21 november 2023
Odejście
Nuklearne popołudnie. Słoneczny skwar. Na ostatnim piętrze czteropiętrowego bloku
przyklejona do szyby moja twarz.
Melancholia i smutek. Nieustające odliczanie. Tykający w uszach czas.
To koniec.
Ten
oto
koniec.
Ten koniec…
Tyle tych końców mających nastąpić
w krótkim unicestwieniu
eksplodującej wodorowej bomby. W ryku budzącego się Lucyfera.
Tykanie ściennego zegara.
Chrzęst zegarowego mechanizmu.
Kapiąca woda
do przerdzewiałego zlewu
w monotonni przeciągającego się konania.
Ktoś tu umarł i umiera po raz wtóry. I umiera wciąż, mimo że już dawno umarł. Rozsypał się
w proch.
Ale to ciągłe konanie.
Umierałem już
tyle razy,
to i mogę umrzeć po raz kolejny.
Jedno więcej
czy mniej,
co za różnica.
A czy to kogoś…
A gówno to ich.
Niech się bawią i gżą
w głupkowatej choreografii niby-szczęścia.
Napijesz się ze mną? Masz, pij! Wychyl ten kielich do dna, tę resztkę krwi.
Marynarz tak pięknie się uśmiecha,
prosi i kusi
spod przystrzyżonego krótko wąsika, tego wąsika, ach, tego…
Aż chciałoby się zaśpiewać
na modłę Sempolińskiego.
Wyrecytować te słowa Hemara.
Spogląda na mnie zalotnie w nabitej błyszczącymi ćwiekami czarnej skórze.
I zrobiło się momentalnie
sado-maso, pejczowato…
… świsty, batogi, rozkoszne jęki…
Odwracam
głowę…
Kto tu jest?
Na podrapanych drzwiach
jakieś napisy,
bazgroły pięciolatka…
Klęczę albo stoję przed wielką planszą
z kolorowymi kołami
obrazującą spektrum autyzmu, bądź sam tylko Zespół Aspergera…
Przed moimi oczami migotanie blasku i barw.
Na liściach szeleszczących dębów, kasztanów kładzie się jaskrawa smuga.
W lustrze zniszczona twarz od ciągłego otwierania i zamykania zapiaszczonych powiek..
Pod powiekami pulsujące obrazy
czegoś, czegoś… Czego?
Nacierają na mnie artefakty
dawnego, chorego życia,
wśród zrywających się do lotu szeleszczących gazet:
Ponawiane z uporem maniaka
kręcące się jak w starych,
czarno-białych filmach noir nagłówki:
Autism Spectrum Disorder, Asperger’s Syndrome…
Asperger’s Syndrome!
Asperger’s Syndrome!
Asperger’s Syndrome!
Atakują mnie. Napastują jakieś widziadła o stalowych dziobach i ze skrzydłami tnącymi
warstwy atmosfer…
Jestem tutaj i znowu mnie nie ma. Ale znowu jestem tu i gdzie indziej…
To jakaś pracownia pozazmysłowego postrzegania rzeczy, choć w okrutnej scenerii
absolutnego osamotnienia.
*
Jaki znowu wiersz!
Czego znowu!
*
Jakieś nagłe wtrącenie
i walenie łbem o betonową ścianę…
*
Za ścianą, za szafą, za fotelem o podartych oparciach
od ciągłego pocierania dłońmi podczas epileptycznego umierania z pianą na ustach.
Ktoś umarł. Czy to ja?
Ktoś już
umarł,
ale żyje.
Przecież żyje,
tak jak w snach o moim ojcu!
Ojciec przychodzi i odchodzi. Coś mówi. Porusza sinymi ustami jakie miał,
leżąc w przycmentarnej kaplicy, w otwartej jeszcze trumnie.
Asperger’s Syndrome
— mówią wciąż widma o nieustalonych rysach twarzy.
Takie to wszystko
pod jedną linijkę,
takie pospolite i bez wyrazu…
Ha! Przechodzę dalej, przynajmniej staram się iść.
W drugim pokoju łózko z pogniecioną pościelą.
Tu leżała moja umierająca z kolei matka
z utkwionym w suficie wielkim zdziwieniem.
Ale zamknęła powieki. Sama, układając się do wiecznego snu.
I tak oto śpi, śniąc razem ze mną, kiedy śnię o niej w sen zapadając się potrójny.
O czym? Nie wiem.
Ale zapewne… Zapewne…
Kto tu jest?
Dlaczego słyszę ciągłe drapania i szmery za drzwiami, za ścianą?
Atak mięsożercy nie musi być nagły.
Łasi się do mnie i przymila, udając kwilenie lecącego majestatycznie albatrosa.
Ojciec już umarł. Matka też.
Przychodzą zatem do mnie.
Chodzą. Wchodzą i wychodzą oknem
otwartym na przyszłość
albo na ciągłe zapomnienie.
I tak wylewa się ze mnie strumień świadomości.
Wylewa się, przelewa. Brunatne zacieki na suficie, ścianach…
Chodzę wkoło, czekając
i trzymając się usilnie
starych, żeliwnych rur,
które ciągną się kilometrami
Przezywają wszystko…
Końcowe odliczanie na pustyni. Gong wiszącego zegara…
Krzyki umierającej matki,
umierającego ojca i mnie, kiedy miałem,
kiedy mam 3 lata albo i mniej. Raczkuję po parkiecie pustego korytarza…
W echach agonii, w kurzu, w apopleksji…
Na ścianach
jakieś obrazy, portrety przodków,
co patrzą obojętnie na każde moje poruszenie.
A więc znowu przeskok w czasie.
Odrodziłem się na nowo, ale tylko na chwilę.
Leżę twarzą do ziemi. Na zewnątrz samotnego domu.
Wokół mnie skrzą się drobinki rozpalonego w słońcu kwarcu.
Wypadłem z wózka?
Widzę ojca jak wychodzi z domu
i idzie po twardym piasku pustyni. Idzie, kulejąc na prawą nogę…
Oddala się, malejąc na tle widnokresu,
w rosnącym coraz bardziej słońcu…Idzie za rękę z matką, idąc powoli, powoli… powoli…
(Włodzimierz Zastawniak, 2023-11-21)
***
https://mickchillage.bandcamp.com/track/pixels-iii-pt-1
21 november 2024
21.11wiesiek
21 november 2024
Światełka listopadaJaga
20 november 2024
2011wiesiek
19 november 2024
Niech deszcz śpiewa ci kołysankę.Eva T.
19 november 2024
1911wiesiek
19 november 2024
Jeden mostJaga
19 november 2024
0011.
19 november 2024
0010.
19 november 2024
0009.
19 november 2024
0008.