Prose

Zły Człowiek
PROFILE About me Poetry (2) Prose (5)


7 february 2011

Wilk

Puszysty dywan łaskotał mnie w dupę. Leżałem nago na plecach i puszczałem kółka, przez długość całego papierosa, aż mi szczęka zgrzytała na zawiasach. Różne kombinacje. Kółka rozłożyste, leniwie rozpływające się pod sufitem, kółko wpadające w drugie kółko, szybka i liczna seria malutkich kółeczek, wyciskanych palcem wskazującym z ust, jak z wulkanu lub jak pryszcza. Powiedziałem Angelince że dzisiaj nie najlepiej się czuję i odpuszczę sobie pracę. To prawda. Ostatnie kilkanaście dni to stopniowe pogarszanie się zdrowia. Byłem osłabiony, otępiały i rozgorączkowany. Coraz częstsze zawroty głowy i pot ściekający stróżkami po ciele. Nie dlatego jednak postanowiłem zostać w domu.  Infekcja, przeziębienie, czy inna przyplątana chujoza to bzdura. Za kilka dni organizm powinien sam sobie dać z tym radę. Jak zawsze. Musiałem przemyśleć kilka kwestii, a jak to się nie uda, to przynajmniej poleżeć sobie na golasa na podłodze i popatrzeć w sufit. Na spokojnie. Z paczką papierosów i zasuniętymi roletami. Angelka uśmiechnęła się troskliwie i uszczypnęła mnie delikatnie w policzek. Jak mamuśka rozkosznego nicponia. Zrobiła przy tym minę mówiącą że takiemu łobuziakowi wszystko można wybaczyć, a ja odwzajemniłem ten uśmiech anielski i pomyślałem, że wszystkiego nie można. Zwykle wybiegała rano w pośpiechu, ale tym razem przed wyjściem, kiedy jeszcze byłem pod prysznicem i oblewałem swoje lepiące się, spocone ciało zimną wodą, przygotowała mi śniadanie na które składały się równo pokrojone plastry świeżego pomidora, sera i salami.

Angelinka była słodką i cieplutką dziewuszką. Jak mała, przeciągająca się leniwie puma. Kotek z dużym potencjałem. Zauważyłem to mimo dymu, kolorowych świateł i kupy obijających się od siebie spoconych ciał. Siedziała ze ściśniętymi kolanami na kanapie pomiędzy dwoma fiutkami świergotającymi unisono bla bla bla. Jej buzia tu nie pasowała. Wyrażała łatwy dostrzeżenia zawód. Koleżanka zaprosiła ją na imprezę gdzie będzie mogła poznać gros ciekawych ludzi, którzy zamiast artystów okazali się pospolitymi ćpunami. Znałem takie dance i takie upiory. Jak przezroczysty typ z żabimi oczami siedzący w kącie i tłukący w bongos poza rytmem czy panna w bluzce arlekina, wciągająca kreskę waginą. Chociaż może wcale nie chodziło o to. To raczej pewne. Ona była ponad to i nie posądzałbym ją o przejmowanie się śmieciami. Po prostu nie miała swojego dnia.

Na dwadzieścia minut przed jej ujrzeniem siedziałem wśród książek i bezdomnych, czytając esej o wpływie kłamstwa na prezentację wirtualnej osobowości. Komiksowy Obeliks często powtarzał “ale głupi Ci Rzymianie”, co było proroczym stwierdzeniem dotyczącym kondycji cywilizacji zachodnioeuropejskiej. Ale Ci wszyscy ludzie są głupi. Człowiek to trzeci gatunek szympansa. O tak. Nic dodać nic ująć. Tylko teraz ma komputer. Śledziłem rzędy liter nucąc pod nosem “…płynie gówno potokiem”. Lubiłem tą piosenkę jak cholera, chociaż zapamiętałem tylko ten gówniany fragment i melodię. Gówno stało się modne. Ostatnie trzy wiersze na jakie przypadkiem trafiły zawierały motyw gówna. Współcześni poeci chętnie sięgają po stolec.  Miłość, bohaterskie czyny czy patriotyzm, wszystkie niemal emocje stały się passe. Aż mi się poezja zaczęła kojarzyć skatologicznie. Człowieka należy zaakceptować w całej jego pełni, również jako gówno i jako trupa – mówił Dali. No i co z tego zjebie? Sram to wiem. Sram na to. Wystarczy. Zamachałem głową i zacząłem masować skronie żeby myśli skierować na inny tor, niegówniany. Przez otwarte okno poza wiatrem, szumem tłoczących się  aut  i krzykami spod budy z najlepszym kebabem na świecie wpadł dziewczęcy pisk. Potem znowu pisk i rubaszne męskie rechoty. Wyjrzałem przez okno, zachłystując się przeciągiem. Po drugiej stronie ulicy, w kamienicy, na drugim piętrze trwała nieskrępowaną impreza. Nieskrępowana, bo w oknie kilkakrotnie błysnęły cycki babskie poganiane przez chłopaków w kaskach budowlanych i odblaskowych kamizelkach. Dojrzałem jeszcze Araba w turbanie szamoczącego się na plecach chłopaka w trykocie Supermana. Zostawiłem otwartą knige, wcisnąłem centa drzemiącemu kitajcowi i ruszyłem ospale w kierunku lekkomyślnych cycek. Jak piórko dmuchawca. Królestwo za cycka.

