21 september 2012

Elizabeth

Dawno temu w Królestwie Dobra i Zła wybudowano gospodę, duży budynek z ciemnej solidnej cegły. Gospoda znajdowała się w centrum miasta w pięknej dzielnicy. Przybywało do niej dużo podróżników, zwykłych pijaczków, złodziei, żołnierzy, handlarzy. Spotykali się tam aby omówić ciemne interesy. Właściciel słynął ze swojej hojności i chamstwa,dobrego gustu i smaku. Pracowali u niego najlepsi kucharze i przepiękne kelnereczki,a wśród nich Elizabeth.
 Elizabeth miała młode,delikatne ciałko,jędrne piersi,cała pachniała łąką pełną słodkich kwiatów. Poruszała się cudownie z gracją,a każdy na jej widok ślinił się i marzył o pocałunku.
Od czasu do czasu pojawiał się tam żołnierz ze swoimi ziomkami-Wina ,dużo wina będziemy pili i świetnie się bawili-krzyczał żołnierz. Oboje ona i on traktowali siebie całkiem zwyczajnie ,bez jakichkolwiek emocji,bez uczucia. A może zerkali na siebie nie pokazując nic po sobie?Tak Elizabeth zerkała na niego i myślała sobie:"co za burak,okropny,wszystkie kleją się do niego. Co one w nim widzą?"Takie zerkanie trwało jakiś czas. Zaczęła go nawet lubić,aż raz stało się coś dziwnego.
-Możesz zapytać się tego marnego kucharza cóż takiego wspaniałego może dzisiaj raczy zrobić?-mówiąc te słowa spojrzał na nią tak,tak że aż zaparło jej dech. Spojrzenie trwało sekundę lub dwie ale w tym momencie zatrzymało się wszystko. Odwróciła wzrok, udając że nic nie zauważyła.-Tak dobrze zapytam się -uśmiechnęła się do niego z rumieńcem na twarzy ,a on patrzył na nią jak na słońce oślepiając swoim blaskiem. Elizabeth zajęła się dalej nalewaniem wina gościom odwiedzającym gospodę.
Jeden z żołnierzy od Michaela -Zabawimy się ,zobacz ta jest niezła -wskazał na Sabę -uuu Saba to dziewczyna. Saba była inna niż Elizabeth a mężczyźni lgnęli do niej jak lep na muchy.
-Daj spokój nie mam głowy-odpowiedział Michael-może później,ha ha ha ...-oboje zaczęli się śmiać szyderczo z ociekającą śliną po ustach .Saba uśmiechając się pozwalała aby ją klepali po tyłku .
-Okropne czy ona zawsze tak musi-odrzekła Elizabeth do Danki.
-Tak moja droga ,ona ma z tego dodatkowe pieniądze ,a ty nie -uśmiechnęła się do niej jak mamusia do córeczki-no i ma uznanie szefa .Żołnierze długo siedzieli zabawiani przez Sabę .Michael odwracał głowę ,by poszukać Elizabeth. Poprosił o coś ich wzrok zetknął się ,to było jak porażenie piorunem.
Powietrze zaczęło gwałtownie napływać do nosa,oddech stal się szybszy,bicie serca mocne. Co to?-pomyślała-O matko opanuj się ,uspokój .Poczuła jak serce w piersi unosi się do gardła. Zaczęła myć szklanki,przecierać talerze,aby odwrócić uwagę od siebie ,ale cały czas myślała o nim .-Czy patrzy na mnie. Jak wyglądam ?Czy się podobam?Czym się przejmuję przecież on nic dla mnie nie znaczy.
Przez cały wieczór unikała spotkania jego wzroku,lecz spoglądała czy on patrzy na nią .On postępował dokładnie tak samo jak ona ,zadziwiony zaistniałą sytuacją ,pełny fascynacji i przepełniony pożądaniem .Wieczorem żołnierze rozeszli się do swoich kwater. Michael położył się zmęczony i myśląc o Elizabeth nie mógł zasnąć. Elizabeth również myślała o Michaelu.
-Jaki on jest...?Dlaczego o nim myślę ...?Przecież myśleć mi nie zawadzi.-uśmiechnęła się do swoich myśli-Wyobrażę sobie jak całuje -pomyślała ,zamknęła oczy ,dotknęła dłonią ust i wyobrażała sobie pocałunki z żołnierzem .Dotykała siebie opuszkami palców ,pocierała delikatnie dłońmi tak jakby to był pierwszy ich pocałunek. Pocałunek który pamięta się na całe życie. Pocałunki stawały się coraz mocniejsze a dłonie wędrowały po całym ciele -Och ,jakbym chciała aby to się działo naprawdę ,teraz-Przytuliła się do poduszki,a między swoje uda mocno wcisnęła kołdrę. Chciała sprawić po przez swoją wyobraźnię żeby to był on. Zrobiło się jej bardzo przyjemnie ,czuła jak jej się robi gwałtownie gorąco. Zaczęła się pieścić. Rączką dotykała piersi,brodawek które napęczniały i błagały aby je mocniej ścisnąć .Drugą rączką ,powoli zjechała po swoim rozpalonym ciałku do miejsca rozkoszy. Miejsce rozkoszy znajdowało się między udami,gdzie kłębiły się piękne loczki. Wyobrażała sobie Michaela jak to jego dłonie znajdują się właśnie tam-OCH, ACH -podniecona zaczęła wydawać jęki. O nie to nie były jęki bólu ,to były odgłosy przyjemności.
