7 lipca 2010
Hiacynt
Hiacynt
Palety z doniczkami były ustawione przy wejściu, zaraz za bramkami, między działem warzywno-owocowym a makaronami. Porażały feerią barw, kusiły zapachem i krzykliwą tabliczką z napisem „wiosenna promocja – 6,99”. Lekko pchnięty wózek, potoczył się po szaro-brudnych kaflach, przeskakując nad fugami, zapiszczał i znieruchomiał. Ramię uzbrojone w dłoń zakończoną haczykowatymi palcami chwyciło doniczkę z falliczną zawartością. Zawstydzony niedojrzałością i nieuwagą selekcjonera pakującego doniczki na palety, tracił nadzieję na to, że ktoś go kupi. Nie łudził się, że zdąży dojrzeć przed świętami, nie wierzył też w zapobiegliwość pracowników hipermarketu. W pierwszy dzień po przerwie zmienią tabliczkę na „wyprzedaż” i nikt nie będzie zawracał sobie głowy podlewaniem. W końcu to, co się nie sprzeda trafi na wysypisko. Naturalna selekcja, kolej rzeczy, twarde prawa rynku.
Z rezygnacją przyglądał się klientce. Kobieta trochę po pięćdziesiątce, szczupła, by nie powiedzieć sucha (nie lubił tego określenia), modnie ubrana, staranny makijaż i dobrze ostrzyżone włosy. Przez krótką chwilę mierzyli się wzrokiem, szacując wartość. Rachunek wyszedł in plus i palce przeniosły doniczkę z kwiatem do wózka. Dumnie rozglądając się na wszystkie strony, rzucił pełne triumfu spojrzenie w stronę regału z kwiatami. Jednak ktoś go chce! Dostrzeżono drzemiący w nim potencjał i siłę uśpioną pod warstwą ziemi. Chybotliwie przemieszczał się w rytm kroków kobiety i pajęczyny fug między kaflami, w końcu ukołysany monotonnością jazdy zasnął. Obudził się na taśmie do kasy, przeciągając się po krótkiej drzemce, przyglądał się przesuwanym przez kasjerkę towarom, wysyłały sygnały zapisane w kodzie kreskowym. Kod kreskowy jest dla takich jak my bardzo ważny, pomyślał – jest jak dna u ludzi i jak wzór chemiczny pierwiastków z których i my i oni się składamy . Kolejno witały się z terminalem: bochenek wieloziarnistego chleba, dwie butelki wody mineralnej, dziesięciopak jajek, papeteria, sznur do bielizny, słoik ćwikły, szynka z pieca, odświeżacz powietrza.
Skromnie jak na przedświąteczne zakupy – pomyślał. Miękkie dłonie harcerzyka zbierającego ze swoim hufcem datki do puszek (pewnie na letni obóz pod żaglami), wrzuciły go razem z chlebem do cienkiej zrywki. Nie wierzył plastikowi, udawał twardziela i siłacza. W rzeczywistości był słaby i kruchy. Liczył na coś lepszego, aparycja klientki wskazywała raczej na bawełnianą torbę, w ostateczności papierową, jakkolwiek - ekologiczną. Ucieszył się, kiedy kobieta grzecznie odprawiła harcerza, dziękując mu za pomoc. Wyciągnęła z folii chleb i doniczkę. Przez ceramiczną ściankę poczuł chłód jej palców. Zapłaciła widoczną na czytniku kwotę, resztę wspaniałomyślnie wrzuciła do stojącej przy kasie puszki. Kobieta przełożyła kupione rzeczy do toreb w biało-beżowe pasy. Przestał widzieć cokolwiek, czuł zapach świeżego chleba wymieszany z odświeżaczem, słyszał tekturowy pogłos wytłoczki na jajka, wciśniętej między butelki wody mineralnej.
Mieszkanie było eleganckie jak jego właścicielka, wymuskane jak włosy na głowie, zimne jak jej palce. W kuchni na stole leżały wypakowane zakupy, kobieta nalała wody do czajnika, wrzuciła torebkę herbaty do kubka. Czekając, sięgnęła po konewkę i delikatnie zwilżyła ziemię w doniczce. Sprawiła mu przyjemność. Wilgoć spływała, łechcząc cebulkę, budziła do życia, dawała nadzieję na lepsze, barwniejsze jutro.
