Prose

I.A. Con
PROFILE About me Friends (1) Prose (3)


26 january 2011

Chińska Improwizacja

Spotkali się 3 czerwca.
Mniejsza o datę. Ważne, że powietrze świeże było od deszczu i
wyczuwało się w nim słodki smak nadchodzącego lata. Siedziała na
skórzanej kanapie i za nic nie chciała z niej wstać. Dochodziła
druga, kelner był przystojny, a czerwone światło w tym pubie
wyjątkowo twarzowe. Jej Przyjaciółka snuła plany na przyszłość.
On usiadł obok. Prawie na niego nie patrzyła. Ale on patrzył na
nią za dwoje. W domu oddalonym o 150 kilometrów czekał Narzeczony,
lecz jej pamięć była tylko tymczasowa. On nie poddawał się.
Opowiadał o sobie, o podróży do kraju, w którym zawsze pragnęła
być, o zawodzie, jaki kiedyś jej przyszedł do głowy, że jej
mężczyzna powinien go mieć. Spojrzała w jego oczy – tam było
to, czego oczekiwała.

Przyjaciółka była
zmęczona, a Ona nie chciała jej zostawiać. Umówiła się z Nim
się na następny dzień. Pojechały do domu, rozebrały się, i
poszły spać. Rano wiedziała, że tego chce. Przechodząc nago obok
wielkiego lustra ujrzała w nim piękną kobietę – bez makijażu i
z wielkim oczami.
Kiedy się spotkali w
południe rozmowa dotyczyła rzeczy banalnych, aż pomyślała z
żalem, że znów umówi się z kimś kilka razy, i nawet nic z tego
nie będzie. Ale on nie pytał, nie kluczył, po prostu rzucił się
na nią i zaczął całować na ulicy. Nie pojechali do niego, tak
jak tego chciał. Powiedziała „Poczekaj”. Usta miała obrzmiałe,
a oczy błyszczące, kiedy wsiadała do pociągu. Jeszcze tej nocy
odebrała telefon, ale nie mogła rozmawiać. Narzeczony patrzył w
telewizor i pił piwo.
Dni mijały. Zadzwonił
po kilku dniach, umówili się na piątek. Podróż z powodu remontu
torów kolejowych trwała wtedy dłużej niż 3 godziny.
Mieszkanie znajdowało
się w starym bloku. Ściany były niebieskie. Lubiła ten kolor.
Rozpoczęła się niebieska noc. Około północy chciała go
pożegnać, ale poprosił, aby została. Poszli także do chińskiej
restauracji, jednak jedli niewiele. Nazajutrz od rana odpisywał na
maile, a ona zaczęła nudzić się. Postanowiła pojechać na
zakupy. Pożegnali się troszkę niezręcznym „było miło. Do
widzenia” i muśnięciem w policzek. Nie obejrzała się za siebie.
Zadzwonił za 2 tygodnie,
ale ona była daleko.
Zadzwonił za następne 3
tygodnie i była już bliżej.
Wyplątywał ją z
sukienki niecierpliwie jak prezent, a pocałunek złożony w dołku
nad jej pośladkami był przyciskiem, który otworzył pozytywkę. Po
zakończonej melodii wybuchnęli razem nieoczekiwanym śmiechem.
Podziękowali sobie za
udany wieczór.
Tym razem oczekiwanie na
telefon nie przeciągało się. Zyskała jakąś pewność w tym
wszystkim, co ich łączyło. Narzeczony żył obok i nawet nie
naruszał jej intymności. Następne spotkanie było już zaplanowane
i wyczekane. Dać z siebie jak najwięcej! On zapewne myślał tak
samo, kiedy pędził do niej z jakiegoś miasteczka nad jeziorem.
Przez nadmiar sosen jego telefon tracił zasięg, jednak nic nie
mogło zniszczyć tego spotkania. Powitalny pocałunek trwał
wieczność. Ta noc trwała wieczność. Ta noc trwała jedną
minutę. Jej uśmiech był czysty i ufny, kiedy usypiała obok niego.
Nowy dzień przywitali równie pięknie. W jej wyobraźni powstawała
wizja trwałego szczęścia. Gdy się rozstawali, obejrzała się za
siebie. On także oglądał się za nią.
Dla niej wszystko było
już oczywiste i proste. Dla niej to przeznaczenie spełniało się
powoli. Minęły kolejne 2 tygodnie. „Teraz – myślała - jest
czas, aby coś postanowić, wystarczy jedno słowo”. Czekała,
drżała, i nie wiadomo czemu, miała ochotę niszczyć wszystko
dookoła, miała ochotę zniszczyć samą siebie. Przyjaciółka z
rozczuleniem i odrobiną zazdrości podtrzymywała ją na duchu.

