Caligo, 11 september 2012
Melancholia to tęsknota
-Szepta do wody strapiony-
Pusta dziwaczna dziura bez dna
Ale nieziemsko biała
Która przykuwa uwagę mędrca
I każe oddawać czas
Tak drogi do kupna że bezcenny
Przecież-myśli-
Ludzie są za krusi
By stali w miejscu
I nie byli trącani
Przez Boga świt uczucia
Wybacz-wiosłuje wśród skał
Które słyszą lament jego serca
Człowieka który nie ma nic
Oprócz samotnych chmur na niebie-
Ale moja melancholia to cisza
Moją muzą
Jest wieczny smutek
Stwarzający śmiech
Który umiera
Na brzegu
Caligo, 10 september 2012
Ty, duszo, która
stoisz pośrodku masek wszelakich
i wszystkie smakujesz kolory
szepnij o ironii , ktorą gardzisz najbardziej
Tę jej maskę obłudną
do kotła z czaszkami
wrzucimy i zakręcimy
śmiechem co wpada w szaleństwo
Skruszymy na piasek i proch
rozrzucimy ironicznie cicho
by inni głupcy i szarlatany
nie psociły w naszym wnętrzu
Ty, duszo, która toniesz
Pośród tych sztuczności chromatycznych
Odkryj naturalną
Stronę naszego istnienia.
Caligo, 9 september 2012
Gdzie moje kochanie
Schowałeś duszę opętaną czasem
Spokojem?
Odebrałeś jej prezent
Od dobrego losu
Maskę zaiste jedną z wielu
A ta wyrzucona dusza przez Ciebie
Pozostała w przestrzeni
Jak muzyka Bacha
Opisana po pijanemu
A gdy pytałam
Krzyczała o zadrze na
Zapieczętowanej poezji
Serce burzliwe odejdź
Sprawiasz iż niebo kruszeje
W moich dłoniach!
Caligo, 9 september 2012
Wstęp. Na wstępie. ONA.
Bez skrzydeł-bez konieczności
Bez łez.
Bez piór.
Anielska twarz blyszczy.
Nagość.
Melancholia.
Nostalgia.
Tej osoby. Rzecz jasna.
ONA kurczy się w sobie.
Lawina włosów.
Lawina słów.
Przygniotła ja i rozczuliła.
Albo nie. Rozwścieczyła.
Zagubienie spotęgowało chwilę.
ONA pochyla głowę.
Chyba łka.
Unosi drobne dłonie.
Do nieba.
Do słońca.
Do skrzydeł odebranych.
Do tych z puchu chmur. Najlepsze. Najsłodsze. Lekkie
Bez bagażu doświadczeń.
ONA szepcze.
-Chmury są jak puzzle.
ONA wstała. Zatoczyła się.
Pijane nogi. Pijane członki.
Zmięte resztki ubrań na pijanym ciele.
Gwiazdy.
Po prawej latarnia.
Po lewej pusty sklep. Pusty bo zamknięty.
Mrugnięcia. Kichanie. Pisk. Wycie. Nie JEJ .
To jej cząstka mieszkająca w burdelu.
Mająca małe okno na świat.
Latarnia gaśnie. Zgaśnie.
Zgasła.
Torebka pod jej pachą jest czerwona
Czerwona kopertówka.
A w niej. Portfel. Pusty.
Komórka z nowszego wieku.
Wieku światła, jak mówi ONA.
Wiek śmieci.
Tam tysiące numerów. Tysiące fałyszywych przyjacioł.
Tysiące fałszywych słów.
Prychnięcie. Wściekłość.
Niemoc sącząca smutek.
ONA wyrusza w stronę budynku.
Zwykły blok. Ciemny.Zimny. Nieobecny.Brudny
Wchodzi do klatki. Obrzuca dzikim spojrzeniem ściany.
Zapomina o butach.O szpilkach bez szpilek.
Matowe oczy łzawią.
Otwarte drzwi do mieszkania.
Zapach jej ciała zmieszany z zapachem mężczyzny.
Śpiącym. Zniewalająco pięknym.
Szatan. Demon. Diabeł.
ONA popatrzyła na niego dłuższą chwilę.
Chwila rozpadła się na pół. Brakowało jej namiętności.
Złość mężczyzny. Jego wściekłość. Brak słów. Krzyk
Pęknięte lustro. Stłuczone lustro. Pęknięte serce
Serce w kawałkach.
Trzask drzwi. Rozsypane zdjęcia. Samotność. Zostawił JĄ.
Wybiegł. W koszuli do połowy rozpiętej.
Nie zrobiła nic złego. Oprócz samego zła.
Nie zrobiła. Zniszczyła.
Krwawa noc. Odłamki szkla, w palcach, w skórzę .
Krew. Ciepla. Lepka. Krew. Smak.
Sen. Koszmar. Brak oddechu. Twarda kanapa.
Zszarzały koc. Przepelniony zapachem mężczyzny.
Sen.
Poranek.
Słońce. Suchość w ustach. Słonce. Tępy ból w głowie.
Poniedziałek.
Słońce. Upał. Ukrop. Brak myśli. Chaos.
ONA lubiła chaos.
On lubil uporządkowanie. Pedant.
Mściciel.
Poranna kawa. Poranna czynność.
