20 january 2015

Wczoraj, czyli kruszenie wiotkości

Pamiętam dzień, w którym zobaczyłem ją pierwszy raz. Było lato. Stała pod klubem, ze spuszczoną głową, bardzo niepewna siebie, zagubiona. Zupełnie jakby znalazła się w miejscu, które nie do końca jej odpowiada. Była taka młodziutka, pewnie pierwszy raz wyrwała się z domu w inne miejsce, niż szkoła lub rodzina.
I była piękna. Boże, jaka ona była piękna! Pewnie dla całego świata była po prostu ładna i zgrabna, dla mnie była zjawiskiem. Piękne, ciemne i ciepłe oczy, lekko falowane włosy i zniewalający uśmiech. Nigdy wcześniej niczyj uśmiech nie przykuwał tak mojej uwagi. Świat wokół zniknął. Nie pamiętam z kim była, nie pamiętam z kim ja byłem, pamiętam tylko ją opartą o ten murek i uczucie, że wszystko inne straciło znaczenie.
Byłem bardzo nieśmiałym chłopakiem, tym bardziej zadziwił mnie fakt, że dwie godziny później poznałem jej imię i zamieniłem kilka słów. O czym, jak to się stało, nie pamiętam.
Następnego dnia czekałem na autobus, by odwiedzić ją w domu. Zaprosiła mnie na herbatę, co było czymś niewyobrażalnym. Nie wierzyłem, że ktoś tak piękny jak ona może się mną zainteresować. Owszem, dziewczyny się mną interesowały, ale ona? Ona była jak z bajki, jakkolwiek banalnie to zabrzmi. Zabrałem ze sobą kumpla, tak bardzo bałem się jechać sam.
Usiedliśmy we troje w kuchni, ona parzyła herbatę, wyciągała z szafki jakieś ciasteczka, a myśmy śmiali się z jej chomika. Czułem się jak błazen, który nie chwyta życia we własne ręce, za to idiotycznym śmiechem próbuje przegonić demony, które napawają go strachem.

W ciągu trzech, może czterech kolejnych lat spotkaliśmy się wiele razy. Zawsze przez przypadek, zawsze na krótką chwilę, która zdawała się zatrzymać czas, zawsze za krótko i bez obietnic. Oboje zbyt nieśmiali, by przerwać ten impas, rozchodziliśmy się do swoich spraw. Stare, brzydkie miasteczko i zrujnowana kamienica, w której mieszkała. Obskórny korytarz i kamienne, przygnębiające swą starością i brzydotą schody, które prowadziły do jej drzwi stały się nagle romantycznym światem. Dalekim od świateł wielkich miast i cudownych budowli zachodniej cywilizacji. Oderwałem się od rzeczywistości, to chyba naturalna reakcja umysłu na stan, z którym sobie nie radziłem. Oglądaliśmy amerykańskie teledyski, na nich piękne domy, samochody, palmy i nierealny świat. W telewizji zaczęło się „Miasteczko Twin Peaks”, tak samo mroczne i niezrozumiałe jak to co działo się ze mną. Nasz świat był zbyt brzydki, by można było go tak po prostu przyjąć do świadomości. Budowałem więc nieprawdziwe wizje, w których ona była zwieńczeniem piękna i nie było już niczego co mogło kojarzyć się z kimś innym.
Nie pisaliśmy smsów, bo telefony komórkowe były jeszcze fantazją z amerykańskich programów naukowych. Może byłoby łatwiej? Napisać w zaciszu pokoju, w bezpiecznym miejscu kilka słów?
„Co u Ciebie? Jak chomik? Będziesz w sobotę w klubie?”
„U mnie dobrze, mama trochę choruje. Chomik zdechł, bo był stary. Chyba będę”.
„Ok. Słodkich snów”.
„Słodkich snuuf chyba tęsknię”.

