23 january 2021
Opowiadanie kryminalne: Pewnej nocy w Złotowie
NIGDY WIĘCEJ.
Od autora: Imiona i nazwiska użyte w opowiadaniu są fikcyjne. Wydarzenia przedstawione mogły mieć miejsce, ale nie są odzwierciedleniem jakiejś konkretnej historii, luźno raczej nawiązują do zdarzeń znanych z ogólnodostępnych źródeł historycznych (pisanych, przekazów ustnych, etc.).
Spotkanie w Klubie Seniora jak zwykle było bardzo zajmujące. Opowieści toczone przy stole w nieodzownym „towarzystwie” kawki i ciasteczka, przepojone były radosnymi śmiechami przerywającymi co rusz swawolne momentami dialogi. Jak to zwykle bywa wśród starszych ludzi, którym życiowe smutki i radości są tak dobrze znane, a tych pierwszych chcieliby choć na chwilę zapomnieć. Pani Olga, żywa i energiczna, jak na swoje osiemdziesiąt dziewięć lat seniorka, słysząc toczącą się tuż obok rozmowę, z nagła posmutniała. Pan Jan, również w leciwym wieku, niewiele ustępujący pani Oldze, poruszył bolesny dla wielu temat walk o Złotów w czasie ostatniej wojny.
– Więc oni, jak wyzwolili już okolicę, zamknęli Niemców w obozie. Tam podobno pracowali przymusowo, jak wcześniej jeńcy w obozach niemieckich.
– Tak, tak – Pani Helena, która podobnie, jak pan Jan przybyła do Złotowa i tu zamieszkała jako dziecko wraz z rodzicami i rodzeństwem, tuż po jego wyzwoleniu – potaknęła skwapliwie na tę sprawiedliwość losu.
– Słyszałam, że działy się tu dantejskie sceny, były gwałty i morderstwa, ale przecież Niemcy to samo robili na podbitych terenach z bezbronną ludnością.
Pani Olga nie słyszała jakby, już dalej tej rozmowy. Do zatopionej bowiem w swoich myślach starszej pani, przestały niejako docierać treści toczonej obok konwersacji. Wieczorne spotkanie seniorów dobiegło końca i rozemocjonowani wspólnym swoim towarzystwem starsi ludzie, wkrótce rozeszli się do domów. Nowy dzień przywitał Złotów szarością i szumem opadającego na domy, ulice oraz skwery, rzęsistego deszczu. Dopiero koło południa, zza nisko spoczywających na niebie chmur, wyjrzało nieśmiało słońce, od razu budząc do życia świat ludzi oraz ptactwa, którego radosne trele i szczebiot zaczął spływać z pośród kamuflażu liści skrywającego ochronnym parasolem pnie drzew. Od strony wód okolicznych jezior, dobiegły zaś przebijające się poprzez coraz żywszy miejski zgiełk, gęgi i pluski kaczek oraz łysek. Popołudniowe godziny upływały mieszkańcom na skwapliwym rozgardiaszu towarzyszącym załatwianiu codziennych sprawunków, rozmowach ze znajomymi, powrocie do domów i rodzin z pracy. I nastał wieczór, w pełni swej tajemniczości, skrywając woalem gwiazd na niebie ostatnie spacery wśród otaczającej wodne zakątki zieleni oraz dyskretnie tłumiąc ogromem ciszy intymne rozmowy młodych na ławeczkach, wśród łona natury.
***
Było już kilka godzin po zmroku. W budynku komisariatu w pewnej chwili dało się słyszeć nachalny głos dzwonka telefonu. Na biurku dyżurnego, słuchawka zdała się podskakiwać, jakby wołając, no już...dlaczego nikt mnie nie podnosi. Starszy sierżant Maniak rzucił okiem na zegar ścienny, była dokładnie 23.47, dobra godzina do niewinnej drzemki przy biurku. Sierżant na swoich dyżurach nie odczuwał zazwyczaj nawału pracy. Przeważnie nocne interwencje dotyczyły libacji i awantur ulicznych pijaczków. Pewną ręką podniósł słuchawkę telefonu do ucha i jak zwykle, przedstawiając się stopniem i z nazwiska, rzucił zdawkowe
– Słucham?! Po drugiej stronie słuchawki dało się słyszeć, czuć, poprzez szum przyspieszonego oddechu, nerwową atmosferę towarzyszącą rozmówcy.
– Mój ojciec nie wrócił do domu! On zawsze wraca na czas! Musiało się coś stać! – usłyszał słowa wykrzyczane niemal panicznym głosem.
– Spokojnie, proszę wolniej, od początku. Jak się Pani ojciec nazywa?
– Borys Awaniuk, musicie go znaleźć!
– Proszę się uspokoić. Kiedy widziała Pani ostatnio ojca?
– No wie Pan, jak mogę być spokojna. Tata nigdy nie wraca do domu późno, musiało się coś stać.
– Proszę Pani, chcę Pani pomóc, szczerze mówiąc procedury nakazują mi natychmiast przyjąć zgłoszenie. Ale, skądinąd wiem, że w takich sytuacjach dobrze jest odczekać z poszukiwaniami. Pani ojciec sam pewnie znajdzie się do jutra.
– Niemożliwe, on ma dziewięćdziesiąt dwa lata, jest wprawdzie jeszcze dosyć samodzielny, ale czasem ma problemy z pamięcią i w ogóle w tym wieku… Musiało się coś stać niedobrego!
– Przede wszystkim, proszę odpowiedzieć na moje pytania - poprosił sierżant stanowczym głosem.
***
Po zebraniu wszystkich potrzebnych informacji, sierżant poinformował Panią Awaniuk, że zgłoszenie zostało przyjęte i że zostaną przez policję wszczęte poszukiwania. Poprosił też o dostarczenie zdjęcia zaginionego. Policjant odłożył słuchawkę i przez chwilę zadumał się, próbując jak najlepiej ogarnąć sytuację. Następnie przekazał sprawę dalej, zlecając wykonanie czynności poszukiwawczych.
Brzask nowego dnia przeplatał się już z pojedynczymi odgłosami ptactwa budzącego się z nocnego snu. Woda niosła charakterystyczny zapach zgniłej roślinności przemieszany z wonią rozkładających się ryb i innych stworzeń zamieszkujących jezioro. Inga, jak to miała w zwyczaju, w sportowym obuwiu i stroju do biegania, już od pół godziny przemierzała znane sobie ścieżki. Biegła, nie forsując się zbytnio, w swoim zwykłym tempie. Choć miała dopiero dwadzieścia cztery lata, jak sama mówiła, w tym wieku kobieta musi zadbać o swoja figurę. W pewnym momencie Inga przystanęła wśród drzew nad brzegiem jeziora, złapawszy zadyszkę na wymagającym podbiegu. Sapiąc na skraju ścieżki, lecz stopniowo wyrównując oddech, rzuciła mimowolnie okiem na toń wodną pięknie odbijającą słoneczne promienie, niczym zaczarowane lustro. Kiedy już wzrokiem powracała na zielone błonie przed nią się rozciągające, gotowa już do dalszego biegu, jej wzrok przykuł dziwny widok. Z trzcin okalających skraj jeziora, kilka metrów od brzegu, wystawało coś nie pasujące do całego otoczenia!
***
Starszy sierżant Maniak kończył właśnie nocny dyżur i przekazywał raport z niego koledze po fachu, który przyszedł na poranną służbę, gdy rozległ się głos telefonu. Wcześniej wprowadził kolegę w sprawę prawdopodobnego zaginięcia starszego Pana i poinformował o kilku już porannych telefonach od pani Awaniuk, córki zaginionego, z żądaniem jak najszybszego znalezienia jej ojca. Sierżant Maniak podniósł wprawną ręką słuchawkę.
– Policja?!
– Tak, tu...Sierżant rzucił standardowo do słuchawki.
– Zobaczyłam coś w jeziorze, to chyba noga topielca, to wystaje z wody. Przyjedźcie natychmiast!.
– Jest pani pewna, że to człowiek?
– Nie, nie wiem, jest cały pod wodą, boję się wejść do wody.
– Jak się pani nazywa?
– Inga (…)
– Gdzie ma miejsce zdarzenie?
