Prose

I.A. Con
PROFILE About me Friends (1) Prose (3)


21 may 2010

Australijski sen

Październikowe słońce stawało się coraz bardziej nieznośne. Jaszczurki o niebieskich językach zaczęły wchodzić do domów, witane radośnie przez ludzi jako zwiastuny nadchodzącego lata. Surferzy siedzieli w grupkach na plaży i zamiast wypatrywać rekinów obserwowali turkusowe niebo. Tam daleko, po drugiej stronie oceanu była już tylko Antarktyda. Poranek zmieniał swoje barwy, zbliżała się dziewiąta i w Adelaide większość mieszkańców jadła tradycyjne śniadanie: jajka na bekonie. Craig dopiero co wstał, w głowie jeszcze szumiał mu jakiś piękny sen. Chociaż był spóźniony, nie omieszkał otworzyć komputera, aby spojrzeć na ostatnią wiadomość od Ewy. A kiedy już ją przeczytał, wybiegł z impetem do ogrodu.
Pani Carlmichael musiała mocno zdziwić się, kiedy zobaczyła jak jej 30 –letni syn, wzrost 186 cm, 106 kilo wagi / same mięśnie/ pochyla się nad kwiatem passiflory.
-Craig, wszystko w porządku? –zawołała. Craig zmieszany wyprostował się, obrócił na pięcie, uśmiechnął i szybko wszedł do domu. Pani Edwards stwierdziła, że jednak nigdy nie zrozumie swojego syna.
Dokładnie w tym samym momencie Ewa wyrwała pęsetą jakiś włosek przy brwiach i nałożyła ciepłą flanelową piżamę. Noce były już takie zimne! Deszcz bębnił o parapet, stare okna trzeszczały, a firanka delikatnie falowała. Zmęczona, po ośmiogodzinnym dniu pracy w biurze obsługi klienta musiała jednak zajrzeć do albumu z magnetyzującym zdjęciami australijskiej przyrody. I znów spojrzała na tę fotografię: wielkie, brązowe drzewo z rzadkim mchem, padające podłużnym cieniem na czerwoną ziemię. Wpatrywała się w nie i znów zalała ją ogromna fala ciepła. Otworzyła komputer. Żadnych wiadomości od Craiga. Nie wytrzymała i wystukała po angielsku na klawiaturze: „Craig! Co z tymi zdjęciami przyrody? Ja przecież wysłałam siebie na Giewoncie””.
Owszem wysłała i dlatego Craig dostawszy je poprzedniego wieczoru był dzisiaj w tak dziwnym nastroju. Całą noc kochał się z nią w swoich snach. Na przemian ogarniała go radość zakochania i niemożność przezwyciężenia tej ogromnej odległości pomiędzy Polską a Australią, calutką Australią! Gdzieś, w głębi serca czuł, że ona mogłaby tu przylecieć. Przecież podróżowała. To przecież wtedy modlił się po raz pierwszy, gdy leciała na wakacje do Indii. To wówczas niepokoił się, gdzie jest ta dziewczyna poznana na czacie portalu służącego głównie do półlegalnego ściągania muzyki z Internetu. Był gotów pomodlić się też teraz po raz drugi, aby była tu obok: piękna , egzotyczna i słowiańska. Zmienił się. Zaczął zwracać większą uwagę na otaczający go świat. Teraz, kiedy jechał swoim Fordem na budowę dostrzegał ucho koali w eukaliptusie i nie mógł się doczekać, żeby jej o tym powiedzieć. Wiedział, że będzie zafascynowana. To właśnie dlatego zagadnęła go na tym czacie: chciała wiedzieć jak najwięcej o Australii, a przede wszystkim o Aborygenach. Wówczas specjalnie podczas wycieczki w Canberze pojechał do Australian Art Museum, aby zrobić tam kilka zdjęć- aparatem komórkowym!
Była zachwycona, zwłaszcza, że odebrała je w kawiarence internetowej w Bombaju. Proste, zazwyczaj 2-4 kolorowe dzieła Aborygenów kontrastowały z szaloną i barwną konwencją sztuki indyjskiej. Poczuła w tym momencie harmonię i spokój, zmęczenie ustąpiło, i była gotowa do dalszej podróży.
Craig z przyjemnością odpowiadał na jej pytania, często bardzo zabawne, jego zdaniem, i naiwne, jak na przykład australijskie jedzenie. „Och, Eve, ogon kangura jest bardzo drogi i można go kupić właściwie tylko w supermarkecie!”. Czy zna jakiegoś Aborygena? Czy słuchał didgeridoo? Czy to prawda, że powinno się je wyrabiać z eukaliptusa i pozwolić termitom wyjeść ich środek. To były szczegóły, które dotychczas były poza zakresem jego postrzegania.
Znał kilku Aborygenów, i nawet lubił ich towarzystwo, więcej - jego szefem na budowie był właśnie Aborygen Diakapurra. Zatem Craig zaczął się zbliżać do niego, ponieważ to oznaczało być bliżej Ewy.
