27 july 2010

Delirium

Zabrali nas wszystkich w jedno puste i klaustrofobiczne miejsce. Naprawdę nie miałem pojęcia co powinienem był zrobić. Uciec? Ale jak? Przecież nie było możliwości choćby wyjrzenia przez okno. Bo okien nie było. Były tylko białe drzwi. I korytarz, i schody prowadzące w dół, do następnego korytarza. 
Z tego co udało mi się ustalić, to budynek, w którym nas przetrzymywano, miał dwa piętra. Korytarz ciągnął się przez jakieś trzydzieści metrów skręcając w lewo. Dalej były schody na niższe piętro i taki sam korytarz ciągnący się przez około trzydzieści metrów. Na wyższym piętrze korytarz jeszcze, zanim się skończył prowadząc na schody, miał odnogę prowadzącą w prawo. Było tam raptem pięć schodów w górę. Tam były toalety.
Sam nie wiem czy jest sens, by opisywać wszystko tak dalece szczegółowo. Jednak wtedy mam nadzieję, że większe będzie zrozumienie, w jakiej sytuacji znalazłem się ja i te piętnaście innych osób.
Wracając jeszcze na chwilę do toalet. Muszle ustawione były tyłem do przeciwległej względem drzwi ściany. Ściana ta natomiast była szklana, a za nią znajdowały się łóżka. 

Było to w tamtym roku. Studiowałem wtedy socjologię i, jak się później okazało, byłem jedynym socjologiem w grupie. Reszta dążyła swego czasu do osiągnięcia jakiegokolwiek stopnia naukowego z dziedziny psychologii. Ciekawe było to posunięcie. 
Poproszono nas abyśmy wzięli udział w eksperymencie. Miał potrwać tydzień, góra dwa, w zależności od tego, czy wyniki w trakcie badań będą obiecujące, czy też raczej niezadowalające. Otrzymaliśmy obietnicę na piśmie, że w ramach eksperymentu zostanie nam zaliczony cały rok. Cieszyliśmy się, bo kto by się nie cieszył z perspektywy zaliczonej sesji? 

Dotarliśmy na miejsce busem, w którym nie było okien. Ale taka była część umowy. W pewnym momencie poczułem się jak studenci w eksperymencie Filipa Zimbardo i zmroził mnie dreszcz. Co, jeśli faktycznie będzie to tak wyglądać? Co, jeśli wymyślili dla nas jeszcze gorsze rzeczy? Niestety moje obawy nie były bezpodstawne. Czekaliśmy na moment, gdy nasz pojazd zatrzyma się, a my z niego wysiądziemy. 

I czekaliśmy długo, a gdy doczekaliśmy się tego momentu okazało się, że stoimy w dużej sali, coś na kształt garażu, a przed nami stoi Opiekun. 
Tak, Opiekunowie byli straszni. Przerażali mnie gorzej niż niejeden wytwór mojej wyobraźni. Beznamiętni, zupełnie jakby wyssano z nich wszystkie uczucia i emocje. W jaki sposób człowiek mógł być aż tak nieczuły? Dało mi to do myślenia. Jednak i tak niczego konstruktywnego nie wymyśliłem. Nie musiałem z resztą. Następnego dnia miałem przekonać się, że siedzę w niezmywalnym gównie po uszy.

W rzeczy samej! Gówno to było grząskie i widać lubiło pochłaniać niczego nieświadomych ludzi. Najpierw pochłonęło parę studentów. Po obiedzie poproszono ich, by weszli do pokoju numer jeden. Weszli, a później widywałem ich jedynie za szklaną ścianą, gdy szedłem się załatwić. 
Drugiego dnia, gdy stałem przy muszli celując w nią strumieniem moczu mój umysł, który do tej pory pracował na jałowym biegu, zrodził refleksję, brzmiącą prawie jak wyrok. 
„Oni po kolei będą chcieli was sprawdzać, badać wasze reakcje na ból, na każdą z emocji, a na koniec pozbędą się was”.
Zabolało. Ręce zaczęły mi drżeć i obsikałem całą podłogę wokół muszli. Wyszedłem stamtąd jak najszybciej. Nie chciałem patrzeć na siedzącą na łóżku parę, odwróconą do mnie plecami, kiwającą się w rytm niesłyszalnej dla mnie muzyki.