Po zebraniu wszystkich niezbędnych informacji, sierżant poprzez radio wysłał patrol na miejsce oraz powiadomił inne służby. W tym dniu, z pracy wracał do domu zamyślony, przepełniony złymi przeczuciami dotyczącymi całej sprawy.
***
– Wstępnie wygląda na to, że zgon nastąpił między kilka a kilkanaście godzin temu. Komisarz Guter pokiwał głową słuchając słów medyka sądowego. Nad brzegiem jeziora roiło się od mundurowych, przybyły zaś na miejsce prokurator coś skrzętnie na boku notował. Zza taśmy policyjnej okalającej najbliższą okolicę, wyglądały zaś ciekawskie głowy okolicznych mieszkańców oraz przypadkowych gapiów, ściągniętych w to miejsce niecodzienną krzątaniną.
– Wygląda na to, że denat sam w tym jeziorze się nie znalazł – rzekł jakby sam do siebie komisarz.
– Tak, ta rozdarta marynarka, chociaż wziąwszy pod uwagę jego wiek…
– Wiem, wiem. W granicach osiemdziesiąt dziewięćdziesiąt lat. Tak, jak powiedziałeś. Może zakręciło mu się w głowie i wpadł do wody, kurtka była zaś rozdarta wcześniej?
– Miałem raczej na myśli sytuację taką, że starszy pan cierpiał na demencję, pobłądził i po ciemku zsunął się do wody, stracił równowagę…
– A inne ślady?
– No cóż, lekarz był zakłopotany. Niewiele poza tym rozdarciem marynarki w okolicy kołnierza. Widać jeszcze sińce na nadgarstku prawej ręki, nic wielkiego.
– Sińce? Może wpadając do wody próbował się ratować ręką przed upadkiem i na skutek uderzenia o coś twardego na dnie, powstały te sińce – komisarz potarł podbródek – a może – ciągnął monolog – wcześniej idąc, przewrócił się gdzieś na drodze i próbował podeprzeć tą nieszczęsną ręką.
– Spokojnie, wstępnie wygląda mi to na udział osób trzecich, zlecimy dalsze badania.
– Oby coś jeszcze wyszło. Komisarz wyszeptał niemal te słowa, równocześnie przykrywając twarz denata, leżącego na noszach u jego stóp.
– Jest pani wolna, będziemy się z panią kontaktować w razie potrzeby. Inga, do której komisarz skierował te słowa, siedząca w bezruchu jakby marmurowa grecka bogini, kiwnęła głową potakująco. Wstała ze składanego krzesła, na którym posadził ją wcześniej któryś z posterunkowych i niespiesznym, chwiejnym krokiem udała się w stronę jednej z ulic miasta. Straż pożarna spakowała swój sprzęt i szykowała się do powrotu z akcji. Wcześniej to oni pomagali wyciągnąć ciało z wody oraz podjęli skazaną niestety na niepowodzenie, akcje reanimacji. W martwej ciszy, która stopniowo zaczęła zapadać wokół, ciało denata zostało umieszczone w specjalnym pojeździe, a następnie przetransportowane do zakładu medycyny sądowej. Rzesze gapiów rozchodziły się nasyciwszy swe oczy działaniami służb związanymi z tragicznym zdarzeniem.
***
W jednym z pomieszczeń służbowych posterunku, stało skromne drewniane biurko pamiętające jeszcze minioną epokę sprzed 89 roku. Na jego podniszczonym, lecz czystym i zadbanym blacie, stała metalowa lampka ze stożkowym kloszem mocowanym na pałąkowatym regulowanym ramieniu. Obok, po lewo od lampy, stał nie wyróżniający się niczym spośród wielu podobnych wyprodukowanych przez lata, czarny aparat telefoniczny oraz, po drugiej stronie biurka ceramiczny kubek z motywami kwiatów, a w nim kilka długopisów. W pomieszczeniu tym o białych jak śnieg ścianach, obok okna z żaluzjami odsłoniętymi teraz częściowo, na ścianie wisiał herbowy orzeł w koronie, poniżej zaś kalendarz ścienny. Oprócz tego, w kącie stało drewniane krzesło bez obić, a przy biurku metalowe tapicerowane krzesło. Na nim to właśnie siedząc w bezruchu, komisarz Guter, zdawał się byś całkowicie zatopiony we własnych myślach. Było popołudnie, a komisarz układał w głowie dotychczas zebrane informację oraz dalszy plan działania. Wcześniej miał wykonać trudny telefon.
***
Komisarz jednak zmienił plany i pojechał służbowym samochodem, aby osobiście poinformować Panią Awaniuk o prawdopodobnym odnalezieniu jej ojca i o konieczności identyfikacji jego ciała. Usłyszawszy tę tragiczną informację, Pani Awaniuk straciła głowę, dostała ataku histerii. Jedną ręką trzymając się za skroń, drugą wsparta o framugę drzwi wejściowych krzyczała, że to niemożliwe, to nie jej ojciec i żeby policja szukała jej ojca. Komisarz w ostatniej chwili wsparł ramieniem nagle osuwającą się na ziemię kobietę. Dłuższą też chwilę trwało, zanim Pani Awaniuk nieco doszła do siebie oraz uspokoiła się i następną, by zgodziła się pojechać z komisarzem na okazanie zwłok. Tak jak przypuszczał komisarz, denat okazał się być zaginionym Borysem Awaniukiem , jej ojcem. Córka u wezgłowia, przy zwłokach ojca, zanosiła się płaczem godnym należnej miłości dziecka do rodzica. Komisarz pożegnał ją w tej smutnej a intymnej równocześnie chwili, prosząc by przyszła na posterunek policji kiedy będzie na siłach, ażeby w charakterze świadka złożyć zeznania. Komisarz chciał bowiem pozyskać od niej jak najwięcej informacji na temat zmarłego.
***
Do rozmyślającego w pokoju służbowym komisarza, zapukawszy wszedł policjant, jeden z tych, którzy byli na miejscu tragedii przy oględzinach zwłok.
– Co tam nowego? Komisarz z zainteresowaniem skierował wzrok na podwładnego.
– Nie ma nic konkretnego, niestety. Nasz pies nie doprowadził nigdzie. Wygląda na to, że albo zgubił trop w zadeptanym przez przybyłych na miejsce zdarzenia terenie, albo po prostu to był wypadek bez udziału innych osób.
– No, no posterunkowy, to na razie zbyt daleko idące wnioski. Zresztą mnie pozostawcie prowadzenie śledztwa! Komisarz był osobnikiem charakternym, potrafił pobłażać i z wyrozumiałością traktować otoczenie, ale kiedy było trzeba, umiał twardo wyrazić swoje zdanie – opinie, dając to jednocześnie do zrozumienia.
– Coś jeszcze posterunkowy?
– Nie, panie komisarzu, nic nowego nie ujawniliśmy na miejscu. Denat miał kieszenie puste, nic nie znaleźliśmy też w najbliższej okolicy.
– Dziękuję, jak by coś wynikło nowego, natychmiast meldujcie. Komisarz znów pozostał sam.
***
Tego popołudnia, w Klubie Seniora, jak zwykle było gwarno i ciekawie. Starsi ludzie pochłonięci rozmowami, napędzanymi nie kończącymi się i aktualnymi zawsze tematami, nie zauważyli nawet, iż tym razem ich grono było pomniejszone o dwie osoby.
***
Następny dzień w Złotowie rozpoczął się od przelotnych opadów deszczu oraz wiatru nim zacinającego. Na biurku komisarza rozdzwonił się telefon.
– Tak, aha, niech wejdzie – komisarz wyraźnie się ożywił. Po nie długim czasie do drzwi pokoju rozległo się pukanie.
– Proszę wejść – komisarz osobiście otworzył drzwi, aby zaprosić do środka zapowiedzianą przez dyżurnego panią Awaniuk – proszę, niech pani usiądzie, ręką wskazał drewniane krzesło.
– A więc, komisarz po chwili przerwał zalegającą ciszę. Teraz poinformuję panią o prawach świadka, podpisze pani stosowne formularze. Chciałbym też zadać kilka pytań odnośnie Pani ojca. Komisarz zawiesił przez chwilę wzrok na jej postaci. Widok tej kobiety napawał komisarza litością. Brak uczesania, włosy opuszczone bez ładu na policzki, nie były w stanie zasłonić podkrążonych od płaczu i pewnie niewyspania, oczu. Zamarła twarz, już bez emocji.