Pani Carlmichael była zatem bardzo zdziwiona, kiedy zauważyła, że awanturniczy temperament jej syna mocno złagodniał. Zaczęła kłaść to jednak na karb jego wieku. Przez ostatnie 30 lat miała z nim same kłopoty. Widocznie krew przodków odezwała się w jego żyłach. Wielokrotne ucieczki z domu, skłonności przestępcze, narkotyki, nieudane włamanie, wreszcie dwuletni pobyt w więzieniu- mocno nadszarpnęły nerwy pani Carlmichael. Na szczęście rok temu Craig zaczął pracować na budowie, a wieczory spędzał już głównie szperając w Internecie. Carlmichael - było to nazwisko jej męża, lecz to nie on był ojcem Craiga. Fakt ten stanowił źródło wielu rodzinnych nieporozumień. Craig od dzieciństwa nie akceptował swojego ojczyma. Wciąż pytał o nazwisko swego prawdziwego ojca, a ona odpowiadała niezmiennie: „Niemiecki arystokrata, który przyjechał tu w odwiedziny do swoich kuzynów. Dawno jest już w swojej Bawarii, więc nie zawracaj mi głowy, okey ?”. Sąsiadki podśmiewały się z tego wyjaśnienia, podejrzewały bowiem, że w Craigu płynie po prostu krew angielskich zesłańców, którzy zakuci w kajdany przybyli do Australii odkupić swoje winy. Pani Edwards w młodości lubiła spacery wzdłuż Zatoki Świętego Wawrzyńca: włóczyła się po portach i z tej perspektywy patrzyła na szlachetne oblicze Adelaide. Pewnego dnia spotkała „jego” i dziewięć miesięcy potem narodził się Craig. Pani Edwards przestała chodzić nad zatokę i zajęła się wychowaniem syna, który, to jedno mówiła głośno, był bardzo niepodobny do swego biologicznego ojca.
Ewa z całym swoim smutkiem trzydziestoletniego ciała ułożyła się na łóżku. Wciąż myślała o swoich dwóch nieudanych małżeństwach i komentarzach rodziny na temat narzuconej sobie samotności. Obu jej mężów cechował egoizm, pracoholizm i całkowity brak wyższej duchowości. Na początku pod wpływem burzy hormonów szaleli za nią, wielbili każde słowo, jakie padło z jej usti. Potem było ich coraz mniej, coraz mniej i coraz mniej. W końcu okazywało się, że jest 23.00, a ona stoi w kuchni i odgrzewa biedakowi obiad. Zmysłowość przechodziła w nudę, brak ciepła i coraz większą krytykę. Bo zawsze można przecież coś zmienić: może powinna nosić zieloną spódnicę, a nie czarne spodnie, może powinna dodawać do zupy pieprz nie chilli, albo powinna cieszyć się z wakacji w Chałupach, a nie marzyć o rejsie po Kanale Panamskim. Pewnego kolejnego samotnego wieczora, podczas przerzucania pilotem z kanału na kanał, natrafiła na film przyrodniczy o Australii. Nagrała go na dvd. I odtąd za każdym razem, gdy było jej źle, oglądała go. Znała już tę Australię na pamięć. Dźwięk didgeridoo na początku wywoływał w niej lęk, jednak potem, gdy nawykła, zaczął ją wypełniać wewnętrznym drganiem i tęsknotą za pierwotną duszą. Jej świadomość ocierała się wówczas o jakiś nieznany świat, tkwiący u podstaw wszystkiego. Co to było?
Dzieci nie miała, gdyż nie chciała. Żaden z jej mężczyzn nie dysponował widocznie genami, które chciałaby, aby jej syn lub córka posiadali. Kiedy po drugim rozwodzie oświadczyła rodzicom, że raczej z jej strony nie zostaną dziadkami, zaczęli błagać ją nawet o nieślubnego wnuka. Pewnego dnia na jednym z międzynarodowych czatów zagadnęła kilku Australijczyków. Z jednym z nich rozmawiało się jej wspaniale. To był właśnie Craig. Patrzyła na jego fotografię i ogarniało ją dziwne uczucie przynależności do niego. Pewnego dnia poprosiła go o fotografię… bez koszulki. „Hm… Zrobię to dla ciebie, bo jest to jedna z niewielu rzeczy, jakie mogę dla Ciebie zrobić”. Jego mięśnie na zdjęciu zdawały się drżeć, zielone oczy patrzyły hardo w obiektyw, gładka skóra błyszczała zdrowiem, tajemnica mgliście zarośniętego torsu zachęcała do jej zgłębienia. Oblało ją gorąco. Niektórzy nazywają to seksem wirtualnym, ale oni kochali się wtedy naprawdę.
Craig był spóźniony. Diakapurra, jego aborygeński szef popatrzył z dezaprobatą na swego ulubieńca. Wiedział coś, czego nie chciał na razie wyjawiać chłopakowi, ale czuł, że zbliża się ten czas.
-Craig. Znów zatrzymały cię twoje sny?
-Sam już nie wiem.
-Znów przyśniła ci się twoja polska przyjaciółka?
Chłopak zawstydzony odwrócił się i złapał za kielnię.
-Craig, wiem, co ci się śniło, ale pamiętasz, czy było coś więcej twoim śnie? Jakieś zwierzęta, rośliny?
Craig zaskoczony znieruchomiał i popatrzył na Diakapurrę.
