Proza

alc
PROFIL O autorze Proza (2) Dziennik (1)


25 grudnia 2011

Akt II

Opowiadanie - A. Górecka

Ciężkie powietrze wypełniało wąski korytarz. Mana, trzydziestodwuletnia policjantka, z każdym krokiem zbliża­ła się do źródła melodyjnego utworu. Każde pół metra to była jedna sekunda. Serce przestało jej bić gdy poczuła, że stawia kroki dokładnie w rytm dobiegających dźwięków. Zdała sobie sprawę, że jeszcze kilka takich chwil i byłaby tam, w środku.
Kobieta zatrzymała się.
Gwałtownie obejrzała się za siebie.
Była zupełnie sama.
Spojrzała w górę, w bok. Wąski korytarz doprowadzał ją do szaleństwa. Przeszkadzała jej ściana po lewej, prawej stronie, podłoga. Zauważała każdą jej wypukłość, pęknięcie, zadrapanie. Obróciła się wokoło dwa razy. Nawet nie poczuła jak gumka ściskająca jej włosy spadła obok buta.
  – Raz! – wrzasnął jakiś męski głos z miejsca, z które­go wkradało się światło.
  Oczy policjantki momentalnie stały się jeszcze większe. Kobieta mimowolnie zaczęła iść tyłem w kierunku z którego przyszła. Odwróciła się już w półbiegu. Jakby ciągnąc nogę za nogą biegła tak szybko, a jednocześnie bezszelestnie. Nastała zupełna cisza. Kobieta poczuła jak rośnie temperatura jej ciała. Brakowało jej tchu. Nie wiedziała już z której strony dobiegają dźwięki. Uniosła przed siebie lewą dłoń. Wpatrywała się w nią jakby z niedowierzaniem. Jej wzrok był zimny. Policjantka miała założone kajdanki... Tylko na jednym, lewym nadgarstku...
  – Jeszcze raz. – Ten sam głos zabrzmiał spokojniej, będąc wstępem ponownie do tej samej melodii.
Policjantka wpatrywała się w metalowe kajdanki i swoją mocno zaczerwienioną rękę. Oddychała coraz wolniej i głębiej. Starała się uspokoić, pomyśleć. W tej chwili czas się dla niej zatrzymał.

