26 march 2015
Gol, czyli od grubego zera do bohatera.
Podstawówka, lekcja W-F w lokalnej „jedynce”. Grupka uczniów wychodzi na „boisko” obok szkoły. Grzęznący piach, i bramki w jednej linii, których słupki, wyznaczały drzewa rosnące wzdłuż płotu. Dokładnie cztery, i po dwa w tej samej odległości.
-Kto wybiera? - Zapytali jak zwykle nauczyciela.
-Konrad i Marcin. - Tutaj dodam, że Marcinów było czterech, Reksio, Pędzel, Kowal i Gruby.
-Na tip-topy z liniami! - Krzyknął szybciej od przeciwnika. Alternatywnie były opcje skoki i tip-topy bez linii.
-Okej.
-Tip.
-Top.
-Tip.
-Top.
-Tip.
Jeden z chłopców odkreślił linię, styczną z jego przednią stopą, drugi w odpowiedzi zrobił to samo. Zasada jest prosta: deklarował w tym momencie, że przeskoczy dystans dzielący jego, oraz rywala. Jeśli mu się uda, wybiera pierwszy. Jeśli nie, przegrywa ten przywilej. W skokach stają dalej, i wykonują analogiczną czynność. Zasada wygranej identyczna, przeskoczyć ostatnią odległość, po informacji o takowej próbie, w wybranym momencie. W drugiej wersji tip-top, idzie się do końca, kto nadepnie na but drugiego, wypełniając ostatnią lukę, przegrywa. Kwestia dogadania.
-Udało mu się!
-Kangur normalnie.
-Nie, zobaczcie, ślad dotyka linii!
-Ale Twoja jest grubsza!
-Taka sama!
-Nie prawda! Wybieram!
Po krótkiej ekspertyzie gwiazdek klasowych, wyłonili zwycięzcę.
-Dobra, to biorę Reksia. - Wybór oczywisty. Reksio co prawda, strasznie się „chamił”, ale biegał między przeciwnikami, jak byli by pachołkami. Talent na miarę „Il Genio”, czyli brazylijskiego Ronlado, nie grającego już w piłkę. Tak na prawdę, mecz rozstrzygał się, na wysokości losowania pierwszego dobierającego.
-Łysy. - Rasowy grajek, we wszystkim dobry, miał „nogę” we krwi.
-Andrzej. - To zawsze wyglądało tak samo. Nie był tak szybki, ale za to świetny taktycznie i był wytrawnym dryblerem.
-Peper. - Patrz wyżej. Taktyk z dryblingiem, nie umywali się jednak szybkością i instynktem strzeleckim do pierwszego z wybranych.
-Paweł. - Sprinter, ale grać za bardzo nie umiał, chociaż szybkością nadrabiał braki.
-Bomba. - Nie będę się zbędnie rozpisywał.
-Wojtuś. - Prędkość i zwinność, przy niewielkich rozmiarach ciała.
-Buba. - Chłopak nie był wybitny, ale się starał, i lubił grać, zresztą jak wszyscy.
Później jeszcze kilku. Na samym końcu, z przymusu, do drużyny drugiej doszedł Gruby.
-To jest nie fair! Oni mają Reksia, a nam przypadł cholerny spaślak!
-Spadaj na bramkę!
-Dajcie mi raz zagrać, proszę, dlaczego ja zawsze stoję?
-Bo jesteś ciota i łajza, biegnij na budę!
Nigdy nie miał wyboru. Dzieci są okrutne. Zero litości dla innych, z takiego, czy innego powodu. W ogóle się nie zastanawiają, dlaczego chłopak spuścił głowę w dół, zaciskając zęby. Po chwili biedak nawet się spocił, nie wykonawszy kroku, przecierając czoło mokre od kropel. Tak naprawdę, wycierał co innego. Zawsze najfajniej się z niego śmiało, a w ogóle beka, jak dostawał piłką w przyrodzenie, starając się ofiarnie zatrzymać przeciwnika. Żeby chociaż doceniali, to jak próbował, ale gdzie tam. Skazany za posturę. Przemoc psychiczna w szkołach, to codzienność. Z Kowala szydzili bo był ubogi. Z Buby bo miał zajęczą wargę. Z Pepera za wyłamaną jedynkę, i nie raz przychodził posiniaczony do szkoły. Konrad – Kondon, też obrywał, za obfitą budowę ciała, tak samo Sól. Wojtuś był nadzwyczaj niski, choroba genetyczna. Łysy ponieważ był rudy i miał piegi. A kto najbardziej dopiekał? Oczywiście „ci najlepsi, doskonali”, ziomale i mistrzowie, klękajcie narody. Nie wszyscy szydzili, było wielu prawdziwych przyjaciół, życzliwych i wyrozumiałych. Pewnie dlatego, że sami mieli jakieś problemy, które zauważali, w przeciwieństwie do niektórych. Dzięki temu, rozumieli słabości tych innych.