Paluszki najpierw powoli dotykały górną część gniazdeczka, po chwili dotykała łechtaczki tarmosząc ją tak aż ona napęczniała z rozkoszy. Czuła jak wnętrze szparki, które znajdowało się po niżej jest wilgotne. Przyjemnie wilgotne. Jej oddech był coraz mocniejszy. Paluszki pewnymi ruchami zaczęły się wsuwać głębiej do szparki. Rozszerzyła mocniej uda dając miejsca na wszystko co mogłoby teraz się do niej dostać. Podniecenie wzrastało- Och Michael wejdź we mnie, rób ze mną co chcesz.- myśli z rozkoszy były tak bezczelne że nie miały zahamowań.- Och głębiej, mocniej.- Teraz paluszki zanurzyły się bardzo głęboko w środku szparki,pocierając czuła każde pieszczoty wyobrażonego kochanka. Czuła, że zaraz osiągnie szczyt swoich pieszczot. Mocniej poczęła przyciskać ścianki wnętrza dziurki, a drugą rączką mocniej pieścić piersiątka.- O Michael jeszcze tak, tak pragnę, tak chcę.- Starała się być cicho by nikt jej nie usłyszał, lecz jej myśli krzyczały z rozkoszy.- Och....jeszcze troszkę, jeszcze …już.
Była zmęczona i zadowolona. Wtuliła się w pierzynę i zasnęła.
Spało jej się dobrze, wstała radosna, pełna sił i słonecznego blasku.
-Dzień dobry-powiedziała Elizabeth do właściciela gospody, który był wspaniałym kucharzem. Właśnie zajmował się rozbieraniem kurczaczka na pierwsze części. Robił to tak wspaniale i czule, że gdyby nie fakt że to akurat kurczak, można by było wyobrazić sobie że to piękna kobieta- Witaj Elizabeth- odrzekł. Spojrzał na nią badawczym wzrokiem, uśmiechnął się i po chwili dodał- widzę że dobrze spałaś.
-Tak,dobrze.- odparła.- Chciałbym być tym szczęściarzem.-powiedział
-Jakim szczęściarzem? Spałam sama...z pierzyną – rzuciła wzrokiem na niego czekając na reakcję.- Ach, to jednak nie sama. Jak dorwę tą pierzynę w swoje ręce to już ja jej wybiję to z głowy.- zaczęli się oboje śmiać.- A swoja drogą chciałbym być tą pierzyną- spojrzał na nią wzrokiem tak przenikliwym, jakby prosił o jej zgodę na zamianę ciepłego puch na gorącego mężczyznę.
Może ubiegłej nocy by się i zgodziła, kto wie.-Ależ panie Roberto, tak nie wypada- powiedziała już bardziej poważnie.- Oj, oj, oj, już tam nie wypada, gdzie jak gdzie ale pod moim dachem- uśmiechnął się- wszystko jest możliwe i wszystko wypada.- Była tak blisko, że bez wahania pozwolił sobie na to aby klepnąć ją w tyłeczek, bez żadnych obaw że może dostać za to w twarz. Elizabeth tylko podskoczyła do góry, była zaskoczona.- A teraz zabieramy się do roboty.-zakończył poranne powitanie- Dzisiaj dzień w którym muszę zarobić dużo pieniędzy i tak też będzie.- Roberto był bardzo pewny siebie i miał dobre wyczucie kiedy w jaki dzień ile zarobi. Zaskakujące było to, że zawsze co powiedział sprawdzało się.
Roberto miał oko na Elizabeth, chciał ją schrupać jak ciasteczko już od pierwszego momentu gdy ją zobaczył. Nie robił tego i starał się zachowywać jak ojciec, może chciał aby go sama pokochała. Roberto uchodził za osobę grubiańską jeśli chodzi o kobiety, ukrywał zalety pokazując wady. Ale kobiety go uwielbiały i kochały, taka Saba miała u niego bardzo dobrze chociaż nie byli małżeństwem i nikt ich razem nie widział. Większość tylko plotkowała, że chodzi do niej jak wszyscy pójdą spać i wychodził zanim kogut zapieje.
Roberto jednak jako wykwintny znawca win, wśród wszystkich kobiet szukał czegoś wyjątkowego, czegoś innego. -Wina są różne białe, czerwone, różowe,....,stare, młode, lekkie, ciężkie, dobre, zepsute, ...można je porównać do kobiet.-Wielokrotnie można było usłyszeć jakie ma zdanie na każdy temat.