-Skąd wiesz?
-Wczoraj pokazałeś mi zdjęcie drzewa, które tak podoba się twojej polskiej przyjaciółce. Ja wiem, gdzie ono się znajduje. I wiem też, że to jest specjalne miejsce. Tam kobiety odprawiały rytuały, zanim mężczyźni odebrali im do tego prawo.
-Tak… .
-Craig, porozmawiaj z matką, ja cię proszę…
Craig nie porozmawiał z matką. Przestał odpowiadać na maile Ewy. Nawiązał za to znajomość z uroczą Maggie z sąsiedztwa. Całe lato spędził z nią w objęciach przy barbecue zajadając grillowaną wieprzowinę i popijając piwo.
Ostatni mail, jaki otrzymała Ewa od Craiga miał następującą treść: „Przepraszam, ale ja tak nie potrafię. Jesteś tak cudowna, a ja nie mogę cię mieć. Gdybym chociaż miał pieniądze na podróż do twojego kraju. Jestem zdrowym mężczyzną, potrzebuję kobiety. Moja wyobraźnia zaczyna mnie przenosić w niebezpieczne rejony. Poznałem Maggie. Jest słodka, chociaż po piwie rzyga jak kot. Odezwę się, jak dojdę z tym wszystkim do ładu”.
Minęło lato w Australii i jednocześnie minęła zima w Polsce. Ewa dziwiła się często, jak te dwa zjawiska mogą się toczyć jednocześnie w tym samym czasie. Diakapurra rozumiał to doskonale. Przestał wypytywać Craiga o Ewę, o Maggie natomiast nie miał wyrobionego zdania. Wiedział, że Ewa odnalazła szlak snu i przetrze go prędzej, czy później. Tęczowy wąż wydalił to drzewo specjalnie dla takich jak ona, specjalnie dla potomstwa takich jak ona.
Ewa z radością powitała wiosnę. Warszawa ożywiła się w swojej szarości, ubrała zielone konary drzew i kolorowe sukienki mody roku 2009. Ludzie widziani przez szybę mieli radośniejsze twarze, lecz kiedy Ewa podnosiła wzrok znad klawiatury, napotykała surowe spojrzenie kierownika zmiany.
-Proszę następną osobę… Tak… Czy wybrał pan już jakąś ofertę? Która panu najbardziej odpowiada? Oferta pierwsza, druga…i? Ten model jest chwilowo niedostępny… Oczywiście… Czy abonament 57,90 złotych będzie wystarczający? 200 minut gratis, zamiennie z 800 smsami.
Klient odchodził, podchodził następny.
Zmieniła swój służbowy mundurek na dżinsy i sweter. Kwietniowe słońce zaglądało przez idealnie umyte szyby pomieszczenia dla personelu. Wieczorem czekała ją randka z Markiem. Wiedziała, że chciałby się ożenić i o dziwo nie przeszkadzały mu jej dwa małżeństwa. Był przystojny, pracował w korporacji tak jak ona, jeździł nowym Peugeotem, a ich dziecko byłoby równie piękne, pracowałoby również w korporacji i jeździłoby zapewne nowym Peugeotem. Zadziwiający zbieg okoliczności!
Jednak to nie dziecko Marka śniło jej się po nocach. Gdy budziła się około trzeciej nad ranem oblana potem obok pachnącego najmodniejszymi perfumami Marka, w głowie jej szumiały eukaliptusy nad tęczowym jeziorkiem, a jej własny głos wypowiadał słowa: „idę siecią łowić ryby”. Pojawiała się wizja dziecka – syna Craiga: kędzierzawego, ciemnowłosego, o zielonych oczach, które wzrastało w miłości i szczęściu, które swoją charyzmą zadziwiało przyjaciół, sąsiadów, obcych i budziło w nich to, co dobre i mądre, które pewnego dnia porwało za sobą tysiące, potem miliony żółtych ,czarnych i białych, które stało się ikoną pokoju i szacunku do wszystkiego, co istnieje, które w chwilach katastrofy poprowadziło ludzkość ku wyzwoleniu.
Pewnej nocy nie wytrzymała, wstała i cicho na paluszkach, aby nie zbudzić Marka poszła do drugiego pokoju i otworzyła komputer. Craig był dostępny na czacie.
-Craig!Jesteś tam?
-Eve! Jak się masz?
-Wiem, że jesteś szczęśliwy, ale we śnie miałam przekaz, że jesteś Aborygenem. Jesteś? Powiedz prawdę!
-Oszalałaś? Nie jestem! Lubię ich, wiesz, ale nie jestem!
-Jesteś. Wiem to.
„Zwariowała”- pomyślał i czym prędzej wylogował się; chociaż była niedziela wziął swojego Forda i pojechał do Diakapurry.
Diakapurra siedział przed swoim domem z blachy falistej i strugał nowe timpylypa. Podłużne, białe wióry mieszały się z czerwonym piaskiem. W życiu każdego prawdziwego Aborygena są 3 timpylypa: bumerang- do polowania i wystukiwania rytmu, didgeridoo oraz timylypa do rysowania na ziemi i podpierania się. To ostatnie było mu coraz częściej potrzebne.