-Dobra gramy!
-Podaj, tutaj! - Reksio już czuł że woła go bramka, jego kochanica. Byli wręcz stworzeni dla siebie, zawsze darował jej mnóstwo piłek, ona odwdzięczała mu się legendą, na całą klasę, później szkołę.
-Kondon dawaj! Zabierz mu kulę!
-Brawo, podaj, podaj!
-No nie!
-Tutaj!
-Nie cham się, Reksio!
-Strzelaj!
-Faul!
-Nie było!
-Bomba kopnął mnie w nogę!
-Szybko, podaj!
-Peper!
-Gruby bronisz! - Chciał, próbował, modlił się, żeby wyszło. Rozłożył szeroko nogi i ręce, chcąc zasłonić jak najwięcej, przeciwnik to wykorzystał. Piękna bramka z „sitem” między nogami.
-No co za pedał! Nawet stać nie umiesz!
-Do domu! Niech Cię mama smalcem nakarmi świnio! - Strasznie musiało to boleć dziecko, nie rozumiejące, dlaczego z niego szydzą. Starał się być życzliwy, pomagać innym, ale nie wszyscy brali to jako atut.
Przez lata ten sam schemat, nic się zmieniało. No prawie nic.
-Na skoki!
-Reksio!
-To ja Marcina! - Marcin? Kto to taki? Czyżby... Gruby? Oj nie, to nie był już Gruby. Respekt i kolejność, uległy pewnym zmianom.
-Mógł byś iść na bramkę? Jesteś najlepszy.
-Nie mogę. Muszę, to moje królestwo. - Sprawa była wiadoma. Oprócz tego, że zawsze był skazany, na pozycję goalkeepera, zaczął grać na podwórku. Z najwspanialszymi ludźmi, jakich było mu dane w życiu spotkać. Nadmierne kilogramy, zmieniły się w okazałą tkankę mięśniową. Powolność, w szybkość sprintera i refleks kobry. Zacisnął pięść, zawalczył, i do dzisiaj wspomina ten okres ze łzami w oczach.
-Gramy!
-Tutaj!
-Brawo, na skrzydło!
-Wysuń!
-Sam na sam, strzelaj!
Nie, nie, nie, mój drogi. Bramka miała teraz dwóch królów. Strzelca i strażnika. Wyciągnął się jak struna wzdłuż ziemi, rzucając się pod nogi nadbiegającego Pepera. Wytrącił piłkę na aut, i serwując dobremu koledze spotkanie z glebą. Oczywiście nie złośliwie, Paweł akurat był serdecznym człowiekiem, nie miał powodu go krzywdzić.
-Brawo Marcin!
-Jebany!
-Ha, ha, co już nie Gruby, tylko jebany? Jeszcze wam kurwa pokażę.
Kilka tygodni później. Dzwonek do drzwi.
-Tak?
-Dzień dobry, jest Paweł? - Nie chodziło, tych z klasy, tylko sąsiada.
-Dzień dobry, już wołam.
-Siema.
-Siema, Bohu dawaj do mnie, zaraz odkodują Canal+, będzie Diabelski Młyn! Później pójdziemy pokopać coś, co? - Przyszedł w odwiedziny do serdecznego przyjaciela, z którym uwielbiał skakać po drzewach i boisku. Bardzo podobny w akcji do Louisa Figo.
-Jasne! Ubieram buty i wychodzę.
Kilka chwil później.
-W końcu zaczęły się wakacje!
-No! Jutro z rana wpadnę na Pegazusie w Goal 3 pograć z Belą, Owcą i Głośnym, co?