Ze stołu widział jak farbuje jajka (tradycyjnie w cebuli), później widział jak pakuje do koszyka chleb, sól, wędlinę, baranka z cukru, ćwikłę, zapałki. Tradycjonalistka, pomyślał i dalej przyglądał się rytuałom.
W kuchennym oknie odbijał się fragment jadalni, duży stół nakryty dla czterech osób, po środku koszyk ze święconką. Serwetki ze starannie wyhaftowanymi kurczaczkami. Żółte, puszyste i radosne. Jaskrawożółte, zbyt puszyste, wyzywająco martwe na wykrochmalonym płótnie.
W niedzielę siadła do śniadania. Sięgnęła po symbol życia i stukając srebrną łyżeczką rozbiła skorupkę. W pancerzu jajka musiało być mikropęknięcie, po białku wiła się brązowa rzeka, barwnik przeniknął do środka odbierając apetyt.
Posprzątała ze stołu w jadalni, przeniosła się do kuchni i zaparzyła kubek herbaty. Sięgnęła po pióro i papeterię. Pisała, przerywała w połowie zdania i upijała łyk. Zauważył, że nie słodzi. Metodycznie zapełniała kolejne kartki równymi rzędami liter, opisała kopertę i zwilżała klej na brzegach. Zaklejając, przytrzymała przez chwilę przy ustach, oparła sztywny papier o ścianę i sprzątnęła ze stołu. Wychodząc z kuchni, przekręciła doniczkę – ha! – będzie mi tu dobrze, kobieta zna się na ogrodnictwie. Wie, jak ważne jest dla nas równomierne nasłonecznienie. Zgasło światło, czuł odświeżacz, czerstwiejący chleb, zmierzch. Słyszał bąbelki w otwartej butelce wody mineralnej. Odrywały się, szybując ku powierzchni, rozpływały w powietrzu, pękając wydawały agonalne „pyk, pyk” i znikały.
Z wnętrza domu wracało echo kroków, podłogi skrzypiały pod ciężarem starczych kroków, kołysały się w rytm tańczących par, klepki parkietu podskakiwały dziecięcą radością. Nocą dom wydawał mu się dziwny. Strzępy rozmów i perlisty śmiech z salonu, szelest kartek z biblioteki, gaworzenie z pokoju, który musiał kiedyś należeć do dziecka. Z sypialni wyraźnie słyszał postękiwanie z domieszką dławionego w poduszkę krzyku. W kolejce czekało pochrapywanie i szmer spływających po policzkach łez.
O świcie wszystko wracało do normy. Cisza i spokój. Cisza bębniąca w głowie, i nienaturalny spokój. W lany poniedziałek dostał kolejną porcję wody. Raj – pomyślał – raj!
Przyglądał się kobiecie. Metodycznie sprawdzała wszystkie kąty w domu, przystając przez chwilę w każdym z pomieszczeń, zatrzymywała wzrok na szczegółach – zegar w rogu salonu, kolekcja zdjęć nad kominkiem, grzbiety książek na półkach biblioteczki. Poprawiła poduszkę leżącą na sofie, poskładała serwetki z kurczaczkami i zaniosła je do pralni. Wszystko było gotowe.
W kuchni usiadła na chwilę przy stole, wygładziła obrus, dotknęła doniczki. Wyciągnęła z szuflady sznurek, odmierzyła długość, odcięła. Spadając zaczepiła o nogę od stołu. Hiacynt zatoczył się i razem z doniczką roztrzaskał o kafle, fugi wypełniły się brązowym płynem.
Piekło – pomyślał – piekło!
4 listopada 2024
WiewiórkaMarek Gajowniczek
4 listopada 2024
0411wiesiek
4 listopada 2024
z ręką w gipsiesam53
4 listopada 2024
Ostatnia prostaMarek Gajowniczek
4 listopada 2024
Słucham jeszcze, jak ostatnieEva T.
3 listopada 2024
Nie tak całkiem zielonyJaga
3 listopada 2024
0311wiesiek
3 listopada 2024
Listopad.Eva T.
3 listopada 2024
Pokój za ziemięMarek Gajowniczek
2 listopada 2024
światłojeśli tylko