Opiekunowie powiedzieli nam, że para studentów została wypuszczona do domu, ponieważ izolowanie ich przez tak długi czas mogłoby się dla nich skończyć chorobą psychiczną. Zaśmiałem się w duchu. Cóż za głupiec by w to uwierzył? Ludzie często w pojedynkę są głupi, ale gdy mają za swoimi plecami grupę pozbywają się wszelkich wątpliwości. Wystarczy, że usłyszą ten jeden głos rozsądku, głos, który streści im sytuację i przekona, że sytuacja wygląda nieciekawie. Głos, który zmusi Opiekunów do wypuszczenia nas. I znalazł się. Jednak mówiący zgoła co innego:
-Opiekunowie nie zrobiliby nam nigdy krzywdy! Ludzie, opanujcie się! Tamtych dwoje na pewno siedzi teraz w domu, a my zostaniemy tu jeszcze przez jakieś dziesięć dni. Bez paniki.
Usłuchali. To wzburzone morze półgłówków posłuchało i uwierzyło! Ach, nie mam pojęcia co ona miała w sobie, że przekonała ich tak łatwo. Dlatego, że tak postąpiła odwlekła prawdopodobnie swój wyrok. Był dzień czwarty. Nadchodził dzień piąty-zastrzyk. 

Wtedy też okazało się, że nasza sytuacja jest beznadziejna. A raczej ja doszedłem to takiego wniosku, bo całe to bydło było wniebowzięte. Opiekunowie napisali na kartce krótkie ogłoszenie, brzmiące mniej więcej tak: „Dzisiaj po kolacji każdy z uczestników eksperymentu ma obowiązek stawić się w pokoju numer jeden, w celu podania przeciwbakteryjnej mieszanki domięśniowo. Sprzeciwu nie uznajemy”. Prawie się zesrałem ze strachu. Nie uznają sprzeciwu? Co to ma znaczyć? Dlaczego w ten sposób piszą i dlaczego w ogóle ten zastrzyk? 
W opozycji do pomysłu Opiekunów stanęło dziesięć osób. Trzy poszły posłusznie jak na rzeź. Dziesięć, w tym Pani Głos Rozsądku, została. I nadal nie mogę zrozumieć dlaczego te dziesięć osób zostało. Ja stałem w opozycji do każdej propozycji Opiekunów. Nie podobało mi się to już od dłuższego czasu, ale nie protestowałem jawnie. Dopiero teraz, a i tak nie wyrażałem swojego zdania na głos. Nie byłem pewien reakcji Opiekunów. 

Jak się zapewne domyślacie trzy osoby nie wróciły. Wśród „ocalonych” przeszedł szmer czegoś na kształt strachu. „Boicie się? Dobrze k***a. Powinniście!”. 

Dnia dwunastego, gdy szedłem korytarzem, dostrzegłem, że „ocaleni” gniotą się w kolejce do pokoju numer jeden.
-Co jest? -zapytałem
-Badanie krwi. Nie mogą zrozumieć dlaczego nie przyszliśmy na zastrzyk. Opiekun powiedział nam, że tamtych troje źle zniosło zastrzyk i musieli zostać odwiezieni do szpitala, ale podobno to tylko lekka wysypka. Uczulenie na jakiś szczególny składnik mieszanki antybakteryjnej-Pani Głos Rozsądku była najwyraźniej dobrze poinformowana. I nawet ciągnęła swój wywód dalej-Mają nam zbadać krew i ustalić grupę. Chodzi o to, że muszą dostosować składnik to każdego z nas osobno, bo nie mamy wszyscy takiej samej grupy krwi-uśmiechnęła się i puściła do mnie oczko.
-I ja mam dać się kłuć? Mam krew grupy O Rh +
-Ale Oni muszą się sami przekonać! -Krzysiek, jeden z tych, którzy ślepo wierzyli Głosowi Rozsądku, aż się opluł przy tej wypowiedzi.
-Nie jestem bydłem mój drogi-odwróciłem się na pięcie i poszedłem w stronę toalet. 

