24 january 2016
Bohemian
- Kobieta, którą kupiłem odeszła ode mnie – powiedział spokojnym, zrezygnowanym głosem Maestro, pociągając głębokiego bucha ze zwisającej ze ściany rurki.
Siedział na podłodze, lecz nie odczuwał niewygody. Było mu wszystko jedno. Zamknął oczy, pozwalając by płynęła przez niego narkotyczna fala, pozostawiająca po sobie rozluźnienie, lekkość i zobojętnienie. Poruszał głową w rytm nastrojowej muzyki, niosącej się po ogromnym salonie, o niesamowitej wręcz kubaturze.
- Co ty mówisz? – zapytała dziewczyna, a może już kobieta, o egzotycznej urodzie łączącej w cudowny sposób afrykańskie rysy ze słowiańską delikatnością. Uniosła ze zdumienia brwi i przykucnęła przed nim.
- Była taka, jak sobie wymarzyłem – ciągnął, nie zważając na towarzystwo. - Kształty Indiry Varmy, zmysłowość Salmy Hayek, siła i zdecydowanie Sigourney Weaver, inteligencja Jodie Foster. Słowem – ideał. Mój ideał – mówił rozmarzony.
Otworzył oczy, posłał dziewczynie delikatny uśmiech, po czym podał jej narko-rurkę. Wciągnęła białą mgiełkę głęboko do płuc, wstrzymując oddech. Jakaś parka patrzyła na nich z zaciekawieniem z antresoli. Grupa młodych kobiet leżała na wielkiej, narożnej sofie, komentując falujący kilka metrów wyżej sufit.
- Gdzie ją znalazłeś? – spytała cienkim głosem dziewczyna. Wypuściła dym, mrużąc oczy.
Świat wokół stał się czystszy, wyrazistszy, bardziej kontrastowy. Jednoznacznie piękny. A przy tym wiadomo było, że potrafi być równie jednoznacznie okrutny i ciemny. Wszyscy to czuli. I młodzi, gładcy chłopcy przypierający dziewczęta do tapety w holu. I płaczący ze szczęścia Azjata, który klęczał pod oknem. I on, siedzący pod ścianą, nazywający siebie Maestro.
- Istnieją dwie możliwości – powiedział Maestro, spoglądając jej w oczy. – Albo jesteś głupia, albo biedna i nawet nie masz pojęcia o dziedziczących. Chyba że… sama nią jesteś.
- Ja? – odrzekła zdumiona, ale i zaciekawiona.
- Ty. Popatrz na siebie. Rybie, słodkie usta. Lekko wypukłe policzki. Grube, murzyńskie włosy, właściwie strąki, ściągnięte do tyłu gumką. Dziedziczysz tyle różnych cech. Zupełnie jakby ktoś sobie ciebie wymarzył.
- A może było odwrotnie? – ripostowała z przekory.
- A może nie – uciął, przylgnąwszy do ściany. – Nie jesteś moja, ale co tam, nazwę cię Naomi – dodał z zamkniętymi oczyma.
Z zadowoleniem czuł jak basowe dudnienie przeszywa jego ciało. Wyobrażał sobie jak komponuje muzykę. Jak uderza palcami w klawisze, dodaje tło - szemrany niepokój - przyspiesza rytm – bicie serca – zniża głos – zdobywa dusze. Czy to acid-jazz, nu-jazz, czy dark gore ambient. Nazwa się nie liczyła.
Naomi usiadła obok i nałożyła sobie bezwładną rękę Maestro na ramię.
– Dlaczego odeszła? – zagadnęła.
- Nie wytrzymałem…
- Czego?
- Kolejne głupie pytanie! Czego!? Konfrontacji z ideałem – odparł z żalem. – Wyobraź sobie, że masz obok siebie nieskończenie dobrą, nieskończenie inteligentną, niezrównanie piękną istotę. Bez wad, nawet bez pieprzyka na pośladku. Co można z nią zrobić? Spróbować kochać. Prawda. Próbowałem. Ale nie dałem rady. Z nudów.
- Z nudów? – wtrącił wysoki jegomość w eleganckiej kamizelce. Reszta garnituru gdzieś się zapodziała, toteż stał w slipach, z jedną ręką w kieszonce kamizelki, w drugiej trzymając smukłą szklankę. Pociągał drinka, z nieczystym uśmiechem spoglądając na Naomi.
Maestro zmarszczył brwi, po czym ociągając się wstał, stając naprzeciwko nieznajomego.
