Poetry

hentom
PROFILE About me Friends (2) Poetry (13)


hentom

hentom, 23 december 2012

otwarte okna

ojciec wychodził zawsze ostatni. to zostało mu do dzisiaj,
lecz wtedy jeszcze szedł wyprostowany, krokiem pewnym i miarowym. idźcie już, idźcie – poganiał mnie i mamę – ja zostawię uchylone okno, dziś wieczorem, może odwiedzi nas gwiazdka.
z dołu jakoś nigdy nie zauważałem, lub nie chciałem zauważyć, szczelnie domkniętych okien. tato doganiał nas zwykle przed mostem, teraz już szliśmy razem, tak bardzo lubiłem nasze wigilijne eskapady.
 
u babci zapachy jadła i choinki plątały zmysły domownikom.
a było nas zawsze sporo. nie pamiętam dwunastu potraw.
dziś przypuszczam, że w rzeczywistości by ich znacznie mniej, chociaż…
rozmieniając je na drobne – jak zapewniała babcia -
może nawet więcej niż dwanaście .
 
przed kolacją, tradycyjnie łamaliśmy się opłatkiem
i składaliśmy świąteczne życzenia. dobre słowa
prostowały relacje dorosłych i uskrzydlały gówniarzy.
 
potem były śpiewy. wujek Janek po kilku głębszych porywał gitarę, pierwsze dźwięki świętych pieśni podkreślały magię cichej nocy. były też skromne prezenty – te od aniołków i gwiazdek wszelkiej maści. każdy z serca darował bliskim jakiś skromny upominek. nie wiedzieć czemu zawsze pytano najmłodszych, czy aby na pewno na nie zasłużyli.
równie tendencyjne odpowiadaliśmy.
 
wracaliśmy przepełnieni dobrym nastrojem.
pamiętam błysk śniegu poniżej latarni
i jego przyjemny zgrzyt pod podeszwą bucików.
 
do pokoju tato wchodził zawsze pierwszy.
dziś znacznie dłużej otrząsa problemy przed progiem.
wtedy jeszcze szedł wyprostowany, krokiem pewnym i miarowym. 
chodźcie prędko, spójrzcie – wołał mnie i mamę.
pod choinką leżały prezenty od mojej gwiazdki.
okno rzecz jasna było wciąż uchylone. podobnie jak
nasze serca w tym jedynym niepowtarzalnym momencie.
potem było wiele radości przy rozpakowywaniu świątecznych
prezentów. wiele bym dał, by dziś wciąż móc widzieć otwarte okna.


number of comments: 0 | rating: 7 | detail

hentom

hentom, 30 december 2012

pod oka tęczówką

szybuję pod oka tęczówką lotem cichym i spokojnym.
lądując na policzku, wzrokiem tonę w szklistej czaszy
nieboskłonu. przysiągłbym, że stąd widać twoją duszę.
włosów nie dotykam, bo nie lubisz. w ekstazie wyrwę
resztki swoich, lub podrę bluzkę co dzieli nas od
spełnienia.
 
schodzę niżej ruchem jednostajnym.
spływam kaskadą twych piersi po bezkres brzuchostanu.
pod bluzką, w maleńkiej studzience, czuję kroplę potu.
powietrze gęstnieje. dotykasz piersi, by ogrzać swe dłonie
zanim pochwycisz moje.
przysiadam na wzgórku. przez chwilę szukam wymówki,
akceptacji dla niespełnienia, punktu zwrotnego w wirze
zdarzeń, lecz hormony mocno iskrzą w gorejącym kroczu.
 
zsuwam się niżej. czuję punkt rosy poniżej linii  bioder.
głowa miękko ląduje na twoim łonie. brzeg spódnicy
opuszczam o dwa cale w dół. głodne usta znajdują skrawek
ciepłej skóry. wgryzam w ciebie całą rozkosz świata. krzykiem
wracasz mnie z czeluści pożądania. teraz pieszczę delikatniej…
odchodzimy od zmysłów, to znów wracamy, krok do przodu,
dwa kroki w tył. na przemian: scalamy włókna nerwów z chłodem
satynowej pościeli, by znowu oderwać nagie myśli od przerostu
formy nad treścią…
 
po wszystkim wystarczy dobrze uprać sumienia. ubrania
lekko przepłukać. do twych stóp, szybuję cicho i spokojnie…


number of comments: 0 | rating: 4 | detail

hentom

hentom, 30 december 2012

[prątkujemy z premedytacją...]

prątkujemy z premedytacją.
nieśmiało spijam ciepło
z brzegu porcelany,
czerwony gwizdek próżno
wędruje z ust do ust.
ostatecznie ląduje
zaledwie na czubku języka -
Mycobacterium saliva
nie grozi poczęciem miłości.
 
resztki ciepła ukryte
w poliestrze mojej kurtki
po chwili oddajesz z nawiązką.
wtulam się w ubranie
by czuć więcej niż trochę.
czasem nierozważnie
ocieramy patos o ironię,
sens o pół słowa -
Mycobacterium dotyku
jak żywe kultury preludium.
 
jesteśmy w zapachu
mydła pod obrączką,
w obrazie nagich ciał
pod powiekami,
przy wspólnym myciu rąk -
zmysły
silne jak etanol, bywają
ulotne jak eter…
 
po chwili…
niepostrzeżenie
lądujemy na tacy
podejrzliwych spojrzeń,
obdarci z pozorów,
zupełnie nadzy
w oczach przyzwoitek –
Mycobacterium głupoty.
 
największym grzechem
jest jego brak…

do codzienności
wracam jak zwykle niedbale.


number of comments: 0 | rating: 4 | detail


  10 - 30 - 100




Terms of use | Privacy policy | Contact

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


contact with us






wybierz wersję Polską

choose the English version

Report this item

You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1