27 january 2014

Cześć, futrzaki! Mam na imię Hubert

I
 
Zostałem adoptowany przez parę zagorzałych komunistów. Przemiany po roku osiemdziesiątym dziewiątym nie zweryfikowały ich poglądów, chociaż doskonale się dostosowali do nowych realiów. Nie przygarnęli mnie dla pozy. Podejrzenia o względy ideologiczne będą poważnym nadużyciem. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że działali z odruchu serca. Tak, drodzy państwo, nawet "ten gatunek" wykazuje uczucia wyższe i posiada niepohamowaną potrzebę bezinteresownego obdarowywania sobą i tym, co najszlachetniejsze. Pominę opis szczęśliwego, beztroskiego dzieciństwa pod troskliwymi skrzydłami moich przybranych rodziców. Pomimo aktywności partyjno - zawodowej, a potem biznesowej, zawsze znajdowali dla mnie czas. W pełni zaspokajali wszelkie potrzeby, nie zapominając o tych najcenniejszych. O tym, że nie jestem ich biologicznym potomkiem poinformowali mnie w dziesiąte urodziny. Nie doznałem szoku, nie popadłem w depresję, nie nabawiłem się natręctw, nie zacząłem się moczyć, jąkać i nie zadawałem dodatkowych pytań. Nasze relacje nie uległy zmianie. Może poza jedną: zacząłem ich jeszcze bardziej kochać i szanować, jeśli słowo "bardziej" jest uprawnione. Tragiczna wiadomość o zatonięciu jachtu zastała mnie w weneckim hotelu. Spędzałem upojne chwile ze swoją narzeczoną, świętując obronę dyplomu. Jak zniosłem stratę? W ogóle jej nie zamierzałem znosić. Dla mnie żyją do dziś. Moi rodzice wyjechali na placówkę dyplomatyczną. Utrzymuję z nimi stały kontakt mailowy. Pamiętam o ważnych datach, ślę widokówki z podróży, na bieżąco relacjonuję sukcesy i porażki, nie pomijam nawet tych najintymniejszych. Zamieszczam szczegółowe bilanse z każdego etapu życia: dostatniego, dzięki ich zapobiegliwości i pełnego marzeń, podróży, rozlicznych kontaktów towarzyskich, a także  planów i ambicji, które zawdzięczam swoim cechom charakteru.
 
 
 