- Tak, z nudów. Zblazowany, zniechęcony, zatracony w dobrobycie. Tak jak i ty przyjacielu. – Przycisnął mu palec wskazujący do piersi. – A teraz wybacz nam. Idź sobie poszukać laseczki do ruchania gdzie indziej. Pełno ich tu. A jak nie tu, zmień abstrakt. Dajmy na to na imprezę techno rodem z końca dwudziestego wieku. Takie obfitowały w łatwe ofiary. Wystarczyło postawić drinka.
Maestro chwycił Naomi, pociągając ją za sobą. Nieznajomy w kamizelce tylko wzruszył ramionami, po czym poszedł zaokrętować się na sofę, którą według jej mieszkańców, bujało jak statkiem na otwartym morzu.
Weszli na półpiętro. Szeroka antresola zapełniona była ludźmi. W pewnym momencie minęli dojrzałą parkę, wykorzystującą ścianę jako podpórkę podczas miłosnych igraszek. Kobieta po czterdziestce, wciąż piękna, aczkolwiek o urodzie nadszarpniętej czasem, popatrzyła wyzywająco na Maestra, zupełnie jakby nie zauważała pochylonego partnera, topiącego głowę w jej obfitej piersi.
- Za to właśnie kocham ten abstrakt – rzucił Maestro, odwzajemniając bezpośrednie spojrzenie. – Nie jestem już młody, nigdy nie byłem przystojny, do tego łysieję, lecz tutaj to wszystko nie ma znaczenia.
- Przyłączysz się? – zaproponowała nieznajoma, odchylając połę koszuli, za którą kryła się druga pierś, imponująca sutkiem wielkości tarczy męskiego zegarka.
Maestro zlustrował wzrokiem Naomi. Dziewczyna przypominająca Murzynkę stała niepewnie i rozglądała się z lękiem po okolicy – Nie, nie dziś – zadecydował, prowadząc towarzyszkę dalej.
Po chwili weszli do wąskiego pomieszczenia przypominającego korytarz. Znajdowały się tam rzymskie sofy rozstawione wzdłuż ścian. Przy każdej stał okrągły stolik na jednej nodze, a na nim kryształowa waza z owalnymi pigułkami przypominającymi landrynki. Znaleźli wolną sofę i położyli się na niej.
- Mówiłeś o nudzie – przypomniała Naomi, właśnie wtedy, gdy Maestro wpatrzony w wielkie źrenice, chciał spróbował smaku jej ponętnych ust.
- Tak – odpowiedział niechętnie, lecz po chwili dodał - W sumie, to nie była tylko nuda. Chociaż nuda też. Ja po prostu nie umiałem ścierpieć perfekcjonizmu. Zacząłem czuć się gorszy, uboższy, lichszy. We wszystkim mnie przewyższała. Zanim się obejrzałem, zacząłem ją krzywdzić, znudzony bezgraniczną miłością i wyprowadzony z równowagi brakiem wad.
Niewiele się zastanawiając chwycił Naomi za włosy, przysunął do siebie, zatapiając się w jej apetycznych ustach. Nie oponowała. Poczekała, aż nasyci pierwszy głód, by drążyć dalej.
- Co stało się potem?
Zupełnie jakby oczekiwała zapłaty za oddanie.
- Wytęż wyobraźnię! Dziedzicząca nic nie rozumiała. Szukała w sobie przyczyn mojego zachowania. Tłumaczyła mnie na każdym kroku, wybaczała coraz częstsze ucieczki do abstraktu, przepraszała ilekroć spadł deszcz. Zupełnie tak, jak zapisano w warunkach korzystania z usługi. Tak, jak sobie głupi wymarzyłem.
- Zrobiłeś jej coś? – Naomi obróciła go na plecy, siadając okrakiem na jego biodrach. Grube włosy wyswobodziły się z przepaski, spływając mu na twarz. Zadowolony, mocno chwycił ją w talii.
- Ja? Bzdura. Straciłbym gwarancję – parsknął. – Nie musiałem. Krzywdziłem ją jeszcze bardziej i co gorsza, polubiłem to. Codziennie przekraczałem kolejną granicę upodlenia, a potem uciekałem tu, do abstraktu, gdzie przeżywałem uniesienie i wyrzuty sumienia. Jak na rollercasterze, z zawrotną szybkością targały mną euforia i żal.
Tym razem to ona pocałowała. Sięgnęła do kryształowej misy, wyciągając garść tabletek, po czym wpakowała mu je w usta, wraz z językiem. Sama również połknęła kilka. Na jej rysach pojawił się rumieniec.