Matura poszła jak z płatka, zaskakująco dobrze wypadłem, ale te trzy miesiące później nie były łatwe. Nagle skończyła się szkoła, dostałem się na zaoczne studia, ale w domu było coraz gorzej. Mogłem nie mieć kasy na dalszą naukę, a na znalezienie pracy nie było szans.
Spotkałem ją jak zwykle przez przypadek i jak zwykle zbił mnie z nóg jej uśmiech. Właśnie zerwałem z dziewczyną, z którą byłem dwa lata. Mieszane uczucia, moja ulga, jej łzy i myśl, że zrobiło się coś podłego.
Pilnowała domu sąsiada, który wyjechał za granicę. Nadal była tak zniewalająco nieśmiała i nadal spuszczała głowę, by uniknąć świata. Chciałem unieść rękę, dotknąć kosmyka jej włosów, zapleść go za ucho. Chciałem, żeby podniosła wzrok i popatrzyła na mnie. Chciałem wytrzeć te jej wiecznie wilgotne, ciepłe oczy. Chciałem dotknąć jej uśmiechu ustami. Poczuć jej ciepło, jej delikatność. Objąć to smukłe, wiotkie ciało i zastygnąć tak na środku rynku na wieczność.
-Wiesz co? Może wpadnij wieczorem. To ten blok naprzeciwko, dziewiątka.
Zamarłem.
Kilka godzin później patrzyłem jak rozczesuje włosy po kąpieli. Nie było to zwykłe rozczesywanie, to widok kogoś kto tyle lat nie dawał spokoju, widok zupełnie nierealnej wizji innego świata, lepszego, spokojnego i tak nieprawdziwego. Mógłbym na to jej czesanie włosów patrzeć do ostatniego tchnienia słońca, do ostatniego dnia życia naszej planety, potem wielki wybuch naszej gwiazdy mógłby pochłonąć już wszystko. Nic nie byłoby już tak ważne i tak warte oddychania.
Nie było wina, nie było świec, ja nie błyskałem dowcipem i nonszalancją z Jamesa Bonda. Była zwykła, nocna lampka i muzyka z kaset.
Magda wstała, zdjęła szlafrok i położyliśmy się. Wiedziałem, że nie pojadę do domu, wiedziałem, że ona chce, bym został, a ona wiedziała, że nie chcę wyjść. Wszystko było wtedy tak jasne i oczywiste, że nie wymagało słów. Przytuliłem ją i czułem jak spokojnie oddycha. Zamknęła oczy, chyba oboje czuliśmy wielką ulgę, nagły przypływ spokoju i bezpieczeństwa. Dziwne, ale nie myślałem o seksie. Nie był w tej chwili potrzebny, nie chciałem psuć chwili, ona chyba też. Daliśmy sobie coś o co nawzajem bez słów prosiliśmy siebie przez te kilka lat.
-Jest dobrze, prawda? - Zapytała.
-Pewnie, że tak. - Odpowiedziałem i zamknąłem oczy.
-Wyłączyć wieżę?
-Nie, niech gra.

Obudziły nas promienie słońca, które bezczelnie wkradły się między szczelinę w zasłonach. Podniosłem się i powiedziałem, że muszę iść. Wiedziała, że to prawda, ja wiedziałem, że chce, żebym wrócił. Przez uchylone drzwi posłała mi uśmiech i to jej cudowne spojrzenie.
Matka od kiedy skończyłem szkołę, odpuściła. Nie pytała gdzie byłem i gdzie znowu się wybieram, gdy późnym popołudniem ubierałem buty. Byłem rozkojarzony i spokojny równocześnie. Jak nigdy. Być może czuła, że chodzi o dziewczynę i po prostu nie chciała pytać. Ja nie myślałem, by cokolwiek jej mówić.