– Dobrze, wydukała z siebie, przełamując jakby bezwolnie swój stan apatii.
– Czy Pani ojciec czuł się zagrożony, albo wyglądał na zaniepokojonego czymś w ostatnim czasie?
– Nie, nic nie mówił takiego, ani nic nie było po nim widać, że coś może być nie tak.
– Czy może pani wie albo podejrzewa, co takiego mogło się stać, kto ewentualnie mógł nastawać na życie Pani ojca?
– Ojciec jest osobą, … Był… Rozległo się szlochanie, a komisarz szybko podał przesłuchiwanej papierową chusteczkę.
– Więc – kontynuowała po chwili kobieta – ojciec był człowiekiem spokojnym, takim bardzo zrównoważonym, powiedziała bym, do przesady. Trudno go było wyprowadzić z równowagi. Nawet po śmierci mamy – kobieta ożywiła się na wspomnienie matki – nie załamywał się, starał się być i mi oparciem. Tym bardziej, że wcześniej zmarł po długiej chorobie mój mąż i długo nie mogłam się po tym pozbierać. Ojciec był mi mocną podporą.
– A więc Pani ojciec był raczej twardym człowiekiem, lecz czy nie miał przez tę cechę charakteru jakichś wrogów?
– Nic nie wiem o takich. Widzi pan, on był uczynny dla ludzi, nie szukał kłopotów, jak takie były próbował polubownie je zakończyć. Ta jego postawa wynikała chyba z przeszłości…
– Co Pani ma na myśli, proszę mówić, każda informacja może być pomocna. Widzi Pani, śledztwo na razie stoi w miejscu, brakuje nam punktu zaczepienia. Kobieta zachęcona tymi słowami, kontynuowała:
– To stara historia, tata niechętnie mówił o dawnych swoich sprawach. Jednak mama zdradziła mi, że tata był żołnierzem w czasie drugiej wojny i przeszedł cały front, aż do Berlina. Mówiła, że doświadczenia wojny ukształtowały go w człowieka odpornego na przeciwności losu. Był taki szarmancki. Mama śmiała się, że kiedy go poznała to komplementował ją, że nie ma lepszych kobiet do kochania, jak te w Złotowie!
– No tak, wygląda na to, że rzeczywiście Pani ojciec był pełen temperamentu – rzekł komisarz. Ale wracając do sprawy (…). Po odpowiedzeniu na jeszcze kilka pytań i po złożeniu podpisu na sporządzonym protokole zeznań świadka, kobieta następnie zebrała się i wstając udała się do drzwi.
– Do widzenia Pani – komisarz pierwszy był przy drzwiach i uchylił je, robiąc przejście.
– Do widzenia – kobieta smutnym wzrokiem spojrzała na komisarza – proszę…
– Zapewniam Panią, że zrobimy wszystko co w naszej mocy!
***
Wizyta pani Awaniuk, to nie był koniec ciągu wydarzeń tego dnia, związanych z prowadzoną sprawą. Sprawa prowadzona już nie o zaginięcie, ale nabierająca charakteru czysto kryminalnego. Po południu bowiem, na biurko komisarza dotarł raport koronera z sekcji zwłok. Wynikało z niego między innymi, że denat w ostatnim czasie nie zażywał żadnych lekarstw, nie wykryto w organizmie środków psychotropowych, nikotyny czy alkoholu. Żadnych trucizn.
– A więc brak używek – powiedział na głos sam do siebie - wygląda na to, że mimo podeszłego wieku był okazem zdrowia – ciekawe. Czytając dalszą część raportu utwierdzał się tylko w tym, co już wcześniej podejrzewał. Na ciele brak śladów, poza sińcami na prawym nadgarstku. Nadgarstek nie wykazuje jednak znamion urazu – zwichnięcia, które towarzyszyłyby np. upadkowi z próbą podparcia.
– Brak ingerencji osób trzecich – monologował dalej – dziewięćdziesiąt dwa lata, zdrowy, bez nałogów. Nie wygląda to wszystko ani na próbę samobójczą, ani też na wypadek. Jeśli zaś nie wypadek, to… Cóż, po mieście chodzi być może jakby nigdy nic zabójca, a ja muszę dowiedzieć się kto to. Komisarz zebrał się energicznie do wyjścia. Swoje kroki skierował prosto tam, gdzie prowadził go jedyny trop. Prosto do Klubu Seniora w mieście Złotowie.
***
Komisarz Guter nie miał wcześniej okazji być w Klubie Seniora, to też poniekąd był ciekaw, co tam zastanie. Będąc już blisko drzwi wejściowych przystanął na chwilę, jeszcze raz porządkując myśli. Rozejrzał się dookoła, było cicho, spokojnie – tak bezpiecznie. Słońce słabymi już promieniami nasycało z niewysoka powietrze swą promienistą aurą, jakby złote miecze niebios godziły w szarość, zwiastującą niedaleki zmrok na tym ziemskim padole. Komisarz podniósł wzrok szukając dzwonka u drzwi, ale nie znalazłszy go, delikatnym aczkolwiek stanowczym ruchem uchylił klamkę. Same drzwi na pierwszy rzut oka były bardzo solidne. Chociaż wyglądały staro, to dobrze zakonserwowane, wabiły oko swoim wyglądem. Frezy zdobiące je geometrycznym wzorem, zdawały się patrzącego nań, przenosić do innego, już przeszłego i odległego świata. Drzwi ustąpiły z przyjemnym dla ucha delikatnym skrzypieniem i komisarz przekroczywszy próg znalazł się w krótkim korytarzu, zakończonym kolejnymi już drzwiami, tym razem bardzo współczesnymi. W uszy rzuciły mu się rześkie słowa rozmów, przerywane grzmotami śmiechów. Przystanął zaskoczony nieco taką żywą atmosferą ośrodka. Może podświadomie spodziewał się raczej cichych, bardziej stonowanych dialogów determinowanych rozterkami życia. Ta atmosfera sprawiła, że pewny siebie zazwyczaj detektyw zaczął odczuwać niemałe zażenowanie. Szybko jednak przywołał się do porządku. Nie przybył tu przecież z wizytą kurtuazyjną. Jego praca codzienna wymagała wyzbycia się nadmiernych sentymentów. Zapukawszy bez przekonania, otworzył drzwi. Tak, jak się spodziewał, nikt nie powiedział proszę. Tak, jak i nikt nie usłyszał najwidoczniej pukania do drzwi. Przekroczywszy próg policjant zauważył, że w licznym gronie zebranych starszych osób kilka zwróciło głowy ku niemu i ze zdziwieniem spojrzało po sobie. No tak – pomyślał – dużo za młody, co on tu szuka, chyba pomylił lokale! W kącikach ust komisarza pojawił się ledwie widoczny uśmiech. Po chwili, werwą przepełnione rozmowy, zaczęły stopniowo cichnąć. Ustał śmiech, a uwaga seniorów skierowała się na osobę niespodziewanego gościa. Komisarz wprawnym zawodowym okiem omiótł twarze zebranych. Niektórych znał z widzenia, oni również musieli kojarzyć jego osobę. Złotów przecież to nie Warszawa.
– Dzień dobry Państwu, jestem komisarz Guter z pionu śledczego policji – przedstawił się detektyw, pokazując odznakę. Prowadzę śledztwo w sprawie o zabójstwo i chciałbym zadać Państwu kilka pytań. Oczy zebranych zdawały się wyrażać niezrozumienie.
– Zabójstwa? Jakiego zabójstwa, ach czyżby …! Pani Helena, która to pierwsza przerwała złowieszczą ciszę zapadłą po słowach komisarza, wypowiedziawszy te słowa, nagle zbladła. Siedząca obok niej starsza pani ni to spytała ni stwierdziła:
– Chodzi o pana Borysa?
– Tak proszę Pani – odpowiedział komisarz.
– Jego śmiercią żyje całe miasto, ale, że został zamordowany?!
– My tu, w swoim gronie myśleliśmy, że to był wypadek – dodali inni.
– Dlaczego wypadek? – śledczy spoczął na krześle wskazanym przez jednego ze starszych ludzi – Dlaczego tak Państwo uważają.
