17 may 2010

Daro (wany)

Otwarte oczy w półmroku świecącej ulicznej latarni. Nie, tego się nie da wytrzymać.
- Hej, Józefowa, słyszycie to?
- Ano pewnie, spać nijak nie idzie.
Wstaję z westchnieniem i wlokę się przez korytarz. Pisk i skomlenie się nasila. Jeszcze tego mi brakowało.
Przecież sobie przyrzekłam – nigdy więcej! Ech, co tam i tak nie da się zasnąć. Otwieram. W świetle padającym z przedpokoju widzę ciemną kulkę na podeście schodów. Pyszczek uniesiony i żałosny psi płacz wwierca się w uszy.
- Józefowa, chodźcie no tu na chwilę, wołam głośno, przekrzykując pisk.
- No jestem przecie, słyszę tuż obok siebie.
Patrzymy chwilę na to żałosne nieszczęście. Wychodzę i cmokam, kulka rzuca się w moja stronę jakbym była wyczekiwanym wybawieniem. No tak. Cholera, chyba nim jestem. Biorę drżącą z zimna i strachu kulkę na ręce. Przywiera do mnie maleńkim ciałkiem, chcąc się pewno ogrzać.
Noooo, nieźle się urządziłam.
Jest druga w nocy a ja zabieram z klatki schodowej podrzucone tam przez kogoś szczenię. Jest zbyt małe aby tu samo weszło, nie potrafi wcale chodzić po schodach. Józefowa z dziwnym wyrazem twarzy zamyka drzwi. Na łańcuch. Jakby się spodziewała, że za chwilę wniosę do domu jeszcze co najmniej węża boa.
- Przemarzł i pewno głodny, mówi oschle Józefowa, ale ja już ją znam. Rozczuliła się. Przyniosła mały niebieski koc. Owijam w niego tą kupkę nieszczęścia i trzymam w ramionach.
- Co my mu damy jeść, nie mamy nic dla szczeniąt?
martwię się na głos, ale Józefowa już szura w kuchni.
- Coś się znajdzie dla takiej kruszyny Bożej – odpowiada mieszając coś w rondelku.
- To po prostu mały piesek, Józefowa i rano wywiesimy ogłoszenia, że znaleziono psa. Nie napiszemy, że to szczeniak, niech ten kto się zgłosi opisze jakiego psa szuka.
- A jużci, zgłosi się – mamroce Józefowa – ludzie, to Boga w sercu ni mają.
No dobra, jak się nikt nie zgłosi, to rano dam znać naszemu weterynarzowi, niech go obejrzy, powie co to za rasa, bo to rasowy piesek i na pewno mu znajdzie dobry dom.
- Znajdzie, albo i nie znajdzie – mruknęła Józefowa ze złością.
Co jej się stało, jak się umawiała o pracę, to zaznaczyła żeby nie było psów. Moja ruda odeszła ponad dwa lata temu i biega po niebieskich łąkach powiewając swoją wspaniałą chorągwią. Nieźle się załatwiłam, czeka mnie bezsenna noc, oby do siódmej rano wytrzymać.
- Mam gotowe – oznajmiła Józefowa, odbierając mi pieska.
Obie patrzyłyśmy czy będzie jadł. Nie umiał. Włożył całą mordkę do miseczki, nos też. Zakrztusił się. Patrzę, a Józefowa siada na podłodze i maczając palec w misce karmi szczenię. No, no, tego się po niej nie spodziewałam. W końcu nakarmiony maluch znów zawinięty w koc ląduje na moich kolanach.
- Idę spać, nie musimy obie przy nim siedzieć – oswiadcza i znika w swoim pokoju. Ta noc wlokła się niemiłosiernie. Drzemałam nieco na fotelu, tuląc w kocyku psią znajdę. Potem ostrożnie odłożyłam śpiącego psiaka na kanapę i zaczęłam pisać kartki z ogłoszeniami o znalezionym psie. Jedną od razu przykleiłam na drzwiach mieszkania. Punktualnie o siódmej pięć dzwonię do naszego dawnego weterynarza. Nie pyta o szczegóły, mówi, ze najdalej za godzinę będzie u nas. O ósmej dzwonek do drzwi. Jest. Pytam z niepokojem co to za rasa. Mam nadzieję, ze rothweiler a nie doberman, ale Pan Jan bierze malca i mówi bez wahania – doberman. Pięknie, to już szczyt wszystkiego, zawsze się trochę ich bałam. Mają złą sławę. Mówię ogłoszeniach. Weterynarz się śmieje. Umówił się z Józefową czy jak? Pytam o co chodzi.