-O! Dobry pomysł! Jaki był ten kod na mistrzostwa, co go zawsze używamy? 9Ea-C43-426e?
-Tak, Japonia, i do razu są finały.
-Kogo weźmiemy do składu? Kredka, Banan, Krecik, Kitek i na budę Balonówa?
-To chyba najlepsza formacja, jaka była.
-He, he. O już osiemnasta, zaczyna się, dawaj szybciej!
Dzień później. Lokalne boisko salezjańskie, mekka wszystkich chłopaków w okolicy.
-Ej słyszałeś?! Dzikie Piątki już za tydzień! Zbieramy drużynę! - Nazwa turnieju pochodzi od ilości graczy, nie dnia.
-Macie bramkarza?
-Sorry, jesteś niezły, ale mamy lepszego.
-Okej, spoko, może ktoś inny mnie weźmie, albo z chłopakami z klasy coś wymyślę. Gramy coś, zanim reszta się zbierze?
-Dawaj! Sam na sam, czy z dystansu?
-Dawaj dystans.
-Słyszałeś nową płytę Paktofoniki?
-Nie znam ich.
-No co ty dajesz! To najlepszy zespół, jaki powstał w Polsce! Jak możesz ich nie znać!
-Sprawdzę, pewnie słyszałem ale nie kojarzę, słucham Kaliber 44.
-Musisz! Uwaga strzelam...! Jest! Bo to ja jestem Bogiem!
-Że co?
-Słowa piosenki, mówię Ci, wymiatają!
-Jak nazywacie drużynę?
-FC Dżuma.
-Kurde też chciałem nazwać, od naszego miasta jeśli bym tworzył! O Bela idzie! - Obrońca król strzelców. Roberto Carlos.
-Siema.
-Cześć.
-Co tam?
-Słyszeliście o „Dzikich piątkach”?
-Tak. Macie bramkarza?
-Tak. Musisz jeszcze trochę potrenować, może kiedyś. Gram w Champions.
-A, spoko. Ej, co wy macie za koszulki? Co to za zespół?
-Inter.
-To jest takie państwo jak Inter?
-Nie, zespół z Włoch, tam jest liga, i w niej gra Inter Mediolan.
-Kurde, też muszę kupić.
-Jakie nazwiska macie?
-Ja Ronaldo.
-Baggio.
-Kogo wziąć?
-Recobę albo Zamorano. (Ostatecznie padło na Alvaro Recobę, stał się też jego ukochanym graczem, na zawsze.)
-Ok, a pójdziecie ze mną do sklepu wybrać?
-Dobra, skoczymy jutro.
-Bohu wysuń!
-Trzymaj z podbitki!
(BUM) – Udana interwencja.
-Nieźle, co raz lepiej Ci idzie.
-Dzięki, lubię to. Nawet jak na piach polecę, to nie boli jak obronię, taka satysfakcja.
-O, Wafel idzie! - Drybler - sprinter - snajper.
-Siema!
-Hej!
-Słyszałeś o turnieju?
-Tak.
-Gdzie grasz?
-W Victory.
-A macie bramkarza?
-Tak.
-Eh. No trudno. Czyli zostaje coś samemu stworzyć.
-Teraz spadający liść! - Pięknie, mocno i celnie uderzona piłka, z rotacją gwałtownie opadającą za kołnierz bramkarza. Rzucił się w tył, nie będąc nawet pewien czy nie leci w słupek. W połowie skoku, piłka odbiła się od jego uniesionej pod kątem pięści, wylatując nad poprzeczką poza boisko.
-Ależ robinsonada!
-Brawo! Sam nie wiem co lepsze, strzał czy obrona!
-Co to za koszulka?
-Bayern Monachium, Carsten Jancker.
-Aha.
-Idzie reszta! Gramy!
-Na tip-topy!
-Na stare!
-Na nowe!
-Byłem pierwszy!
-Dobra. - Był to okres zmiany zasad piłkarskich, weszły spalone, zakaz chwytania piłki podanej od swojego zawodnika, i kilka innych zmian. Te dwie jednak znajdowały odzwierciedlenie w lokalnym raju, miały jednak przeciwników i zwolenników.