Zabrał ją do
Przyjaciela. Na schodach wymieniał z nią niecierpliwe pocałunki po
to, aby już w środku podziwiać ją z oddali. Niedługo, bo jego
ręce w końcu odnajdywały jej ręce, a nieogolone policzki raniły
ją namiętnie. Czy coś się wtedy stało? Być może za dużo
alkoholu, być może za dużo wrażeń i prostackich insynuacji ze
strony Przyjaciela. Wpadła w jakiś dziki szał, nie przebierała w
słowach. On z niepokojem patrzył na jej złość. ”Czy taka jest
twoja natura?”- pytał. Chciała zostać z nim sama, a on kazał
jej od kilku godzin pić i konwersować. „Mamy czas” – mówił,
a nazajutrz miał znów wyjechać… Uspokoiła się. Przyjaciel
wyszedł. Buntowniczy nastrój opadł z niej jak sukienka. „Ale ty
jesteś niecierpliwa… - grymasił pomiędzy pocałunkami… Noc
zapadła w jednej sekundzie. Były krew, pot i łzy, gdy próbował z
niej wykrzesać ogień. Ale ona tliła się tylko, podczas gdy on już
prawie był bez sił. Przestał ją obejmować i zbyt mało patrzył
na nią. Zastanawiała się, czy paść mu do stóp i błagać o
miłość, czy odrzucić go. Wybrała to drugie.

Kazała się odwieźć do
rodzinnego domu, wspomniała coś o „ostatnim spotkaniu”. Po
drodze napomknął, że za tydzień wyjeżdża na dwa tygodnie do
Portugalii, a ona przecież miała lecieć do Chin. Poczuła panikę.
Była północ, początek sierpnia, delikatny chłodek wiał od
strony ciemnej, błyszczącej zieleni jej ogrodu. „Do zobaczenia.
Do zobaczenia?”- zapytał. Podała mu królewskie usta. „Pa” i
wysiadła. Kiedy weszła do rodzinnego domu wszyscy popatrzyli na nią
jak na ducha, jednak nikt o nic nie pytał i nie przeszkadzał, kiedy
całą noc wyła do księżyca.
Tym razem zadzwonił
szybko. Tuż przed pięknym słonecznym spotkaniem spędziła noc na
przyjęciu. Piękna, nieziemska i prawie wolna /Narzeczony nie
odchodził od kieliszka/ obtaczała się w cudzym pożądaniu jak w
panierce i tak chrupiąca przyjechała do Niego. Nie padło ani jedno
niewłaściwe słowo, kochali się na zapas. Zrobili sobie także
kilka zdjęć: niebieskich i zmysłowych. Wysłała mu je potem na
maila, ale nie odpowiedział.