Diakapurra dość późno odkrył swoje korzenie. Jego dziadkowie byli najczarniejszymi Aborygenami, jednak matka urodziła się jaśniejsza. Gdy miała 4 lata Rząd prawem stanowym Queensland zabrał ją rodzicom i przerzucił na południe do angielskiej farmerskiej rodziny, aby mogła wtopić się w białe społeczeństwo. Dostała także nowe imię: Daisy. Jej gospodarze traktowali ją gorzej niż psa dingo. Często chodziła głodna, obdarta, a jej zakrwawione wiecznie ręce brudziły białe obrusy. Pewnego dnia, gdy miala już 13 lat na sąsiednią farmę wprowadzili się biali z aborygeńskim chłopcem o nowym imieniu David. Rodzice bardzo dbali o zdrowie i wykształcenie syna. Nie mogli mieć własnego potomstwa, więc to aborygeńskie dziecko stanowiło dla nich wielką pociechę. David wyrósł na przystojnego, inteligentnego chłopaka, gdy przeprowadzili się pod Darling. Tam zobaczył Daisy i nie mógl już myślec o niczym innym. W zielono-żółtym buszu liczył rany dziewczyny i starał się je zasklepic pocałunkami. Na próżno.
Daisy poczęła dziecko. Urodziło się czarniutkie, ciemniejsze niż skóra jego matki. Dla pracodawcy Daisy wszystko już było oczywiste. Wziął karabin i zastrzelił Davida, a potem dziewczynę jak króliki. Niemowlęcia już nie zdążył. Tknięta odruchem dobra jego żona zaniosła malutkiego chłopca do przybranych rodziców Davida. Ci starali się wychowac go jak najlepiej, jednak on, mimo wielkiej inteligencji, jakoś nie mógl znależc sobie miejsca. Zaczęły nawiedzac go sny tajemnicze i pełne symboli. Zaczął szukac towarzystwa innych ciemnoskórych ludzi. Gdy skończył 9 lat, jego opiekun łamiąc prawo zawiózł chłopca do Adelaide, aby oddac go plemieniu Davida. Tam otrzymał nowe imi ę- Diakapurra. Przez 14 dni i nocy siedział w chacie babki nie odzywając się ani słowem. Nie rozumiał mowy swoich braci, nie rozumiał ich obrzędów. Z drugiej strony- świat białych był mu całkowicie obcy z powodu swojej namacalności i dosłowności. I tak pozostał w zawieszeniu pomiędzy tymi dwiema rzeczywistościami, w końcu poszedł do szkoły, potem został pomocnikiem murarza. A teraz dostrzegł siebie w Craigu.
Nie zdziwił się zatem, kiedy chłopak stanął przed jego domem.
-Diakapurra musimy pogadac.
-Spodziewałem się tego.
-Ewa uważa,że jestem Aborygenem.
-Ha!
W tym krótkim „ha” Craig wyczuł triumf i potwierdzenie.
-Kim był mój ojciec? To ty?
Diakapurra roześmiał się i potrząsnął głową.
-Chłopcze, to nie jest takie proste. Spodziewałem się tego znając twoją matkę i twoje życie. Wiedziałem, że poczujesz Czas Snu, ponieważ on był, jest i będzie. Jest trwalszy niż ludzki świat. Nasi przodkowie są w nas, krążą dookoła, są w każdym liściu, goanna, kangurze. Oczekujące dusze - ray unoszą się nad nami. Być może jakiś towarzyszy również twojej polskiej przyjaciółce. Jeśli to pragnienie jest tak silne – to coś znaczy. Wszystko coś znaczy. Aborygeńskie dzieci mają życie już wyśnione, zanim przyjdą na świat.
-Niektóre nie powinny się w ogóle narodzic!
-I tu się mylisz, chłopcze. Każda istota ma swój kosmiczny udział w tworzeniu świata. Craig, posłuchaj...
Craig, otumaniony nie mógł wydusic z siebie słowa. On, on ma być Aborygenem? To jego na ulicach mają omijac wzrokiem, to on ma być traktowany jak powietrze? Przez chwilę poczuł się nikim. Ale Diakapurra był czlowiekiem, był przyjacielem, jedynym przyjacielem.
-Nie jestem twoim ojcem Craig. Niestety. Ale jest nim Aborygen – malarz.Spotykał się z twoją matką nad Zatoką Świętego Wincentego. Był niemal biały. My Aborygeni mamy bardzo słaby pigment skóry. W trzecim pokoleniu stajemy się jak obcy, którzy odebrali nam Krainę Kangura, zabierając jej również prawdziwe imię. To nic, że nas przeprosili. Nadal traktują nas jak nieproszonych gosci. Twoja skóra będzie cię teraz chronic.
Craig roześmiał się. Wszystko już zrozumiał. Usiadł obok Diakapurry, wziął timpilypa i zaczął wystukiwac nim jakiś budzący się w nim wewnętrzny rytm.
Ewa zajrzała do swojego konta: trochę oszczędności, karta kredytowa o limicie całkiem, całkiem. Niech ta też czemuś posłuży! Nowy Peugeot zajechal pod blok. Marek wszedł do mieszkania. Odwróciła ku niemu twarz.
-Widziałeś, jak zażółcił się ten krzak przy drzwiach wejściowych?
-Jaki krzak? O czym ty mówisz, kobieto?!
-O tym, że muszę wyjechac.