Podszedłem do Angelinki i powiedziałem fiutkom won.
- Chodźmy stąd.

Wyszliśmy. Ona zdjęła buty i szła boso. Stąpała lekko. Nie omijała kałuż. Ja nie chcąc wypuszczać jej spod ramienia również, ale wcale mnie to nie bawiło.  Miałem dziurę w podeszwie, a nie wziąłem ze sobą skarpet na zmianę. Ciężko się było rozstać z tymi butami. Przeszedłem w nich cały świat. Zrezygnowana i smutna dziewczyna z powodu jakiego nie chciałem poznać.  Nie wnikałem. Chciałem tylko rozebrać tą czarodziejkę i dać jej tyle satysfakcji  ile ukończenie maratonu.  Przez chwile było mi nawet jakoś tak do dupy, bo krzywdzić takie dziecię jeszcze, taką dobrą duszę. Taki ze mnie potwór? Uśmiechnąłem się w gwiazdy. Jasne, że tak. Wilk

Poszliśmy do niej i cieszyłem się jej ciałem jak rowerem z pierwszej komunii sąsiada. Całowała mnie w usta i wkładała swoje dłonie w moje. Dziecina była leniwa i dużo męczących zabiegów mnie kosztowało zanim wzięła mojego fiuta do ust.  Prawdziwy aniołek. Chociaż z miejsca ochrzciłem ją Angelinką to nazywała się Oruni Owaani, pochodziła z Senegalu i była najpiękniejszą ptaszyną fruwającą wówczas po Europie Zachodniej. Autentyczna hebanowa księżniczka.

Przyśniła mi się pierwszej nocy. Płynęła po niebie, wśród chmurek gęstych jak ptasie mleczko,  siedząc okrakiem na lwie, z pomalowaną kolorowo twarzą i uśmiechem naiwnym i serdecznym, charakterystycznym dla przedstawicieli dzikich plemion. Następnie lew przeistoczył się w konika na biegunach a Oruni w małpę podskakująca w siodle jak rzucona o podłogę kauczukowa kuleczka. Spałem tego dnia długo, a po przebudzenie dłużej niż zwykle leżałem leniwie, chwytając jeszcze sen i próbując zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Bez doszukiwania się sensu. Kobiety śniły mi się rzadko. Zwykle tylko mrok i wiatr, nierozłącznie jak mama i tata. Oruni weszła do pokoju, popatrzyła na mnie z sympatią i pomyślałem że przez dłuższą chwilę nie będę sam.

Zamieszkałem u niej. Potrzebowałem miejsca bardziej niż jej samej. Chociaż łapałem się z zadowoleniem na tym, że chodzę energicznie i docelowo, zamiast snuć się ulicami ze spuszczoną głową, plując na boki, jak ostatnio bywało. Wymościłem sobie bezpieczne legowisko. Pozwoliłem Oruni opiekować się mną. Była zadowolona, że ktoś się nią interesuje, przynajmniej pozornie. Nie udawałem. Dbałem o małą jak potrafiłem, chciałem żeby było jej dobrze. Zrobiło mi się ciepło i leniwie. Chodziliśmy za ręce po Wiedniu i intensywnie się sobie przyglądaliśmy, co wystarczyło by nie odczuwać braku nieistotnych rozmów. Ona ciągle z tym swoim uśmiechem, ząbkami białymi jak kitel pielęgniarki. Ja niewarty lustrzanego odbicia. O nic nie pytała. Może przypuszczała, że nie będę mówił prawdy. Taki to był aniołek.