- Właśnie – wziął do ręki jeszcze jedną pigułkę, wpatrując się w wypukły napis drobnymi literami. – Enjoy responsibly. Używaj odpowiedzialnie. Tego mi zabrakło.
Rozliczne światła to przygasały, to znowu eksplodowały falą abstrakcyjnych kolorów. Wszystko wokół emitowało jasność. Podłogi, które nagle zrobiły się pomarańczowe. Uśmiech przechodzącego obok mężczyzny, zielony niczym wiosenna trawa. Sufit przywodzący na myśl afrykańskie niebo. Zorza polarna nad przepastnym salonem.
- Chodźmy stąd, już! – rozkazał Maestro.
Poderwali się z sofy i podskakując z gracją i lekkością przemierzyli korytarz, by dobiec do miejsca, z którego odchodziło wiele drzwi. Tam również przemykali goście. To wchodząc do tajemniczych pokoi, to z nich wychodząc. Połowa z nich zdążyła już zrzucić ubrania, ciesząc się niczym nieskrępowaną nagością.
- Gdzie ona teraz jest? – zachichotała rozbawiona Naomi. Przechadzała się przed drzwiami, jakby chcąc wybrać jedne z nich. To sięgała ręką do klamki, to speszona cofała dłoń. Wreszcie zrobiła zdecydowany krok w kierunku jednego z pokoi.
- Nie! – wykrzyknął Maestro. – Tam jest sado-maso. Z marszu wchodzisz jako slave i wychodzisz po dwóch dniach, ze wspomnieniami bycia czyimś pisuarem. To nie dla ciebie. Wiem, bo byłem. Właśnie wtedy, gdy moja dziedzicząca odeszła.
- Czyli ona jednak nie żyje? – podsumowania cicho Naomi, opierając dłoń na klamce.
- Tak. Nie mogła oderwać się bezkarnie. Nie tak została ulepiona. Nastąpiła terminacja, a ja dostałem zwrot kosztów.
- I co?
- Znów jestem wolny – wymamrotał bez przekonania.
Naomi popatrzyła na niego z jakimś dziwnym uśmiechem, a następnie nacisnęła klamkę. Ciemne, czerwono-czarne pomieszczenie stało otworem. Przy samym wejściu wisiały kajdanki.
- To tak jak ja – oznajmiła dosadnie. W tym momencie zrzuciła maskę niedoświadczonej dziewczynki, bez ogródek zapraszając go do świata cierpienia.
Maestro przestąpił z nogi na nogę, przełykając ślinę. Zmrużył oczy, lustrując towarzyszkę wzrokiem, jakby sprawdzając czy jej determinacja jest tylko prowokacją, czy też ona faktycznie chciała tam wejść. Jeszcze pół godziny temu powiedziałby, że absolutnie nie ma ochoty na ten abstrakt. Owszem lubił być panem, lecz droga, którą musiałby przemierzyć, by wejść w tę rolę, nie była warta pokonania.
Jeszcze dwa kwadranse temu tak myślał. Jednakże teraz…
- Mogę obiecać ci tylko ból – wyszeptała, zdejmując kajdany z kołka.
– Wierzę. My, ludzie, mamy w jego zadawaniu sięgającą tysięcy lat tradycję – odparł tajemniczo.
Skinęła głową, posyłając mu kolejny z arsenału zniewalających uśmiechów. Metalowy łańcuch brzęczał zapraszająco.
Po co? Szybko zdławił pytanie podpowiadane przez logikę. Wiedział po co. Była ideałem, chciał jej zadać ból, rozkoszować się jej upadkiem. Chciał dominować.
W poddańczym geście wyciągnął przed siebie wyprostowane ręce. – Nie będę dłużny – ni to stwierdził, ni zapowiedział.
- Wiem. – Zapięła pierwszą obejmę. – Też mam już dość uległych dziedziczących. – Zapięła drugą. – Uczyńmy się nieszczęśliwymi nawzajem.
23 november 2024
0012.
23 november 2024
2311wiesiek
22 november 2024
22.11wiesiek
22 november 2024
Pod miękkim śniegiemJaga
22 november 2024
Liście drzew w czerwonychEva T.
21 november 2024
21.11wiesiek
21 november 2024
Światełka listopadaJaga
20 november 2024
2011wiesiek
19 november 2024
Niech deszcz śpiewa ci kołysankę.Eva T.
19 november 2024
1911wiesiek