Seniorzy, jakby odczarowano ciszę, widocznie się ożywili rzucając jeden przez drugiego:
– To był taki spokojny człowiek.
– Rozmawialiśmy często, nie mówił nigdy, że ma jakieś kłopoty, lub ktoś dybie na jego życie.
– Kto by chciał go skrzywdzić?!
Komisarz nie próbując nawet przerwać potoku słów wywołanego powodem jego wizyty, z drugiej strony celowo chciał dać seniorom się wygadać. Jednocześnie czujnie wsłuchiwał się w płynące słowa, w natłoku głosów gotów wyłowić jakieś istotne dla sprawy informację.
– Dobrze – powiedział w końcu, gdy już nieco rozmówcy jego sfolgowali z emocjami i stopniowo zaczęła na sali zapadać cisza. Muszę, jak już mówiłem, zadać państwu kilka pytań. Proszę się skupić, bo to bardzo ważne. Cokolwiek, każda informacja, może być istotna i pomocna.
Starsi ludzie, zdając się już pojmować istotę i wagę sytuacji, jeden po drugim kiwnęli głowami potakująco.
– A więc dobrze – ciągnął komisarz – proszę mi powiedzieć, kiedy ostatnio widzieliście Państwo Pana Borysa Awaniuka?
Komisarz wcześniej wprawnym ruchem wyciągnął z kieszeni kurtki notes oraz długopis i gotów do pisania wygodniej rozsiadł się na krześle.
– To było przedwczoraj – rzekł najwidoczniej w imieniu reszty pan Andrzej, korpulentny i dobrze zbudowany choć już lekko podłysiały, blondyn siedzący po prawo.
– Czy w jego zachowaniu widać było coś niecodziennego, jakąś może nerwowość?
– Nie, nic takiego ja nie zauważyłem – powiedział pan Andrzej.
Twierdzący szmer przeszedł od lewa do prawa.
– Czy nie zauważyli Państwo czegoś dziwnego, podejrzanego, na tamtym spotkaniu?
Seniorzy spojrzeli po sobie. Nie było jednak w tych spojrzeniach podejrzliwości czy złości. W tym zżytym, szukającym spokoju i ostoi we własnym gronie towarzystwie, nikt nie wyobrażał sobie nawet możliwości istnienia jakichś ukrytych problemów. Nie do pomyślenia było dla starszych ludzi, ażeby wśród nich, w tym miejscu, miały mieć miejsce rzeczy naruszające wzajemne zaufanie do siebie.
– Cóż, czyli rozumiem, że nie.
Komisarz tymi słowami skomentował karcący niemal ton słyszalny w szumie pomruku, który przetoczył się wzdłuż stołu. Śledczy rozejrzał się próbując zebrać myśli, ale i dając rozmówcą czas do namysłu. Gnany policyjnym instynktem, „zapisywał” równocześnie w pamięci szczegóły wyglądu pomieszczenia, w którym byli. Oprócz dużego owalnego stołu wraz z krzesłami, ustawionego na środku obszernego salonu, w oczy rzucały się piękny szklany żyrandol wiszący u stropu na zdobionych błyszczących jakby złotem łańcuchach, oraz obrazki i jakieś plecione ozdoby. Zapewne prace te były wykonane rękoma samych seniorów. Komisarz chrząknął i zadał następne pytanie:
– O której godzinie pan Borys wyszedł ze spotkania, pamiętacie Państwo?
– Tak – pani Anna tym razem przejęła inicjatywę w rozmowie – wyszedł tak jak i wszyscy. Pożegnaliśmy i rozeszliśmy się, około osiemnastej godziny.
Zrobiło się późno. Komisarz jeszcze dowiadywał się o kilka rzeczy, zdawałoby się drobiazgów, ale dla niego, jak zwykle w dochodzeniu, bardzo istotnych. Wstając komisarz przypomniał sobie o czymś jeszcze, popatrzył po twarzach seniorów i spytał:
– Czy jeszcze oprócz pana Borysa ktoś jeszcze był nieobecny na Państwa spotkaniach, w ostatnich dniach?
– Ach tak, tak – po krótkiej ciszy dało się słyszeć z ust kogoś spośród grona rozmówców – rzeczywiście, wczoraj również nie było pani Olgi.
– Dzisiaj też jest nieobecna – dodał ktoś inny.
– Nie wiemy dlaczego , może się rozchorowała? Takie nieobecności, to do niej niepodobne!
***
Komisarz pożegnał się, upchał notes dobrze w kieszeni, schował długopis, po czym skierował się do wyjścia. Z Klubu Seniora, z uwagi na późną porę dnia, postanowił udać się prosto do domu. O tym, że Borys Awaniuk spotykał się z przyjaciółmi z Klubu Seniora, wiedział oczywiście od jego córki, po rozmowie porannej na posterunku. Wyglądało na to , że to seniorzy ostatni widzieli pana Borysa. Pozostała mu jeszcze jedna sprawa do załatwienia. Musiał mianowicie porozmawiać z nieobecną na spotkaniach w Klubie Seniora, panią Olgą.
Ona mogła – czuł podświadomie – coś nowego wnieść do śledztwa. Dziwnym zbiegiem okoliczności wydało się komisarzowi, że jej dość niespodziewana absencja na spotkaniach seniorów, zbiegała się w czasie z faktem zaginięcia Awaniuka, a później ujawnieniem jego zwłok.
***
Następnego dnia komisarz Guter siedział przy swoim biurku w komisariacie. Ręce wsparł na blacie biurka. Patrząc przed siebie, palcami lewej ręki nerwowo stukał w blat, zaś prawą kręcił młynki swoim długopisem to w jedną to w drugą stronę. Zmarszczone słowo wieszczyło wewnętrzne rozterki czy niepewności. Zaiste, komisarz miał nad czy myśleć, w śledztwie bowiem więcej było znaków zapytania niż pewnych tropów. Z rana po ustaleniu adresu zamieszkania oraz numeru telefonu pani Olgi, komisarz zadzwonił na owy numer. Niestety, nikt nie odbierał telefonu. Kolejne próby wykonane w odstępach czasu, również skończyły się niepowodzeniem. Nie pozostawało nic innego, jak osobiście udać się do jej mieszkania. Z jednej strony komisarz nie chciał niepokoić starszej pani, ale musiał wykonywać obowiązki służbowe. A pani Olga, to był w tej chwili jedyny jego trop. Zmęczony własnymi myślami komisarz, w końcu poderwał się z krzesła, przerywając tę pełną rozterek fizyczną bezczynność. Następnie, zarzuciwszy kurtkę, opuścił budynek posterunku. Po jakimś czasie komisarz stanął przed domem po drugiej stronie miasta upewniając się, że na tabliczce przy drzwiach widnieje interesujący go adres. Cały budynek robił z zewnątrz wrażenie nieco zaniedbanego. Ogólnie była to jedna z przedwojennych poniemieckich kamienic dwukondygnacyjnych z poddaszem. Z szarych ścian wyglądały okiennice pokryte łuszczącą się brązowawą farbą. Komisarz przekraczając pojedynczy kamienny próg, pchnął dwuskrzydłowe drzwi, które okazały się być otwarte, po czym znalazł się w przelotowym korytarzu. Na końcu korytarza ujrzał podobne drzwi, zapewne prowadzące na dziedziniec z tyłu budynku. Mniej więcej pośrodku z prawej strony korytarza znajdowało się wejście do jakiegoś mieszkania, zaś po lewej stronie zobaczył schody prowadzące na piętro z zabytkowymi metalowymi poręczami obłożonymi drewnem. Stanąwszy przed schodami i znajdującymi się tutaj również drzwiami wejściowymi, komisarz na tabliczce na owych drzwiach zobaczył interesujące go nazwisko. Stanowczym ruchem wcisnął przycisk dzwonka znajdujący się po lewo od drzwi. Po kilkakrotnej próbie, jednak nikt nie otworzył. Nie było też słychać za drzwiami żadnego ruchu. Również pukanie do drzwi nie wywołało żadnej reakcji po drugiej stronie. Komisarz zrezygnowany miał właśnie ruszyć ku wyjściu, gdy wtem uchyliły się drzwi mieszkania z drugiej strony korytarza, a zza nich ukazała się twarz kobiety.