Około trzech tygodni później, ostatni z meczy ligowych. Pogromcy kontra Kwaka i Menager
-Strzelaj Perszing, jest zasłonięty!
(BUM). Sędzia odgwizduje „piątkę”
-Jebany! Jak on to zrobił? Szpagatów mu się zachciało w czasie meczu robić! - Instynktownie bronił słupka bliższego napastnikowi, rozciągając nogi najbardziej jak potrafił, asekurując górę rękoma. Piłka trafiła w jego but, i odbijając się od napastnika opuściła boisko.
-Brawo Marcin! - Ale to był dopiero początek, dwuczęściowego teatru. Wziął rozbieg w celu wybicia piłki.
-W pole karne! Róbcie zamieszanie! - Ruszył na piłkę, puszczając jak to nazywał „płaską pigułę”. Podkręcona, lecąca szerokim i wysokim łukiem bomba wydawała się opuszczać boisko.
Gwizdek sędziego.
-JEEEEEEEESST!!!!
-Gol z „piątki”! Niewiarygodne!!!
Gruby pierwszy raz w życiu, został samodzielnym bohaterem meczu. Jego robinsonady i jedyna bramka sprawiły, że drużyna zajęła trzecie miejsce, w swojej kategorii wiekowej. Kiedy zabrzmiał ostatni gwizdek, rzucili się na siebie z butelkami wody, robiąc poprawkę śmigusa dyngusa.
Całe wakacje, jak od kilku lat, spędzili pojawiając się na boisku około ósmej – dziewiątej rano. Z przerwą na obiad o czternastej, pojawiając się na nim znowu po szesnastej, kończąc kiedy piłka była niewidoczna.
Rok później.
-Siema! Robimy coś razem w tym roku?
-Można! Moja ekipa się wykruszyła.
-Kogo byśmy wzięli?
-Belę, Wafla, Głośnego, Bogusia, Rastara, Owcę, i my. Może Lechu dojdzie, Pawełek albo ktoś.
-Pawełek odpada, będzie sędziował.
-Ok. Jak nazwiemy team?
-Jakoś się dogadamy.
-Uwaga, wolej! - Piłka uderzona z podbicia
-Ergh... - Reakcja na upadek.
-O ja pierdole! Ale to zajebiście wyglądało!
-He, he. Dzięki.
-Dotknąłeś piłki czy spudłowałem?
-Otarła się o palce, chyba obroniłem.
-Dobrze! Takie okno leciało wtedy, że szok! - piłka wypadła od słupka za boisko.
Plan zebrania wspólnych przyjaciół, połączonych sąsiedztwem i boiskiem, wypalił. Porzucili drużyny klasowe, na rzecz bliskich sobie ludzi.
-Co on wyprawia na bramce! - Ojciec - trener jednej z drużyn, nie dowierzając trzymał się za głowę.
***
-Bramkarz jak tygrys na budzie!
***
-Ależ robinsonada!
***
-Marcin bronisz tego karnego!
-Spokojnie, moja w tym głowa.
-Kurwa!!! - Obronił.
-Francesco Toldo! - Bramkarz reprezentacji Włoch. Bohu, Owca, Głośny, Wafel i Bela zawsze gorąco kibicowali Grubemu.
***
-Brawo bramkarz!
***
-Jakim cudem!
***
-Kurwa! Taka bomba w okno zmarnowana!
***
-Braaawo!!!
***
-Nie wiarygodne!
W tym roku zasady turnieju, uległy pewnym zmianom. Na zakończenie ligi, wchodziła faza pucharowa. Pierwsza ekipa z drugą grały o najwyższe miejsca podium, trzecia z czwartą o najniższe itd.
Finał. Dream Team kontra Victory. Seria rzutów karnych, po remisie 1:1 w podstawowym czasie, i 2:2 w dogrywce.
-Ale fart, ze mamy Marcina!
-Zobaczymy, czy będziecie tacy mądrzy po meczu he, he. - Obie drużyny doskonale się znały, nie ważne kto wygra, zwyciężą wszyscy. Lata wspólnej gry, łączą ludzi.
Pierwsza kolejka.
(BUM!)
-Brawo Marcin! - Obroniony. Rzucił się w bok, piłka poleciała wysoko w środek, sięgnął jej końcem stopy.