Gdy siedziałem na muszli ogarnął mnie irracjonalny lęk. Wchodząc nie zauważyłem nikogo, kto by znajdował się za szklaną ścianą. Jednak teraz, gdy siedziałem odwrócony plecami do izolatki (jak ją nazywałem) przeszywał mnie raz po raz dreszcz. I zjadała ciekawość, czy jest tam w ogóle jakieś wejście. Dlaczego właśnie tam zostają wysłani niektórzy z naszej grupy?
Wstałem, zrobiłem wszystko co wiązało się z higieną i stanąłem przy drzwiach wpatrując się w szybę. Za nią majaczył jakiś niewyraźny kształt. Znów przeszedł mnie dreszcz. Podszedłem do szyby. I gdy starałem się dojrzeć coś szczególnego na moim ramieniu poczułem ciężar ręki.
-Wystraszyłaś mnie-powiedziałem
-Wiem-Głos Rozsądku uśmiechnął się drapieżnie-Pokażę ci coś.
Wzięła mnie za rękę i poprowadziła wzdłuż ściany ze szkła. Na jej końcu dotknęła fragmentu kafelka leżącego spokojnie na podłodze stopą i w prostopadłej do szkła ścianie pojawiła się szczelina, która rozszerzała się aż miała wielkość drzwi prowadzących do toalety.
-Chodź.
No i poszedłem.

Tak jak się spodziewałem, drzwi prowadziły do izolatki. Ale nie spodziewałem się, że zobaczę Krzyśka. A raczej to, co z niego zostało. 
Istota siedziała na łóżku, miała niebywale wyłupiaste oczy i powieki przymknięte w ten sposób, że zostawiały wąską szparkę źrenicom. Ślinił się i kiwał jak tamtych dwoje. Ale muzyki nie było słychać. Było słychać jedynie majaczącą istotę, która kiedyś była Krzyśkiem: 
-Taaak, nie wiem a może tak? Zobacz, że wszystko marność, cóż świat skoro odejdziesz? Bla, na pewno nigdy nie spojrzysz już w lustro, po co, skoro pyłem marnym, pyłem na wietrze nasz świat, a ogrom kosmosu przytłacza już mnieeeee! Daj umrzeć, a się uspokoję!
Szarpnął głową, a kropelki śliny ozdobiły moje szpitalne kapcie. 
-Widzisz go? -zapytała moja przewodnik-Delirium. W najczystszej postaci. Fascynujące jak łatwo można je wywołać. Pobraliśmy mu krew a następnie wstrzyknęliśmy mu kilka gramów... z resztą nieważne. Ważne, że nasz wynalazek działa.
-Działa? Co to k***a znaczy-działa?! 
-Działa. Nasz mózg może się łączyć bezpośrednio z bogiem. Krzysiu zobaczył boga-uśmiechnęła się, a mnie zrobiło się nagle niedobrze. 
-Z bogiem? -zapytałem
-Ależ oczywiście! Ale on jest za słaby, a raczej był. By spojrzeć w oblicze boga, trzeba być niebywale wytrzymałym psychicznie. Nie można się załamać. Bo bóg zabija, nawet nieświadomie.
-Blaaaaaa! Glup! -Krzysiek czuł się wyraźnie poirytowany, jednak nie wiedziałem czym.
Podsumowanie, jakie nam dał nasz nie do końca normalny kolega, wystarczyło bym zrozumiał istotę problemu. Złapałem Głos Rozsądku za głowę. Nie spodziewała się tego. Uderzyłem nią o ścianę. Raz i drugi i trzeci, aż do momentu, gdy usłyszałem trzask pękającej czaszki. 
A ona się śmiała jak szaleniec dopóty, dopóki jej mózg nie został przebity przed odłamek czaszki. Wtedy zamilkła.

Wyszedłem z izolatki, podążyłem korytarzem do schodów, a schodami w dół. Zamknąłem się w swoim pokoju. Jestem pewien, że Oni mnie obserwują. Mam pewność bo Ich czuję. Będą chcieli zniszczyć moją psychikę by podać mi Delirium. A wtedy na pewno opiszę im boga, tak jak opisuję wszystkie wydarzenia od początku eksperymentu. 

Jednak gdy już opiszę im tego boga, gdy będą znać jego istotę, to nie sądzę, by zachowali swoje życia. Bo ja pamiętam. A pamięć mam doskonałą. 




Terms of use | Privacy policy | Contact

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


contact with us






Report this item

You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1