– Czy szuka Pan kogoś? – kobieta w średnim wieku wyszła na korytarz otwierając drzwi swojego mieszkania na oścież.
– Jestem komisarz Guter z policji, chciałem porozmawiać z panią Olgą, Pani sąsiadką.
– Z policji, coś się stało? – Kobieta nie kryła zaskoczenia, które malowało się też na jej twarzy.
– Tak, muszę z nią porozmawiać w pewnej sprawie, oczywiście nie mogę Pani więcej powiedzieć.
– Wie Pan, a ostatnio pani Olga jakoś dziwnie się zachowuje, jak na nią. Przesiaduje cały czas w mieszkaniu, nie wychodzi nawet na spotkania seniorów, które podobno bardzo sobie ceni.
– Ale teraz nie ma jej w mieszkaniu? Pukałem, ale nikt nie otwiera drzwi! – Stwierdził komisarz.
– A tak, bo dziś rano wyszła gdzieś, słyszałam jak otwierają się u niej drzwi.
– Niech mi Pani powie, czy pani Olga mieszka z kimś, ma jakąś rodzinę?
– Tak, mieszka z wnukiem Alkiem, ale z tego co wiem on pracuje gdzieś w delegacji i rzadko bywa w domu.
– Cóż, w takim razie dziękuję Pani.
***
Komisarz związany tajemnicą śledztwa nie chciał ujawniać kobiecie żadnych szczegółów sprawy. Wiedział, że i tak jeszcze będzie musiał tu przyjść, jeśli w inny sposób nie skontaktuje się z panią Olgą. Kiedy z powrotem przekraczał drzwi posterunku, nie wiedział, że czeka go w środku niespodzianka. Dyżurny siedzący przy biurku w holu, na widok komisarza, niemalże zerwał się z fotela i podekscytowany ściszając głos rzekł:
– Ma pan niezapowiedzianego gościa komisarzu.
– Co, jak to?! – Rzucił zaskoczony Guter.
– Jak pana nie było, przyszła jakaś starsza kobieta. Powiedziała, że ma panu coś ważnego do powiedzenia.
– Gdzie ona jest?
– Zaprosiłem ja do pańskiego pokoju i tam czeka już niemal od godziny.
Komisarz Guter prężnym krokiem skierował się do swojego biura. Kiedy wszedł do środka, oczom jego ukazała się siedząca na krześle staruszka. Na jego widok wstała bez słowa. Komisarz zamknął za sobą drzwi i wzrok skupił na petentce. Kobieta była dosyć wysoka, szczupła, jej blond włosy swoim blaskiem dziwnie harmonizowały z cieniem – jakby wyrazem bólu, cierpienia – skrywającym twarz.
– Dzień dobry, jestem komisarz Guter, szukała mnie Pani?!
– …
– Wiec, czym mogę służyć?
– Dzień dobry Panu – po chwili jakby zawahania powiedziała kobieta. Jej miły, niski głos zaczął się łamać.
– Proszę mówić, zachęcająco uśmiechnął się komisarz.
– Ja wiem, w gazecie czytałam, że Pan prowadzi śledztwo w sprawie zabójstwa Borysa Awaniuka.
No tak, pomyślał Guter, media to błogosławieństwo i przekleństwo nieraz, w jednym. Ale dobrze –przywołał się do porządku, próbując nie dać okazać po sobie żadnych emocji.
Kobieta mówiła dalej:
– Wiem, kto go zamordował!
***
W zaległej w pomieszczeniu ciszy można byłoby policzyć rytm bijącego serca, gdyby udało się na tym skupić uwagę. W głowie komisarza zaś, przez krótką chwilę, przetoczyła się cała nawała myśli – niczym stado ryczącego i pędzącego z łoskotem kopyt bydła.
– Jak Pani godność? – Komisarz usiadł na swoim krześle przy biurku. – Niech Pani spocznie.
– Jestem Olga…
– Ach, to Pani; w sumie, mogłem się tego domyślić! – Zmitygował się w myślach komisarz – po czym położył wyjęte z szuflady biurka kilka arkuszy papieru i wziął do ręki długopis – to dobrze, że Pani do mnie się zgłosiła. Chciałem z Panią porozmawiać, wie Pani o czym?!
Oczywiście, to był blef, ostatecznie komisarz Guter niczego nie był pewien.
– Powiem Panu wszystko – kobieta pokiwała głową, jakby przekonując samą siebie o słuszności takiego działania.
– Borysa Awaniuka poznałam w lutym 45 – tego roku. Stało się to w okolicznościach…Byłoby lepiej gdyby nasze ścieżki nigdy się nie zeszły.
Wypowiedziane łamiącym głosem słowa skłoniły śledczego do baczniejszego wsłuchania się w opowiadanie kobiety.
– Proszę, proszę, niech Pani mówi śmiało.
– Widzi Pan, ja pochodzę z rodziny autochtonów. Kiedy końcem stycznia 45 – tego pod Złotowem stanęła I Armia WP, nie wiedzieliśmy co przyniesie każdy następny dzień. Właściwie nie mieliśmy się czego dobrego spodziewać. Mówiliśmy właściwie tylko po niemiecku, w kościele, w szkole, na ulicy i w domu.
Kobieta zamilkła na chwilę, z nieobecnym wzrokiem, jakby przywołując odległe wydarzenia, aby nadać im nowe życie. Komisarz wolał nie przerywać, dając starszej pani wypowiedzieć, wyrzucić z siebie emocje które widocznie nią miotały.
– Oddziały grenadierów Waffen-SS Lettland, urządziły się na przedpolu miasta – ciągła opowieść – mieliśmy jeszcze jakąś nadzieje… I nadszedł czas konfrontacji. Gwałtowne nocne walki skończyły się rankiem sromotną klęską. Niemiecka armia uciekła pozostawiając sprzęt, broń, nie oglądając się za siebie! Dla nas było to straszne. Ja z rodzicami i bratem mieszkaliśmy w kamienicy przy centrum miasta. Bolszewicy, jak ich wtedy nazywaliśmy, weszli do miasta plądrując wszystko po drodze. Z nazwy to armia polska, ale właściwie zarówno oficerowie, jak i wielu zresztą żołnierzy było pochodzenia sowieckiego. To była dzicz! To, co się stało…
Opowiadanie przerwał szloch. Komisarz bez słowa podał pani Oldze chusteczkę, a kobieta skwapliwie z niej skorzystała. Następnie kontynuowała:
– Krzyki, mieszane pojedynczymi wystrzałami pijanych, zadowolonych z wygranej bitwy żołnierzy, cały ten zgiełk przybliżał się do naszego domu. Pamiętam łzy matki i otępiały wzrok ojca. Wtedy drzwi naszego mieszkania otwarły się z hukiem i do przedpokoju wdarło się trzech zbirów w mundurach. Dwóch starszych z karabinami wycelowanymi w nas, łapczywym wzrokiem spoglądało po sprzętach, ścianach najwyraźniej w poszukiwaniu czegoś cennego do zrabowania. Trzeci całkiem młody, gdy mnie ujrzał skuloną w kącie młodą z blond włosami, bezbronną dziewczynę, jedną ręką rzucił mnie na stół i trzymając za kark, drugą podniósł spódnicę. Brat rzucił się ku niemu i wtedy padł strzał z karabinu. Widziałam przerażona, jak brat osuwa się na ziemię, widziałam zdesperowana matkę z całych sił trzymającą w objęciach ojca aby się jej nie wyrwał i nie podzielił losu syna! Usłyszałam jeszcze przeładowywanie karabinu przez jednego z oprawców, a potem poczułam ból. Ten młody zrobił co swoje, właściwie się nie opierałam, ażeby nie ryzykować życiem moich rodziców. Bo w tamtej chwili ja sama wolałabym nie żyć, zgwałcona, zbrukana. Świat zawirował mi przed oczyma, nic nie widziałam, usłyszałam głos oddalających się żołnierskich butów. Z tego dnia pozostały mi dwa widoki, których nie zapomnę po ostatnie chwilę życia. Śmierć brata i twarz oprawcy.
Komisarz nie wiedział co powiedzieć, nie spodziewał się usłyszeć takich dramatycznych opowieści.