Elizabeth miała to coś, była jak jedna drobinka promyczka słońca, zawsze radosna, ciepła, uśmiechnięta. Roberto delektował się jej obecnością, jak najdroższym i najlepszym winem za którego posiadanie królowie by walczyli. Starał się nie pokazywać po sobie , że myśli jak ją zdobyć, ale postanowił że nie będzie się śpieszył aby niczego nie zepsuć.
Czas przyjmowania gości.
-Dzień dobry Elizabeth- powiedziała Saba.- Dzień dobry moja droga. Znowu ci pijacy.- pokazała na gości, którzy przychodzili codziennie na śniadanie i zostawali aż do zamknięcia.- Ależ moja droga co ty mówisz- uśmiechnęła się Saba do Elizabeth- to bardzo mili ludzie- po chwili obie parsknęły śmiechem.- Tak kochana, bardzo mili.- Co tam dziewczęta.-odparł Roberto- Widzę dobre humory, dobrze, dobrze. Macie być miłe dla moich klientów.- powiedział już bez uśmiechu- Tak macie być miłe jak dla najlepszego waszego kochanka- spojrzał na Elizabeth tak, jakby chciał powiedzieć ''Wiem z kim kochałaś się w nocy''
Elizabeth spuściła oczy i zarumieniła się. Wyglądało to bardzo rozkosznie.- Dobrze.- odparła cicho.
-Do roboty, do roboty.- wrzeszczał przy wszystkich Roberto.
Przez cały dzień ludzie kręcili się zamawiając alkohol i jedzenie. Elizabeth i Saba obsługiwały z jednej strony gospody, a inne dziewczęta w drugiej części.
Była tak zajęta, że nie zauważyła kiedy przyszedł Michael.
Dzisiaj usiadł po drugiej stronie sali, aby swobodnie móc obserwować swoją zdobycz. Pił wino i spoglądał na Elizabeth. Na nią całą. Podniecała go myśl, że mógłby się z nią kochać. Wymyślał w głowie plan akcji, gdzie porywa ja do stodoły, rzuca na mięciutkie siano. Ona mu się opiera a on ją zdobywa. Czuł jak jego męskość rośnie i rozpycha spodnie. Chciał ją gwałtem wziąć, teraz, tutaj.
Eliza w tłoku gości przechodziła raz po raz, podając trunki i jadło. Wstał by zbliżyć się bardziej do niej. Lekko pijany, nie bał się niczego. Zbliżył się, był za nią. Czuła go całą sobą. Goście wychodząc zablokowali wyjście Elizabeth z przodu, więc Michael zbliżył się jeszcze bardziej udając że się potknął. Wykorzystując moment objął ją szybko w pół dotykając brzuszka i mocno przywarł do niej od tyłu. Poczuła go. To było podniecające dla nich obojga. Ogień zaczął płonąć. Zbliżał się koniec dnia- Poczekam na ciebie – powiedział. Szybko dając do zrozumienia, aby zaraz po pracy udała się na spacer, a on chętnie będzie jej...towarzyszył.
Czekał cierpliwie pod gospodą. Wiedział że przyjdzie, oboje bardzo tego pragnęli. Stojąc myślał cały czas o jej rozkosznej małej dziurce, którą wypełni swoim długim, mocnym, twardym mieczem i który od dłuższego czasu niecierpliwił się w ukryciu pod mundurem.
-O jest moja malutka.-zobaczył
Wyszła rozglądając się w ciemnościach, gdzie jest Michael. Podbiegł do niej- Tu jestem.-Ach ,przestraszyłeś mnie-powiedziała Elizabeth z trwogą w głosie.- Nie chciałem. Wole co innego robić , niż straszyć ciebie piękna.- Złapał ja za rękę.- Chodź, pójdziemy tam.- pokazał w stronę stajni. Cały dzień myślał o tym jak to zrobi i gdzie. Chciał podziwiać jej wdzięki.
Zatrzymała się, chciała tego bardzo, ale zawahała się.
Chodź- odparł- Pozwól mi podziwiać ciebie, dotykać, pieścić, proszę chodź.
W stajni wybrali takie miejsce, żeby było wygodnie i żeby nikt im nie przeszkadzał.
Tak bardzo ją pragnął, że rzucił się na nią jak głodne dzikie zwierzę na malutką owieczkę. Zaczął ją mocno całować w usta, szyję, jednocześnie rozpinając jej bluzkę całował piersi. Dotykał języczkiem jej brodawek, całując jednocześnie je podgryzał.
Elizabeth oddychając głęboko wydawała dźwięki rozkoszy.
-Tak kochana, pragnę ciebie- powtarzał- jesteś rozkoszna.