Tego dnia śnieg prószył wyjątkowo mocno. Za dwa dni miała być Wigilia. Zakupową gorączkę już dawno zastą­piło istne szaleństwo. Policjantka była na służbie. Wycieńczona grudniową pracą na półtorej etatu, z stale zapalonym pomarańczowym światłem by ruszyć na akcję, miała już wszystkiego dość. Być może każdy dzień pracy wyglądałby trochę inaczej, gdyby nie ta wszechobecna aura nadchodzących świąt, której nienawidziła. Na każdym kroku mijała ludzi stale za czymś goniących, spóźnionych. Była zmuszona patrzeć na budynki z których bił blask magicznych światełek.
Na małej stacji benzynowej we wschodniej części miasta, partner policjantki kupował papierosy i kawę. To była już rutyna. Bolo miał przyzwyczajenie, że palił nawet w czasie służby, co otwarcie irytowało Manę. Na sam widok fajki w jego popękanych od mrozu ustach, policjantka miała ochotę zwymiotować. Kilka razy mu o tym powiedziała, na co Bolo reagował tak jak na każdą inną uwagę z jej strony, milczał.
Tego dnia w okolicy nic się nie działo.
Żadnej kra­dzieży, rozróby, awantury rodzinnej. Nawet wiatr ucichł, a płatki śniegu miało się wrażenie, unosiły się swobodnie na wietrze. Wysokie maszty reklamowe jakby opadły, stały się ledwo widoczne. Policjantka obserwowała spokojne oto­czenie. Jakiś mężczyzna wyjeżdżając ze stacji oślepił ją moc­nymi, żółtymi światłami. Auto jechało na tyle powoli, że trwało to dłuższą chwilę. Kobieta spojrzała w boczną szybę radiowozu, raz jeszcze zerkając na swojego partnera. W radiu akurat puszczono jedną z jej ulubionych piosenek. Dość zabawnie zaczęła delikatnie wzruszać ramionami. – Ko – chasz – mnie, a –
le sta – le kry – jesz się... – nuciła pod nosem z zamkniętymi oczami. Na jej twarzy pojawił się nawet delikatny uśmiech. Obracając kajdankami w rytm muzyki po swej lewym nadgarstku, podrażniała skórę do czerwoności.
Tymczasem Bolo bajerował kasjerkę. Niby jak zwy­kle. Niby coś między nimi było. Jednak niekoniecznie bystry obserwator dostrzegłby, że mężczyzna co chwilę zerkał w stronę radiowozu. Wzrok policjanta zmienił się na podejrzliwy, gdy dostrzegł jak jego partnerka wysiada z auta i idzie w kierunku nieoświetlonego zaplecza stacji. Bolo wziął kawę, papierosy i z zaciekawieniem podszedł do oszklonej ściany, by dopatrzyć w jakim celu Mana wyszła z samochodu. Mężczyzna coraz wolniej przeżuwał gumę. Splótł ręce i patrzył jak jego partnerka kuca przed rozległym cieniem. Wysilał wzrok jednak na marne. Nie było widać niczego więcej.
– Co tam się dzieję? – spytała kobieta z którą rzekomo miał flirtować policjant.
– Nic takiego. – Bolo pchnął drzwiami.
– Mana?!
Kobieta nie odpowiadała. Silnie zbudowany mężczyzna w jednej chwili znalazł się za plecami swojej partnerki. Mana trzymała za rękę kilkuletnie dziecko.
– Dawid wyszedł na spacer, gdy jego rodzice zaczęli się kłócić.
Kobieta miała zatroskaną minę. Bolodopiero teraz dostrzegł zalaną łzami twarz chłopca.
– Może powinienem sprawdzić co teraz robią twoi rodzice?