– Minęło kilka lat od wojny – kobieta kontynuowała swą historię – ojciec zabrany na roboty do śląskich kopalni, już nigdy nie wrócił, a ja mieszkałam z matką. Z naszego mieszkania zostałyśmy wygnane do małej klitki na przedmieściu. Cierpiałyśmy biedę, pracując przy budowie „robotniczego socjalizmu” – w głosie kobiety słychać było nutkę sarkazmu. Dziecko urodziłam z mieszanymi uczuciami, postanowiłam odchować, przecie to tylko dziecko – niczemu nie winne!
Na te słowa komisarz zdębiał, z całych sił próbując opanować rosnące emocje i nakazując w myślach sam sobie milczenie. Pani Olga mówiła dalej:
– Pewnego dnia, kiedy wracałam z pracy, minął mnie na ulicy młody mężczyzna. Przelotnym spojrzeniem omiotłam jego twarz i nagle stanęłam jak zamurowana. To był on, tej twarzy przecież nigdy nie zapomnę. On jakby nigdy nic, minął mnie i poszedł w swoja stronę. Nie było widać po nim żadnych emocji, kiedy się mijaliśmy, a przecież widziałam, że i on omiótł wzrokiem moją twarz. Jak to możliwe?! Cóż, tamte wojenne wydarzenie, ta tragiczna chwila dla mnie, dla niego widocznie nie była niczym szczególnym. Być może więcej kobiet skrzywdził tak jak mnie, nie zapamiętując nawet twarzy. Wszak wtedy gwałty były na porządku dziennym. Spici i rozochoceni brakiem oporu nie przepuszczali ani młodym ani starym. Gdy go spotkałam na ulicy, nie wiedziałam co zrobić. Wstyd, strach, co miałam począć? Iść na milicję. Nic by mu nie zrobili, tylko mnie i matce jeszcze by się dostało…Wszak nawet nie byłyśmy rodowitymi Polakami. Opowiedziałam o spotkaniu swego kata matce. Matka przekonała mnie, że demony przeszłości należy zamknąć w szczelnej skrzyni niepamięci i nauczyć się z nimi żyć! Mijały lata, jego widziałam jeszcze kilka razy, omijając go z daleka, jak tylko mogłam.
– Teraz, na starość, chciałabym już spokojnie nacieszyć się ostatnimi chwilami życia. Taką możliwość daje mi Klub Seniora i popołudniowe rozmowy toczone z ludźmi z mojego pokolenia. Niestety, to właśnie tam dowiedziałam się, jak nazywa się wojenny kat mój i mojej rodziny. Kiedyś przyszedł na nasze spotkanie i przedstawił się jako Borys Awaniuk. Czułam się nieswojo w jego obecności , a on raczej nabierał wody w usta, kiedy rozmowy w naszym gronie schodziły na wojenne czasy. Zresztą, jak się okazało – jak sam raz opowiadał – do Złotowa przyjechał i tu się ożenił dopiero kilka lat po wojnie, której cały front do Berlina ponoć przeszedł jako żołnierz. Dlaczego tu wrócił, co go tu ciągło szczególnie, któż to wie.
Kobieta przerwała opowieść, zmęczona najwyraźniej przywoływanymi demonami przeszłości.
Komisarz zaczął wiercić się na krześle. Wiedział, że musi zadać kobiecie ważkie pytania:
– Więc Pani miała motyw, powód do zemsty.
– Niech Pan nic nie mówi – przerwała kobieta nadzwyczaj stanowczym głosem, jakby chciała dokończyć opowieść tak, aby to jej nie przerywano. – Wzbierało to we mnie, na tych spotkaniach, patrząc na niego, słysząc jego głos. To stało się ponad moje siły, nie do wytrzymania. Zapłonęła we mnie chęć zemsty, nie pozwalająca mi ustąpić. Myślałam nawet, żeby zrezygnować ze spotkań… Ale pomyślałam, nie tym razem, nie zepsujesz mi kolejny raz życia!
Nabierając głębokiego oddechu, kobieta kontynuowała.
– Tego wieczoru poszłam za nim. Ściemniało się już, on swoje kroki skierował ścieżką wzdłuż jeziora, nie było w pobliżu nikogo. Zawołałam za nim – Panie Borysie – on przystanął rozpoznając mnie, panią Olgę ze spotkania seniorów które zakończyło się przed chwilą.
– Cóż Pani tutaj robi… Nie dokończył zdania ponieważ, trysnęłam mu w twarz gazem pieprzowym z puszki, którą nosze dla bezpieczeństwa w torebce.
– Rozglądnęłam się, obok ścieżki, dojrzałam ledwie, leżał tęgi kij. Podniosłam go i jak mogłam najsilniej, uderzyłam go w kark, po czym kij wyrzuciłam do wody. Następnie pana Borysa zdezorientowanego i oszołomionego popchnęłam, jak tylko mogłam silnie, do wody. On stracił równowagę i wpadł na głębię głową w dół. Ja nic nie czułam, ani strachu ani żalu. Działałam w jakimś amoku, jakby automatycznie. Po wszystkim, jakby nigdy nic, udałam się do domu. Później dotarło do mnie co zrobiłam i co mnie za to czeka. Nie chciałam ciągnąć już tego wszystkiego, postanowiłam zgłosić się sama na policję. Moje życie zatoczyło koło. Śmierć za śmierć. I jestem gotowa ponieść karę za dokonaną zemstę.
***
Często mówi się, że wieści rozchodzą się bardzo szybko tak zwaną pocztą pantoflową. Zwłaszcza złe wieści i w małych miejscowościach. Nie inaczej tez zadziało się w Złotowie. O tym, że Pani Olga przyznała się do winy, w związku z popełnionym nad jeziorem morderstwem, huczało już całe miasto. Jak to bywa w takich przypadkach, nie wiadomo dokładnie, gdzie leży źródło tych „wieszczych” informacji. Na dobrą sprawę, nie wiadomo czy są to informacje prawdziwe! Ale nad tym przecież nikt się nie zastanawia. Najważniejsze, że jest o czym mówić i jest kogo wytknąć palcami. Nie istotne, czy mamy prawo o kimś opowiadać – osądzać. Ważne, że bezkarnie możemy go „obrzucić błotem”.
- A taka święta i co…?!
- E tam, jej zawsze źle patrzyło z oczu!
- A może nie tylko to ma na sumieniu.
Wśród zdawałoby się zżytej społeczności, huczało od plotek! Słońce już wysoko na niebie, spoglądało niejako majestatem swego złotego oblicza na ten przy ziemski było nie było padół pełen szarości ludzkiego zwątpienia. Wtem delikatny powiew wiatru od strony jeziora, powabił całunem świeżości ostatnie „trzeźwo” myślące głowy. Nieskazitelnie biały łabędź majestatycznie, spokojnie, niemal w bezruchu na tafli, na środku modrego jeziora, trwał!
Jedna wszak osoba, w tym czasie słów ciskanych zbyt lekko, wzrokiem ni szyderczym ni wypełnionym skruchą, beznamiętnie patrzyła podając własny osąd całej sprawy. Usta rozwarły się bezgłośnie rzucając: „Kij ma zawsze dwa końce”. Wina leży po obu stronach!
Kolejny. tym razem mocniejszy wiew wiatru spowodował, że spokojne dotąd liście zielonych drzew z nagła zadrżały i wtem umilkł ptasi śpiew. Całkiem niespodzianie jednak, przyniósł też po chwili nad miasto, nad jezioro, nad głowę białego łabędzia, jasność i ciepło bijące z nieba, rozpraszając swym tchnieniem zdające się okalać wszystko szare chmury.
***
Pani Olga siedziała na ławce. Izba zatrzymań była pomieszczeniem iście spartańskim. Z drugiej strony, czego można by było spodziewać się po takim miejscu. Przez głowę starszej pani przelatywał cały „tabun” myśli. Zastanawiała się, czy dobrze zrobiła przychodząc na komisariat i opowiadając całą tę historię. Zastanawiała się również, czy prowadzący śledztwo uwierzył w jej wersje wydarzeń dotyczącą zabójstwa Awaniuka. Jej było wszystko jedno, była już u schyłku życia. Po co zaś inni mieliby cierpieć!