Mijały dni. Na przemian
śmiała się i płakała. Narzeczony był ślepy i głuchy. Tęsknota
rosła z każdym dniem. Miała nadzieję, że daleka podróż do Chin
narzuci jej dystans i doda sił. Szanghaj – najszybsza kolejka
świata – och gdyby taka istniała na jej codziennej drodze! 430
kilometrów na godzinę. Wilgotne i gorące powietrze uderzyło ją w
twarz. Architektura nabawiła kompleksów. Suzhou – trąbienie
milionów klaksonów doprowadzało do skrajnej rozpaczy, brudne
kanały zachęcały. Wykupili bilety na pociąg z leżankami. Jakiś
sympatyczny Chińczyk poczęstował ich herbatą i łamaną
angielszczyzną poradził, aby jechali do Jingzhou, a stamtąd udali
się w rejs po Jangcy. Leżała na samej górze trzypiętrowego łóżka
i zasłaniała się kocem przed mroźnym nawiewem wszechobecnej w tym
kraju klimatyzacji. Czuła, że łapie ją gorączka. Narzeczony
oddał jej swoje dolne łóżko. Z ulgą tam poszła. Rano obudził
ją mały czteroletni chiński Chłopczyk, roześmiany i słodki,
Dawał jej ciastka. Przytuliła go do siebie. Najchętniej zabrałaby
go ze sobą… Ale już było lepiej.

Jingzhou – smoliste
powietrze właziło we włosy, nos, pory. Pięty robiły się czarne
po pięciu minutach marszu w sandałach. Przy chodniku siedział
szczupły, osmalony Chińczyk. Długowłosy, z rzadką bródką, i
długimi, mizernymi wąsami, z subtelną elegancją jadł banana -
pałeczkami. Powzięła decyzję, że wytrwa w tym kraju bez słońca,
księżyca i gwiazd, i już silniejsza spacerowała po chińskim
murze, o którym jednak nie było ani słowa w przewodniku.
W jakimś porcie pokazali
im foldery ze śnieżnobiałymi, czteroosobowymi kajutami. 3-dniowy
rejs po Jangcy. Czemu nie? Zapłacili w ich mniemaniu niedużo. W
porcie okazało się, że statek prawie się rozpadał: metalowe,
zardzewiałe schody prowadziły poprzez trzy piętra na taras dla
VIP-ów. Za dodatkową opłatą 50 Yuanów za osobę można było
udawać bogacza wśród ubogich i siedzieć na brudnym, plastikowym
krześle, oraz pić zieloną herbatę, która była za darmo i w
dowolnych ilościach. Zdrowo myślącym Chińczykom taki luksus był
niepotrzebny - każdy z nich miał bowiem swój słoik z zieloną
sencha. Zaskoczył Ją widok kajuty. Przypominała celę więzienną
sprzed 50 lat. Próchniejące okna przynosiły chłód. Piętrowe
prycze bynajmniej nie zachęcały podartą pościelą. Tam wieczorem
dopadło ją niezaspokojone pożądanie. Tak jak zgniłożółta
Jangcy wstydliwie zasłaniała się wieczną mgłą, tak Ona zamknęła
się w sobie. Najchętniej spałaby tylko, czuła ogólną niechęć
do myślenia, nie mogła też patrzeć na słowo pisane. Ewentualnie
na sms – na Jangcy, w każdym miejscu był zasięg - jednak ten
wyczekiwany nie nadchodził. Była gotowa na kolanach
wrócić do Polski.
Niebo wciąż było szare.
Wypoczęci ruszyli w
dalszą drogę autobusem do Leshanu. „O mój Boże, cóż to za
Kambodża!”. Jechali wijącą się jak wstęga drogą pośród
egzotycznej roślinności, mijali stawy ryżowe i walące się
rudery. Autobus uderzył w jakiś samochód w jednej ze wsi. Dwie
godziny stali roześmiani, obserwując kłótnie kierowców, oglądani
ze wszystkich stron przez tubylców. Zaczęła grać z chińskimi
dziećmi w szklane, kolorowe kulki. Jedna z nich wpadła do
kanalizacji. Ruszyli w dalszą drogę. Autobus trząsł się na
wszystkie strony, a ona wpadła we wspaniały humor.