Craig i Diakapurra siedzieli pod drzewem („drzewem Ewy” - tak mówił Craig) i prowadzili wesołą pogawędkę. Ewa miała przyjechac pociągiem z lotniska za 2 godziny. Nie zazdrościł jej tej dwudziestogodzinnej podróży samolotem, ale wiedział, że jest to koniecznośc. Duch dziecka Ewy i Craiga niecierpliwie krążył już w tym miejscu. Słońce zabarwiało suchą trawę na różowo. Tęczowe blaski tańczyły na rękach i nogach Craiga, a czerwona ziemia miękła, aby swoją pulchnością zapewnic wygodę kochankom.
-Już czas. Jedź po nią.-powiedział Diakapurra.
Craig drżąc stał w poczekalni. Z podniecenia przestępował z nogi na nogę. W ręku trzymał bukiet kwiatów polnych. Wreszcie zobaczył, jak wyłania się zza drzwi w swojej żółto-czarnej sukience.Była piękna- taka jak na zdjęciu i wcale nie zmęczona. Pomyślał o drzewie, które ona sobie wybrała i które teraz czekało na nich. Pomyślał o swojej matce ścinającej w tej chwili róże i patrzącej na zegarek. Pomyślał o Diakapurze, który umierał właśnie w swojej ciężarówce pod stacją benzynową w Adelaide.
Podbiegła do niego. Objął ją i zlożył na jej ustach niewirtualny, najsłodszy pocałunek. Sen się spełniał. W tym momencie nie obchodziło ich nawet to, że prawdziwi Aborygeni nie znają przecież pocałunków.




Terms of use | Privacy policy | Contact

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


contact with us






Report this item

You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1