Głębokie oddychanie.
Praca. Jaka praca?
ONA niechętnie wstaje z łóżka. Niechętnie. Beznamiętnie.
Z problemami dnia codziennego.
Wychodzi. Wanna. Zbawienie.
Zmywa wszystkie oznaki przeszłości. Sukienka wyrzucona.
Pocięta. Kopertówka leży w krzakach. Wspomnień.
Ożywienie.Otępienie. Pomieszanie.
Błędy wypełnione powietrzem.
Gotowe pęknąć. Przy odpowiedniej okazji.
Ubranie. Zwykle. Maskujące. Szare.
Wychodzi po jedzenie. Sklep. Jaskrawe kolory
Zawsze ten sam autobus. Kierowca bez zęba. Uśmiecha się. Podaje bilet.Płaci.
A maszyna rusza.
ONA zachwiała się.
Wpycha się na miejsce koło kobiety w podeszłym wieku.
Autobus jest do połowy pełny
Zaraz będzie pełny. Wypełniony.
Znajomy przystanek. Wysiadka. Głosy.
Jasne cholerne słońce.
Sklepy. Ubrania. Buty. Bibeloty.
Płaczące dzieci.
Przereklamowane mordy na bilboardach.
Spożywczy. Nareszcie.
ONA wchodzi do niego szybkim krokiem, stukając obcasami.
Kupuje tylko potrzebne rzeczy.Nie mniej.Nie więcej
Idzie. Wpada na postać. Dużą postać.
Czuje jej zapach. Drży. To on. Mężczyzna.
Wrócił.
Nie, nie wrócił. On jedynie poszedł po bułki do sklepu.
I piwo. Zawsze pił piwo.Nigdy nie był pijany.
-Przemyślałaś sobie swoje życie?
Wygląda jakby miał pustkę w sobie. Pustkę. Nicość.
-Pytałem czy....?
-Wiem o co pytałeś.
Ona pochyla głowę. To znowu patrzy w sufit. Na niego.
Jego oczy są wypalone. Jakby ogień, który gościł w ich mieszkaniu....
Ich mieszkaniu?
-A więc?
-Mój świat potrafi się sypać.Mój świat potrafi się zbierać do kupy. Mój świat nie potrafi Ci powiedzieć, żebyś spieprzał.
-Jesteś taka sama jak byłaś noc, dzień i tydzień temu....
-Dobrze mi z tym.
Wzruszył ramionami
Zjawa.Smutek. Bezład.
Odszedł. Zniknął.
Tym razem była pewna, że nie wróci.
Caligo, 27 june 2012
Uniosło się serce
Sapnęło głośno z żalu
Potem trwało,jakby podwieszone na
Skrzydłach anioła
Pijany pomocnik za kotarą
Zapomniał opuścił aktorzynę
Teraz zaspał on
Na swój codzienny serial
Caligo, 27 june 2012
Mów czy chcesz ze mną być
Z naszą miłością pełną słów
Kolorów tylko niektórych
Grzechów kupkę
I tego co ja
Nazywam wyobraźnią
Mów czy chcesz ze mną być
Z naszymi chwilami ułamkami wieczności
W których ukryłam radość
Tak bardzo dawno temu
Że już o niej zapomniałam
Mów czy chcesz ze mną być
Z naszym brakiem ciepła
I momentów namiętność
Które są za konieczne
Aby nie być uzywane
Mów w końcu czy chcesz
Czekać nieokreślenie długo
A potem od razu być jednością?
Bo to będzie jedyne wyjście
W tej piekielnej sytuacji
Caligo, 27 june 2012
Urywane myśli
Pojawiły się ,serce
Bo on jest gdzieś
Bo on nie jest mój
Leżał na brzegu morza
Jak rozbitek szalony
Co próbował zdobyć wieczność
Na własność
Odebrać Aniołom sposobności
Do zwycięstwa nad …?
Pamiętam , uniosłam mu twarz
Zmierzwione miał wlosy
Przez syrenie śpiewy
Oczy zamglone smutne
W rozpaczy się miotał
Zgubił swój skarb
Serce mu biło ale one
Jakieś silne , bo krwawiło
Przecięte nożem zdrady
Zdradziło piekło jego właśne
Budził się z tego transu
Słowa liche powtarzał jak mantre
Jakby czcił swoją porażkę
I przeklinał los
Popatrzył na mnie, w oczy demona moje
Te znane tylko z mitów
Uniósł głowę jakby
Zdziwiła go ma egzystencja
Dotknęte moje usta przez zimne jego wargi
Zadrżały w czasie iskry
Które oświetliła serca
Które nigdy nie zapraszały
Wstał zdziwiony
Odchyliłam glowę
By mógł całować mnie wiecznie
Zniknął właśnie wtedy
Jego ludzie go wzywali....
Terms of use | Privacy policy | Contact
Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.
24 november 2024
0018absynt
24 november 2024
0017absynt
24 november 2024
0016absynt
24 november 2024
0015absynt
24 november 2024
2411wiesiek
23 november 2024
0012absynt
22 november 2024
22.11wiesiek
22 november 2024
Pod miękkim śniegiemJaga
22 november 2024
Liście drzew w czerwonychEva T.
21 november 2024
21.11wiesiek