15 november 2020

Ciężkie początki kapitalizmu w cieniu kopalnianej hałdy

W trakcie lektury eseju Nawareckiego i snutych przez niego wspomnień o śląskim dzieciństwie spędzonym „pod klopsztangą” , uporczywie nasuwały mi się obrazy z własnych lat dziecinnych, których epicentrum nierzadko, podobnie jak u autora, stanowiła owa „klopsztanga”, z tą tylko różnicą, iż w bardziej „zagłębiowskiej” formie, jakże sielsko brzmiącego słowa „trzepak”.
Samo to sielskie brzmienie tego jednego tylko słowa naraz przywołuje z odległych zakamarków pamięci slajdy wspomnień z tych lat szczenięcych, które beztrosko mi płynęły niegdyś tu, w sercu Czerwonego Zagłębia, pośród kopalnianych kominów i hałd, na gwarnych, brudnych od pyłu węglowego podwórkach betonowych osiedli – takich niby to o typowo śląskim, industrialnym charakterze, a jednak mocno naznaczonych piętnem, jakże nagminnie wyrzucanego poza nawias przez „prawdziwych hanysów” (ba – nie raz i opluwanego przezeń), zagłębiowskiego Sosnowca.

Aczkolwiek i nam, zagłębiakom, ta niejako obca „Ślunsko godka”, od najmłodszych lat była zarazem jednak też dziwnie bliska, nawet jako tej „gorszej części Śląska”, która nadal tak żywa jest w typowo śląskich, uszczypliwych kawałach, jakie muszę przyznać dawniej nie raz potrafiły mocno ugodzić w mój ledwo kiełkujący lokalny patriotyzm.
Tenże lokalny patriotyzm wyrastał zresztą, trochę tak jak w liryku Tupaca Amaru – niczym ta „róża, która wyrosła z betonu” – wprost proporcjonalnie do wzrostu mej świadomości.
Na owy wzrost, od lat najmłodszych, nałożył się zresztą szereg donośnych okoliczności, odbijających się szerokim echem na całokształcie mego jestestwa aż po dzień dzisiejszy, gdy oto teraz jako osoba w pełni dorosła, licząc sobie te lat 30, jestem tak naprawdę dopiero w stanie zrozumieć tę ich doniosłość oraz to, co to znaczy być „pokoleniem pepsi”.
Tak oto bowiem teraz my, piękni trzydziestoletni, staliśmy się czymś w rodzaju historyczno – kulturowego fenomenu; pokoleniem na tyle szczególnym, iż zasłużyło niemal niczym „Kolumbowie” nawet na swe własne, odrębne miano, stając się topowym tematem licznych dyskursów – zarówno tych publicznych, podejmowanych w mediach, jak i dyskursu naukowego, istniejąc w wielu naukowych artykułach czy pracach, jako jeden z chętnie omawianych aspektów polskiej Współczesności. My, którzy niejako przyszliśmy na świat wraz z narodzinami kapitalizmu w Polsce i wzrastaliśmy wraz z nim na tle toczących się wielkich przemian – tzw. „dzieci stanu wojennego” zrodzone z doniosłej chwili Wielkiego Przełomu, które aczkolwiek jeszcze prawie z „PRL-u”, to jednak już kapitalistyczne, wychowane w duchu obfitości gospodarki wolnorynkowej i masowej konsumpcji, dla których ocet na pustych pułkach, mięso na kartki, po które stać było trzeba 2 dni w kolejce to ledwie odległe ‘klechdy” i starszych bajanie, jakże obce naszej pamięci o tym co było i jest dla nas tą teraźniejszością, a socrealistyczny świat choć niby tak bliski, kategoryzujemy jednak bardziej już jako zamierzchłą historię, znaną z przekazów ustnych jedynie, aniżeli czas nam współczesny.

Również i mi towarzyszył niezmiennie ten wzrastający wraz ze mną kapitalizm, jakże mocno zauważalny na tle industrialnej rzeczywistości mego rodzinnego Sosnowca, nawet bez możliwości porównania tego socjalistycznego „sprzed” i obecnego „po”. Moje pierwsze wspomnienia do jakich jestem w stanie sięgnąć pamięcią, stanowią obrazy takie jak stary, szpulowy magnetofon mojej matki, na którym z jakże archaicznych dziś, okrągłych taśm odsłuchiwałam swe pierwsze utwory muzyczne – czy to kanony muzyki klasycznej czy też ówczesne hity muzyki rozrywkowej jak choćby szlagiery Beatlesów czy Niemena. Chwilę później prym w mej muzycznej edukacji przejęła urzekająca czerń winyli, wzmagając mą fascynację czarem kolorowej okładki zdobiących niemal każdego longplaya. Szybko weszły też magnetofony kasetowe umożliwiając nagrywanie muzyki z audycji radiowych, co wzbogaciło znacznie dostępny wówczas repertuar gatunków muzycznych i pozwoliło mi również wspiąć się na kolejny szczebel drabiny mej muzycznej ewolucji. Wczesne lata dziewięćdziesiąte był to czas Wielkiej Rewolucji w tejże, rozpoczętej gdy wraz z tatą na święta „wiatr zmian” z zachodu przywiał technologiczną, niedostępną jeszcze w kraju nowinkę, jaką był boombox z odtwarzaczem, podbijających właśnie polski rynek, płyt CD.
Odtąd me brudne zagłębiowskie podwórko zaczęły wypełniać nieustannie dźwięki o wiele bardziej już wyrafinowane. Chwile „pod klopsztangą” umilała mi muzyka wykonawców takich jak Sting, The Doors, Janis Joplin, Jimi Hendrix czy z panteonu polskich gwiazd potężne wokale Przemyk i Bartosiewicz, przeplatane subtelną poezją śpiewaną Grechuty, oraz nadal – ta nierozłączna klasyka, z której zrodziła się szybko wielka miłość, równie namiętna dzisiaj, co wtedy.