II
 
Opisać Elizę? Nie rozśmieszajcie mnie: wszystko, co mógłbym zawrzeć, chcąc scharakteryzować ten rodzaj urody, wdzięku, powabu, zmysłowości, byłoby tylko marną kopią oryginału. Mężczyźni są wzrokowcami, ale żeby nie narazić się feministkom, natychmiast dodaję; po pierwszym, niebotycznym zauroczeniu doceniłem również jej nieprzeciętną inteligencję, elokwencję, nieskazitelne maniery, doskonałe wykształcenie, oraz ugruntowane zamiłowanie do wszelkich sztuk pięknych. Moi teściowie należeli do elity kulturalno - biznesowej, przez duże Ka i jeszcze większe Be. Wychowali córkę na eteryczną księżniczkę i chociaż w dzisiejszych czasach brzmi nieco śmiesznie, żeby nie powiedzieć nieprawdopodobnie, Eliza epatowała wszystkimi cechami, jakie można przypisać jedynie dziewiętnastowiecznym szlachciankom. Jeśli ktoś z was się teraz uśmiecha, sądząc, że na partnerkę swojego życia wybrałem słodką nimfę z czarującą główką w chmurach, której ręcznie szyte trzewiki nie dotykały ziemi - uprzedzam - nic bardziej mylnego. Moja żona [mimo niepełnej akceptacji ze strony rodziców jednak pobraliśmy się] była osobą niezwykle świadomą swojego uroku i doskonale zdawała sobie sprawę z wrażenia, jakie robiła, nie tylko na mężczyznach. Potrafiła odnajdywać się w każdej sytuacji; umiejętnie, z wyczuciem operowała swoimi niezaprzeczalnymi atrybutami. Czerpała z nich sowicie, aż po pełną i to obustronną satysfakcję. Uwiliśmy gniazdo w wiejskiej rezydencji, nieopodal Palermo. Nasze życie, pełne podróży i kontaktów biznesowo - towarzyskich wymagało właśnie takiej przystani. Często podróżowaliśmy osobno: prowadziłem interesy nie tylko w Europie. Szanowałem fakt, że Eliza nie znosiła zbyt gwałtownych zmian czasowych i klimatycznych. Skupiała się na swoich pasjach: próbowała sił w świecie mody, projektując ekskluzywne torebki, niestety, z umiarkowanymi sukcesami. Miała również słabość do wyrafinowanej, zawrotnie drogiej biżuterii. Współpracowała z kilkoma wiodącymi producentami, jednak nie przebiła się na tyle, żeby zaistnieć w stopniu decyzyjnym, przez co popadała w irytację. Wolniejsze chwile poświęcała dojrzałej sztuce i działalności w pewnej międzynarodowej, pozarządowej organizacji, skupionej na wspieraniu młodych artystów i na odkrywaniu nowych talentów. Kiedy spotykaliśmy się w naszym gniazdku, nie brakowało tematów do rozmów. Chwile spędzone u boku ukochanej rekompensowały wszystkie niedogodności trybu życia, jaki wiodłem, żeby zapewnić nam egzystencję na odpowiednim poziomie. Byłbym niesprawiedliwy, twierdząc, że nie spełniałem się zawodowo, czy nie realizowałem zgodnie z wcześniejszymi planami. Wręcz przeciwnie: moja biznesowa działalność pokrywała się z ambicjami i pozwalała na osiąganie kolejnych celów, które sobie nieustannie wytyczałem. Sen z oczu spędzały tylko nawiedzające mnie, dziwne myśli, wywołane niepokojącymi obserwacjami i męczące wspomnienia. Dopadały, kiedy zdobywałem się na dystans i obserwowałem nasz życie nieco z boku. O ogród dbali fachowcy, jednak moja żona nie dostrzegała piękna flory, nigdy nie spacerowała wypielęgnowanymi alejkami. Wolała malowidła od żywych roślin. Nie mieliśmy żadnych zwierząt, chociaż w moim domu rodzinnym fauna towarzyszyła zawsze. Brakowało mi tego. Wspominałem oswojonego szczygła, którego ojciec uratował spod pazurów kota sąsiadów. Przed oczami stawał Ramzes, pies pasterski, prezent na dziewiąte urodziny. Wtedy po raz pierwszy poczułem się odpowiedzialny za istnienie innej, żywej istoty. Poczułem się mężczyzną. Pamiętam, że od tamtej chwili ojciec przestał całować mnie na dobranoc. W moich rękach leżał los bezbronnej, puszystej kulki, która wyrosła na bydlę, wyższe ode mnie. Matka nigdy nie musiała przypominać o obowiązkach, jakie na mnie spoczywały, a Ramzes potrafił się odwdzięczyć.Czasami, jakby przez sen czuję zapach jego wilgotnej sierści. Widzę nasze wspólne harce w wannie, kiedy jeszcze się w niej razem mieściliśmy. Wypady do leśnej daczy, kąpiele w jeziorze, wycieczki, wyścigi: ja na rowerze, Ramzes z wywalonym ozorem, tuż za mną. Kiedy zginął na moich oczach, pod kołami śmieciarki, przez trzy dni nic nie jadłem i przez wiele tygodni nie potrafiłem się uśmiechnąć, nawet do Eweliny, mojej pierwszej miłości. Tego dnia płakałem po raz ostatni w dotychczasowym życiu. Wtedy, w Wenecji nie zapłakałem, podobnie podczas symbolicznego pogrzebu rodziców. Sam wykopałem grób dla Ramzesa, pamiętając o jego zabawkach. Niby psi facet, ale nieco infantylny, bo pomimo dorosłości, nie przestawał bawić się, jak za szczenięcia. Rodzice, Ewelina, Ramzes i szczygieł Gutek: jakie to odległe. W zestawieniu z Elizą i moim obecnym życiem - wręcz nierzeczywiste.
 