(BUM!)
-Jeeeeeessst, brawo Bela!!
Druga.
(BUM!)
-Jeeeeee!!!
-Dobrze Łysy!
(BUM)
(DYNG!) - Słupek!
Trzecia, stan 2:2 i 1:1.
(BUM!)
-Brawo Marcin!! Co on wyprawia!!!!
-No skurwysyn! Jak on to robi! - Leciała w lewe okno, ale wyczuł ją i wypiąstkował na bok.
(BUM!)
-Brawo bramkarz!
-Nic się nie stało, stary gramy dalej.
Czwarta, 2:2, 1:1.
(BUM!)
-Goooool!
(BUM!)
-Jeeeeest!
Piąta, ostatnia jeśli ktoś zakończy ją prowadzeniem. 2:2 i 2:2.
(BUM!)
-JEEEEEEE!!!!
-JESTEŚ WIELKI! - Obronił, prawa dolna po ziemii, chwycił ją w ręce.
-Panowie mogę?
-Jasne! Puść mu płaską pigułę, Ludwiczku!
-Marcin dasz radę!
-Ha, ha, się robi.
Podszedł do bramkarza drużyny przeciwnej, uścisnął dłoń, objęli się ramionami, doskonale się znali, mieszkali na tej samej ulicy. I od dawna toczyli bój, o tytuł goalkeepera ligi. Najpiękniejsza rywalizacja, jaką mógł sobie wymarzyć.
Rozbieg.
Strzał.
Płaska piguła.
Piłka wpada od spojenia słupka z poprzeczką, GOL!
-TAAAAAAAAAK!
-Jeeeeeeee! - Biegł prawie płacząc, rzucając się w uściski swoich kolegów.
Niby amatorska liga. Ale gruby pedał, świnia i ciota, był przez chwilę najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Razem ze swoimi przyszywanymi braćmi. Chociaż nie było tu nikogo z jego oprawców, przeżywał dzięki nim najpiękniejsze chwile życia. Zapoczątkowane ubliżaniem, wstydem i płaczem a w konsekwencji, chęcią pokazania swojej wartości. Świętowali przy oranżadzie i najlepszych ludziach, jakich było im dane poznać. Jeszcze tego samego dnia, na festynie, odbierają puchar za zwycięstwo. Dziwnym trafem, było dwóch królów strzelców, jednemu z nich, przypadł puchar najlepszego bramkarza. Tego roku nie przyznano więc tytułu super goalkeepera nikomu, z braku nagród. Nie szkodzi, nie to było najważniejsze.
Niezbadane są koleje losu. Trzeba walczyć. Szukać w sobie siły, motywacji. Ona zawsze zostaje sowicie nagrodzona. Prędzej, czy później.
Niedługo potem Gruby przewlekle zachorował, musiał zrezygnować z dalszej gry.
Bela pracuje w stoczni.
Reksio wyjechał do UK, pracuje tam jako kucharz.
Bohu skończył studia na AWF, trenuje trampkarzy lokalnej drużyny.
Wafel jest taksówkarzem.
Pawełek robi w Castoramie jako kierownik zmiany.
Boguś w warsztacie samochodowym.
Łysy – budowlanka.
Owca wyjechał do Niemiec, usługi.
Rastar pracuje w pizzerni.
Głośny wyjechał do Warszawy, gdzie dostał etat.
Kilka lat później w miejscu starego obiektu, powstaje „Orlik” i zespół rekrutacyjny. Niestety dla nich, za późno. Ale nie wszystko stracili. Do dzisiaj, kiedy spotykają się na ulicy, doznają pięknego zjawiska. Szczerego uśmiechu i wybuchu pięknych wspomnień.
-Pamiętasz jak graliśmy w nogę?
-To były czasy.
-Najpiękniejsze.
-Ta...
21 november 2024
21.11wiesiek
21 november 2024
Światełka listopadaJaga
20 november 2024
2011wiesiek
19 november 2024
Niech deszcz śpiewa ci kołysankę.Eva T.
19 november 2024
1911wiesiek
19 november 2024
Jeden mostJaga
19 november 2024
0011.
19 november 2024
0010.
19 november 2024
0009.
19 november 2024
0008.