Leshan – tam były
gwiazdy na niebie! Weszli do jakiegoś zaczarowanego ogrodu, pełnego
rzeźb i ukrytych w krzewach światełek. Czuła unoszącą się w
powietrzu tajemnicę. Tej nocy spała dobrze. Rano wyruszyli do
75-metrowego skalnego Buddy. Prowadziło do niego milion dróżek
ukrytych pośród kwiatów i soczyście zielonych drzew. Spotykali
wodospady, stawy, ogrody piękniejsze niż inne i mnóstwo białych
twarzy turystów. Czasem tylko przemknął jakiś mnich w purpurowej
szacie z aparatem i telefonem komórkowym w ręku. Spędziła ten
dzień szczęśliwie, a gdy wracali drogą do miasta, spotkali
dziesiątki tańczących na ulicach kobiet. Wieczorem okazało się,
że Kolega i Koleżanka odłączają się, ponieważ postanowili
jechać na południe /mieli zostać w Chinach dłużej/. Przeraziła
się, nie chciała być skazana wyłącznie na obecność
Narzeczonego. On gnał wciąż przed siebie po to, by zatrzymywać
się w interesujących tylko dla niego miejscach i robić tam
godzinami setki zdjęć. Poczuła ścisk żołądka, który miał
trwać aż do końca. Rano we dwójkę ruszyli do Chengdou. W
autobusie dostała ataku kaszlu i bólu brzucha. Kierowca nie chciał
się zatrzymać. W Chengdou wsiedli w samolot, aby zaoszczędzić
sobie 20 godzin pociągiem do Xi’an. Lecieli nad górami, z których
jedna prawie otarła się o nich, zbite w kłębki chmury aż
prosiły, aby na nich spocząć. Poleciały jej łzy, jakaś tęsknota
została zaspokojona. Być może w poprzednim życiu była ptakiem.
Xi’an – „chińska
Cepelia” – pomyślała - tłum turystów, kolorowe pagody na
pokaz, pstrokate makatki i kapelusze. W dzielnicy muzułmańskiej
zjedli kolejne, pyszne chińskie danie. Tym razem zatrzymali się w
hostelu, gdzie obsługa mówiła po angielsku, a białe twarze były
wyjątkowo prostackie i beznamiętne. Ale w kawiarni był internet i
tam po raz kolejny pozbawiła się złudzeń. Wieczorem oglądała w
telewizji wybory Mistera Chin. Nazajutrz pojechali zwiedzić Armię z
Terrakotty. Niedaleko jakiś szaleniec wybudował piramidę ze
Sfinxem.
Setki szarych, stojących
prosto wojowników nadal strzegły spokoju swojego Pana. Tak naprawdę
w jej życiu także byli tacy ludzie, którzy kwitowali uśmiechem
każde jej zjawienie się i na każdą jej rozpacz, ale wtedy nawet
oni przestali istnieć.

Pekin – ostatnie miasto
tej podróży. Nie zobaczyła Muru - mur był w niej, Nie zobaczyła
Zakazanego Miasta – całe życie w nim przecież mieszkała.
Wreszcie nadszedł dzień
wyjazdu, chciała jechać taksówką i za to sama zapłacić, ale
skąpy Narzeczony uparł się, że pojadą autobusem z Centrum
Miasta. Przez dwie godziny szukali przystanku. Na próżno. Pokłócili
się. Chciał ją zostawić samą. Do lotu została godzina, wreszcie
spasował i przeprosił. Taksówkarz zawiózł ich za zbyt wysoką
cenę.