 
 
III
 
- Ma swoje dziwactwa, ale Hubert jest najcudowniejszym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek znałam.
- We wsi powiadają, że człowiek, który puszcza lisom koncerty symfoniczne, nie może być normalny. On z nimi gada, Nastka, Witek Podgórniak tak rozpowiada. A na ten przykład, do ludzi odzywać się nie chce. No i kto tutaj słyszał, żeby odbiorcom takie zniżki dawać? I za co? Za obietnicę humanistycznego traktowania w transporcie? Hahaha! Gorszej bredni moje uszy nie słyszały. A i interesy innym hodowcom psuje, a to już sprawa poważna. Kontrahenci zaczynają wydziwiać. Gdzie indziej biorą bez szemrania, a u nas się targują. A tego Pawła, to zatrudnia tylko po to, żeby z towarem do ubojni jechał i dopilnował humanistycznego zabijania. Tyle kilometrów na marne. Jakie to koszty? On nic ekonomiczny nie jest. Sam sobie i tobie chleb odbiera.
- Ze mną rozmawia. I nie humanistycznego, tylko humanitarnego, humanitarnego, ciociu. Ten Witek niech lepiej swojej baby, latawicy pilnuje, a nie się do mojego chłopa przyczepia. Na brak chleba nie narzekam. Chce ciocia jeszcze kawałek ciasta?
- Nie ciasto jeść tu przyszłam, ale żeby ci oleju do tej pustej głowy nalać. Wasza rzecz, nie moja, ale chrzestna twoja jestem i obowiązek mam. Pamiętaj, że jak raz ludzie na języki wezmą, to szybko nie popuszczą.
- Dziękuję, już ciocia swój obowiązek spełniła. Obcy dla was jest, stąd to wszystko. Jaki by nie był i czego by nie robił, jeszcze długo będziecie mu na ręce patrzeć, bo on nie wasz. Kto wie, może nawet nigdy za swojego nie uznacie. Ale on jest mój. Rozumie ciocia? Mój i Allisi i wara innym od niego.
 
 
 