Zawsze rano, z butkiem wypastowanym, z pyszczkiem ogolonym, wygładzonym, mówiłem że idę do pracy. Jestem managerem w agencji reklamowej. Tak powiedziałem na szybko. I zostało. I wystarczyło.Trzymałem się swoich zwyczajów i od wieków znanych sposobów na doskonalenie swojego bycia. Dużo ćwiczyłem na siłowni i basenie, potem kilka godzin w bibliotece. Potem wracałem do Oruni, a jak jej jeszcze nie było to chodziłem wsłuchany w ulicę jak wytrawny meloman.

Wziąłem w karby wszystkich konkretnych kocurów na Wyspach. W pojedynkę. Liczne, zagraniczne voyage pozwoliły mi zdobyć kontakty i dojścia do materiałów w cenach niemal najbardziej konkurencyjnych na kontynencie. Z jednej strony Pakistańce z drugiej Chinole, a w środku ja. Pośrednik, tatko powiadał, to z biznesowego punktu widzenia najkorzystniejsze rozwiązanie. O tak. Mówił też, skończ synu studia, co po jednym jedynym semestrze na uniwersytecie uznałem za radę ocierającą się o absurd. Byłem wilkiem wśród kajtków, wilkiem cichociemnym, nieprzyjaznym i wolnym jak powietrze.  Nie od razu uświadomiłem sobie ten fakt. Szybko zdobyłem mir. Potrafiłem mówić i mamić. Potrafiłem też być niedobry, o tak. Nie robiłem tego dla kasy, nie miałem z nią co robić, potrafiłem żyć bez wydumanych potrzeb. Bez modnych ciuchów, gównianych gadgetów i dupereli nie mieszczących się do torby podróżnej. Większość rozdawałem bezdomnym, prawdziwym istotom ludzkim, jak ja mających za nic konwenanse i konwencje. Czasem brałem jakiegoś obdartusa, siadaliśmy gdzieś na trawie w parku i chlaliśmy. Lubiłem słuchać wszystkich tych żałosnych historii niedoli i upokorzeń. Utwierdzając się w przekonaniu, o ludzkiej głupocie i podłości. Jeden ważny chinol, małą litera pisany, z psem wielkości gówna pod pachą, powiedział że mi jaja urżnie, co nie było żartem. Naturalna kolej rzeczy, zacząłem być niepotrzebny w interesie, co przyjąłem ze zrozumieniem. Nawet się nie obraziłem.  A że czytałem „Świat według Garpa” to wybrałem Wiedeń. Urlop dobrze mi zrobi, pomyślałem siadając w samolocie i śliniąc się do cycatej stewardessy.

W miłej norce zaczęło się robić nazbyt gorąco. Rozchorowałem się przez zasiedzenie. Organizm już się nie bronił. Czułem jak trawiła mnie jakaś zarazka. Wliczur chciał zawyć, ale miał jakby knebel w zębach. Tak było. Andzelinka się zakochała. Karmiła wilczura, kładła go spać i lizała po całym ciele aż wył. Ale kurwa, wilk to nie kurwa kundel lizany po jajach. Nie dla wilka buda. Ten wilczur, ja właściwie, bo jak Europa długa i szeroka nie znajdziesz takiego wilka się jakby zakulił i zmalał. Szamotałem się w bezruchu. Już miesiąc siedziałem w Wiedniu.