W powietrzu czuła się
znów wolna. W Monachium włączyła telefon. Najpierw przyszedł
sms, potem mms. Już nic nie było ważne. Pamiętał o niej, o jej
powrocie. Piętnaście godzin rozkoszowała się tą myślą czekając
na przesiadkę na lotnisku, próbując się wygodnie ułożyć na
twardej ławce. Narzeczony pożałował na hotel, lecz była już
blisko.
W mieście mieli spotkać
się w pubie. Podjechała taksówką. Wyszedł po nią i
przyprowadził do swoich przyjaciół. Czuła, że musi wypaść jak
najlepiej, więc roztaczała swój urok dookoła, być może nawet za
bardzo, bo kilku mężczyzn w ostentacyjny dość sposób chciało
nawiązać z nią kontakt. On zdziwił się, ze jest taka popularna,
a ją zaczęło już to męczyć, bo chciała należeć wyłącznie
do niego. Zaprosił ją także na swoje imieniny za dwa tygodnie.
Podkreślił jednak: „Ale pamiętaj, ja będę bawił się, pił i
szalał. Tobie dam klucze, będziesz musiała dać sobie radę, bo
nie będę Ci biegał po kawę”. Roześmiała się. Wreszcie
zmęczony pijaństwem ostatniego tygodnia przygarnął ją do siebie
i publicznie okazał całą swoją czułość. Pojechali do domu,
położyli się i wreszcie było tak jak powinno być. Usnęła w
jego ramionach spokojna.
Co tak naprawdę stało
się rano? Może miał jakąś kobietę oprócz niej. Wspominał o
jakichś koleżankach, ale nie chciała pytać. Może znów za dużo
się kochali. Faktem jest, że chciała pokazać mu zdjęcia ze
swojej podróży, więc wpięła dysk w jego komputer, lecz jego
zainteresowały inne foldery, a tam były jego fotografie, zbyt dużo
tych fotografii. Nie chciała, aby miał już tę pewność swojej
pozycji w jej życiu. On nalegał. Wyrwała dysk ze złością.
Obraził się. Położyli się znów do łóżka i leżeli daleko od
siebie.
-No powiedz, dlaczego nie
chcesz mi pokazać, nie musisz się wstydzić jakichś innych swoich
spotkań. Nie jesteśmy rodziną, nie jesteśmy w związku…
Popatrzyła na niego z
bólem i nienawiścią.
-Ale nie jesteś także
moim przyjacielem…
Odwróciła się.
-No wiesz.. To ja
powinienem się obrazić…
Milczała.
Pocałował ją jednak i
kochał raz jeszcze, mocniej niż zwykle.