Poruszyłam te wątki muzyczne nie bez powodu, a powyższe wynurzenia wcale nie były jedynie sentymentalnymi „wspominkami”.
Muzyka i ogólnie – ten cały progres, ogromne zmiany i pojawianie się błyskawicznie co raz to nowocześniejszych technologii (jak choćby ów pamiętny pierwszy komputer, słynny Commodore-C64 otrzymany w prezencie na pierwszą komunię) stanowiło nie tylko nieodzowny czy charakterystyczny, ale także i dominujący oraz decydujący element naszej rzeczywistości, z której wyrasta to nasze słynne „pokolenie pepsi”.
Stanowiło to wszystko także elementy tej ogromnej „fali tsunami” z zachodu, jaka wdarła się w polskie realia po upadku socrealizmu przynosząc wraz z demokracją również zachodnią kulturę (jak choćby owa muzyka czy technologie) ale też – zachodnią mentalność, jakie nagle zaczęły dominować na moich brudnych, betonowych osiedlach Zagłębia. Zachód napierał co raz mocniej, łamiąc ostatnie post-wschodnie barykady, aż wszystko, co wschodnie stało się politycznie niepoprawne, wręcz zakazane, upchane głęboko gdzieś za „Żelazną kurtyną”. W szkole zamiast nieodzownego rosyjskiego zaczęto nagle, mówiąc kolokwialnie, „na chama” wprowadzać już niemal od zerówki, politycznie poprawne języki zachodnie, głównie angielski i niemiecki. I mnie również nie ominęły te na gwałt wprowadzane zmiany w polskim systemie edukacji, dlatego obecnie, aż wstyd się przyznać, ale moja znajomość języka wschodnich sąsiadów, ogranicza się do trzech słów „w mowie”: „da, niet i sobaka” a cała wiedza o rosyjskiej literaturze nie wykracza poza parę dzieł Dostojewskiego i powieść Sołżenicyna ocalałą po „zachodniej inkwizycji” gdzieś w kącie domowej biblioteczki.
Wraz ze „wschodnim reżimem” padały kolejne kopalnie, szkielety szybów zastygłe straszyły nim ktoś się ulitował i rozebrał dając wieczny odpoczynek. Te które ocalały pożerała zachłanna, nienasycona bestia, zwana prywatyzacją. A bezrobocie zaczynało powoli przymierzać się do bicia rekordów, marząc już o przyszłych notkach na kartach księgi Guinnessa.

Fala z zachodu przyniosła również swobodny dostęp do dzieł literackich, dawniej niedostępnych, bo choćby przykładowo - zakazanych surowo przez cenzurę. Przyniosła również wolność słowa, druzgocząc doszczętnie slogany propagandy, uroki nowo-mowy i „mowę – trawę”. Tak oto me beztroskie dzieciństwo na kopalnianej hałdzie wypełnił zgiełk literackich elit i jazgot prasowych doniesień. Otwarły się na świat niejako nasze młode, głodne oczy. A wraz z nadejściem ery Internetu nastąpiło apogeum tejże wszędobylskiej apoteozy Wolności.
I my, pokolenie pepsi, jako jej pierworodne dzieci, nieco zachłysnęliśmy się tą wszechobecną Wolnością, jakoby w spadku po uciśnionych reżimem protoplastach dziedzicząc nadmierne jej spragnienie i utęsknienie, przyczynę prymarną owego zachłyśnięcia. Zagłębie rozbrzmiało hip-hop-em a mury nabrały koloru od artystycznie zdobiących je „grafów” – zachodnia kul-tura urbanistyczna zaczęła równie prężnie rozwijać się także w cieniu kopalnianych hałd.

Pokolenie pepsi w Sosnowcu nie pijało już wody z sokiem z saturatora ani czerwonej oranżady z woreczków – „myśmy pili pepsi w ‘Macu’”.
„Myśmy nie chodzili jak te głupie „ruskie” na pochody pierwszo-majowe tylko jedli hamburgery na pikniku z okazji „Independance Day” jak amerykany!”
„Myśmy nie śpiewali „busieg da busieg sonce” tylko wyli „Another brick In the Wall” czując narastający bunt.„
„Myśmy nie hodowali gołębi na strychach w familokach tylko kupowali Wranglery w marketach za PLN-y a nie lewy dolar w pewexach…”

Mojego miejsca, z którego wyrastam również nie oszczędziła ta fala z zachodu, czyniąc mnie – mniej lub bardziej zgodnie z własną wolą – ale jednak fundamentem dla nowego gatunku człowieka, rodzącego się w bólach bękarta, spłodzonego w skutek mezaliansu wolnego rynku z kapitalistyczną masową konsumpcją – słynnego „Homo Consumptus”, człowieka zatraconego w konsumpcji, zagubionego w bezkresnych odmętach Globalnej Wioski, który jeszcze te dwadzieścia lat temu beztrosko spędzał czas pod klop sztangą, zupełnie nieświadomy czającego się za plecami kapitalizmu nieubłaganego Fatum.

By Anna Gabriella Lilith Gajda © All Rights Reserved




Terms of use | Privacy policy | Contact

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


contact with us






wybierz wersję Polską

choose the English version

Report this item

You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1