***
Komisarz siedział przy swoim biurku. W prawej ręce trzymał długopis, którym nerwowo stukał w niezapisaną kartkę papieru. Guter intensywnie zdawał się nad czymś myśleć. I tak też w istocie było. Bowiem opowieść pani Olgi o ile brzmiała bardzo przekonywająco, to jednak dowody i ślady zebrane na miejscu zbrodni, również wyniki badania koronera, niestety jej wersji zdawały się nie potwierdzać. Komisarz przed chwilą wrócił właśnie od lekarza medycyny sądowej, z którym jeszcze raz rozmawiał na temat obrażeń i śladów na ciele denata. Lekarz wykluczył jednakże uraz w okolicach karku i głowy mogący pochodzić od jakiegokolwiek uderzenia w te okolice ciała. Pod znakiem zapytania stało też użycie gazu pieprzowego przez panią Olgę, które to miało spowodować czasową bezbronność ofiary. Co więcej, analiza tego konkretnego środka, którą komisarz zlecił po zarekwirowaniu pojemnika z gazem należącym do pani Olgi wykazała, że gaz ten pozostawia na ciele po rozpryskaniu czerwony nalot. Nalot ten jest wynikiem środka barwiącego – farby, który jest celowo przez producenta umieszczany w składzie gazu pieprzowego. Ma to zabarwienie na celu łatwe rozpoznanie, np. napastnika czy też napastników w tłumie, co jest ważne w przypadku choćby użycia przy interwencji służb porządkowych i późniejszym sprawnym zidentyfikowaniu konkretnych osób. Nawet przebywanie w wodzie po zabarwieniu tym gazem pieprzowym nie powinno całkowicie usunąć barwnika z ciała denata. Również badania autopsyjne nie wykazały obecności w organizmie pozostałości takich środków, ani innych podejrzanych substancji. W ogóle ciężko było komisarzowi wyobrazić sobie prawie dziewięćdziesięcioletnią staruszkę spychającą kogokolwiek w głębie jeziora nocą w niestabilnym terenie, jakim są tonące w wodzie piachy i muły przybrzeżne. Tym bardziej, że nie było żadnych dowodów potwierdzających taką wersję wydarzeń.
***
Do drzwi komisarza rozległo się pukanie.
– Proszę wejść – rzucił jakby odruchowo komisarz, nawet nie odwracając głowy. Wciąż wpatrzony w przestrzeń przed sobą, najwidoczniej w niej próbując odnaleźć wszystkie odpowiedzi na nurtujące go pytania.
Drzwi otwarły się i do środka wszedł sierżant Maniak. Sierżant miał teraz dyżur, jednak pewna ważka sprawa nakazywała mu porozmawiać z komisarzem.
– Co tam Maniak?
– Wiesz Guter, jak to rzeczywiście wygląda ta sprawa z zabójstwem Awaniuka?
Komisarz podparł głowę, trzymając się za skronie.
– Zdajesz sobie sprawę, że nie powinienem nikomu nic zdradzić z prowadzonego śledztwa. Komisarz podniósł głowę i uśmiechnął się blado. Na jego twarzy widać było zmęczenie.
– W tej chwili Pani Olga jest podejrzana o popełnienie zabójstwa.
– Wiem, ale musisz wiedzieć o jednej rzeczy.
– Tak – komisarz z zaciekawieniem spojrzał na sierżanta.
Sierżant przysiadł na krześle.
– Pewnie nie wiesz, że jestem spokrewniony z panią Olgą?
– Acha, ale to przecież…
– Niepokoję się tą sprawą – wszedł mu w głos sierżant. Ona jest moją dalszą ciocią, to znaczy jest to kuzynka mojego ojca. Z tego względu, że to dla mnie rodzina, interesuje mnie szczególnie ta sprawa. Wiem, usłyszę zaraz, że tym bardziej nic mi nie możesz powiedzieć. Profesjonalizm i regulamin ponad wszystko. Ale pogadajmy tak nieoficjalnie, nie chce mi się wierzyć, żeby ciocia była zdolna to zrobić.
Komisarz z rosnącym zainteresowaniem wsłuchiwał się w te wywody sierżanta. Uśmiechnął się w myśli.
– Cóż, ja również mam więcej wątpliwości, niż bym chciał. A liczą się fakty…
Po tym stwierdzeniu, komisarz postanowił opowiedzieć w zaufaniu sierżantowi o wszystkim co wie. O rozterkach i wątpliwościach także. Zrobił tak ze względu właśnie na pokrewieństwo między podejrzaną a sierżantem licząc, że ten drugi coś może jeszcze nowego wprowadzić do sprawy, która dla komisarza wcale nie była jeszcze zamknięta. Sierżant opuścił pokój komisarza pełny sprzecznych emocji i z silną wolą wniesienia czegoś takiego do śledztwa, co pomoże je definitywnie zakończyć.
***
Pani Olga usłyszała dźwięk odmykającego się zamka drzwi. Nie zwróciła nawet uwagi na wchodzącego. Patrzyła tylko przed siebie nieobecnym wzrokiem. Jednak na dźwięk słów, które usłyszała, widocznie drgnęła.
– Dzień dobry, ciociu. Sierżant Maniak po chwili ciszy, która wydała mu się wiecznością, przysiadł na ławce obok pani Olgi. Podobnie jak ona, wzrok skierował przed siebie, jakby w jakiejś pustce pragnął odnaleźć odpowiedź na wszystkie pytania. Później nieśmiało lecz zdecydowanym ruchem wziął jej rękę w swą dłoń i delikatnie ścisnął.
– Witaj mój drogi – na jej ustach dał się widzieć ledwo dostrzegalny uśmiech.
Maniak czuł, że nie ma sensu zaczynać dłuższej tyrady, zadawać pytań bez odpowiedzi. Czasem lepiej powiedzieć strzeże w kilku słowach co się myśli, niż wypowiedzieć tysiąc niepotrzebnych.
– Ciociu, ja wiem, że to nie Ty… Sierżant zawiesił głos, słychać było tylko przyśpieszony oddech pani Olgi.
– Domyśliłeś się, jak?
Sierżant westchnął.
– Ślady na miejscu zbrodni, na ciele nieboszczyka, mówią co innego niż to, co opowiedziałaś komisarzowi. Ale nie tylko to.
– Ciociu, powiedz gdzie znajdziemy Alka?
Zapadła kolejna chwila ciszy. Później zaś pani Olga powiedziała:
– Tak, to nie ja zamordowałam Awaniuka! Wzięłam to na siebie, bo chciałam go chronić. Chronić własnego wnuka, dodała w myślach.
– Ostatnio Alek dziwnie się zachowywał – kontynuował sierżant Maniak. Spotkałem go na mieście, był jakiś zamknięty w sobie, przybity. Coś mnie tknęło kiedy zgłosiłaś się na policję, chyba domyślam się prawdy. Wchodzi w grę tylko ta jedna możliwość.
– Tak, może niepotrzebnie mu powiedziałam. Ale musiał, musiał się w końcu dowiedzieć prawdy!
– O czym Ciociu mówisz właściwie? Wyjaśnij proszę, dlaczego on to zrobił?!
– Kiedy zmarli tragicznie jego ojciec wraz z matką, w tym wypadku samochodowym przed paroma laty – powiedziała zaczerpnąwszy głębiej powietrza – wyznałam mu prawdę o jego dziadku. Opowiedziałam mu historię z końca wojny. Tak dowiedział się, że jego ojciec był spłodzony w wyniku gwałtu, a jego prawdziwy dziadek żyje i to w tym mieście! Wcześniej w rodzinie funkcjonowała taka wersja, że dziadek jego opuścił mnie tuż po wojnie, kiedy byłam w ciąży i uciekł z inną kobietą. Nie sądziłam jednak, że Alek zabierze sobie tak bardzo do głowy tę sprawę. Kiedy się to stało, od dwóch dni był w domu. Tamtego wieczora wrócił późno do mieszkania. Był przemoczony, a buty utaplane miał w błocie. W jego dziwnie zaciętej twarzy wyczytałam, ze stało się coś okropnego. Miał to po prostu jak wymalowane. I te puste, martwe oczy. Powiedział tylko te kilka słów:
– „ Babciu, już możesz chodzić z podniesiona głową…” Nie śmiałam więcej o nic pytać. Następnego dnia wszystko samo się wyjaśniło, cala straszna prawda stała się dla mnie oczywista. Jego już jednak nie było w mieście. Z samego rana spakował się, powiedział, że jedzie do pracy. Jakby nigdy nic. Ja nie mogłam dopuścić, aby mój Alek poszedł do więzienia. Wiem, że popełnił zbrodnie, przecież ja tego nie chciałam! Lecz kiedy już złożyłam zeznania, uświadomiłam sobie, że moja wersja się słabo trzyma kupy. Widziałam po komisarzu, że nie wierzy w moją opowieść. Wiem, że wcześniej czy później do niego traficie. I boję się, żeby sobie coś nie zrobił. Dlatego Ci to opowiedziałam. Proszę, i wy nie zróbcie mu krzywdy!