Pojechali do restauracji,
aby zjeść arabskie danie. Byli dla siebie chłodni i uprzejmi.
Dołączyła do nich Jego koleżanka, która była świadkiem ich
wczorajszej namiętności i dzisiejszego rozpadu. Kiedy się
rozstawali, jak zwykle zapytał, kiedy znó zawita w rodzinne strony.
Powiedziała, że za tydzień. Czuła wielki chłód.
Nie zadzwonił jednak. W
sobotni wieczór opowiadała Przyjaciółce wszystkie szczegóły.
Przyjaciółka doszła do wniosku, że On jest zakochany po uszy, ale
się boi, ponieważ Ona jest zbyt skryta, ma Narzeczonego i musi się
wreszcie otworzyć. Wspólnie zredagowały smsa: „Przyjechałam.
Tęsknię za Tobą. Spotkamy się jutro?”. Oddzwonił od razu, że
tak i zapytał, czy wieczorem będzie w knajpie, w której się
spotkali, bo on może też wpadnie. Potwierdziła. Tego wieczoru
spotkała wielu znajomych, ale Jego nie chciała widzieć. Jednak
knajpka była jej ulubioną, więc znów siedziały z Przyjaciółką
w ich stałym miejscu, w bardzo twarzowym świetle, obserwowane przez
licznych gości. I wtedy niestety wszedł. Ucieszył się, przywitał,
był przeuroczy, zaprosił je na drinka do baru, ale odmówiły.
Czuła się jak sparaliżowana, żadne myśli nie przychodziły jej
do głowy oprócz jednej, jedynej tylko.
-Powiedz mu, że rzuciłam
chłopaka. Nie wiem, jak to zrobisz, ale zrób to niby w tajemnicy
przede mną.
-Ale jesteś gotowa
stracić go w razie czego?
-Tak, bo już nie mam
sił. To kłamstwo da mi psychiczną przewagę.
On znów przyszedł, a
Ona wyszła do toalety. Gdy wróciła, był jak zmrożony i szybko
sobie poszedł.
-Nie masz pojęcia, jak
go zamurowało. Temat sam wyszedł przy okazji rozmowy. Dajmy mu
trochę czasu…
Kiedy Przyjaciółka
wyszła, wrócił do niej i pochylił się czule. Zauważyła, że
nagle jakby postarzał się o 10 lat
-To ja już idę, padam z
nóg. A jak w ogóle u Ciebie?
-U mnie wszystko dobrze
jak zwykle. Tęskniłam…
-Nie bądź jak
szanghajska kolejka. Idę. Spotkamy się jutro. Pa!
Przytulił się do niej
i poszedł zgarbiony. Dlaczego?
Nazajutrz spóźnił się
godzinę, na próżno próbowała go zachęcić do rozmowy, był
wciąż daleko. Włączył jej jakiś film i robił obiad. Zapytała,
dlaczego jest taki nieobecny. Przyznał, że sam nie wie.
Powiedziała, iż jest świadoma, że Jej przyjaciółka odkryła mu
tajemnicę, i przecież to niczego nie zmienia, po prostu jest już
wolna i tyle. Wreszcie usiadł niezręcznie przy niej. Podała mu
usta – pocałunek był długi. Delikatnie zdjął z niej ubranie i
znów pocałował w dołek na pośladkiem. Kochali się krótko. Ona
czuła jednak ogromną wolność, ale on chyba już nie.
Od razu po wszystkim
zaczął pytać o szczegóły jej rozstania. Cała historia się
zgadzała – tylko epilog nie, ale to wiedziała tylko ona.
Pytał ją jeszcze o to
kilkakrotnie. Zmieniła temat. Przeszli na tematy bliższe jego
profesji. Okazało się, że o pewnych kwestiach wie więcej niż On.
Czuła przewagę. Wreszcie. Zdaje się, że zrozumiał, że Ona nie
lubi bylejakości. Odwiózł ją na dworzec. Pożegnalny pocałunek
był bardzo czuły.

-Powodzenia-powiedział
tylko.
-Nawzajem - uśmiechnęła
się i wysiadła z samochodu. Szła lekko do pociągu przeświadczona
o tym, że już nigdy nie spotkają. Umysł miała jasny i logiczny.

Minęły dwa tygodnie. On
nie dzwonił, ale ona też tego nie zrobiła, bo wcześniej odcięła
sobie już wszystkie drogi. Nie ponowił zaproszenia na imieniny.
Miała jeszcze trochę nadziei, ale nie czuła już ścisku w
żołądku. Czasem tylko w nocy wydawało jej się, że On leży obok
niej i może Go gładzić godzinami tak jak kiedyś. Kilka razy śnił
się jej. Lecz ku jej ogromnemu zdumieniu nie opuszczało jej
poczucie wielkiej wolności, już nigdzie się jej nie śpieszyło i
pewnego dnia powiedziała spokojnie Narzeczonemu, aby się
wyprowadził. Słowo ciałem się stało. Minęły miesiące, a ona
znów mogła zacząć wszystko od zera, tym razem jednak z wyższego
poziomu. Układała sobie swój świat według własnych zasad. Jej
mieszkanie zmieniło wystrój i zapach. Waniliowe wonie pokoju
mieszały się sezamowym aromatem kuchni. Z czasem zaczął bywać
tam Mężczyzna, który ubarwiał jej noce i dni. Niczego nie
żałowała, prawie niczego: jakby mogła zawrócić czas,
pojechałaby znów do Chin, lecz tym razem już bardziej świadomie,
bez improwizacji.
 




Terms of use | Privacy policy | Contact

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


contact with us






Report this item

You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1