- Nikt się nie zgłosi, teraz tak ludzie pozbywają się psów – odpowiada. Wspominam o ogłoszeniu na drzwiach. Mówi, że jak wchodził, to już go nie było. Znaczy, komuś zależy aby nie ustalono właścicieli.
- Przecież to rasowy szczeniak, kosztuje – mówię nie dowierzając jeszcze faktom.
Nagle słyszę słowa jakich spodziewałabym się po Józefowej, a nie po naszym weterynarzu.
- Bóg go Pani zesłał, a jemu dał Panią, będzie mu dobrze. Tu są witaminy i wapno, bo jest niedożywiony i ma początki krzywicy, a tu tabletki na odrobaczenie. Wpadnę za dwa dni. Życzę powodzenia.
Musiałam wyglądać niezbyt mądrze, z otwartymi ustami i wytrzeszczonymi oczyma, bo na koniec uśmiechnął się po swojemu, kpiarsko i zniknął za drzwiami. Chciałam wołać, coś robić, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Taki klops. Co mnie podkusiło wyglądać w nocy na klatkę schodową? Mam za swoje. W międzyczasie Józefowa wróciła z zakupami. Miała puszki i karme dla szczeniąt, płatki owsiane i chudy twaróg. Zrozumiałam. Chcę czy nie, mam psa. W dodatku dobermana. Oj, nie spodoba się to mojej rodzinie. A moja praca, choroba i wszystko co mnie do tej pory przygniatało ciężarem ponad siły?
Jak ja dam sobie radę jeszcze i z psem? Znowu „na mnie padło”, jakby nie miało na kogo. Wychowanie dobermana, to niełatwa rzecz, to trudna rasa. W dodatku zawsze miałam suczki, to pierwszy pies w moim życiu. Tak, jak się spodziewałam, od rodziny nie dostałam żadnego duchowego wsparcia.
Wręcz przeciwnie, wrzaski typu „przyjełaś do domu mordercę”, „zagryzie cię we śnie”, „nie dasz mu rady, to silne psy i agresywne, nawet nie zdążysz wezwać pomocy”!!!
Poczułam się jeszcze gorzej. Józefowa uszykowała psu jedzenie. Tym razem już lizał je sam. Upaprał się wraz z uszami, ale jadł samodzielnie. Nagle na klatce schodowej rozległo się szczekanie psów sąsiadów i....mój pies-morderca, porzucając miskę, w te pędy zwiał, chowając się pod krzesło.
- Uuuu, to ty odważny jesteś, pomyślałam. Znowu rozpłakał się ze strachu i uspokoił dopiero na moich kolanach. Tak, „na mnie padło”. Kolejny w moim życiu pies zaczepno-obronny. On będzie zaczepiał, a ja go będę musiała bronić. Pies- morderca, akurat. Zgodnie z zapowiedzią po dwóch dniach zjawił się Pan Jan. Tym razem aby zaszczepić delikwenta na wszelakie psie i ludzkie choroby. Raz jeszcze wspomniał o Boskiej interwencji i to akurat w chwili gdy chciałam zapytać, czy nie zna kogoś, kto chciałby dobermana. Już nie wypadało zadać tego pytania. Tak więc, po dwóch latach, siedmiu miesiącach i 24 dniach, w moim domu miejsce „Rudej” zajął ten skomlący zadatek na psa.
Co będzie dalej? Nie mam zielonego pojęcia, co jeszcze zgotuje mi mój dziwaczny los. Dziś, jak zwykle włączyłam Animal Planet.
Było o...dobermanach. Mogą być psami pomocniczymi dla osób chorych i niepełnosprawnych. Tego się nie spodziewałam po tej rasie. Hmm, może faktycznie miała miejsce jakaś wysoka interwencja? Eeeee tam. Zwykłe ludzkie draństwo i moje miękkie serce.
Co było dalej? Właśnie klient wychodząc z mojego gabinetu wdepnął w... Wbrew moim obawom wyleciał na schody uszczęśliwiony, krzycząc, że dziś będzie miał szczęście w interesach.
Już to widzę, hehe.




Terms of use | Privacy policy | Contact

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


contact with us






Report this item

You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1