***
Sierżant ze spuszczoną głową, powoli opuścił izolatkę, po czy udał się prosto do biura Komisarza. Komisarz Guter z niejakim zrozumieniem wysłuchał sierżanta. Szybko wykonał kilka telefonów i zaczął szykować się do wyjścia. Na chwilę jeszcze przystanął przy swoim biurku i popatrując przez okno na zieleń liści przyulicznych drzew, kołysanych lekkimi podmuchami ciepłego wiatru, w promieniach słońca płynących z bezchmurnego nieba komisarz pomyślał, że nic go już w życiu nie zdziwi.
Od zdenerwowanej matki, śledczy dowiedzieli się o miejscu pobytu podejrzanego. Pan Alek został zatrzymany kiedy wracał z pracy, w drzwiach swojego mieszkania, w mieście oddalonym paręset kilometrów od Złotowa. Nie stawiał oporu. Policjantowi, który odczytał mu jego prawa i założył kajdanki, powiedział tylko:
– Czemu tak długo.
***
– Dlaczego Pan zamordował Pana Borysa Awaniuka? Co było bezpośrednim powodem – zapytał spokojnym głosem, rutynowo komisarz Guter Pana Alka po tym, jak już ten potwierdził opowieść matki.
Podejrzany po aresztowaniu został przewieziony do Złotowa, gdzie prowadzone było śledztwo. Tam siedział w pokoju przesłuchań, zaś komisarz notował starannie jego słowa.
- Więc jak było?!
Pan Alek, prawie pięćdziesiąt letni, szczupły szatyn z włosami lekko pokrytymi po bokach głowy siwizną, nie zamierzał przeciągać zaistniałej sytuacji. Wyglądał, jakby zeszło z niego całe powietrze, zupełnie obojętny, wyobcowany.
– Chcę to już mieć za sobą, wiem dobrze co mnie teraz czeka, ale czy żałuję…?!
- Więc…?
- Śledziłem, będąc w mieście w ostatnim czasie, którędy on się przemieszcza. Tamtego wieczoru czekałem opodal Klubu Seniora. Tak jak zwykle, on skierował się brzegiem jeziora. Zorientowawszy się dobrze w panującym już zmroku, że nikogo nie ma w pobliżu, dopadłem go w lasku nad brzegiem. Pracuje fizycznie i jestem silnym człowiekiem. Nie miałem z nim żadnego problemu. Po prostu lewą ręka chwyciłem go mocno za kołnierz, ścisnąłem – tak, że nie mógł nawet krzyknąć, prawą zaś za nadgarstek. Wykręciwszy mu rękę na plecach, a drugą swą ręką cały czas trzymając za kark, popchnąłem go i cisnąłem jak worek ziemniaków do wody. Chwilę go przytopiłem i zobaczyłem, że w pewnym momencie przestał się szamotać i wtedy go puściłem. Wiedziałem, że nie żyję…A potem po prostu udałem się do domu.
Komisarz powodowany prostotą i zwięzłością tego opowiadania, nie miał wątpliwości co do jego autentyczności. Zwrócił też uwagę na brak emocji w głosie przesłuchiwanego. Po chwili rzekł:
- Ale dlaczego, co się stało, że akurat teraz po kilku latach od czasu, jak się Pan dowiedział o gwałcie na Pana babci. Jaki miał Pan bezpośredni motyw?
Na twarzy przesłuchiwanego pojawił się przez chwilę grymas bólu i wściekłości równocześnie. Przez chwilę rozmowa zawisła w powietrzu, później jednak twarz jego straciła ten demoniczny wyraz i odpowiedział na pytanie komisarza.
- Tak, miałem motyw! Całkiem przypadkowo, jakieś trzy tygodnie temu, zobaczyłem Awaniuka w towarzystwie kilku starszych mężczyzn, w barze na mieście. On mnie pewnie nawet nie zauważył, nie skojarzył by zresztą raczej wcale kim jestem. Ci seniorzy obchodzili tam przy toastach imieniny jednego z nich. Dużo rozmawiali, żartowali i śmiali się. Oprócz nich w barze było parę młodszych kobiet, nastoletnie kelnerki. Jeden z tych staruszków powiedział z chichotem trochę wstawiony, że gdyby był młodszy, no to on by się z taką powtórnie ożenił. I wtedy Awaniuk rzucił te słowa! Gdy je usłyszałem, to krew uderzyła mi do głowy!
- …
- „Najzdrowsze dziewczyny są w Złotowie, ja wiem co mówię”. I zaczął się śmiać takim obleśnym, głuchym, ponurym jakimś głosem. Wtedy przed oczyma stanął mi obraz z opowieści mojej babci. Jak ją gwałcił przy stole pod lufami karabinów jego kolesi. Wtedy coś we mnie pękło! Poczułem w całym ciele nagłe gorąco, a moje myśli poczęły w głowie mknąć bez ładu… Później pomyślałem, że taki szczur nie może bezkarnie chodzić po ulicach z uśmiechem na ustach, podczas gdy jego ofiara, a nawet następne pokolenia, chodzą ze spuszczoną głową, naznaczeni na trwałe tragiczną historią. Znienawidziłem tego człowieka już wcześniej, przed pięciu laty, ale to wtedy, w tym barze, postanowiłem wymierzyć sprawiedliwość…
***
Śledztwo zostało zamknięte, wszystko zdawało się być wyjaśnione. Wizja lokalna z udziałem pana Alka, w stu procentach potwierdziła jego wersje wydarzeń. Komisarz próbował w myślach postawić się w sytuacji pana Alka. Czy było warto - zadawał sobie w kółko pytanie w myślach. – Czy było warto? Nie śmiał zapytać o to osobiście wnuka pani Olgi, której też było mu niemiłosiernie szkoda.
Starsza kobieta, którą tak doświadczył los, na stare lata została samotna. Lokalne media rozpisywały się nad całą sprawą. Jak to media, wciąż żądne sensacji, próbowały jednak rzetelnie wszystko opisać. Na kolejnych spotkaniach w Klubie Seniora, Pani Olga zaś stopniowo dochodziła do siebie. Z początku nierozmowna, z czasem powróciła do swojej dawnej formy. Możliwość spotykania się z innymi ludźmi, dawała jej niesamowity zastrzyk energii. Wyrozumiali zaś seniorzy nie zamęczali jej żadnymi pytaniami, zresztą doskonale rozumieli tragizm całej sytuacji. Oni w większości sami przeżywali w dzieciństwie różne traumatyczne sprawy tak, jak i ona. A wojna potrafi naznaczyć na całe życie!
***
Słońce nad Złotowem jak zwykle jasno świeci a przelotne chmury odchodzą z wiatrem czasu w niepamięć.
Chciałoby się powiedzieć: Nigdy więcej!
P.S. Opowiadanie to niech będzie niejakim, swoistym pomnikiem dla tych wszystkich, którzy cierpieli - nie za swoją wojnę! H.
cdn.
22 december 2024
2212wiesiek
21 december 2024
2112wiesiek
21 december 2024
Wesołych ŚwiątJaga
20 december 2024
2012wiesiek
19 december 2024
18,12wiesiek
18 december 2024
1812wiesiek
17 december 2024
tarcza zegara "miasteczkojeśli tylko
17 december 2024
3 zegary ceramiczne - środkowyjeśli tylko
17 december 2024
1712wiesiek
16 december 2024
1612wiesiek