Aż do dzisiaj. Dzisiaj. Noc. Ciemno w kurwę. Tylko regularny oddech dziewczyny i niemal dotykalna cisza. Budzę się spotniały i chwytając jeszcze sen w karby widzę cycki Angelinki, zamiast cycków twarze spotworniałe, mutanty wrzeszczące i wyciągające ręce. Odkryłem koc, patrzę na te wcześniej całowane z rozkoszą cycuszki dziewczęcia które niemal pokochać chciałem, ale nadal tam twarze ohydne krzyczą i zawodzą. Wiedziałem, że to halucynacje. Wiedziałem, że powykrzywiane mordy z rękami jak gluty nie mogą wystawać z piersi. Tego co sprzedaję nie biorę. Gównem karmię tych wszystkich podłych i brzydkich kundli.Wszedłem do łazienki, gdzie do rana przyglądałem się swojej twarzy. Wydawało mi się że jestem małym robakiem siedzącym w głowie rozczochranego, żylastego chłopaka o spojrzeniu jak u starego człowieka, bez entuzjazmu patrzącego na świat. To ja?

- A wiesz moja kochana, że nożyk nie tylko do smarowania masła służy – tak sobie obmyśliłem i takim stwierdzeniem przywitałem, wracającą po południu z uniwersytetu,  zdziwioną moją nagością Oruni.
- Oruni, ja Ciebie prawie kocham – dodałem.
Szast prast.
Auuuuuu…


number of comments: 4 | rating: 18 |  more 

Szel,  

Zly Czlowiek! acha rozpoznalam cie natychmiast po tym opowiadaniu:) zrobiles mi mila niespodzianke przychodzac tu, bo jak wiesz stracilam przez Mery Lou( Ewę Bienczycka)serce do liternetu dlatego nie mam ochoty na komentowanie tam! zagladam tam jeszcze zeby poczytac przede wszystkim Ciebie, Slownika Polnego, Robinsona, Tomka i Morderce jeszcze raz witam serdecznie na Trumlu:))

report |

Zły Człowiek,  

Czołem Szel! Zauważyłem Twoje zniknięcie i zastanawiałem się z czego wynika. Ja wyemigrowałem z liternetu i wpadłem tutaj jedynie przejazdem. Chciałem zobaczyć jak wygląda truml, bo trochę o nim słyszałem. Jakby nie było zdecydowałem na maksymalną redukcję swojej obecności w Sieci. W moim przypadku publikowanie w necie i czytanie w necie niesie za sobą złe nawyki i emocje. Niemniej, trochę się tutaj rozejrzę. Po czym poznałaś? :)

report |

Szel,  

obys byl jak ta soka Dobromirze i znalazl tu swoje miejsce na Trumlu:) bo to dobry portal, przyjazny ludziom. co do tych zlych nawykow to cie chyba rozumiem, bo mam duzo czasu i wciaz klikam zeby poczytac co sie dzieje...tez sie ostatnio w tym ograniczam...:) Po czym ciebie poznalam, oczywiscie ze po opowiadaniu, piszesz tak oblednie ze trudno je zapomniec:) np.twoja ulica do szkoly...czy wypad z kolesiem rozklekana ciezarowka za zyciowym interesem z gorzala!! to czytalam je tez przed przerobka...ale ze nie mam przed soba pierwowzoru to nie umiem ocenic ktore lepsze :( a w ogole to mam twoj blog w ulubionych i zagladam cichaczem do ciebie:) serdecznosci Ci:) ps.chcialabym zeby zajrzal do ciebie Brathkowsky ..i Waldek Kazubek(tez slazak)

report |

Magdala,  

nareszcie dobra proza. brakuje masy przecinków. ogólnie: szwankuje interpunkcja, ale płynnie i dialogowo w porządku - bez harlekinowych omówień. poczytam inne, jeślim pozwolisz. do treści się nie czepiam. każdy pisze, o czym lubi :)) stylizacja znajoma. pozdrawiam.

report |

Magdala,  

nareszcie dobra proza. brakuje masy przecinków. ogólnie: szwankuje interpunkcja, ale płynnie i dialogowo w porządku - bez harlekinowych omówień. poczytam inne, jeśli pozwolisz. do treści się nie czepiam. każdy pisze, o czym lubi :)) stylizacja znajoma. pozdrawiam.

report |

Zły Człowiek,  

Dzięki. Cieszę się, że Ci się podoba. Ale nie powinnaś po mnie oczekiwać zbyt wiele :)

report |

Magdala,  

a ja nie "po" Autorze :)) raczej od tekstów. dobra proza to nieczęste tutaj. :)

report |




Terms of use | Privacy policy | Contact

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


contact with us






wybierz wersję Polską

choose the English version

Report this item

You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1