IV
 
Może niejednego intelektualistę przeraża fakt, że na tym świecie można właściwie wszystko kupić. Mnie nie przeraża.  Szczęśliwe życie jest warte każdej ceny. Tak, drodzy państwo i szczęście można sobie kupić. Samo pojęcie jest rzeczą względną i bardzo umowną. Nie mam wyrzutów sumienia, ani dylematów moralnych, a wiecie dlaczego? Dlatego, że to, co jest kamieniem węgielnym pod nabyty towar, to, co nadaje szczęściu sens, to, co sprawia, że potrafię je odczuwać, cieszyć się nim, dzielić z innymi - otrzymałem zupełnie za darmo, a jest tak cenne, że warto było zainwestować. Po niewyjaśnionym zaginięciu Elizy wypadało przeżyć załamanie. Moja samobójcza śmierć, na wzór wypadku rodziców nikogo nie zdziwiła. Zanim wypłynąłem w ostatni rejs, uregulowałem nieco swoje sprawy finansowe. Gro naszego majątku miało wpaść w ręce spadkobierców, jednak zdołałem zabezpieczyć i przetransferować pokaźny kapitał, który zapewni moim dzieciom, a nawet wnukom dostatnie życie. Nastusia nie jest świadoma tego, z kim dzieli życie. Nie zamierzam teraz ujawniać tej tajemnicy. Będziemy do końca wieść proste życie. Tutaj, w podkarpackiej wsi. Co prawda, przewiduję pewne niespodzianki, i szczęśliwe zrządzenia losu, jak na przykład niespodziewany spadek po kuzynie zza oceanu. Chciałbym wykształcić córkę, zadbać o jej przyszłość. Ale przyjdzie taki dzień, kiedy powtórzę scenę z dziesiątych urodzin. Porozmawiam z moim dzieckiem tak otwarcie, jak nauczyli mnie moi rodzice. Mam nadzieję, że do tego czasu zdołamy z Nastką wychować Alisię na człowieka na tyle wartościowego, żeby fortuna nie złamała jej kręgosłupa. Dla siebie i dla was, moi drodzy, futrzani przyjaciele, zachowam tylko jeden detal: a mianowicie, że Eliza jest tutaj z nami, przynajmniej na razie. I tak zgotowałem jej godniejsze odchodzenie, niż ona naszemu nienarodzonemu dziecku. Nie porzuciłem mojej kobiety do końca, chociaż ona owoc naszej miłości oddała w ręce nieznanego mi ginekologa. O aborcji dowiedziałem się całkiem przypadkowo. Eliza uległa poważnemu wypadkowi samochodowemu. Czuwałem przy niej dzień i noc. Nie potrafiłem się modlić, ale kiedy nikt nas nie obserwował, upadałem na kolana, prosząc jej  Boga: ratuj, błagam cię, chociaż się nie znamy. Ocal ją dla mnie, a w ciebie uwierzę. Majaczyła, a kiedy odzyskała pełną świadomość, czuła się tak fatalnie, że była przekonana o nadchodzącej śmierci. Wyznała mi wszystko i tym samym wydała na siebie wyrok. Pomogłem jej odejść, chociaż wraz z nią umarła część mojego serca. Klinikę opuścił zupełnie inny człowiek. Wykupiłem z prosektorium zwłoki i poddałem pewnej obróbce. W trumnie, która trafiła do kremacji spoczywała nikomu nieznana denatka - ofiara przemytników. Moja Eliza spoczywa spokojnie w zamrażarce, przerobiona na karmę. Jedenastego dnia. każdego miesiąca [data wizyty w dyskretnym gabinecie] przy akompaniamencie jej ulubionych utworów symfonicznych, karmię was frykasem dla wybranych. Kiedy zjecie i wysracie ostatni kawałek miłości mojego życia, zlikwiduję fermę i trafię w totolotka. Gramy z z Nacią od dawna i coś czuję, że los się do nas uśmiechnie. Pensjonat i stadnina koni będą hitem okolicy, a moja prawdziwa żona jej najszczęśliwszą gospodynią. Jest coś jeszcze. Coś, co również zdobyłem za pieniądze, a mianowicie informaje o moich biologicznych rodzicach. Banalna historia dwojga nieodpowiedzialnych małolatów. Małomiasteczkowa mentalność i obawa przed napiętnowaniem ze strony środowiska sprawiły, że dziewczyna urodziła w innym mieście i porzuciła noworodka w szpitalu. Kobieta żyje do dziś, cieszy się pełną rodziną, dziećmi, a nawet wnukami. Ciekawiej kreśli się postać chłopaka: inteligentny, błyskotliwy i niezwykle przebiegły bandyta, zasztyletowany przez wspólnika. W półświatku uchodził za specjalistę od "mokrej roboty", ale ile w tym prawdy? Podobno i tutaj mam przyrodnie rodzeństwo - brata, którego płatny zabójca zdążył zabezpieczyć na przyszłość. Dziś jest właścicielem dużej firmy. Jako znany filantrop, cieszy się w swoim środowisku ogromnym uznaniem i niekwestionowanym szacunkiem.
 
 
 
 
V
 
- Hubuś, co tobie? Hubuś... Kochany mój,.. Ty płaczesz?
- Płaczę, Nastusiu... Płaczę za każdym razem, jak to widzę.
- Ale co ty niby widzisz? Toż Alisia śpi sobie spokojnie.
- Najcudowniejsze zjawisko, jakie kiedykolwiek widziałem.
- Ale co, Hubuś? Co?
- Uśmiech dziecka...
 
 
 


KONIEC




Terms of use | Privacy policy | Contact

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


contact with us






Report this item

You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1