Wieczór był podobny. Czesała włosy, a ja tonąłem w tym czesaniu. Wodziłem wzrokiem za jej dłonią i przedmiotami, których dotykała. Chłonąłem zapach jej perfum, odurzałem się smakiem jej ciała, gdy obejmowałem ją przed snem.
„Marcel, czy ciebie łączy coś z Magdą?” - spytała mnie kiedyś jej kuzynka.
„Nie. Dlaczego pytasz?” - Skłamałem. Skłamałem i zapytałem z grzeczności, bo nie chciałem kontynuować tej rozmowy. Wiedziałem w jakim pójdzie kierunku. Nie łączyły mnie obietnice, żadne wypowiedziane słowa, wizje przyszłości. Łączyło mnie to przedziwne uzależnienie od chęci przebywania blisko niej. Od chęci ściszania głosu i mówienia szeptem. Od chęci oderwania się od brzydoty codzienności i od jej zapachu.
„Dobrze. Wiesz co o niej mówią?”
Tak, wiedziałem. Mówili, że lubi zaimprezować i zostać u kogoś na noc. Wiedziałem też, że jest zagubiona i szuka ciepła, szuka oparcia w kimś kto wziąłby jej świat w posiadanie i mocno go trzymał. Był pewny i dał pewność, że życie można okiełznać i przestać się go bać. Poprowadził w odpowiednim kierunku i dbał o każdy dzień. Wiedziałem to, choć nie zdawałem sobie jeszcze z tego sprawy. Sam układałem dopiero swój świat i czułem się jak na ruchomych piaskach. Każdy mój ruch powodował niepewność i uczucie, że piasek mnie wciąga. Chyba dlatego kobiety tak często wybierają dużo starszych od siebie facetów. Takich, którzy już dorosną, zrozumieją co jest ważne i sami się poukładają.
Zamiast tego odpowiedziałem kuzynce, że tak tylko do niej wpadłem. Pogadaliśmy, wypiliśmy kawkę i tyle.

Zasypialiśmy podobnie jak dzień wcześniej. Czułem jak jest wiotka i bałem się tę wiotkość skruszyć. Oddychałem jej zapachem i ciepłem. Chciałem by jej dłoń na moim boku zamykała się w nieskończoność. Chciałem tak trwać jak kamień.
Magda podkuliła nogi i mocniej się we mnie wtuliła, usłyszałem jej cichy głos, drżący szept:
-Kocham cię.
Zamarłem. W gardle poczułem ucisk, zakręciło mi się w głowie. Oddech przyśpieszył. Tętno oszalało. Powinienem krzyknąć z radości, powinienem powiedzieć, że oto spełnił się sen. A raczej się skończył. Przebudziłem się i miałem przed sobą kogoś wyjątkowego. Kogoś dla kogo i ja byłem wyjątkowy. Tymczasem zdławił mnie strach tak szalony, że zachłysnąłem się nim i jednym tchem zgasiłem wszystkie kolorowe światy.
-Magda, ale ja nie mam pracy. Jadę na studia. Boże, nie wiem. Nie wiem co będzie.
Ścisnęła mocno moją koszulkę, poczułem jak jej drobne palce wbijają się w moje ciało. Drugą ręką objęła mnie jak kogoś kto właśnie ucieka i chce się to uciekanie odroczyć. O minutę. O sekundę, O jakikolwiek wymiar czasu, w którym po raz ostatni poczuje się nadzieję. Lub po prostu chce się tę chwilę zamknąć w szklanej kuli i zatrzymać na zawsze.
Zabrakło mi słów. Nie chciałem uciec, chciałem jakoś zostać, jakoś postawić coś trwałego, powiedzieć coś mądrego. Zamiast tego poczułem, że jednak tę wiotkość skruszyłem. Strąciłem łokciem porcelanowy wazon, który właśnie rozbił się na milion drobnych kawałków i histerycznie szukałem cudownego kleju, którym mógłby go skleić.
Przytuliłem ją, poczułem, że jej twarz jest mokra. Muzyka z odtwarzacza drwiła ze mnie, jakiś facet śpiewał, że świat pękł z hukiem i nie da się go złożyć. Ptaki, morza i oceany rozlały się po wszechświecie, a rzeczywistość przestała mieć znaczenie.
Brzydziłem się sobą i tym co właśnie powiedziałem. Chciałem zasnąć i obudzić się za tysiąc lat. W innym świecie, w innym otoczeniu, ale z nią. Mądrzejszy i stabilniejszy.
Zasnęliśmy. Rano ubrałem się i pojechał w nową rzeczywistość. Inną i nieznaną.




Terms of use | Privacy policy | Contact

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


contact with us






wybierz wersję Polską

choose the English version

Report this item

You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1