Chłopiec cichutko zanosił się od płaczu. Bolo obrócił się na pięcie rozglądając się za siebie. Nie potrafił rozmawiać z dziećmi. Był raczej typem człowieka bardzo zamkniętego. Zdawał sobie sprawę, że nie umiał słowem podnieść na duchu. Korzystając, że był maskowany przez cień budynku, odpalił papierosa. Kurtkę zarzucił częściowo na głowę, tak by nie było widać żaru.
  – Co ty wyprawiasz?!
Bolo nic nie odpowiedział. Jak zwykle. W dodatku ukląkł tuż przy ramieniu swej partnerki.
– Powiesz mi gdzie mieszkasz? – spytał troskliwie. Chłopiec twierdząco kiwnął głową wycierając rękawem mokre od łez poliki. Mana spojrzała na swego partnera z wyraźnym grymasem.
– Zgaś tego pieprzonego papierosa!
Po tych słowach nawet maluch przestał dławić się swym oddechem. Wlepił przerażone oczka w mężczyznę. Bolo rzucił papierosa i przydepnął niedopałek.
– Nie tym tonem dobrze? To jest moja sprawa czy palę i gdzie palę.
– Na miłość boską, jesteśmy na stacji benzynowej! – Mana odburknęła bardzo wyraźnie, pomimo że przez zaci­śnięte zęby.
– No i co z tego! – mężczyzna westchnął ciężko. – Jesteśmy dwadzieścia metrów od dystrybutorów! Z drugiej strony biegnie ulica po której chodzą ludzie z fajką w ręce, rzucają pety przed siebie, a do cholernego paliwa mają pięć kroków!
– Ale ty jesteś głupi – Mana wstała tracąc resztki cierpliwości. – Po prostu nie chciałam żebyś palił przy dziecku! Jesteś policjantem na służbie!
Chłopiec już nie płakał. Ciężko powiedzieć czy w ogóle oddychał. Zdenerwowanie dorosłych udzieliło się i jemu. Strach zdominował jego drobne ciało na tyle, że siedział na skrawku ławki w zupełnym bezruchu. Bolo wstał tylko po to by spojrzeć swej partnerce prosto w oczy. Patrząc na opiętą kurtkę policjanta, można było zauważyć jak bardzo jest zdenerwowany. Mana nie pozostała dłużna partnerowi i nawet na chwilę nie uciekła wzrokiem. Tylko cichy głos, jakby zdumienia, przerwał ten pojedynek. Mana i Bolo równym tempem zwrócili się w stronę malucha na ławce.
– Gwiazda! – Dawid krzyknął wskazując palcem w niebo. – Spadająca gwiazda! Musicie pomyśleć życzenie! – Chłopiec zamknął oczy, a jeszcze bardziej ścisnął usta. Mana spojrzała na swego partnera jednym okiem. Ten tkwił z głową opuszczoną w dół. Kobieta wzruszyła ramionami i poszła w ślad za chłopakami, pomimo, że po gwieździe nie było już dawno śladu. Starała się zebrać myśli, jednak żadne marzenie nie przychodziło jej do głowy. Zdążyła jedynie powiedzieć w myślach – Jezus szybko – gdy nagle na swych ustach poczuła chłodny dotyk. Mimo że stało się to z zupełnego zaskoczenia, nie pozwoliła na przerywanie pocałunku przez dłuższą chwilę. W końcu smak znienawidzonych papierosów dał o sobie znać. Kobieta odskoczyła na krok do tyłu i zaczęła się krztusić.
– Przepraszam cię.
W tym momencie Bolo wydawał się być jeszcze bardziej przestraszony niż sześciolatek przyklejony do ławki.
– Naprawdę przepraszam. – Mężczyzna dość mocno klepnął swą partnerkę w plecy.
– Zostaw! – kobieta wydusiła cichutkim ale piskliwym głosem.
– Przepraszam – Bolo wymachiwał rękoma.
Mana kaszlnęła bardzo mocno. Dzieciak ze zmarsz­czonym czołem patrzył na dwukrotnie wyższego od siebie faceta. Jak odczytał sam adresat, w tym spojrzeniu była szczypta pogardy.
– No co się tak patrzysz? – wybełkotał w kierunku malucha.
Dawid nic nie odpowiedział. Jego radość z powodu spadającej gwiazdy została przygaszona. Bolo machnął ręką, zadarł nosa i zaczął iść w stronę budynku stacji. Chłopiec zsunął się z ławki iprzykucnął przy pochy­lonej kobiecie.
– Coś panią boli?
– Nie... – Kobieta starała się wziąć głęboki wdech. – Trochę brakuje mi tchu... Powietrza...
– Acha. – Chłopiec pomasował Manę po plecach. Spojrzał na zerkającego w ich stronę policjanta, który zdecydowanie szedł w kierunku stacji. Tylko w jednym momencie spojrzenia Many i jej partnera spotkały się na przysłowiową chwilę.
 
Po raz kolejny to oczy policjantki
świeciły tajemniczym blaskiem. I po raz kolejny trzeba było
próbować to, co wydawało się być niemożliwym do przejścia.



pozostała proza: Akt II, Livia - fragment,

Regulamin | Polityka prywatności | Kontakt

Copyright © 2010 truml.com, korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu.


kontakt z redakcją






Zgłoś nadużycie

W pierwszej kolejności proszę rozważyć możliwość zablokowania konkretnego użytkownika za pomocą ikony ,
szczególnie w przypadku subiektywnej oceny sytuacji. Blokada dotyczyć będzie jedynie komentarzy pod własnymi pracami.
Globalne zgłoszenie uwzględniane będzie jedynie w przypadku oczywistego naruszenia regulaminu lub prawa,
o czym będzie decydowała administracja, bez konieczności informowania o swojej decyzji.

Opcja dostępna tylko dla użytkowników zalogowanych. zarejestruj się

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1