz przykuła ich uwagę i zdawała się godna zapamiętania. Otóż podłoga usiana była setkami kromek białego chleba pomiędzy, którymi przemieszczało się tysiące białych myszy. Stwierdziłem, że to i tak lepiej niż byłyby to np. szczury.
Nie wiemy czy ta kobieta była zbieraczką. A jeśli tak, to czy zbierała wszystko czy tylko okruchy nadziei. Wyszli stamtąd z obrazem jej powykręcanego syna i tysiąca myszy pośród kromek chleba. Buszujących w chlebie. Wyszli stamtąd w betonowy labirynt korytarzy swojego własnego umysłu.
Jestem w tym budynku jakiś czas później. Błądzę. Gubię się w odnogach korytarzy, pięter i przepastnych klatek schodowych. Nie pamiętam, gdzie jest wyjście. Pomyślałem wówczas, że cieszę się, że nie ma tu mojej córki, że nie musi zmagać się ze stopniem skomplikowania tej struktury. Nie chciałbym żeby błądziła. Ja zawsze błądzę tu jak mysz w kromkach chleba. Nawet, gdybym bardzo chciał, nie odnajdę mieszkania tamtej zbieraczki. Pytanie tylko, ilu jeszcze zbieraczy mieszka w tym molochu? Ile cichych nieszczęść oszczędzono naszej pamięci? Bo przecież nie wszyscy odnajdą wyjście. Większość utknie na jednym z milionowych pięter, w odnodze jednej z możliwości, w meandrach alternatywnych rozwiązań.
Wychodzę tak jak oni wyszli z tamtego mieszkania. Na zewnątrz szara mgła. Idę w stronę światła i cienia.



pozostała proza: LABIRYNT MYSZY,

Regulamin | Polityka prywatności | Kontakt

Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.


kontakt z redakcją






Zgłoś nadużycie

W pierwszej kolejności proszę rozważyć możliwość zablokowania konkretnego użytkownika za pomocą ikony ,
szczególnie w przypadku subiektywnej oceny sytuacji. Blokada dotyczyć będzie jedynie komentarzy pod własnymi pracami.
Globalne zgłoszenie uwzględniane będzie jedynie w przypadku oczywistego naruszenia regulaminu lub prawa,
o czym będzie decydowała administracja, bez konieczności informowania o swojej decyzji.

Opcja dostępna tylko dla użytkowników zalogowanych. zarejestruj się

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1