Zaczęło jej się robić tak przyjemnie, że aż nogi same się uginały. Po chwili obsunęła się w dół i oboje już leżeli. Michael położył się obok niej pieszcząc piersiątka i podnosząc zwoje materiałów jej ubrania. W końcu dotarł do miejsca, które już było bardzo od pieszczot wilgotne. Szybko rozpiął przód spodni i pozwolił wydostać się na powietrze ogromnemu, ociekającemu ślinką, nienasyconemu zwierzakowi. Pochwycił jej dłoń i skierował w kierunku zwierzaka czekającego na głęboką penetrację.
Dotknęła go.-O, co to- pomyślała- ojej co ja mam teraz robić-Odwrotu już nie było. Wystający kilof czekał, aby przebić najtwardszą ścianę i który ledwo co powstrzymywał się od wybuchu. Michael przygotowany był do wejścia w Elizabeth, aż po same zakamarki jej samej. Samo wejście również było przygotowane na przyjęcie gościa. Nie czekając już ani chwili dłużej, zanurzył się w nią.
-A,aa-krzyczała czując ból i ostrość korzenia wpychającego się na gwałt do środka. Michael nie zważał na jej jęki i krzyki, zatykając jej usta ręką czuł jeszcze większe podniecenie i entuzjazm. Bardzo chciała się z nim kochać ale nie wiedziała że to tak będzie wyglądało.
Cała radość gdzieś uciekła, a chwila przyjemności zamieniła się w męczarnię.
-Teraz jesteś moja,moja- słowa jego były tak wypowiedziane, jakby był bykiem na pastwisku któremu leci piana z pyska przy szaleństwie i wściekliźnie.
-O tak tego mi było trzeba.-pochylił się nad nią dał buziaka i poprawiając spodnie dodał- Spotkamy się jutro o tej samej porze. Teraz już muszę jechać, a ty tu czekaj na mnie jutro. Pamiętaj.-Była w szoku.
Pierwsze słowa jakie przyszły jej do głowy to'' Jaka ja głupia, głupia, co ty zrobiłaś , jak mogłaś.''Czuła się okropnie, czar minął. Mężczyzna który jej się podobał okazał się zwykłym chamem.- Może to alkohol- zaczęła tłumaczyć sama siebie, chociaż ona nie piła- Nie, to ty mu na to pozwoliłaś.- Wstała, lecz było jej tak wszystko jedno że z trudem otrzepała się ze słomy i doprowadziła do jakiegoś ładu. Z trudem doczłapała do swojej komnaty i położyła się do łóżka. Długo nie mogła zasnąć.
Idąc do siebie nie zauważyła Roberto, który nie odezwał się ani słowem.
Przez następne dni Elizabeth starała się unikać Michaela, ale tak bardzo był natrętny że postanowiła odejść.
W nocy spakowała się i bez słowa postanowiła opuścić gospodę.
-Co ty tutaj robisz?- zapytała zaskoczona widząc przy drzwiach Michaela. Okazało się że czekał na nią.
-Myślałaś, że tak łatwo mi uciekniesz. O nie moja miła ty jesteś moja i należysz tylko do mnie.- Zaczęła krzyczeć. Ktoś w ciemnościach- Zostaw moją kobietę w spokoju!Aty gdzie się wybierasz, marsz do domu.-Przed nimi stał wysoki, przystojny mężczyzna, odważny i silny. Urokowi osobie dodawały szpakowate włosy, które w tej chwili nabrały blasku. To był Roberto.
Roberto od jakiegoś czasu widział co się dzieje, obserwował ją ale nie miał wpływu na to co robi Elizabeth. Chciał aby sama podjęła decyzję, a on mógł jej pomóc jeśli by tylko tego chciała. Martwił się że to co się wydarzyło może ją zmienić, a jego miłość do niej całkowicie przepadnie.
-Już do domu!-schwycił ją za rękę i zabrał do domu. Gdy już byli w środku kazał jej zostać a sam rozprawił się z intruzem.-Już poradziłem sobie z tą wstrętną pierzyną.-Chciał ją rozweselić, ale zaczęła płakać.
-Nie płacz, będzie dobrze zobaczysz. Ja się tobą zaopiekuję i chcę żebyś została.
Elizabeth szybko zapomniała o tym dziwnym przypadku przy boku Roberto. Miłość Roberto była tak silna i piękna, że przezwyciężyła wszelkie zło. A ich miłość pokazała jak można być delikatnym i jak można pieścić się bez końca doprowadzając do rozkoszy.



other prose: Elizabeth,

Terms of use | Privacy policy | Contact

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


contact with us






wybierz wersję Polską

choose the English version

Report this item

You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1